Reklama

Mit założycielski. Być wielkim to pokonać wielkiego

redakcja

Autor:redakcja

22 lipca 2016, 17:37 • 13 min czytania 0 komentarzy

Mamy 22 marca, 2015. Piękny poranek w Bytowie, niespełna 17-tysięcznej miejscowości, której tradycje piłkarskie zamykają się w jednym sezonie Bytovii na zapleczu Ekstraklasy. Przyjeżdża Zagłębie Lubin. Jeśli w polskiej piłce klubowej szukać uosobienia szyderczego hasła „Bizancjum” – to właśnie tam. Przepłaceni zagraniczni piłkarze, budżet kompletnie niewspółmierny do wyników, pyskata twarz Rymaniaków i przejadanie kosmicznych kwot.

Mit założycielski. Być wielkim to pokonać wielkiego

Wszystkie multimedia wykonano smartfonem Samsung Galaxy S7 Edge (więcej o modelu Galaxy S7)

Ale Bizancjum już nie ma. Zamiast fortuny na kontach zawodników – wychowankowie na rozsądnych kontraktach. Zamiast buty – zawzięta twarz Konrada Forenca, który pasowałby nie tylko w bramce, ale i między kibolami na trybunie. No i gol Krzysztofa Piątka. Wówczas 19-letniego, brylancika, który ostatnie szlify zdobywał w rozwijającej się w szalonym tempie klubowej akademii.

Mija dokładnie 16 miesięcy. 22 lipca 2016. Lubin budzi się z potężnym kacem po wczorajszym świętowaniu. Dzień wcześniej zamiast Bytovii, Wigier Suwałki czy Pogoni Siedlce przyjechał Partizan Belgrad. 26-krotny mistrz Jugosławii/Serbii i Czarnogóry/Serbii. Klub, który rokrocznie sprzedaje piłkarzy za wielokrotność budżetu Zagłębia. Jedna z największych na świecie wylęgarni talentów, a do tego słynni na całym świecie kibice, Grobari, którzy wraz z rywalami z Crvenej Zvezdy tworzą bodaj najlepsze derby Europy.

Ich powrót do Belgradu będzie smutny. Przegrali wprawdzie dopiero w rzutach karnych, ale po 120 minutach, w których bliżej zdobycia zwycięskiego gola było Zagłębie. Lubińskie Zagłębie, które jeszcze niedawno symbolizowało wszystkie patologie futbolu.

Reklama

20160721_173904-700x525
wykonano smartfonem Samsung Galaxy S7 Edge (więcej o modelu Galaxy S7)

***

– To tam nauczyliśmy się pokory. To tam nauczyliśmy się wiele z tego, co dziś daje nam kolejne zwycięstwa – twierdzą w klubie. Bytów, Suwałki, inne pierwszoligowe wyjazdy podczas banicji, która poskutkowała prawdziwym oczyszczeniem. – Spadaliśmy razem z Widzewem. Od nas odeszło jedenastu najlepiej opłacanych piłkarzy, od nich również. My wprowadziliśmy w ich miejsce naszych młodych. Oni mogli co najwyżej skupować najlepszych z Pelikana Łowicz. To był pierwszy, najważniejszy krok – wspominają dziś ciemniejsze czasy kibice z Lubina.

Podmienienie Bertilssonów, Dziniciów, Rymaniaków i innych gości, których nazwisk nawet nie pamiętamy na ten olbrzymi zaciąg Jachów, Kubickich i Piątków było strzałem w dychę. Do tego spokój i rozwaga – utrzymywanie kursu i ciągłości zarówno w akademii, która ukształtowała tych piłkarzy, jak i w pierwszym składzie budowanym według autorskiego pomysłu duetu Burlikowski-Stokowiec. Dyrektor sportowy z prawdziwego zdarzenia i szkoleniowiec na tyle odważny, by opaskę kapitańską wręczyć 23-latkowi. Efekt? Najpierw brązowe medale, później awans w pierwszej rundzie eliminacyjnej, no i najświeższy. Możliwość gry z wielkim Partizanem.

– Ja już na początku czerwca wrzuciłem na Facebooka nagranie Beogradskiego Sindikatu. Wiedziałem, że na nich trafimy – uśmiecha się menedżer ds. rekrutacji, skautingu i administracji w lubińskiej akademii, Jacek Jurkiewicz.

***

Reklama

Pamiętacie scenę z Football Factory, gdy kibice Chelsea dowiadują się, że trafią w pucharach na Millwall? Albo identyczną z filmu „Green Street Hooligans”? W Polsce podczas losowań europejskich pucharów co roku jest tak samo. Czy to Lech Poznań, czy Legia Warszawa, czy jakakolwiek inna ekipa – wszyscy modlą się o Belgrad. O Zagrzeb. Sarajewo. Piłkarskie pokolenie YouTube’a wpatruje się nieruchomo w filmy z kompilacjami zagrań Messiego, Ronaldo czy Eden Hazarda. Kibicowskie pokolenie YouTube’a zachowuje się identycznie przy nagraniach z derbowych starć Partizana ze Zvezdą, czy dopingu z hali Panathinaikosu.

– Byłem wtedy w Warszawie, na uczelni. Zadzwonił do mnie prezes i mówi: Mateusz, jak przejdziemy Sławiję to gramy z Partizanem. Powiedziałem mu – dobra, jak masz sobie żartować to na razie – uśmiecha się dr Mateusz Dróżdż, przewodniczący Rady Nadzorczej Zagłębia Lubin. – Wiadomo, że o takim rywalu marzy się latami, chyba każdy oglądał te wszystkie filmy z kibicami Zvezdy czy Partizana. To jest inny styl kibicowania, oni po tym 0:0 w Belgradzie byli tak nakręceni, że najchętniej to by roznieśli nie tylko nas z Lubina, ale i wszystkich działaczy swojego klubu. I nie mówię tutaj wcale o tych trybunach najbardziej fanatycznych kibiców, ale również o tych bezpośrednio sąsiadujących z nami. To chyba najpoważniejsza różnica – ten stadion żyje wraz z murawą, każdy człowiek na trybunach jest zaangażowany w mecz od pierwszej do ostatniej minuty, i ci najstarsi, i ci najmłodsi – opowiadał nam przed meczem Dróżdż.

20160721_204008-700x525

– Drużyna losowanie przyjęła dość spokojnie, a to dlatego, że zbiegło się z wyjazdem na zgrupowanie. Oglądaliśmy wspólnie do momentu, w którym dowiedzieliśmy się o Sławiji, potem wszyscy zaczęli się rozchodzić, pakować bagaże, coś jeszcze zjeść. I wtedy padła nazwa: Partizan. Wielki rywal, wielka marka, wielcy kibice. Czego chcieć więcej – wspomina Zygmunt Kogut, rzecznik klubu. Kibice? – Ja śledziłem wszystko smsowo, byłem w delegacji z firmą. Pierwszy sms – Sofia. Myślałem że Lewski, więc udane, ciekawe losowanie, od razu planowałem wolne w pracy na wyjazd. Drugi sms – Belgrad. Akurat szef siedział obok. „Szefie. Jest sprawa, a nawet dwie”… – wspomina pod stadionem jeden z kibiców.

Przyśpiewki fanatyków czy nagrania o słynnych „Grobari”, bo tak mówią o sobie kibole Partizana, miewają po kilkaset tysięcy czy nawet milion wyświetleń na YouTube. Derby Belgradu ściągają na trybuny nie tylko pół Serbii, dokładnie podzielonej między dwie belgradzkie marki, ale też stado groundhopperów z kilkunastu państw. Z samych Niemiec potrafi ich przyjechać ponad pięćdziesięciu, a według relacji stałych bywalców tych spotkań – od pewnego czasu Belgrad stał się Władysławowem kibolskich derbów – turysta na turyście.

20160721_212347-700x525

wykonano smartfonem Samsung Galaxy S7 Edge (więcej o modelu Galaxy S7)

Z punktu widzenia fanatyków nie można było sobie wymarzyć lepszego losowania. Ale i piłkarsko to był strzał. Potężna marka, ale obecnie bez nazwisk, które sparaliżują rywala. Radović na kierownicy? Okej, gość przerastał naszą ligę, ale kilkanaście miesięcy i kilogramów wcześniej. Tę młodzież prędzej czy później zgarną możni z Anglii, Hiszpanii czy Francji, ale – no właśnie. Może dopiero po osiemnastych urodzinach w przypadku 16-letniego Vlahovicia chociażby, albo po okrzepnięciu w przypadku dziewiętnastoletnich Milenkovicia i Mihajlovicia. Gdy Legia trafiła na Celtic pisaliśmy – to idealny mecz na stworzenie mitu założycielskiego. By być wielkim, choćby lokalnie, trzeba pokonywać wielkich. Najlepiej w momencie, gdy sami przeżywają kryzys. A Celtic i Partizan to właśnie marki wielkie.

Co może lepiej potwierdzić najwyższe ambicje, jeśli nie popchnięcie słynnych Serbów?

20160721_212006-700x525
Legendarna katana trenera Partizana.

***

Wyzwanie. Słowo odmieniane w Lubinie przez wszystkie przypadki. Nie ma problemów, są wyzwania – mantra, która obowiązywała wszystkich, od kierownictwa klubu po ludzi zajmujących się murawą. Graficy, rzecznicy, dział marketingu – oni wszyscy urlopów praktycznie nie mieli. Pion sportowy? Piotr Stokowiec i Piotr Burlikowski jako jedni z nielicznych ludzi w polskiej piłce nawet nie zająknęli się o słynnym „pocałunku śmierci”. O tym, że występy w europejskich pucharach na początku lipca, czy jeszcze w czerwcu to sposób na zdemolowanie dowolnej polskiej drużyny, od Piasta Gliwice po Jagiellonię Białystok i Lecha Poznań.

Przygotowania trzeba było zacząć wcześniej. Karuzelą transferową trzeba było zakręcić wcześniej. Obozy trzeba było rozpocząć w momencie, gdy część zawodników przygotowywała się do najważniejszych meczów ubiegłego sezonu, w ramach Euro 2016. Chwili wytchnienia nie miała murawa, chwili wytchnienia nie mieli piłkarze, chwili wytchnienia nie mieli kibice. Sposób Zagłębia na ten tłok? Spokój. Żadnych rotacji i gry w lidze na 25% potencjału. Ten sam skład, to samo podejście – czy to Sławija, Partizan czy Korona Kielce. I żadnych narzekań. Pytamy w klubie, czy to jakiś odgórny zakaz narzekania na te puchary, wcześniejszy powrót z urlopów i resztę problemów, jakie wywołuje rozpoczęcie gry o punkty już w czerwcu. Odpowiedź jest jedna: dla nas to frajda. Spełnienie marzeń.

– Poza tym to bardzo pouczające. Jeśli musisz wszystko zrobić pod taką presją czasu, chodzi i o wzmocnienia zespołu, i o organizację całego pierwszego etapu sezonu, później łatwiej ci będzie działać bez presji – tłumaczy Mateusz Dróżdż. – Do tego zdobywamy doświadczenie od klubów największych, Partizan rok w rok jest w pucharach, jego akademia ma nieprawdopodobną reputację. Rozwijamy się. Prezes, trener, dyrektorzy, pracownicy akademii, ja. Nie możemy zakładać, że trzecie miejsce w lidze to jest nasz maks. Teraz chcemy więcej, chcemy awansów, pucharów. Krok po kroku. Przecież to nam nie może zaszkodzić, jak po doktoracie nie może nikomu zaszkodzić habilitacja. Nie zgłupiejemy od tego.

20160721_232431-700x525
wykonano smartfonem Samsung Galaxy S7 Edge (więcej o modelu Galaxy S7)

A o tym ile może się nauczyć Zagłębie przy takim meczu musi świadczyć liczba skautów. Liczba kibicowskich turystów, którzy przyjechali także z Niemiec czy z Litwy. Liczba policjantów i innych służb spoza Lubina czy nawet spoza województwa. Obok nas Grzegorz Rasiak, przed nami Mariusz Rumak i Dariusz Dudek, na trybunach i za bramkami fotoreporterzy niemieckich czasopism kibicowskich. Wielkie wydarzenie piłkarskie, wielkie wydarzenie kibicowskie, wielkie wydarzenie organizacyjne. Wzrosły obroty sklepu klubowego. Wzrosła liczba artykułów o Zagłębiu.

Miasto tym żyło.

***

– Serbska mentalność to wojna. Mecz traktują tak, jakby toczył się o życie. Olbrzymie ciśnienie na władze klubu, na piłkarzy. Nieprzypadkowo w Belgradzie prezesi poruszają się w towarzystwie osobistej ochrony. Do tego zamiast krzyków – śpiewy. Najpoważniejsza różnica między polskimi i serbskimi kibicami – słyszymy od jednego z działaczy, który był z Zagłębiem w Belgradzie. Ale i na trybunach da się to wychwycić. Zagłębie jest kilka razy głośniejsze, ale trochę przypomina talerze z perkusji, tak jak każda inna polska ekipa skandująca, a nie śpiewająca. Partizan z kolei to wojenny bęben. Rytmiczny, bulgoczący… Niepokojący. W momentach, gdy lubinianie cichną, można w lot zrozumieć o czym piszą wszyscy sprawozdawcy z belgradzkich derbów. Kocioł.

Choć były i polskie wątki. Głośne pozdrowienia dla Elany Toruń, Widzewa Łódź, Ruchu Chorzów i Wisły Kraków oraz przyśpiewka o ŁKS-ie.  Z 602 osób na sektorze gości grubo ponad 1/3 to Polacy. Doskonale rozumiejący także lubińskie przyśpiewki o „jeździe z kurwami”. Oprawa Zagłębia „Polish Fans Hooligans” dopełnia obrazu. Ścierają się dwie nacje z długimi tradycjami w pozaboiskowych zmaganiach. Świadczy o tym też postawiona na nogi policja z całego regionu, eskortująca gości w liczbie przekraczającej chyba całkowitą pojemność sektora. Od niebieskich świateł błyszczą drogi we wszystkich kierunkach – bo i lubinian wspierali kibice m.in. z Bydgoszczy czy Zielonej Góry. Zabrakło tylko charakterystycznych i dla serbskiego, i polskiego stylu kibicowania rac. Te tego dnia trafiły w ręce stróżów prawa, podobnie zresztą jak podczas pierwszego meczu.

wykonano smartfonem Samsung Galaxy S7 Edge (więcej o modelu Galaxy S7)

Skalę wyzwania, jakim jest polsko-serbski mecz obrazuje zresztą doskonale właśnie zachowanie policji. Od granicy serbsko-węgierskiej do stadionu jest trochę ponad 200 kilometrów. Maksymalnie trzy godziny jazdy samochodem. Lubinianie stawili się na przejściu jakieś osiem godzin przed meczem. Ostatni z kibiców wszedł na stadion w 85. minucie. – Już dzień wcześniej było wiadomo, że policja będzie się starała doprowadzić Zagłębie jak najpóźniej, by mieć ich w mieście jak najkrócej – słyszymy w Lubinie. Kibice pod stadionem potwierdzają – nie dość, że na serbskiej granicy każdy przechodził osobną kontrolę osobistą z zaglądaniem do portfeli włącznie, to dalszą drogę odbywano w tempie 50 kilometrów na godzinę. – A i wpuszczanie na stadion było powolne, choć wszystkie niebezpieczne przyrządy, z widelcami włącznie, zarekwirowano nam już na granicy. To znaczy – złożono do depozytu – gorzko uśmiechają się fanatycy z Lubina. – Z taką kontrolą w Polsce jeszcze nigdy się nie spotkałem. Pięć i pół godziny trzepania. Gdybyśmy przyjechali tam nie osiem, ale dwanaście godzin przed meczem, to albo kontrolowaliby nas dłużej, albo jechalibyśmy jeszcze wolniej. Tym bardziej, że żandarmeria, która nas przejęła ewidentnie regulowała tempo, raz przyspieszając, raz zwalniając – opowiada jeden z lubinian obecnych w Belgradzie.

Kolejna sprawa. Prezes, przewodniczący RN i kapitan Konrad Forenc chcieli podrzucić kibicom z Lubina wodę na sektor. Policja kategorycznie zabroniła. – Ja takich wielkoludów w życiu nie miałem na sektorze, nie będę ryzykował, że mi te butelki rozbiją na głowie – tłumaczyli się kolejni policjanci. Trójka z klubu stwierdziła więc, że jedynym rozwiązaniem są plastikowe kubeczki. I tak przez kilkadziesiąt minut dwóch facetów w garniturach i kapitan brązowego medalisty mistrzostw Polski siedziało pod sektorem gości rozlewając wodę w kubki, przez strach serbskich służb.

– Co ciekawe, gdy my przyjechaliśmy na mecz, była tam tylko jedna policjantka, ale od razu usłyszeliśmy, że w pobliżu jest jakiś olbrzymi garnizon, z którego momentalnie mogą ruszyć posiłki – wspomina rzecznik Zagłębia. –  Wejście na prasówkę robi potężne wrażenie. Metalowe drzwi, jak w jakiejś kuźni, otwierane przez stewarda wielką wajchą. Do tego ścieżki dla dziennikarzy krzyżują się z tymi, którymi chcieli przechodzić ci najbardziej fanatyczni kibice Partizana. Stało kilkudziesięciu wytatuowanych Grobari o potężnych gabarytach i chcąc nie chcąc czekało z uśmiechem, aż my i dziennikarze przejdziemy na nasze sektory. „Nasze”, ale jednocześnie wymieszane z fanami Partizana. Dlatego też delegacja z Polski przynajmniej w pierwszych minutach starała się przesadnie nie afiszować z emocjami – uśmiecha się Kogut. – To, co jeszcze zwraca uwagę: potężne uwielbienie dla piłkarzy. Wystarczy, że kopną na rozgrzewce w jakiś bardziej finezyjny sposób, a stadion zaczyna wrzeć. Szczególnie te bardziej piknikowe sektory, gdzie ramię w ramię stają czasem trzy pokolenia, od wnuka po dziadka.

Takich obrazków nie ma za to na młynie.

– Na łuku nie było praktycznie dzieci, nie było kobiet, nie było starszych. Na tym sektorze z flagą Grobari przed meczem było zresztą widać bardzo dużo małych, rozsianych grup, więc widać, że te pogłoski o podziałach mogą być prawdziwe. Stadion stary, ale na każdym kroku czuć historię tego miejsca – opowiada przewodniczący RN. – Podobnie jak w samym Belgradzie. Budynki ze śladami po kulach, po bombach, po bombardowaniach NATO. Mnóstwo wizerunków Władimira Putina, mocno prorosyjskie nastroje. I najpopularniejsze hasło Serbii. „Kosowo jest serbskie”. Wypisane na każdym moście, na każdej ulicy, po prostu wszędzie.

No i wisienka. A to obrzucenie jajkami dyrektora sportowego, a to pobicie jego ochroniarza pod siedzibą klubu. Później wewnętrzne kłótnie – czy za tą bójką stała któraś z licznych grup kibicowskich, czy jednak belgradzkie podziemie?

Pod wieloma względami: Polska piętnaście lat temu.

20160721_222736-700x525
wykonano smartfonem Samsung Galaxy S7 Edge (więcej o modelu Galaxy S7)

***

– Jedenaście tysięcy widzów w czwartek wieczorem w takim mieście jak Lubin to dobry wynik, szczególnie, że na ten mecz nie obowiązywały karnety, ale chciałbym dożyć kompletu! – przekonuje przewodniczący Dróżdż. – Swoją drogą, warto tu dodać, że wszyscy ucieszyliśmy się z pory rozgrywania meczu. U nas nigdy nie będzie dobrej frekwencji w tygodniu o godzinie 18.00, bo to moment zmiany w kopalni. Ani druga, ani trzecia zmiana nie może w takim układzie przyjść na stadion. A wiadomo jak ważna jest ta grupa kibiców.

Frekwencja nie jest zła, szczególnie gdy weźmiemy pod uwagę, ile osób przyszło na pierwszy mecz. Także pod względem grupy wyjazdowej nie ma żadnej różnicy.

Kompleksy wyparowują w sekundę. Okazuje się, że wielcy Grobari przyjechali do Polski w niemal dokładnie takiej samej liczbie, w jakiej Zagłębie Lubin odwiedziło Belgrad. Okazuje się, że wielki Partizan na murawie prezentuje się niewiele lepiej niż trzecia siła Ekstraklasy. Okazuje się, że pod względem organizacyjnym, infrastrukturalnym, nawet pod względem akademii nie mamy się czego wstydzić. Zresztą, wszystko mówi fakt, że dla Zagłębia po przyjmowaniu na sektorze gości Legii czy Lecha, Partizan nie stanowił żadnego problemu. Wszystko mówi fakt, że nawet podział punktów serbska liga kopiowała od naszej.

A ostatnie wyjście z grupy Ligi Europy w wykonaniu Partizana przypada mniej więcej na okres, gdy Zagłębie atakowało rywali Piszczkiem.

***

Legendarny Partizan. Legendarny stadion JNA. Legendarni Grobari.

I nawet jeśli – przynajmniej piłkarsko – ten gigant mocno się chwieje – na kim, gdzie i kiedy budować własną legendę, jeśli nie z nimi, jeśli nie tam.

Zagłębie ma mit założycielski, na którym może budować przez długie miesiące, albo i lata, a namacalnie widać to po liczbie kibiców, którzy z Partizanem po raz pierwszy zawitali na stadion. Liczbie juniorów, którzy oglądali z rozdziawionymi szczękami jak koledzy, którzy zaczynali grę w piłkę na tych samych boiskach, po których biegają ich drużyny teraz pokonują legendę bałkańskiego futbolu. Liczbie notatek, które w ostatnich tygodniach sporządzili Piotr Stokowiec, Piotr Burlikowski, czy Jacek Jurkiewicz albo Krzysztof Paluszek z lubińskiej akademii.

– Rozmawiałem z Serbami, oni już mieli załatwione niektóre formalności w Danii, przekażą nam to wszystko. – A ja już znalazłem hotel, mam na mailu nazwę.

Podsłuchaliśmy rozmowę prezesa Zagłębia, Roberta Sadowskiego, ze wspomnianym Jurkiewiczem z akademii, jeszcze w mixzonie, gdy krążyli wokół nich zawodnicy schodzący z murawy.

Wyzwanie. Gdy Vlasko cieszył się z tego, w jaki sposób zrealizował swoje, cały klub rozpoczął przygotowania do kolejnego.

Oby przed Zagłębiem było ich w tym sezonie jak najwięcej.

JAKUB OLKIEWICZ

Wszystkie multimedia wykonano smartfonem Samsung Galaxy S7 Edge (więcej o modelu Galaxy S7)

Najnowsze

Weszło

Anglia

Schorowany trener i asystent-skandalista. Pierwsza złota era Manchesteru City

Michał Kołkowski
2
Schorowany trener i asystent-skandalista. Pierwsza złota era Manchesteru City
Polecane

Jonah Lomu. Wybryk natury, który odmienił rugby

redakcja
3
Jonah Lomu. Wybryk natury, który odmienił rugby

Komentarze

0 komentarzy

Loading...