Reklama

Przygody na Wschodzie – bywało łatwo, ale i oklep się znajdzie

redakcja

Autor:redakcja

03 września 2016, 12:32 • 6 min czytania 0 komentarzy

Wyjazdy na Wschód to najlepsza okazja, żeby załapać się na efektowny i zawstydzający oklep – zmiana strefy czasowej, wysoka temperatura, sztuczna murawa i tak dalej. Niełatwo o lepsze warunki, by dostać w cymbał od niżej notowanego rywala. Nieważne czy grają kluby, czy gra reprezentacja, na takie wyjazdy patrzymy z lekką niepewnością. W tych eliminacjach polecimy w nieznane dwukrotnie – do Armenii i teraz, do Kazachstanu. Warto sprawdzić jak radziliśmy sobie z takimi wojażami wcześniej, bo być może nie ma żadnych powodów do strachu.

Przygody na Wschodzie – bywało łatwo, ale i oklep się znajdzie

Wyjazd jak na ścięcie – Kazachstan 0:1 Polska, 2006

Jechaliśmy do Kazachów w fatalnych humorach, po kompromitacji z Finlandią i nawet niezła gra z Serbią nie potrafiła przykryć tamtej żenady, kołderka wciąż była za krótka. Masa kibiców spodziewała się, że gospodarze łatwo przejadą się po nijakiej kadrze, która na pierwszy rzut oka miała bardzo mało jakości. Zobaczcie tylko, z jakich klubów przyjechali zawodnicy:

kadra

Dziś nie do pomyślenia, żeby selekcjoner musiał wystawiać ludzi z tak przeciętnych zespołów.

Reklama

W każdym razie, przez spory czas wydawało się, że rzeczywiście nic z tego nie będzie. Polacy grali nudno, schematycznie, najchętniej stosowanym rozwiązaniem było podanie do bramkarza, bo nie mieliśmy pomysłu na sforsowanie obrony Kazachów. Na szczęście, jeden z pierwszych błysków w tamtych eliminacjach pokazał Smolarek, który praktycznie sam wypracował sobie sytuację i strzelił gola.

– To niemożliwe, że to ta sama drużyna co w meczu z Kazachstanem – mówili po 2:1 później Portugalczycy. Tak, my też w to nie wierzyliśmy.

Oklep niespodziewany – Armenia 1:0 Polska, 2007

Minął niecały rok i jakże różne humory towarzyszyły kadrze – teraz jechaliśmy na Wschód jak po swoje, nie było pytania, czy Ormianie z nami przegrają, ale ile dostaną. I jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, los sobie z nas kompletnie zakpił, bo owszem stwarzaliśmy sytuacje, jednak nic nie chciało wpaść i to gospodarze wykorzystali swoją szansę. Szansę, którą zresztą sprezentowaliśmy im w dziwacznych okolicznościach – Jacek Bąk miał dość tamtego meczu i prosił o zmianę, która długo nie nadchodziła. W pewnym momencie bezsilny wszedł bodiczkiem rywala, sfaulował go w dość niebezpieczniej odległości od bramki i po raz kolejny pokazał kołowrotek w kierunku ławki. Zmiany się w końcu doczekał, ale za sporą cenę – rywale z tego wolnego załadowali nam bramkę.

– Sukcesu nie osiągnie się bez agresji i zaangażowania. Arogancją nie wygrywa się meczów. Zlekceważysz rywala – jesteś out – mówił Beenhakker przed tym spotkaniem i cóż, kadrowicze tym razem go nie posłuchali, bo wyniku nie dało się odkręcić. Trzeba jednak oddać, że w tamtych eliminacjach Armenia była mocna. Potracili u nich punkty Serbowie, Portugalczycy, Finowie, zresztą także w Polsce potrafiliśmy im strzelić tylko jedną bramkę.

Reklama

MMA panowie, MMA – Armenia 1:1 Polska, 2001

Z Ormianami nie potrafił też wygrać Jerzy Engel, w tak udanych dla siebie i reprezentacji eliminacjach do mundialu w 2002 roku. – To co się działo na boisku trudno nazwać meczem piłkarskim. Górę wzięły nerwy, zupełnie niepotrzebnie – powiedział wtedy po meczu selekcjoner i trudno mu się dziwić, skoro sędzia pokazał wtedy aż cztery czerwone kartki. Gospodarze kończyli w ósemkę, my w dziesiątkę, bo ciśnienia nie wytrzymał… Jacek Bąk – coś nie służy mu tamto powietrze. W każdym razie, na boisku szybko objęliśmy prowadzenie, które równie szybko straciliśmy i przez kolejne minuty nic nie potrafiliśmy na to poradzić, no, chyba że Engel liczył na kompletne wykartkowanie rywala i walkower. Zabrakło Olisadebe, zabrakło więc i zwycięstwa, ale awans i tak był już prawie pewny.

Wychodzi więc na to, że nigdy nie pokonaliśmy Armenii o punkty na wyjeździe. Dobrze, że kolejną próbę podejmie Nawałka – on lubi przerywać niekorzystne passy.

O krok od dostania w cymbał, ale Krzynówek miał inne plany  – Azerbejdżan 1:3 Polska, 2007

To, co nie udało się z Armenią Beenhakkerowi, udało się parę dni wcześniej z Azerbejdżanem. Tam też jechaliśmy pewni siebie, tymczasem już po pięciu minutach trzeba było zmierzyć się z nową rzeczywistością, bo błąd popełnił Boruc i puścił strzał przy krótkim słupku. Długo, długo się męczyliśmy, aż znów pomógł Smolarek, który doprowadził do remisu. Wtedy jednak największym bohaterem był Krzynówek – to on dośrodkował na głowę Ebiego i dołożył jeszcze dwie bramki, jedna dała nam prowadzenie, a druga dobiła rywala. Tamta kadra po prostu nie odpuszczała, pamiętamy przecież mecz z Kazachstanem u siebie, tam oglądaliśmy podobny scenariusz, tutaj tylko nie zgasły reflektory.

Carlos Alberto Torres show – Azerbejdżan 0:3 Polska, 2005

W eliminacjach do mundialu za kadencji Pawła Janasa Azerowie byli w starciach z nami kompletnie bezradni, u siebie wpakowaliśmy im ósemkę, na wyjeździe poprawiliśmy trójką. Mecze sportowo bez historii, ale w rewanżu prawdziwy popis dał Carlos Alberto Torres, który prowadził wtedy reprezentację gospodarzy. Kompletnie nie mógł poradzić sobie z porażką, uderzył w twarz technicznego arbitra, potem pokazywał, że sędziowie są sprzedani i przemaszerował przez boisko przy akompaniamencie gwizdów, bo kibice też mieli dość tej żenady. – Trener obiecał nam, że zespół będzie miał co najmniej 10 punktów na koniec eliminacji, a mamy obecnie dwa. Trudno sobie wyobrazić, że zbliżymy się do 10 punktów w pozostałych trzech meczach – napisała po tym spotkaniu tamtejsza federacja i zwolniła Torresa Zachował się skandalicznie słabo i jak to czasem bywa, świetny piłkarz okazał się żenującym trenerem.

Na marginesie, to trochę zabawne, że akurat tamte sceny komentował Dariusz Wdowczyk, prawda?

Maszyna Nawałki nabiera rozpędu – Gruzja 0:4 Polska, 2014

Jechaliśmy na ten mecz po remisie ze Szkotami, ale wciąż naładowani zwycięstwem z Niemcami – wszyscy zdawali sobie sprawę, że ten historyczny triumf może być bez znaczenia, jeśli kadra będzie tracić punkty głupio gdzie indziej. Nie wolno było więc stracić koncentracji na spotkanie z Gruzinami, ale chyba między innymi wtedy ekipa Nawałki zaczynała nas przekonywać, że nie jest przypadkową zbieraniną ludzi, tylko świetnie zaprogramowaną maszyną. Jasne, w pierwszej połowie mieliśmy trochę problemów, gospodarze mogli strzelić gola, ale po przerwie zostali rozstrzelani. Swój sen kontynuował wtedy Sebastian Mila, który znów trafił i to jak, bo po prostu przepięknie, w same widły.

Kiełbasy do góry i golimy Polaków – Gruzja 3:0 Polska, 1997

O wspomniany mecz sprzed dwóch lat mieliśmy też sporo obaw, bo do tamtej pory graliśmy z Gruzinami o punkty na wyjeździe tylko raz i na pewno nie pamiętamy tego spotkania dobrze – dostaliśmy w cymbał solidnie, aż 3:0. Paradoksalnie, przed meczem też mogliśmy czuć się nieźle, bo wcześniej pokonaliśmy ich u siebie 4:1, a cztery dni wcześniej Mołdawię na wyjeździe 3:0 po hattricku Andrzeja Juskowiaka. Cóż, o ile po pierwszym golu dla gospodarzy polscy kibice mogli jeszcze wierzyć w jakiś korzystny wynik, bo u siebie też straciliśmy pierwsi bramkę, to po czerwonej kartce Majaka nie było co zbierać. Punktowali nas Gruzini bez problemu, po prostu golili frajerów – to chyba miało być odwrotnie, panie Wójcik?

*

Sami widzicie – trudno przed takim wyjazdem cokolwiek obstawiać. Potrafimy lecieć tam w szampańskich humorach i dostać w cymbał, ale też pojawić się na Wschodzie z niepokojem oczach i bez problemu wygrać. Trzeba chyba po prostu zaufać Nawałce i wierzyć, że kadra poradzi sobie z tym wyjazdem czymś, czego brakowało wielu poprzednim ekipom – swoją regularnością.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...