Reklama

Raz się przegrywa, raz się przegrywa. Lekcja futbolu, odcinek drugi

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

27 września 2016, 22:01 • 3 min czytania 0 komentarzy

Gdybyśmy mieli porównać mecze Legii Warszawa w Lidze Mistrzów do innego wydarzenia o charakterze sportowym, postawilibyśmy chyba na nocne walki Andrzeja Gołoty. Też trzeba było się na to naczekać, a po wszystkim nie za bardzo wiadomo, czy się złościć, płakać czy może śmiać. Pozostając przy tej analogii – dziś podopieczni Jacka Magiery nie dawali sobie obić mordy w zasadzie tylko w pierwszej rundzie. A już później szczytem marzeń były pojedyncze kuksańce i kilka momentów klinczu. 

Raz się przegrywa, raz się przegrywa. Lekcja futbolu, odcinek drugi

Ale wróćmy do tych pięknych chwil, 15 minut, w których Legia wyglądała jakby nie wylosowała tego awansu do Ligi Mistrzów, a wywalczyła go w ciężkich bojach, prezentując jakość uczestnika fazy grupowej. Ciekawe zagranie na wolne pole od Rzeźniczaka do Langila, niezły drybling Radovicia w polu karnym przeciwnika, piłka ściągnięta niemal z samego nosa Nikolicia po dośrodkowaniu z rzutu rożnego, okazja strzelecka reprezentanta Węgier, zalążki pressingu. Tak, zdajemy sobie sprawę, że to radocha z bardzo małych rzeczy, ale wybaczcie – ciągle nie mamy pewności, czy ten kwadrans nie będzie przypadkiem najradośniejszym wspomnieniem Legii z Ligi Mistrzów.

Przeszła nam nawet przez głowę myśl, że tym razem nie będziemy musieli przypominać najgorszego bilansu w historii fazy grupowej Champions League!

Ale dupa. Legia zrobiła kolejny krok w jego kierunku. Tak więc: sezon 2014/15, BATE Borysów, 2 gole strzelone i 24 stracone.

Pierwsza zła wiadomość pojawiła się jeszcze przed pierwszym gwizdkiem – wykurować się nie zdążył Michał Pazdan, w pierwszym składzie pojawił się Jakub Rzeźniczak. Wyszedł w nim również Steeven Langil. Czyli to trochę tak jakby robić napad na bank z pistoletem na wodę w ręku i przebitą oponą w samochodzie, którym miał posłużyć do ucieczki.

Reklama

Druga zła wiadomość: Sporting odrobił pracę domową, Portugalczycy doskonale wiedzieli, że strzelić gola Legii po stałym fragmencie to jak wstawić wodę na herbatę – niemal każdy potrafi to zrobić. Za pierwszym razem legionistom się upiekło, bo Gelson Martins huknął z najbliższej odległości w poprzeczkę, ale już za drugim Bryan Ruiz przytomnie skorzystał z asysty Radovicia i z faktu, że „pilnowany” był przez Langila.

Sporting oczywiście nie przejął się tym, że wynik 2-0 w pewnych kręgach uchodzi za szalenie niebezpieczny. W tym przypadku zawodnika nie upilnował – grający całkiem przyzwoity na tle swoich ostatnich wyczynów mecz – Rzeźniczak. Bas Dost nie miał większych problemów z pokonaniem Malarza.

Oczywiście trzeba wspomnieć, że ten po raz kolejny nie zawiódł. Odbił kilka piłek, m.in. ciekawy strzał Silvy zewniakiem, dzięki czemu końcowy wynik wygląda jako tako.

Mecz w zasadzie się skończył. Więcej goli Legia nie straciła, ale nie będziemy strzelać, czy to w większym stopniu efekt otrząśnięcia się w drugiej połowie, czy tego, że piłkarzom Sportingu w zasadzie obojętne było, czy strzelą kolejne gole czy nie. Faktem jest, że polska drużyna wygląda trochę korzystniej (choć gorzej niż w pierwszym kwadransie). Ale przeciwnik włączył tryb treningowy, który i tak pozwalał być lepszą drużyną. Legia się odgryzała, ale nieporadnie. Najlepszą szansę na bramkę miał Radović po akcji lewą stroną Hlouska, ale setką byśmy tego nie nazwali, kierując się bardziej w stronę „pięćdziesiątki”. Legia nie oddała celnego strzału, więc naprawdę nie ma co drążyć tematu, bo dojdziemy do smutnych wniosków.

Kolejna lekcja futbolu. Druga z sześciu. To jest Liga Mistrzów, tutaj jeśli gra się w ten sposób, to raz się przegrywa, raz się przegrywa.

Fot. FotoPyK

Reklama

Najnowsze

Liga Mistrzów

Hiszpania

Bellingham: City? Gdy przyszedł Real, nawet się nie zastanawiałem

Szymon Piórek
1
Bellingham: City? Gdy przyszedł Real, nawet się nie zastanawiałem

Komentarze

0 komentarzy

Loading...