Reklama

To kwestia 300 brzuszków, by niemiecki zniknął z treningów. Odwiedzamy FC Polska Wiedeń

redakcja

Autor:redakcja

03 sierpnia 2016, 07:36 • 27 min czytania 0 komentarzy

Jeśli nigdy nie doświadczyłeś przymusowej emigracji, zapewne tak jak ja możesz się tylko domyślać, jakie to jest uczucie. Jaka frustracja. Jakie wkurwienie. Idziesz do sklepu – nie twój język. W pracy – rozmawiasz po niemiecku. Albo angielsku. Albo francusku, to bez znaczenia. Zawsze jesteś obcy. Nigdy nie jesteś u siebie. Kiedy jedziesz po mieście samochodem, wzorem Dariusza Dziekanowskiego zamykasz okna, by nie wpadło do środka nieświeże powietrze.

To kwestia 300 brzuszków, by niemiecki zniknął z treningów. Odwiedzamy FC Polska Wiedeń

I nagle okazuje się, że możesz mieć swoje miejsce, które jest w stu procentach polskie. Że możesz stworzyć sobie małą Polskę w stolicy Austrii.

Możesz iść w miejsce, gdzie nie znajdziesz żadnego Austriaka. Możesz posłać dziecko do rówieśników, którzy mówią wyłącznie po polsku i mieć pewność, że każde niemieckie słowo zostanie skarcone. Wychowywać je po polsku, a przy okazji samemu mieć okazję, by wyrwać się od ciągłego szprechania i wreszcie spotkać ludzi, którzy jedzą schabowe, a nie sznycle.

Takim miejscem jest FC Polska Wiedeń. Klub piłkarski. Szkółka piłkarska. Miejsce, gdzie przez te kilka godzin w tygodniu możesz się poczuć jak u siebie.

***

Reklama

Droga na obiekt była pełna atrakcji. Już nawet nie chodzi o zatrzymanie się na szalenie wartościowy prowiant i widok imigranckiej kobiety, na oko z Turcji, której mąż za karę wypłacił trzy szoty w głowę tacką z McDonald’s. Święcie przekonany, że wchodzę na wynajmowany obiekt FC Polski, powitał mnie gość z kałachem albo inną długą bronią. Żołnierz. Powiedział jedynie, że muszę szybko opuścić teren, na który wszedłem. Spytałem, czy w takim razie mogę chociaż zrobić mu fotę, lecz odruchowo wskazał tylko na tabliczkę z przekreślonym aparatem.

Oczywiście nie dałem za wygraną. Kiedy spróbowałem zrobić fotkę z partyzanta, szybko wybiegł ze swojego kantorka, jakbym popełniał właśnie największe przestępstwo świata. „Aż tak dobrze mi nie płacą, by ryzykować kulkę w kolano” – mniej więcej coś takiego pomyślałem i udałem się sto metrów dalej.

Stawiam się, a tam pusty obiekt. Jest tylko trener Krystian, po chwili dołącza trener Mariusz. Wchodzimy do pomieszczenia, które służy jako pokój trenerów. Klasyczna kanciapa wuefisty, z tym że bez popielniczki i telewizora, za to z ławką dookoła.

DSC_0603

A to drzwi do kolejnego pokoju. Nie wnikam, co jest w środku, ale wyglądają groźnie. 

DSC_0605

Reklama

I jeszcze półka z trofeami. To tylko mała część, większość jest u prezesa.

Krystian, trener dzieciaków: ­- Sto procent dzieciaków to Polacy. Współpracujemy z ambasadą, dostajemy dofinansowanie na naukę języka poprzez sport. Co najważniejsze, treningi są tylko po polsku. W szkołach czy przedszkolach mają niemiecki, z kolegami rozmawiają po niemiecku, czy to z Serbami, czy Turkami, bo tu jest straszny tygiel. Rodzice posyłają tu dzieci, bo na czymś trzeba zbudować ich polskość. Kiedy nie będą miały się z czym identyfikować, staną się Austriakami. Mówimy chłopakom, żeby byli dumni z tego, że tu są. To taka nasza mała kolonia. Niby większość rodziców i tak wychowuje dzieci po polsku…

Ale to zwykle za mało.

K: Jedni mówią, że za mało, drudzy, że przesadzają. Każdy ma inaczej. Na początku zdarzało się, że dzieci stały, czekały na ćwiczenie i między sobą rozmawiały po niemiecku. Od razu upominaliśmy. To nie jest zakaz, nie mamy nic do niemieckiego języka, żyjemy tu, więc musimy się zasymilować. Ale jeśli jesteśmy FC Polska Wiedeń, to rozmawiajmy po polsku.

Mariusz Skwarło, trener dzieciaków: – To zwykle kwestia trzystu-czterystu brzuszków (śmiech).

Obcokrajowcy się zdarzają?

K: W juniorach nie.

A w seniorach?

K: Tak, mamy jednego Słowaka, w rezerwach jest Austriak. My nie jesteśmy przeciwko, żeby austriackie dzieci do nas dołączały, ale to by od razu wprowadzało na zajęcia język niemiecki, a tego musimy uniknąć. Teoretycznie moglibyśmy prowadzić zajęcia w dwóch językach…

Ale za chwilę by się okazało, że łatwiej prowadzić je w jednym i polskiego by nie było.

K: Dokładnie. I stracilibyśmy cały sens tego, po co zostało to stworzone.

Jak w ogóle wygląda trening czterolatka?

K: Trening? Myślę, że tego nie można nazwać treningiem.

Latanie za piłką?

K: Dokładnie. Totalna zabawa, zbijak, ganiany, do tego element piłki. Nie ma mowy o nauczaniu czegokolwiek, jeśli chodzi o czysto piłkarskie rzeczy. Jeśli dziecko jest ruchliwe, wszystkiego można później nauczyć.

M: U mnie w rocznikach 2004-06 zaczyna się już trening z próbami wyprowadzenia piłki, z taktyką.

K: Jeśli chcą gdzieś wyżej grać, te podstawy muszą być przepracowane. Nie stawiamy sobie za cel wyszkolenie drugiego Lewandowskiego. Mamy kilku chłopaków, którzy fajnie wyglądają, teraz jest jeden siedmiolatek, który gra już z chłopcami dwa lata starszymi. Jeden z chłopaków był na testach w Rapidzie, ale mu się nie podobało.

Jemu?

K: Tak, to jest jednak duża akademia. Zupełnie inne wymagania. Jak podawał to był krzyk, że nie strzelał. Jak strzelał, to pretensje, że nie podał. To fabryka. Ktoś odstaje, komuś się coś nie uda – zaczyna się prawdziwa selekcja. My przyjmujemy wszystkich, którzy chcą. Selekcja polega na tym, że ci, którzy odstają, nie grają we wszystkich meczach, ale wciąż mogą trenować na tych samych zasadach i bez większego stresu.

Pytanie, czy dziecko wychowywane w takich warunkach, później – gdyby trafiło do większej piłki – nie zostałoby wyplute.

M: W tym wieku ciężko im będzie się przerzucić. Tu mają super ekipę, tu im się podoba. Ale nie robimy problemów, jeśli ktoś chce się spróbować wyżej. Nikt się nie oszukuje, nie jesteśmy drużyną, która może zatrzymać zdolnego chłopaka. Nie ma sensu go blokować.

K: Powiem tak: wybitną jednostkę zawsze się dostrzeże, prędzej czy później zgłosi się po nią większa szkółka i tam zostanie nałożona ta presja. U nas zresztą też jakaś jest. Każde dziecko chce wygrywać, każdy rodzic także. Nasze priorytety są inne niż w przypadku normalnych szkółek piłkarskich. Przede wszystkim polskość. Dopiero później sport.

Wasze ligi jak wyglądają? Jest więcej zespołów – można powiedzieć – narodowych, jak wasz?

M: Odnosimy sukcesy, nasze drużyny często są w czołówkach. Zaczynaliśmy od pierwszej sekcji, w której mieliśmy tylko pięciu chłopaków. Kiedy graliśmy mecz, graliśmy go w osłabieniu, bo na boisku musiało być siedmiu.

Dało się coś wygrać?

M: Naturalnie! Nasze dzieciaki mają to do siebie, że czym trudniej idzie, tym bardziej walczą, tym bardziej się angażują. Najpierw była garstka, teraz w każdej sekcji mamy ponad dwudziestu dzieciaków. Jak mieliśmy sześciu chłopaków na treningu, to nie było mowy o żadnej zespołowości. Bardziej traktowaliśmy ich indywidualnie. W lidze najczęściej gramy z Austriakami, czasem w ich drużynach spotykamy też Polaków. Tydzień temu graliśmy z Serbami, wcześniej z Hiszpanami, jest drużyna złożona z samych czarnoskórych piłkarzy.

Jest większa spinka, kiedy gra się taki mecz?

M: Jasne. To jak mecz międzynarodowy. Czasem zdarzało się, że na mecz FC Polska przyszło trzysta-czterysta osób. Flagi, trąby, doping. To napędza jeszcze bardziej do pracy. Ale to musi być mecz na szczycie, żeby tyle osób przyszło.

Rodzice narzucają presję?

M: Powiem tak – bez rodziców tej szkółki by nie było. Oni opłacają składki, oni przywożą tu dzieci. Czasem rzeczywiście narzucają presję, czasem może nawet przesadnie. Słyszymy z trybun „zrób to, zrób tamto”. Ale taka nasza natura. Kiedy masz swoje dziecko, chcesz, by było jak najlepsze.

Pracowaliście panowie wcześniej w Polsce jako trenerzy?

K: Nie, ja nie.

M: Tak, pracowałem w Piaście Czchów.

Różni się jakoś to podejście u rodziców na emigracji?

M: Wielkiej różnicy nie ma, ale to, co mi się tu bardzo podoba – rodzice się bardzo angażują w rozwój FC Polski. Nie wiem, czy w normalnych szkółkach w Polsce to zaangażowanie też jest aż takie. Turnieje, inicjatywy – wszystko robią sami, bez żadnego wynagrodzenia. Kiedy przykładowo robimy turniej FC Polski, trzeba poświęcić dwa pełne dni, od rana do wieczora. Cały utarg idzie dla dzieci, więc niby pracują dla siebie, ale nie do końca. Poświęcenie jest bardzo duże, nie ma, że „płacę to wymagam”.

Ile rodzice płacą?

M: Rodzice płacą 40 euro miesięcznie bądź 340, jeśli zapłacą z góry za cały rok. To są spore kwoty. Wszystko idzie na dzieciaków. Czasem pojawiają się głosy, że może dostaniemy jakieś własne boisko, że sponsor by nam to sponsorował… Ale niestety, jak do tej pory to takie ciche głosy, zero konkretów.

Jeśli chodzi o wsparcie, w grę raczej wchodzą chyba polskie firmy?

M: Polskie firmy? Tu by się pan zdziwił.

– Co ty powiedziałeś? – włącza się prezes, Paweł Gąsiorowski, który akurat przyjeżdża do klubu.

M: Że polska firma chce nas sponsorować.

Prezes: No to mnie rozbawiłeś (śmiech).

Warto dodać, że od momentu mojej wizyty w Wiedniu, długie lata bicia głową w mur niespodziewanie zakończyły się sukcesem. Firma Marbud z Chrzanowa zajmująca się montażem klimatyzacji zdecydowała się wesprzeć klub. To i tak kropla w morzu, ale na początek dobre i to.

***

DSC_0604

DSC_0610

Rozmawiając przechadzamy się po obiekcie FC Polski. Dwa pełnowymiarowe boiska. Jedno z naturalną trawą, drugie ze sztuczną. Oprócz tego obok mniejsze boczne boisko, też ze sztuczną trawą. To głównie na nim trenują grupy młodzieżowe FC Polski. Kompleks może nie robi wielkiego wrażenia, ale jest gdzie pograć, jest gdzie się przebrać, jest gdzie wypić kawę, więc nie ma specjalnie powodów do narzekania.

Z prezesem rozmawiamy właśnie w klubowej kawiarence. Tak, przez obiekt co chwilę przewijają się kolejne grupy – a więc i kolejni rodzice, którzy czekają na swoje pociechy – miejsce, gdzie można usiąść i wypić kawę lub piwko spokojnie jest w stanie się utrzymać. W środku trochę atmosfera ploteczek, zbiera się tu damskie towarzystwo. Dzieci na treningu, jest okazja, by zapytać o ząbkowanie, pogadać o firankach. Faceci gromadzą się w innym miejscu, pod szatniami.

Wystrój trochę a’la wczesne lata 90., ale to żaden problem. Stawiam w ciemno, że w tym roku w knajpie nie zjawiła się jeszcze osoba niezwiązana z którąś z drużyn, które tu trenują. Kiedy wchodzi prezes, od razu jest witany, kelner sam wskazuje miejsce i pyta, czy ma ściszyć. Oczywiście tego nie robi, dopiero po upomnieniu przypomina sobie, o co sam pytał.

Prezes zaczyna: – Nie jest łatwo. Klub utrzymuje się sam, czasem dostajemy jakieś datki od ludzi, ale to nie jest majątek.

O sponsora ciężko.

Ciężko. Pierwsza sprawa  – my nie mamy własnego boiska. Gdybyśmy mieli własne, nawet jakąś reklamę umieścić czy baner – byłoby łatwiej. Pewnych rzeczy nie możemy zaoferować. Czasem robimy tak, że coś rozwieszamy przed meczem, ale to są skromne rzeczy. Druga sprawa – z dużymi sponsorami jest tak, że jak on zrezygnuje, to leżymy. Dlatego czasem lepiej mieć więcej mniejszych i żyć skromnej. Z polskimi firmami nie współpracujemy w ogóle. Austriackie też nie chcą dawać, bo Polacy. Wiadomo, trudno im się dziwić.

Istnieje jakakolwiek współpraca z PZPN?

Żadnej. Zero. Katastrofa. Nawet ostatnio napisaliśmy do nich maila z prośbą o pomoc. 9-latki będą grać na takim mini Euro w Klosterneuburgu (rozmawiamy przed turniejem we Francji – red.). Będą 24 drużyny jak na Euro, my oczywiście jako Polska. Można powiedzieć, że w jakiś sposób reprezentujemy kraj. Napisaliśmy maila z prośbą o jakieś koszulki dla dzieci. Nawet odpowiedzi nie było. Negatywnej, pozytywnej – nic. Nie istniejemy. Nasz stary zarząd też kiedyś próbował coś pisać, ale zawsze zero odzewu.

Taka postawa na zasadzie: skoro jesteście zarejestrowani w austriackim związku, tutaj się ubiegajcie.

No ale reprezentujemy Polskę…

Austriacki związek jakoś pomaga?

Pomaga o tyle, że na każdy sezon dostajemy na każdą dziecięcą drużynę pięćset euro. Drugi rok z rzędu wspiera nas też ambasada. Nie jest to nie wiadomo co, ale zawsze coś, w okolicach 1500 euro. Póki co nasz główny dochód to turnieje, które organizujemy. To daje nam powera, ale to nie są pewne pieniądze, nie można tego w budżet liczyć. Zacznie padać – turniej okazuje się klapą i zyski są automatycznie o wiele mniejsze.

13669609_1750932475145091_3910647034905267807_n

Tegoroczny turniej się odbył. Nie padało, więc zakończył się sukcesem. A tu opublikowany na Facebooku bilans zysków i strat. Transparentność godna pozazdroszczenia.

Na cały klub ile potrzeba?

Roczny budżet musi mieć około 25 tysięcy euro.

1500 z ambasady, po 500 na drużynę od związku…

(śmiech) Dużo brakuje, co? Dzieci utrzymują się same. Rodzice płacą składki, pieniądze idą na boisko, opłacani są trenerzy. Wszystko jest dokładnie rozliczane, rodzice mają wgląd w to, na co idą pieniądze. Na turnieju w poprzednim roku uzbieraliśmy cztery tysiące euro. Bardzo dużo. Niektórzy mają z tym problem, bo my jasno publikujemy, mówimy, ile dostajemy i na co przeznaczamy.

Kto?

Być może polska szkoła na przykład, która nie chce z nami współpracować. Myśli, że my na tych turniejach zarabiamy. My tu wszyscy – zarząd, trenerzy – pracujemy jak wolontariusze. Ja dokładam do tego wszystkiego.

I nie ma żadnej pomocy?

Ja nie chcę żadnej pomocy. Współpraca mi wystarczy.

Pamięta pan początki FC Polska? Jak to się w ogóle zaczęło?

Ja akurat nie zakładałem klubu, ale znalazło się parę osób – między innymi Mieczysław Pelić, Tomasz Matuszewski – którzy grali w polonijnej lidze. Było dziesięć-dwanaście zespołów, oni trochę zaczęli tę ligę przerastać. To była typowo hobbystyczna liga – jakieś firmy, lokale zgłaszały swoje drużyny. Pewnego dnia wpadli na pomysł: czemu by nie zagrać w austriackiej lidze?

Naturalna droga.

Na początku szło znakomicie. Pierwszy sezon – awans. Drugi, trzeci – to samo. Graliśmy na stadionie, na którym grała ta liga polonijna. Do starego składu dochodziły – jak ja to mówię – gwiazdy FC Polski, czyli Krzysiek Ratajczyk czy Marek Świerczewski. Widzieli, że buduje się coś fajnego, coś, co ciągle idzie do przodu, chcieli dać coś od siebie. A że byli po karierach, osiedlili się tutaj, grali z nami.

W pewnym momencie nawet Jacka Bąka udało się przekonać.

Do dziś jest zawodnikiem FC Polska!

Jak to?

Nikt się po niego nie zgłosił, wciąż mam jego kartę, więc formalnie w austriackim związku egzystuje jako piłkarz FC Polska (śmiech).

Gruby transfer się szykuje, jakby się zgłosili old-boye Motoru Lublin.

Niestety nie, długo nie grał, przysługuje mu odejście za darmo. Przytrafiła się kontuzja, nie zagrał żadnego meczu. Wracając do naszej historii, doszliśmy do Oberligi, gdzie zaczęły się pewne problemy. Finanse, organizacja. Nie dawaliśmy rady. Stary zarząd miał już dosyć wszystkiego po kolei, Pelić powiedział, że rezygnuje, zostawia to wszystko. Zaczęło się zastanawianie, kto się tym zajmie. Wspomógł nas trochę Sławomir Matoga, który pociągnął tę drużynę przez rok czasu, ale potem doszliśmy do wniosku, że to nie ma sensu. Nie wyrabialiśmy. Zdecydowaliśmy, żeby zacząć od najniższej ligi. W Austrii jest taki przepis, że nie możesz mieć sekcji dziecięcej, jeśli nie masz seniorskiej drużyny, chodziło więc o to, by te dzieci utrzymać, ich było tylko szkoda.

Tak swoją drogą – dziwny przepis austriackiego związku.

Niestety, tutaj tak jest. To jest katastrofalny przepis. Kiedy przejąłem to wszystko wyjaśniliśmy sobie z pierwszą drużyną, że grają dla siebie, ale też dla młodych chłopaków. Nie ma żadnych wynagrodzeń, tyle co skrzynka piwa po meczu.

Po wygranym?

Na początku zapowiedziałem, że tylko po wygranym. Ale serce boli i daję po każdym. Jak prezes jest w dobrym humorze to jest jeszcze jakiś gratis (śmiech). Kibice też czasem coś postawią.

Zaczęliście od zera, ale rok temu było blisko awansu.

Tak, ale jest jeszcze jeden dość kuriozalny przepis. Każdy klub – jeśli chce awansować – musi mieć swoją drużynę rezerw. Każdy!

To jest ósma liga, tak?

Tak, ósma.

Czyli w siódmej lidze każdy klub musi mieć rezerwy?

Tak.

Kuriozalne.

No kuriozalne, ale co zrobić. Wszystko było na szybko, nie chciałem też podejmować decyzji na hura, a potem martwić się, jak to uciągnąć. W tym roku mamy już tę drużynę rezerw, więc jesteśmy gotowi na awans. Zmobilizowaliśmy tatusiów. Inny nonsensowny przepis – jeśli chcesz awansować ligę wyżej, musisz mieć pięciu graczy, którzy grają u ciebie od pięciu lat i pięciu takich, którzy grają od dwóch. W kadrze jest szesnastu… Teraz może się zdarzyć kolejna kuriozalna sytuacja, że w naszej lidze będzie awans z czwartego miejsca. Wszystko przez te przepisy. Serbia jest na pierwszym miejscu, nie ma rezerw. Na drugim jest Blau-Weiss, ale nie będą mieć piłkarzy z odpowiednim stażem.

To piąte miejsce nie jest może takie złe.

Najgorzej będzie, jeśli awansuje ktoś z czwartego. Katastrofa! (ostatecznie awansowała tylko drużyna z pierwszego – red.). Jak zaczynaliśmy mieliśmy po 800 ludzi na stadionie. Trochę podupadło, teraz jak jest połowa tego to jest dobrze. Wcześniej się zajmowałem trybunami, prowadziłem doping, naganiałem ludzi. Hymn swój mieliśmy, jak zdobyliśmy mistrzostwo to nawet race odpalaliśmy!

Grubo.

Dopiero później rozkręciliśmy sekcję dzieciaków. Zaczynaliśmy od czterech chłopców, z czego dwójka była moich. Tak wyglądały pierwsze cztery miesiące. Nie było łatwo przekonać rodziców, żeby przyprowadzili dziecko do klubu, w którym byłoby ono piątym zawodnikiem. Poszła poczta pantoflowa, nagle przyszła trójka, potem czterech, później zrobiliśmy reklamę pod kościołem, też parę osób przyszło. Szacunek dla trenerów, którzy trenują za 200 euro na miesiąc. Jeden pracuje w sklepie, drugi też w sklepie, trzeci na tacierzyńskim, więc żeby się poruszać trenuje dzieciaki. Jeździmy na turnieje, bo często po turniejach ktoś dołącza.

Obcokrajowcy się zdarzają czy w ogóle nie?

W historii FC Polska zagrało ich mnóstwo. Hiszpanie, Rumuni, czarnoskórzy, Serb. Hiszpanie byli na wymianie studenckiej, zagrali przez rok. Inni zaczęli do nas przychodzić i tak naturalnie dołączali. Serbski trener nawet był przez sezon. Mamy bardzo dobrą atmosferę, jeśli obcokrajowiec nie stwarza problemów, to nie ma trudności z aklimatyzacją. W lidze też mamy tygiel. W następny weekend gramy z Serbią. Jest jeszcze Ankara, Besiktas, Azerowie, klub z Tel Awiwu. W tamtym roku najciężej się grało z turecką drużyną, za to z Serbami jesteśmy zaprzyjaźnieni.

Na takie spotkania międzynarodowe piłkarze się spinają?

Oni się na każdy mecz spinają.

Dyplomatycznie.

Gra w piłkę to ich pasja, dlatego tu są, dlatego przychodzą na treningi. Przecież oni normalnie pracują na budowach, a potem przychodzą na trening. W tamtym roku wiedzieliśmy, że gramy o mistrza to chłopcy wszyscy na  święta zostali w Wiedniu, żeby zagrać. Zostawiają serce.

Kibicowsko jak wyglądają mecze?

Jak gramy u siebie – mamy cały piknik. Ostatnio tak sobie ustawiamy mecze, żeby można było u nas spędzić cały dzień. Najpierw grają najmłodsze roczniki, później starsze, na końcu seniorzy. Od 11 do 18 można tu spędzić czas. Jest grill, przychodzą wszyscy rodzice, jest zabawa. Nagłośnienie ostatnio otrzymaliśmy od sponsora.

Trochę rodzina się tworzy.

Dlatego szkoda by było, by to upadło.

Doping?

Ujmę to tak: zależy na którym etapie (śmiech).

Po którym piwie się zaczyna ten właściwy?

Jak już rodzice są weseli. Kibiców mamy z Legii, Wisły, Widzewa. Ale tu jest FC Polska. Nie ma to czy tamto, podziały zostają w domu, kibicujemy Polsce razem.

W Wiedniu FC Polska ma już monopol na Polaków?

Dzieciaków jest dużo, my jesteśmy jeszcze za młodym klubem, by mieć monopol. Te dzieci które już grają to są poustawiane, ich nie ściągniemy. Dlatego teraz stawiamy na najmłodsze roczniki. Ośmio-dziewięciolatki, teraz sześciolatki zaczęły, od września ruszają nowe roczniki. Tutaj mamy też Polonez Wiedeń, ale on się bardziej skupia na – żeby tylko nie ubliżyć – weteranach. Spotykają się dwa razy w tygodniu, robią ściepkę, grają. Czasami gramy między sobą. Jest jeszcze Wisła Wiedeń. Oni grają w takiej całkowicie amatorskiej lidze, my to nazywamy katolicką ligą.

W jakich barwach pan widzi przyszłość?

Trzeba to jakoś ciągnąć dalej, kombinować. Najpiękniejsze byłoby, gdybyśmy mieli wszystkie roczniki. Ale do tego trzeba obiekt, potrzebne są środki… Ciągniemy to.

***

Idziemy w kierunku szatni. Prezes mija jakiegoś faceta, chwilę gadają na boku.

– To trener mojego syna.

Austriak?

Tak.

Ale to nie wasz trener?

Nie, syn gra w innym klubie. Drugi tu.

Za dobry?

Może.

Albo pan nie wierzy w swój klub.

Jakbym nie wierzył, to by tu tego nie było.

***

DSC_0596

Trener Mariusz Skwarło (po lewej) i prezes Paweł Gąsiorowski (po prawej)

DSC_0597

DSC_0598

Trenerzy poszli na zajęcia – dziś dwa roczniki trenują razem – i rzeczywiście wygląda to tak, jak w opowieściach. Zabawa. Trochę chaotyczna, trochę momentami samowolna, ale obserwując to masz wrażenie, że dzieciaki po zajęciach już myślą o tym, kiedy będą następne. Trening obserwuje tylko trener z zaprzyjaźnionej chorwackiej drużyny. Idę pod kantorek, w którym przebierają się dzieciaki i piłkarze pierwszej drużyny, którzy po treningu dzieciaków będą mieli swój. Tam stoi grupka rodziców, co chwilę się ktoś przewija.

Przez cały pobyt zastanawiam się: bardziej tu chodzi o piłkę nożną czy bardziej o to, żeby dzieciaki obudziły w sobie polskość?

Rodzic 1: Logo FC Polska – to ma wartość. Mój syn powiedział mi ostatnio, że nie chciałby grać w drużynie niemieckojęzycznej. Może po tym czasie to kwestia przywiązania do kolegów, a może woli tę polską atmosferę?

W domu ogląda się mecze Polski czy Austrii?

Nie no, Polski, wyłącznie!

Rodzic 2: Mamy i polską, i austriacką telewizję, ale w domu tylko orzełek.

Po szkole dzieciaki też kopią?

R1: Kopią, kopią, praktycznie w każdym parku jest boisko. Pod tym względem jest tutaj super.

Mogę potwierdzić. Spacerowałem przez Wiedeń i co chwilę był jakiś park, a w nim ogrodzone wysoką siatką boisko.

R1: Posyłamy ich tutaj, żeby kopali jak najwięcej. Żeby nie mieli tylko zainteresowań internetowych, komputerowych. Jakby dzieciaki mogły trenować siedem dni w tygodniu po cztery godziny – jestem pewien, że by trenowały. Autentycznie. Taki mają zapał.

R2: Ja chciałem, żeby syn robił coś sportowo. Kiedy zobaczyłem ogłoszenie, wiedziałem, że to jest to. Zadzwoniłem, przyprowadziłem syna i tak jeżdżę od dwóch lat. Dobrze, żeby miał polskie grono znajomych. Nie oszukujmy się, nasi synowie prawdopodobnie będą tu mieszkać na stałe. Ja przyjechałem 26 lat temu. Z Polakami było wtedy tak, że albo ci coś zajebał, albo pomógł. Takie myślenie. Tak samo mamy z tutejszą polską szkołą, która nie chce z nami współpracować. Oni mają takie nastawienie: a może oni pieniądze zarabiają?  A może dzięki nam więcej dzieci będą mieli, a my nic na tym nie zyskamy?

Zamiast pomocy bzdurne obawy.

R2: Spotykam się z tym, że rodzice też są często uprzedzeni. „Polska drużyna? Tam chyba nie warto posyłać dzieci”. Tak jakby lepiej było posłać dziecko do austriackiej drużyny.

R1: Ale wyniki mówią same za siebie. Wygrywamy to niejeden przychodzi i podaje rękę.

R2: Bardzo zgraną grupę dzieci i rodziców mamy. Przynajmniej w naszym roczniku, w U-9. Ale tu też nie ma co ukrywać, to duża zasługa trenerów, którzy poświęcają swój czas – można powiedzieć – charytatywnie. Pieniądze z tego mają przecież symboliczne, a bardzo się angażują.

Synowie mają jakieś okazje poza FC Polską, by mówić po polsku?

R2: Na jakichś biesiadach się spotykamy.

Wszyscy razem?

R2: No niektórzy, grupkami.

Ale też gdyby nie FC Polska to tych znajomości by nie było.

R2: No tak, to prawda. Parę razy w roku jedziemy też do Polski.

R1: Są tu też imprezy polonijne, polskie kino, teatr, pikniki, dzień dziecka, niedziela sportowa we wrześniu. Jest parę okazji, by porozmawiać po polsku. Ale to mało. Dlatego dobrze, że mamy FC Polskę.

***

– O, a to jest chłopak, który poszedł trzy ligi wyżej na wypożyczenie – mówi prezes i pokazuje na gościa, o którym wcześniej mi opowiadał. Ten poprosił, by nie puszczać jego wypowiedzi pod nazwiskiem, bo – jak twierdzi – nagadał głupot. Wolę szanuję, nazywam go więc w tekście Maćkiem.

Trzy ligi wyżej, to chyba transfer za grube miliony.

Maciek: No, za całe dwa prania.

Rodzic: I worek ziemniaków!

Prezes: W tym roku dopiero będziemy gadać o kasie. Na razie jest wypożyczony.

Idziesz się ograć, pokazać, potem grube pieniądze na ciebie wyłożą.

M: Ograć, kurwa. W wieku 24 lat…

Niektórzy kariery dopiero zaczynają.

No, jak ten Vardy. Ale to takie pojedyncze strzały. On zawsze miał ten potencjał, nikt nie zauważył.

Słyszałem, że w Jagiellonii byłeś.

Byłem.

Grałeś?

Byłem.

(śmiech)

Ja z Białegostoku jestem, tam się wychowałem. Ale nigdy mnie nie wpuścili. Miałem dziewiętnaście lat, to do Zambrowa poszedłem na wypożyczenie. Później byłem rok czasu w Australii.

W Australii?

No, w klubie polonijnym, w takim jak tutaj, Polonia Sydney.

Jakim cudem?

Na wymianie studenckiej byłem. Takie coś jak Erasmus. W poniedziałek, wtorek i piątek byłem w szkole, w środy i czwartki trenowałem. W sobotę mecz.

Jak tam piłka wygląda? Gorąco chyba jest.

Gorąco? Eee, nie.

Nie?

Nie, jest przegorąco. Tam w ogóle mało gra się w piłkę, kobiety najczęściej grają. Mężczyźni mają futbol australijski, tenis. Najwyższa liga jeszcze jakoś wygląda. Pan Del Piero tam na przykład grał, pan Adrian Mutu. Jest parę nazwisk, a reszta to zwykłe przeciętniaki. Tam w niższych ligach w ogóle nawet awansów nie ma.

Wy też swoją drogą byliście blisko.

Byliśmy, byliśmy, ale prezes zajebał. Nagrywasz wszystko?

No tak. Uzasadnij.

Bardzo dobrze. Zachował się bardzo nieodpowiedzialnie z tymi rezerwami (śmiech). Nie no, żartuję oczywiście. Realia są jakie są.

Tak na marginesie, kojarzysz wywiad Leszka Milewskiego z juniorem Jagiellonii? (LINK)

Tak, czytałem. Znamy się z tym chłopakiem, który to mówił. Zastanawiałem się, po co to puszczać w ogóle? Znaczy was, dziennikarzy, to rozumiem, ale po co coś takiego mówić?

Żeby pokazać, którą drogą nie iść, choćby po to.

To nie jest tak, że Jagiellonia niszczyła piłkarzy. Oni sami się niszczyli. No dobra, zgodzę się z tym, że w rezerwach niektórzy trenerzy nie mieli pojęcia o trenowaniu. Wyszedł Mietek z jabolem i przeprowadził trening. Pajacyków nas uczył, czaisz? Naprawdę, WF. Skakanka, piętnaście do przodu, piętnaście do tyłu. Godzina treningu a ty piłki nie dotknąłeś. Sorry, dziewczyna do mnie dzwoni czwarty raz. Już puściłeś to na Weszło?

Tak, live idzie.

Ale o panienkach nic nie mówiłem, nie? (śmiech)

***

2

FC Polska dostaje też fanarty (Fot. Facebook FCP Wien)

Rodzic 2: Kiedyś przychodził na każdy mecz taki Martin, Austriak. Zakochał się w FC Polska na tyle, że teraz mieszka w Lublinie, ma tam kobietę. Obywatelstwo chce brać.

Rodzic 1: Każdą dziedziną polskiego sportu się interesuje. Koszykówką, ręczną, ja nie wiem, skąd on to wszystko wie. Operuje wszystkimi danymi.

Prezes: Ostatnio widziałem u niego listę z Wettpunktu (bukmacher – red.), to chyba stamtąd (śmiech).

R1: Dzieci podobno trenuje w Lublinie teraz z tego, co mówi.

R2: Kto z kim kiedy grał, jaki wynik, liga okręgowa, wszystko wie. Umie wypowiadać poprawnie wszystkie nazwy drużyn. Turniej zorganizował kiedyś i przekazał pieniądze na szpital w Lublinie. Jakieś 900 euro z tego wyszło.

Może jakieś polskie korzenie?

R1: No właśnie nie. Przyjaciółkę ma polską i tyle. Przychodził cały czas. Fanatyk można powiedzieć.

***

Prezes: Reprezentacja Polski futsalu +35 do nas przyjeżdża za niedługo.

Derby. Polska na Polskę. Na trawie?

P: Tak, tak.

To bez szans są.

P: Ta, znowu sobie zmniejszą boisko.

Maciek: Bandy trzeba będzie im poprawić, żeby jak na hali było. Kurwa, znowu pojadą z nami jak z furą gówna.

P: E, nie będzie tak źle. Ostatnio tylko sześć nam władowali. 6:3 chyba było, nie?

M: Jakoś tak. Ale wtedy walka była też dzień wcześniej. Każdy zawodnik parował.

P: Oprócz prezesa!

M: No ale nie mów, bo alkohol się ulatniał po boisku.

Derby rządzą się swoimi prawami.

M: Ototo (śmiech).

R2: On tak z nami jedzie, bo teraz jest w Red-Starze.

R1: Sprzedajemy cię, a potem kolego pierzemy, pierzemy!

***

 1

Mecz dzieciaków i rodziców. (fot. Facebook FCP Wien)

– Panowie, trening!

– Zaraz, kurwa! Najpierw konferencja prasowa!

***

Rodzic 2: Idzie napastnik, który 40 bramek w tamtym sezonie trafił!

Rodzic 3: Ale 300 zmarnował!

(wybuch śmiechu)

Maciek: Jednym strzałem trójkę dzieci robi! Ty, wiesz co by o tobie na Weszło napisali?

Mariusz Kozyra, superstrzelec FC Polska robi skrępowaną minę.

M: Że nawet w tyłek Kim Kardashian nie potrafisz trafić! Czekaj, mam lepsze, zaraz ci przeczytam.

(Maciek wyjmuje telefon i szuka jakiegoś tekstu)

Ale jadą po tobie, co?

Mariusz: No, trochę.

Król strzelców?

36 było.

Rodzic 3: E, to jak Suarez!

A ile będę strzelał? Wolicie mnie oglądać w telewizji czy tu? (śmiech)

W Polsce gdzieś grałeś?

U siebie w A-klasie. A tutaj to mój pierwszy klub. Do roboty przyjechałem, potem się dowiedziałem, że jest polski klub, spróbowałem.

Poziom chyba podobny?

Sportowo tak. Tu są lepsze boiska. Ogólnie tu się gra raczej na sztucznych, czasem tylko trawa. Koledzy stwarzają dużo sytuacji, czasem tylko te najłatwiejsze nie chcą wchodzić.

Maciek (czyta z telefonu): Mam. Nie no, magia. Chłopie, przegrać z tobą wyścig o miejsce w składzie to jak przegrać na setkę z Wojciechem Mannem! Albo w kalambury ze Steve Wonderem! Napisać dyktando gorzej od Smudy!!!

(śmiech)

Prezes: Mam nadzieję, że nie wszystkich czytelników macie takich jak Maciek. Wtedy to ja dziękuję!

***

Jaki może być największy problem piłkarzy polskiego klubu grającego w ósmej lidze austriackiej? Wyjazdy do kraju. Daleko nie ma, wsiadasz w samochód albo autobus i za trzy godziny przekraczasz polską granicę. Jakbyś się uparł, jesteś w stanie wracać do domu raz na – powiedzmy – dwa tygodnie. Wsiadasz w piątek po pracy, jesteś na noc, wracasz w niedzielę po południu.

Ale wtedy zamiast walki o awans, walka o skompletowanie jedenastki.

Piłkarze mają jednak dżentelmeńską umowę. Jest kolejka – nie jedziemy. Jeśli ktoś musi, to nie ma problemu, ale staramy się nie. Jest kolejka w święta – dzielimy się. Tak, by zostało tylu chłopaków, by chociaż wystawić jakikolwiek skład. Nie pojechałeś na Boże Narodzenie, pewnie uda ci się wyjechać na Wielkanoc. Dlatego prezes FC Polski musi odbywać z piłkarzami rozmowy kwalifikacyjne.

– Zawsze mam tylko jedno pytanie. Skąd jesteś? Z Gdańska? OK, możesz zostać. Z Poznania? To samo. Z Białegostoku? Jasne. Kraków, Katowice? Zastanowimy się. Sześć-siedem godzin i – jesteś w domu. Pokusa, by się wyłamać i opuścić drużynę duża.

Mariusz: – Jak ktoś ma rodziny, dziewczyny w Polsce to staramy się, żeby na święta czy długie weekendy jechał. Ja wracam dwa razy w roku tylko. Akurat teraz wypada moja kolej, to jadę za parę dni, już się nie mogę doczekać.

***

DSC_0608

Zagaduję do dzieciaków.

Jak wam się tu podoba?

– Najlepiej na świecie!

– Dawid, koza ci wystaje.

Zmienilibyście ten klub na jakiś inny?

– Niee.

– My już byliśmy w FC Wien Academy. Trener zamiast mówić to drze się. Bee, beee!!! (tu chłopak udaje język niemiecki dokładnie tak, jak sobie go stereotypowo wyobrażacie)

A tutaj luz.

– Tu jest fajnie.

– Będzie plakat z nami?

Wszystko będzie.

W gazetach będziemy!

Kibicujecie Polsce czy Austrii?

– Polsce! (chórem)

– Polska lepsza.

Austrię oglądacie w ogóle?

– Niee (znów chórem).

– Ja czasami tylko jak nie mam co robić.

Błaszczykowski czy Alaba?

– Błaszczykowski.

– A ja Alaba.

– Jak Alaba?

– No lepszy jest.

Po polsku łatwiej wam mówić czy po niemiecku?

– Po polsku.

– Ja oba języki.

– Ja też oba.

– A ja chyba niemiecki.

Prezes: – W uważajcie, bo ten pan wszystko nagrywa!

– Proszę pana, proszę pana! Wywiad z nami będzie!

***

Prezes pokazuje też chłopaczka, który nie chciał iść do Rapidu. Bardzo nieśmiały, trudno się dziwić, że nie spodobała mu się fabryka piłkarzy.

Czemu nie chciałeś grać w Rapidzie?

Nie chciałem…

W Rapidzie trener krzyczał?

Mhm.

Lubisz grać w piłkę?

Tak. Ale wolę tutaj.

***

W drodze na trening ucinam pogawędkę jeszcze z jednym piłkarzem seniorskiej drużyny, który trochę mnie zszokował. Rozmowę zaczął prezes.

– Jak awansują z czwartego miejsca, a wy nie, to was powieszę!

Łukasz Ziemianek: – Nas? Ja jestem na każdym treningu, nie mam nic sobie do zarzucenia.

Też tylko hobby czy liczyłeś na coś więcej kiedyś?

Ł: Ja trenowałem od małego w Hutniku Kraków. Chciałem zostać piłkarzem, ale kontuzję miałem. Goście grali w metalowych wkrętach, zajechał mi prostą nogą w kolano, więzadła nie wytrzymały…

Nie wróciłeś?

Ł: Rok przerwy miałem, dałem radę wrócić, ale noga bolała, do tego taka troszkę blokada psychiczna doszła. Grałem obok Pazdana w obronie. Ja jako prawy, on w środku. I wiesz co? Nie czułem wcale się gorszy. Nikt się nie czuł.

Poważnie?

Ł: Tak, graliśmy osiem lat.

Bandzior?

Właśnie jako jedyny nie był bandzior! Treningi, treningi, treningi, treningi, treningi.

A na boisku był bandzior?

No troszkę był agresywny, ale było dużo więcej ostrych gości od niego. I wielu dużo lepszych.

Spodziewałbyś się, że taką karierę zrobi?

Nie. W życiu. Drugi stoper z Hutnika, Radek Chrząszcz, był gościu o trzy klasy lepszy od niego. Jeździłem po turniejach i widziałem wielu obrońców. Ale takiego jak on nigdy. Silny, rozgrywał, miał kiwkę. Gościa się nie dało przejść. Prześwietny.

To co się stało, że nie zrobił kariery?

Wódeczka, dupeczki, narkotyki, balecik. Tak jak połowa składu. Huta wciągnęła – kończy.

Tak tylko przypomnę, że rozmawiamy w klubie austriackiej ósmej ligi o gościu, który był przed momentem bohaterem Euro. Życie bywa przewrotne.

***

3

Fot. Facebook FC Polska Wien. 

Jacek Wolny (po prawej), kolejny trener grup młodzieżowych, o którym wiem, że całe życie spędził w Niemczech. Z językiem polskim radzi sobie nieźle. Akcent a’la Łukasz Podolski, ale daje radę. By zachować autentyzm, piszę dokładnie tak, jak mówił.

Niemiecka szkoła trenerska.

No, tam wychowany.

Czym się różnią metody niemieckie od polskich? Odczułeś to jakoś?

Szczerze? Nie mogę porównywać, bo ja tylko tutaj. Widzę tylko swoich trenerów. Ale sam dla siebie nie mam różnicy. Prawda jest taka, że nikt z nas nie chodził do żadnej szkoły, jako trener nie został doświadczony. My wszystko sami. Dla mnie nie idzie porównywać, bo nie było trenera, który by taką różnicę robił.

W piłkę na jakim poziomie grałeś?

Ja doszedłem do Bezirksliga. Jakby się to porównywać… Trochę wyżej niż okręgówka.

Ale jesteś pochodzenia polskiego?

Tak, jak miałem dwa lata to rodzice wyjechali do Niemczech.

Bardziej jesteś Niemcem czy Polakiem?

Serce może trochę bardziej za Polską bije, ale jak tak pomyślę, to pół na pół. Bo nie narzekam, w Niemczech mi nie było źle, z Polską mam mniejsze doświadczenie.

To co ty teraz w Austrii robisz?

Żonę poznałem.

Austriaczkę?

Polkę, ale mieszka w Austrii.

Trochę pogmatwane to.

Powiem ci szczerze, że od tego momentu jak zacząłem grać tu w FC Polsce, to było takie moje pierwsze spotkanie z polską ekipą zagranicą. W Niemczech miałem kolegów Polaków, ale to miałem tylko dwóch. Poznaliśmy się przez szkołę, to nie zawsze rozmawialiśmy ze sobą po polsku, to było takie mieszane. Podszedł ktoś to musieliśmy zmieniać język. Dopiero tu jestem taki związany, że muszę po polsku mówić. I po znajomych w Polsce wiem, że mój język polski do przodu szedł. Śmieszne, że nawet dzieci mnie niekiedy poprawiają jak coś źle powiem.

Polubiłeś dzieciaki?

No, lubią mnie.

(śmiech)

Tak mi się wydaje, że lubią. Dla mnie to jest coś tak, że przychodzę tu i wreszcie jest na luzie. Bo normalnie jest praca, jeszcze na studia chodzę.

Obok przechadza się Maciek i kopie w nas piłką.

Zobacz, to jest nasz największy zmarnowany talent.

Już bez szans?

Na pewno bez!

M: Co ty mówisz, kręcę tutaj ogórków. Biorę jednego ogóreczka na lewo, drugiego na prawo, kręcę, kręcę.

Dobra, nie jesteś taki cienki, jak wyglądasz.

***

Rodzinna atmosfera. W damskim gronie plotki. W męskim – szydera. Wśród dzieciaków zabawa. Wśród trenerów – odskocznia. Zna się tu każdy. Nie ma osoby, która przejdzie niezauważona. Cześć. Serwus. Alles gut? Jak żyjesz? Co tam? Każdy piłkarz seniorskiej drużyny zna każdego rodzica dzieci z drużyny U-6. A za bramą już inny świat. Świat, w którym idziesz na U-Bahn, a nie metro, świat, w którym z psem musisz spazieren gehen, a nie wyjść na spacer. Świat, w którym już nie czujesz się tak swobodnie, tak u siebie, jak tu.

Fajna ta FC Polska. Fajna ta mała Polska prosto w sercu Wiednia.

JAKUB BIAŁEK

Najnowsze

Ekstraklasa

Daniel Szczepan: Pracowałem na kopalni. Myślałem, by się poddać i rzucić piłkę [WYWIAD]

Jakub Radomski
0
Daniel Szczepan: Pracowałem na kopalni. Myślałem, by się poddać i rzucić piłkę [WYWIAD]
Polecane

Majchrzak: Udowodniłem, że jestem niewinny. Nie należy mi się łatka dopingowicza

Sebastian Warzecha
1
Majchrzak: Udowodniłem, że jestem niewinny. Nie należy mi się łatka dopingowicza

Weszło

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

0 komentarzy

Loading...