Reklama

Weszło z Saint-Denis: Finał naznaczony cierpieniem

redakcja

Autor:redakcja

10 lipca 2016, 22:49 • 5 min czytania 0 komentarzy

Didier Deschamps nie chciał zdradzić planu „anty-Ronaldo”. Nie chciał, bo – jak sam stwierdził – nikt nie znalazł recepty jak powstrzymać Portugalczyka. Plan jednak szybko się znalazł. Ósma minuta. Dimitri Payet wyskakuje do Cristiano. Zderza się z nim kolanami tak, że boli od samego patrzenia. Ronaldo ostatecznie się podnosi, ale cierpienie nie schodzi z jego twarzy. W piętnastej minucie widać, że tego nie dociągnie. Ale jeszcze walczy. Zbiega do lekarzy, podwija nogawkę, odsłania potężny mięsień uda, szybki bandaż i wraca. Przy ogłuszających gwizdach. Quaresma rozgrzewa się coraz intensywniej, gdy Portugalczycy wyprowadzają kontrę. Widać jednak, że utyka. Że każdy krok sprawia mu ból. Że jedzie na zaciągniętym ręcznym. Już wie, że nie da rady. Rzuca opaskę na murawę. Clattenburg wyraźnym gestem pokazuje, że potrzebne będą nosze. Nie zejdzie nawet o własnych siłach. Stade de France już nie gwiżdże. Okazała arena na przedmieściach Paryża żegna Cristiano brawami.

Weszło z Saint-Denis: Finał naznaczony cierpieniem

YsHWVUo-2-2-1-1-1-2-1-2

120. minuta. Sektor Portugalczyków skanduje już tylko „Cristiano Ronaldo”. Sam zawodnik Realu tak wariuje przy linii, że za moment chyba rozbiega kontuzję. Zwraca uwagę technicznemu na czas. Zachęca kolegów. Motywuje. Zachowuje się dokładnie tak, jak zawsze opowiadał o nim Fernando Santos. Jest urodzonym liderem, a dziś na własne oczy przekonał się, że istnieje życie bez niego na murawie. Że Portugalia jednak doczekała się napastnika i to takiego, który jest w stanie dać mistrzostwo Europy.

Takiej historii nie napisałby żaden reżyser, bo każdy uznałby ją za nieprawdopodobną, wręcz tandetną. Eder. Najbardziej hejtowany człowiek w Portugalii. Piłkarz, który niedawno otrzymał opaskę w sparingu tylko po to, by poczuł się ważny. Żeby na moment mógł się odciąć od szyderstw, które regularnie na niego spływają. Joao Pinto apelował do kibiców, by darzyli go większym szacunkiem. On sam nie chciał tego komentować. Zachował spokój. Z pokorą znosił całą tę jazdę, że został do kadry wepchnięty po znajomościach i układach menedżerskich. Zaakceptował rolę rezerwowego. Ale gdy już się urwał to zrobił coś więcej niż Nani, Quaresma czy całe to ultrauzdolnione pokolenie z Joao Mario i Renato Sanchesem na czele. Człowiek, który po fatalnym okresie w Swansea odbudował swoją karierę właśnie we Francji, w tym właśnie kraju dał Portugalii mistrzostwo Europy. Przecież to wszystko nie mieści się w głowie!

Pilka nozna. Euro 2016. Portugalia - Francja. 10.07.2016

Reklama

Portugalia wygrała na tym Euro jeden mecz w regulaminowym czasie. To dziś największy beneficjent powiększenia turnieju do 24 drużyn, bo przecież po drodze wyszła z trzeciego miejsca w grupie. Jechali do tego finału meleksem, a sam finał spróbowali uratować najbardziej hejtowanym piłkarzem w kraju. Eder cieszy się dziś w Portugalii taką opinią jak niedawno u nas Grzegorz Rasiak. To niemal kalka. Dobry piłkarz, wyglądający jednak na drewnianego, więc obrywa mu się z każdej strony. Ten Eder jednak wniósł przynajmniej do gry jakąś alternatywę, bo Nani i Quaresma długo wyglądali na gości, którzy najchętniej zwróciliby się do swojego selekcjonera ze słowami: „chłopie, daj nam jakiegoś napastnika, bo tu nie idzie grać”.

I dał. I zapewnił triumf na turnieju. I od jutra zacznie uchodzić za taktycznego geniusza. Portugalski Otto Rehhagel.

Ekipa Santosa wyglądała dziś tak jak przez całe Euro. Gdyby oddzielnie przedstawić losowemu Portugalczykowi wszystkie mecze jego kadry z tego turnieju, to chyba nie byłby zadowolony z żadnego. Z dzisiejszego tym bardziej. Bo to był dramat nie tylko Cristiano, ale też wszystkich oglądających tę konfrontację. Finał pod znakiem cierpień jak zresztą całe mistrzostwa. Cierpiała Portugalia, którą Francja przerastała kulturą gry o trzy ligi. Cierpieli Francuzi, gdy nadziewali się na centrostrzały Naniego. Nie radzili sobie Portugalczycy, gdy Griezmann zmarnował dwie setki głową, Gignac wkręcił w ziemię Pepe lub czołg Sissoko walcował ich wszystkie formacje. Po jednej z tych akcji kamery pokazały, jak Fernando Santos schował głowę w ramionach i niemal się popłakał. Portugalia długimi fragmentami dusiła się tak jak Koscielny złapany za szyję przez Quaresmę.

Ronaldo łzy polały się dziś dwukrotnie. Najpierw, gdy już miał stuprocentowe przekonanie, że nie dogra tego meczu do końca. Drugi raz po końcowym gwizdku. Nigdy nie był typem, który odpuszczał. W klubie nie podlega rotacjom. Tak bardzo nie chce stracić jakiegokolwiek meczu, że gdy lekarze kadry sygnalizowali jego problem z rzepką, za wszelką cenę chciał uniknąć operacji. Ale tu nie było mowy o dokończeniu spotkania. Nie po tak mocnym zderzeniu kolan. Cristiano już przed pierwszym gwizdkiem sprawiał wrażenie niebywale nabuzowanego. Na rozgrzewkę wybiegał z takim impetem, że gdyby na jego drodze stanęły barierki, prawdopodobnie by je zdemolował. Wczoraj Pepe opowiadał, że dla niego to mecz życia, ale dla Cristiano tak samo. Tylko tego brakowało mu w karierze – wielkiego sukcesu z reprezentacją.

Pilka nozna. Euro 2016. Portugalia - Francja. 10.07.2016

Dziś udało się praktycznie bez niego. Po wielu latach przyszła jednak wreszcie okazja, by przekonać się, czy ta reprezentacja ma w ogóle rację bytu bez Ronaldo. Czy kiedy grasz bez nominalnego napastnika i nagle wypada ci trzy czwarte wartości ofensywy, to jesteś w stanie przeciwstawić się najładniej grającej (?) drużynie Europy. Ale z drugiej strony Portugalczycy to uwielbiają. Oni kochają gilotynę nad głową. Tylko ich buduje, gdy słyszą, że pokazują prymitywną piłkę. – Niech dalej mówią, że gramy źle. Mam nadzieję, że powiedzą to samo w niedzielę, gdy wygramy. Niech mówią – tak odgryzał się wczoraj Fernando Santos, gdy po raz setny usłyszał to samo pytanie.

Reklama

Jutro właśnie to powiedzą. Usłyszymy i przeczytamy dokładnie te słowa. Że wygrała drużyna, która na to nie zasługiwała. Pojawią się dokładnie takie opinie, jakie słyszeliśmy po ich meczach grupowych, po Chorwacji czy nawet po Polsce. Że dociągnęli to w nieprawdopodobnych bólach. Że praktycznie nigdy nie byli lepsi. Ale przy okazji historia zatoczyła koło. Portugalczycy odzyskali to, czego nie udało im się wywalczyć w 2004 roku. Wówczas zostali zajechani prymitywnym futbolem Greków. Teraz sami wygrali właśnie w taki sposób. W bólach, przy cierpieniu, przy piłce do bólu topornej. Ale przy tym nieprawdopodobnie skutecznej. I zapewniającej mistrzostwo Europy.

TOMASZ ĆWIĄKAŁA

Fot. FotoPyK

***

Za użyczenie samochodu na czas Euro 2016 dziękujemy firmie Pol-Mot.

polmot

Najnowsze

Polecane

Majchrzak: Udowodniłem, że jestem niewinny. Nie należy mi się łatka dopingowicza

Sebastian Warzecha
0
Majchrzak: Udowodniłem, że jestem niewinny. Nie należy mi się łatka dopingowicza

Komentarze

0 komentarzy

Loading...