Reklama

Będą odbierać mnie dwuznacznie, ale postępuję zgodnie ze swoim sumieniem

redakcja

Autor:redakcja

21 lipca 2016, 23:00 • 13 min czytania 0 komentarzy

W Ekstraklasie rozegrał ledwie 89 meczów. Karierę musiał zakończyć z powodów zdrowotnych, ale od początku miał plan na życie po życiu. Szybko zajął się menedżerką i współpracą z Marcinem Kubackim, z którym pracowali przy transferach m.in. Stępińskiego, Teodorczyka i Furmana. Od tego sezonu jest natomiast dyrektorem sportowym Wisły Płock. Czym przekonał do tego klubu Kriwca i Furmana? Na czym ma polegać budowa Wisły? Ile prawdy było w zainteresowaniu Kownackim? Czy ktoś może mu zarzucić promowanie „swoich” piłkarzy? O tym wszystkim Łukasz Masłowski opowiada w długiej rozmowie z Weszło.

Będą odbierać mnie dwuznacznie, ale postępuję zgodnie ze swoim sumieniem

Kiedy odbierałeś więcej telefonów – jako agent czy dyrektor sportowy?

Teraz jest więcej. Przejmowałem Olimpię Grudziądz w trudnym okresie i nastąpiło tam wiele zmian. Odeszło trzynastu piłkarzy, przyszło jedenastu. Każdy agent wiedział, że dojdzie do rewolucji kadrowej i oferował swoich piłkarzy. W Płocku jest podobnie. Tu jednak miałem mniej czasu, żeby wszystko ułożyć. Praca ma też inny wymiar. Ostatni okres był gorący, ale nawet teraz widzisz po moim telefonie, co się dzieje. Nie chodzi tylko o budowę sportową. Wszystko dookoła wydłużyło się w czasie, choćby przez to, że pierwsza liga kończyła później niż Ekstraklasa. Kluby, które w zeszłym sezonie funkcjonowały na najwyższym poziomie, miały po prostu więcej czasu.

Z drugiej strony jest ci pewnie łatwiej ze względu na pieniądze. Olimpia była chyba dobrym poligonem doświadczalnym.

Idealnie to określiłeś. To był poligon życiowy i świetne przetarcie przed Płockiem. Cały czas jednak się uczę. Na tej funkcji jestem przecież świeży. Staram się minimalizować skalę błędów.

Reklama

Kiedy menedżer piłkarski zostaje dyrektorem sportowym, można to odbierać na dwa sposoby. Z jednej strony będą się pojawiały kwestie wątpliwe etycznie, czyli zatrudnianie piłkarzy, z którymi niedawno się współpracowało. Z drugiej strony – agent nie da się zrobić w balona, bo zna realia lepiej niż większość byłych piłkarzy.

Niektórzy pewnie będą odbierać mnie dwuznacznie i dopisywać różne teorie, ale liczy się tylko dobro klubu. Postępuję zgodnie ze swoim sumieniem. Nie mam sobie nic do zarzucenia. Doświadczenie menedżerskie tylko pomaga mi obcować z menedżerami. Znam realia, oczekiwania agentów, ale też perspektywę klubu i po prostu łatwiej mi się dogadać.

Dlaczego w ogóle zrezygnowałeś z menedżerki? Finansowo to na pewno stabilniejsza opcja niż posada dyrektora sportowego. Zwłaszcza w polskim beniaminku.

Adrenalina, która towarzyszy w trakcie gry. Odpowiedzialność za wynik i za to wszystko, co się dzieje w zespole. Tego najbardziej mi brakowało. Będąc agentem obserwowałem mecz pod kątem tego, jak mój zawodnik się porusza i czy przygotował się do spotkania. Czasem grał do 60. minuty i mecz dla mnie się kończył. Nie było żadnych dodatkowych emocji. Liczyło się, czy realizuje założenia trenera, o których wcześniej rozmawialiśmy. Budowa zespołu to zupełnie inna sprawa. Niewielu dawało nam szansę na utrzymanie Olimpii, ale sądziłem, że byliśmy w stanie to zrobić. Udało się. Każdy mecz przeżywałem dwa razy mocniej niż wtedy, gdy grałem.

Z drugiej strony musiałeś zaliczyć spadek finansowy.

Mam stabilną pensję, która pozwala mi normalnie funkcjonować. Chciałem się wykazać. Finanse zeszły na dalszy plan, ale nie umieram z głodu. Rodzina funkcjonuje normalnie. Pieniądze są oczywiście mniejsze niż w menedżerce, ale prestiż pracy w Ekstraklasie ma duże znaczenie. Pracuję 24 godziny na dobę. Zawsze powtarzam zawodnikom, że najlepszym zawodem jest piłkarz, ale zrobię wszystko, by jak najdłużej pozostać w tym sporcie nawet w innej roli.

Reklama

Posada dyrektora sportowego nie kojarzy się w Polsce ze szczególną stabilnością w przeciwieństwie choćby do Hiszpanii, gdzie dochodzi wręcz do transferów dyrektorów. 

Chciałbym, żeby u nas też tak było, ale i moja pozycja nie jest stabilna. Zdaję sobie sprawę, że w Polsce szybko zmienia się trenerów i dyrektorów. Tutaj jednak trafiłem na fajny sztab konkretnych ludzi, którzy wiedzą, czego chcą. Dostałem spory kredyt zaufania. Postaram się przekonać, że moja praca zasługuje na kontynuację, a nie zmianę po roku. Jeżeli sam wyczuję, że nie daję rady i klub nie robi progresu, to sam podziękuję. Jestem honorowym człowiekiem. W Olimpii też czułem, że sobie poradzę, a w Płocku możliwości są większe. Czas mnie zweryfikuje, ale sądzę, że to udźwignę.

Rozpoczęliście z dużym rozmachem. Wzięcie Furmana, Sylwestrzaka i Kriwca czy zatrzymanie Recy pokazuje, że zamierzacie ugrać coś więcej w pierwszym sezonie.

Każdy ruch jest siedmiokrotnie przemyślany. Wszystkich piłkarzy analizowaliśmy bardzo dogłębnie.

W ile osób?

Trzyosobowy skład odpowiada za transfery. Prezes Jacek Kruszewski, trener i ja. Zawodnik ma nam odpowiadać nie tylko sportowo. Musimy mieć przekonanie, że nie zepsuje atmosfery, jeżeli nie będzie grał i jeśli pojawi się tygodniowy poślizg w wypłacie, to nie będzie chodził i narzekał. Jakość sportowa jest najważniejsza, ale to nie wszystko.

Skauting nie jest potrzebny, żeby funkcjonować na takim poziomie? Wystarczy odpowiednia komunikacja z agentami?

Skauting jest potrzebny zwłaszcza w takim klubie, który nie przeprowadza transferów gotówkowych. Nas na takie nie stać. Szukamy albo zawodników, którym kończą się kontrakty, albo bardzo tanich. Za niewielkie pieniądze udało nam się ściągnąć Jakuba Łukowskiego z Zawiszy. On akurat mieścił się w naszym budżecie. Poza tym nie jestem na tyle odważny, by sprowadzić kogoś, kogo nie znam. Każdego piłkarza muszę obejrzeć.

Hemehę też widzieliście?

Mieliśmy go przez dziesięć dni na testach.

Pomyślałem, że wykorzystałeś kontakty, które sobie wyrobiłeś przy transferze Teodorczyka do Dynama.

Rynek ukraiński jest o dziś o tyle łatwiejszy, że sytuacja polityczna pozwala sięgnąć po większą liczbę piłkarzy. Nie licząc Szachtara i Dynama – kluby mają duże problemy finansowe i można wchodzić w ten rynek głębiej. Hemehę zarekomendował agent, z którym nie miałem wcześniej kontaktu. Obejrzałem mecze Witalija w całości na InStacie i WyScoucie. Jego styl odpowiada nam pod kątem tego, czego szukaliśmy wśród skrzydłowych. Potem zasięgnąłem opinii u piłkarzy i trenerów Dynama, a następnie zaprosiłem go na treningi. Po tygodniu wiedzieliśmy, że posiada takie parametry, na jakich nam zależy. Mało tego – przyszedł za bardzo rozsądne pieniądze. Ciężko będzie znaleźć Polaka na podobnym poziomie sportowym za taką kwotę. Numerem jeden zawsze są dla nas Polacy, ale czasem kwestie budżetowe wymagają, by sięgnąć dalej.

13717985_10210228176051055_836926953_o

A Furmana długo musiałeś przekonywać? 

Gdyby ktoś inny zaproponował mu Wisłę Płock, to nie wiem, czy spojrzałby w tym kierunku.

Jednym słowem – gdybyś wcześniej nie był jego menedżerem, to nie byłoby szans na ściągnięcie go.

To, że znamy się od kilku lat i mieliśmy przyjemność reprezentować go z Marcinem Kubackim, który zresztą reprezentuje Dominika do dziś, pomogło mi przekonać go do Płocka. Nie przekonały go przecież ani pieniądze – mamy jeden z najniższych budżetów w Ekstraklasie i nie płacimy wielkich pensji – ani piękny stadion. Przekonał go pomysł na budowę zespołu. Zaczęło się od tego, że przed sezonem usiadłem z trenerem Kaczmarkiem. Przedstawił mi swoje oczekiwania. Powiedział, co chciałby zmienić i czego potrzebuje. Zbudowaliśmy dobry sztab szkoleniowy. Doszedł Andrzej Krzyształowicz, Sławek Rafałowicz z Pogoni i trener mentalny, Paweł Frelik. Podpisaliśmy umowę z partnerem medycznym, czyli Orto Med Sport, gdzie rehabilitowali się Rybus, Teodorczyk, Duda czy Kuciak. Najpierw stworzyliśmy taki fundament, by piłkarze wiedzieli, że czeka ich tu komfortowa praca. Dominik ma w Płocku wszystko, by wrócić na właściwe tory.

Daliście mu też chyba jasny sygnał, że gra Wisły oprze się właśnie na nim, a to typ piłkarza, który potrzebuje takiego zaufania.

Życzylibyśmy sobie, żeby był takim liderem jak w pierwszym meczu. Nie stawiamy jednak warunku, że wszystko ma być od niego uzależnione na zasadzie: jeżeli nie on, to nikt. Odpowiedzialność można rozbić na kilka osób. Drużyna jednak potrzebowała dwóch-trzech obytych piłkarzy, którzy nie pękną. Dominik jest jednym z nich.

Musiał też mocno zejść ze swojej pensji z Tuluzy, co akurat bardzo pozytywnie świadczy o jego ambicji. Mógł zostać we Francji na ostatni rok, pogodzić się z ławką i kosić olbrzymie pieniądze.

I to jest fajne, że pieniądze zeszły na dalszy plan. Finanse są tu dużo mniejsze, ale jednak jest płynność.

Dlaczego twoim zdaniem kompletnie nie wyszło mu za granicą?

Tuluza nie była dobrym rozwiązaniem. Dominik nie był przygotowany do gry w lidze francuskiej.

Fizycznie?

Przede wszystkim. To trudna liga. Bardzo wielu ciemnoskórych, silnych piłkarzy zwłaszcza na tej pozycji. Dominik potrzebował czasu, żeby się zaadaptować. Być może zabrakło cierpliwości. Może też gdyby został dłużej, to po jakimś czasie zacząłby grać? Znamy nadgorliwość piłkarzy. Jeżeli nie grają miesiąc, dwa, cztery, to najchętniej zmienialiby otoczenie.

Z drugiej strony Tuluza przedstawiła ofertę nie do odrzucenia.

Dokładnie. Dominik sam chciał jechać, a Legia chciała go sprzedać za taką ofertę. Wszystko jeszcze przed nim. To nie jest stary piłkarz. Wręcz przeciwnie. Jest dojrzalszy i liczę, że jeszcze będzie mu dane wyjechać na Zachód.

Dla was to też pozytywna informacja wizerunkowa, że zawodnik z zagranicy, który mógłby trafić do silniejszego klubu, decyduje się akurat na Płock. 

Dominik pasował nam pod każdym względem. Mentalnie, piłkarsko, marketingowo i finansowo. To dla nas idealny zawodnik, choć oczywiście wyjdzie w praniu, jak to wszystko przełoży się na poziom sportowy.

Jakim klubem docelowo ma być Wisła Płock? Trampoliną dla zawodników, stabilnym zespołem, który co roku chce zajmować dziesiąte miejsce i sprzedawać jednego-dwóch piłkarzy? Jak wygląda długofalowy plan?

Celem numer jeden jest pozostanie w Ekstraklasie. To priorytet. Jeżeli się uda, jest pomysł na wdrażanie kolejnych etapów. Mamy kilku młodych zawodników, którzy debiutują na najwyższym poziomie jak Szymiński, Hemeha czy Reca, ale też kilku, którzy rozegrali parę meczów jak Stępiński czy Kiełpin. Chcemy, by młodzi poprzez grę w Płocku promowali się do największych polskich klubów lub za granicę, ale wszystko ma przyjść stopniowo. Na razie chcemy, żeby nie trzeba było się za nas wstydzić. Zależy nam na stabilności. Mamy jednak świadomość, że nie jesteśmy krezusami.

Realia finansowe, w jakich operujecie, można porównać z jakim klubem?

Z Arką Gdynia?

A co musiałoby się stać, żebyście wskoczyli na ciut wyższy pułap?

Jeżeli udałoby się kogoś wypromować i sprzedać, a przy tym pojawiłoby się większe zaangażowanie Orlenu, to jesteśmy w stanie zrobić ten skok. Ale podchodźmy do tego spokojnie. Nie płaczę, że chciałbym piętnaście milionów złotych, tylko po prostu pracuję.

Mimo wszystko można było się spodziewać, że taki przyzwoity ligowiec jak Sylwestrzak wybierze raczej klub na poziomie Jagiellonii niż Wisły Płock.

Mam nadzieję, że niebawem będziemy na takim poziomie. Stawiamy fundamenty, dokładamy jednego piłkarza po drugim i może za chwilę dogonimy Jagiellonię lub Cracovię? Brakuje stadionu, ale na wszystko przyjdzie czas.

Kriwca trudno było przekonać?

Mamy wobec niego tak wysokie oczekiwania jak przy Furmanie i Sylwestrzaku. Liczymy, że wniesie dużo dojrzałości i w trudnych momentach weźmie na siebie odpowiedzialność. Patrząc na testy wydolnościowe – widać, że jest gotowy do wyjścia na boisko. Długo z nim rozmawiałem i używałem tych argumentów co przy pozostałych. W Płocku tworzymy wszystko dla piłkarzy. Z drugiej strony mam świadomość, że gdyby po Kriwca zgłosił się Lech, to nawet by się nie zastanawiał. Widocznie zespoły, z którymi rozmawiał, były na podobnym poziomie finansowym do naszego.

To prawda, że mogłeś wziąć do kadry zawodnika, którego reprezentowałeś wspólnie z Kubackim, ale wziąłeś na tę pozycję kogoś innego?

Rozmawiam z każdym agentem i wszystkich traktuję tak samo. Marcin pomógł mi przy transferze Dominika. Zależało mi na tym, bo cenię go jako piłkarza. Podobnie chciałem Dawida Kownackiego. Doszliśmy z trenerem do wniosku, że mógłby się wkomponować w nasz zespół. Nie miało znaczenia, kto go reprezentuje. Liczy się to, czy piłkarz nam pomoże. Nie licząc Dominika zrobiliśmy osiem transferów i każdy był od innego agenta. Nie widzę więc problemu.

Z Kownackim sprawa jest definitywnie zamknięta czy jeszcze o niego walczycie?

Lech przyjął jasne stanowisko, że Dawid jest nie do ruszenia. Wzięliśmy Kante, ale gdyby nagle pojawił się temat Kownackiego, to pewnie byśmy się zastanowili. Jesteśmy także w stanie stworzyć mu warunki, żeby wrócił na właściwe tory. Sam też wykazywał chęć zmiany otoczenia, ale temat jest raczej zamknięty.

Jego przejście do Płocka to byłby jednak szok.

Dla niego czy dla nas?

Ogólnie biorąc pod uwagę, jaką karierę mu wróżono.

Nie wiem, czy się zgodzisz, ale moim zdaniem on potrzebuje regularnej gry. Może też przy tym zdjęcia części presji, która dotyczyła jego talentu. Nikt nie dałby mu w Płocku gwarancji grania, ale widziałbym na to większe szanse niż w Poznaniu. Dawid prywatnie współpracował też z Frelikiem i trenował w Orto Medzie, a teraz mamy to wszystko na co dzień. Lech ma jednak na niego swój pomysł. Oby wypalił.

Telefon, widzę, nie daje ci spokoju. Rozmawiamy jakieś czterdzieści minut i praktycznie nie przestaje dzwonić.

Teraz i tak się uspokoiło. Najgoręcej było, gdy budowaliśmy drużynę, żeby zdążyć na pierwszy mecz. Każdy mówi, że okno jest długie, bo trwa do końca sierpnia. To prawda, ale każda kolejka jest istotna. Chcieliśmy mieć kadrę w większości przygotowaną na inaugurację sezonu. Wykonaliśmy sporo pracy, żeby zdążyć zgłosić piłkarzy. Wiązało się to z pozwoleniami na pracę, certyfikatami czy choćby niejasną sytuacją Kante z Górnikiem. Może jeszcze zrobimy jeden transfer.

Kiedy Radosław Osuch awansował do Ekstraklasy – który miał w sumie podobną przeszłość do twojej – wolał poczekać na koniec okienka, bo wtedy wielu zawodników schodzi z pensji. Wtedy ten pomysł mu wypalił. Ściągnął Andre Micaela, Luisa Carlosa i drużyna w pierwszym sezonie odniosła sukces. Byłem ciekaw, czy sam nie będziesz chciał tak podejść.

Żeby poczekać na transfery last minute?

Dokładnie. Aż ktoś zejdzie z 60 tysięcy na 20.

Można tak podchodzić, ale chciałem, żeby trener jak najszybciej miał komfort pracy. Zdarza się, że ktoś o wysokich aspiracjach zderza się z rzeczywistością. Marzy o Legii czy Lechu, nikt go tam nie chce i musi szukać innych rozwiązań. Można na takich czekać, ale wszyscy zawodnicy, których ściągnęliśmy, mieścili się w naszym budżecie. Mogliśmy się zastanawiać, czy po miesiącu nie byliby o trzy tysiące tańsi. Ale jeżeli ktoś zgadza się na kwotę X, która mieści się w naszych ramach, to po co czekać na Y? Gdyby oczekiwania były za duże, nie podpisalibyśmy kontraktu. Gdyby natomiast po miesiącu zszedł na nasze ramy, to może byśmy się zastanowili, ale moglibyśmy już przecież mieć kogoś innego. Poza Kriwcem i Merebaszwilim sprowadziliśmy wszystkich na pierwszy mecz. Mam nadzieję, że ta dwójka będzie już gotowa na Piasta.

Byłeś twardszym negocjatorem jako agent czy dyrektor sportowy?

Znam możliwości i rynek, ale teraz bronię interesu klubu. Chciałbym, żeby piłkarze podnosili pieniądze z boiska.

Tak konstruujecie kontrakty?

Tak. Chcemy płacić za jakość i wykonaną pracę.

Myślisz, że w przyszłości większa liczba klubów może zatrudnić na stanowiska kierownicze byłych agentów?

Mam powiedzieć, że nie?

Chodzi mi o to, czy twoim zdaniem może to stać się tendencją.

Może to zabrzmi nieskromnie, ale uważam, że czuję to, co robię i znam się na piłce. Dyrektorem może zostać były piłkarz lub ktoś z zewnątrz, ale czuję, że mi pomogło wszystko – sama gra w piłkę, bycie menedżerem czy nawet praca w roli trenera dzieci. Nie udaję jednak, że pozjadałem wszystkie rozumy. Pokora przede wszystkim.

Już w trakcie kariery czułeś, że masz żyłkę do interesów?

Przez problemy zdrowotne musiałem wcześniej zakończyć granie, ale szybko się z tym pogodziłem. Zawsze jednak byłem otwarty na nowe znajomości. Stąd łatwość nawiązywania kontaktów, które się przydają.

Może to dobrze, że los zmusił cię, by szybciej się ogarnąć. Wielu byłych piłkarzy nie radzi sobie z życiem po życiu.

Miałem zabezpieczenie finansowe nawet ze strony rodziców. Nie musiałbym zostać przy sporcie i pewnie bym sobie poradził. Pieniądze też ulokowałem tak, że wszystko fajnie prosperuje, ale najlepiej czuję się przy piłce.

Ale polecasz generalnie taką ścieżkę kariery kolegom-piłkarzom?

Trzeba mieć do tego predyspozycje. Praca agenta nie jest tak prosta, jak wszystkim się wydaje.

W Polsce dodatkowo źle się kojarzy.

Kiedy zaczynałem, zastanawiałem się nawet, czym jest to spowodowane i kto tak zepsuł wizerunek tego rynku. Nie można przecież wszystkich szufladkować. W każdej branży są lepsi i gorsi, a wszystko wiąże się z poziomem sportowym. Teraz tworzy się moda na polskich piłkarzy, reprezentacja gra jak równy z równym z najlepszymi, więc wszystkim powinno być łatwiej. Trenerom, ale menedżerom też. Wcześniej trudniej było przekonać większe kluby, by inwestowały w naszych. Czy menedżerka to dobry kierunek? Na pewno trudny. Większość agentów próbuje coś zrobić, ale niewielu radzi sobie naprawdę dobrze.

Zawsze możesz wrócić do tej branży.

Mogę, ale na razie mam pracę do wykonania w Płocku. Póki co nie mamy się czego wstydzić. Jesteśmy gotowi na Ekstraklasę, ale jeszcze wiele zadań przed nami.

Rozmawiał TOMASZ ĆWIĄKAŁA

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Weszło

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

0 komentarzy

Loading...