Reklama

Przez ciernie do gwiazd? Legio, nie spieprz tego

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

17 sierpnia 2016, 09:08 • 4 min czytania 0 komentarzy

Dwadzieścia lat, szmat czasu. Nauka jazdy na rowerze, wypadanie mleczaków, kolejne szkoły, pierwsze miłości, studia, praca, zakładanie rodziny czy też stopniowe przekształcanie się z młodzieńca przekonanego o tym, że świat będzie jego, w faceta przechodzącego kryzys wieku średniego lub też faktycznie odnoszącego spektakularny sukces… Do tego postęp technologiczny, HD, telefony bijące parametrami na łeb komputery sprzed kilkunastu lat, i tak dalej, i tak dalej… W ciągu dwóch dekad zarówno rzeczywistość, jak i życie każdego z nas jest w stanie zmienić się nie do poznania.

Przez ciernie do gwiazd? Legio, nie spieprz tego

W jednym aspekcie w ciągu minionych dwudziestu lat wszechświat się jednak zatrzymał – Champions League rokrocznie odrzucała bowiem zakusy każdego polskiego klubu niczym najładniejsza dziewczyna w szkole największą ofermę z młodszego rocznika. Aż w końcu po tych wszystkich latach naznaczonych miłosnymi zawodami i oczekiwaniem w końcu zerknęła ona w jego stronę i rzuciła: „Dam ci prawdziwą szansę, jeśli udowodnisz choć w minimalnym stopniu, że ci naprawdę zależy”. Jak na złość powiedziała to jednak w momencie, gdy jego myśli zaprzątało sto innych problemów.

O tym, że obecnie rzeczywistość na Łazienkowskiej daleka jest od atmosfery rodem z „Domowego Przedszkola” nikogo w miarę obeznanego w realiach  na siłę przekonywać nie trzeba. Ostatnie tygodnie w Legii to prawdziwa sinusoida – raz było źle, raz – bardzo źle. Apogeum stanowiła porażka w minionej kolejce ligowej z Górnikiem Łęczna zwieńczona pomeczową wypowiedzią Arkadiusza Malarza, który jedynie wygłosił publicznie to, co wiadomo było już od jakiegoś czasu – że coś jest zdecydowanie nie halo. Że jeśli nikt w trybie natychmiastowym nie weźmie się za ogarnianie całego panującego w stolicy bajzlu, zaraz może być płacz.

Z drugiej strony jednak w całym tym pełnym wszelkiej maści problemów kociołku Panoramiksa gdzieś z tyłu głowy legionistów wciąż nieprzerwanie tliła się ta jedna jedyna pocieszająca myśl: że już za chwilę wszystkie utrapienia – przynajmniej na jakiś czas – mogą zniknąć z horyzontu jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Że na niedługo po rzuconym przez swojego golkipera „kurwa, obudźmy się” Legia obudzić może się w piłkarskim raju.

Tona zmartwień, która w mgnieniu oka może przekształcić się w dziesięć ton radości. Tygodnie depresji w oczekiwaniu na epizod euforyczny – zupełnie jak w przypadku osób cierpiących na zaburzenia afektywne dwubiegunowe. Zanim jednak przed Legią rozwinięty zostanie czerwony dywan, a mieszkańcy stolicy zaczną tracić słuch wskutek huku wystrzeliwanych korków od szampana, mimo roli faworyta trzeba będzie jednak zrobić swoje.

Reklama

Dziś mistrz Polski rozegra w gruncie rzeczy dwa mecze. Pierwszy – na boisku przeciwko ekipie Dundalk, drugi zaś we własnych głowach – z samymi sobą. I raczej nie odkryjemy Ameryki, ani też nie wzbudzimy szaleńczych kontrowersji, jeśli stwierdzimy, że z obu tych starć na chwilę obecną zdecydowanie trudniejsze wydaje się to drugie. Niezależnie jednak od poziomu trudności żadne z nich nie wygra się samo. Legendarne „kilka mocniejszych słów” padło już z całą pewnością nie tylko przed kamerami, lecz także w gronie samych zawodników. Teraz już jednak najwyższy czas, by efekty motywacyjnej pogadanki przekuć w czyny.

Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że linia dzieląca największy od wielu lat sukces polskiej piłki klubowej od sromotnej klęski jeszcze nigdy nie była aż tak cienka. Powiedzenie „jeśli nie teraz, to już chyba nigdy” w kontekście awansu polskich drużyn do Champions League powtarzaliśmy sobie już nie raz i nie dwa. Nigdy nie wydawało się ono jednak równie prawdziwe, jak dziś. Wóz albo przewóz – w Warszawie albo zgarną pełną pulę, albo utopią się we własnych łzach.

Choć Legia nie zachwyca, nie błyszczy, od jej gry łupie w krzyżu, a oczy zaczynają krwawić, dziś wszelkie walory estetyczne zejdą chwilowo na dalszy plan. Wieczorem również nie mamy bowiem zamiaru wymagać nagle od „Wojskowych” Bóg wie jakiej tiki taki czy też gry, po której nie bylibyśmy w stanie zebrać szczęki z podłogi. Wymagać będziemy bowiem tylko jednego – żeby tego nie spierdolili.

Mimo wszystkich przeciwności losu łatwiej już po prostu być nie może, naprawdę. Kto wie, być może ostatnie niepowodzenia koniec końców wyjdą Legii na dobre? W zaistniałych okolicznościach dużo trudniej będzie bowiem o zlekceważenie jakiegokolwiek zespołu – nawet półamatorskiego Dundalk, które jeszcze do niedawna w kontekście europejskich podbojów z największym rozrzewnieniem wspominało przegrany dwumecz z Celtikiem.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Liga Mistrzów

Komentarze

0 komentarzy

Loading...