Reklama

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

redakcja

Autor:redakcja

07 lipca 2016, 15:37 • 6 min czytania 0 komentarzy

W 2015 Abdul Aziz, prezydent Mauretanii, tak znudził się rywalizacją pomiędzy Tafarrogh Zeina i Laskr, że po 65 minutach Superpucharu zarządził karne. Podczas niejednego meczu tych mistrzostw przechodziło mi przez myśl: przydałby się tu jakiś Abdul Aziz.

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

Nie mogę się zdecydować jak ocenić to Euro. Czy nudne jak faza grupowa Intertoto z udziałem ŁKS – jeden punkt, porażki z Kaucukiem i KAMAZ-em – czy nudne jak faza grupowa Intertoto z udziałem Górnika Zabrze – zero punktów, ale mocniejsze drużyny, choćby Sheffield Utd. Wyjmijmy historię Polaków, którą żyliśmy tyle dni, a jest obiektywnie biednie. Mottem turnieju uznałbym powiedzenie „to był wspaniały popis gry defensywnej” po 0:0 z Cyprem.

Na palcach jednej ręki policzę drużyny, które zapisały naprawdę ciekawą fabułę turniejową. Niestety więcej jest takich, które robiły za statystów, za tło. Nawet ci, którzy zaszli stosunkowo daleko, odegrali istotną rolę, okazywali się często zaskakująco bezbarwni. To samo można odnieść do niektórych gwiazd, na które bardzo liczyłem: Ibra bardziej zaznaczył swoją obecność chyba nawet podczas mundialu w 2014, kiedy świetnie wypadł w reklamówce Nike.

Moim zdaniem nigdy nie było tak trudno o jedenastkę objawień, co teraz. Zawsze byli goście, z którymi dany turniej jednoznacznie się kojarzył – jakieś Ilhany Mansizy, Barose, Dellasy, Navasy. Tu ciężko o takie ikony wyciągnięte z kapelusza. Tak, Renato Sanches, tak, Payet, ale dalej? Robson-Kanu? Jakoś opornie to idzie. A tacy wybijający się, zmieniający swój status w trakcie kilku meczów gracze-bohaterowie dodawali kolorytu. Ja do dziś pamiętam dokładnie choćby Denisa Kołodina, bo fajnie posyłał bomby z dystansu w 2008, nawet z okolic koła środkowego. Nie trafił ani razu! Ale był w tym element boiskowego szaleństwa, które zapadało w pamięć. W tym turnieju takiego szaleństwa nie widziałem wiele. Był czymś takim gol Robsona-Kanu, świetnie oglądało się Islandczyków wyrzucających Anglię, topowy poziom reprezentował mecz Włochy – Hiszpania. Ale po mistrzostwach Europy spodziewałem się znacznie, znacznie więcej.

Prawda jest taka, że już wypatruję Ekstraklasy. Prawda jest taka, że wypatruj nawet dzisiejszego Superpucharu na piachu, ba – nawet obejrzę jakiś eurowpierdol. Za Euro 2016 tęsknił nie będę – poza emocjami, które dali Polacy, rozczarowujące doświadczenie.

Reklama

***

Szukałem przyczyn turniejowej znieczulicy najpierw w sobie. I po pierwsze: wcale nie jestem jakimś totalnie zafiksowanym tylko na polskiej piłce fanatykiem. Jasne, chętnie obejrzę w weekend Górnik Łęczna – Podbeskidzie, ale nie zawsze kosztem Gran Derbi. Od dobrego zagranicznego futbolu nie stronię. Od dzieciaka uwielbiam Champions League. Cenię Serie A, bardzo jestem ciekaw nowego sezonu Premier League, choćby Mourinho i Ibry na Old Trafford.

No i przede wszystkim – na finałach wielkich imprez się wychowywałem, to one zaraziły mnie pasją. Przez skręconą nogę obejrzałem od deski do deski Coupe de Monde 1998. Za najlepszy turniej uważam Euro 2000: jakieś kolonie nad morzem, gdzie przez trzy tygodnie lało, całymi dniami kopało się piłkę w strugach deszczu, a wieczorami oglądało: a to powrót Portugalii z Anglią.

A to 3:3 Słowenii z Jugosławią,

Jugoli spranych przez Oranje na kwaśne jabłko.

Genialnego Toldo w jednym z najbardziej emocjonujących 0:0 w historii piłki nożnej.

Reklama

To wczesne wspomnienia, a więc działa filtr nostalgii. Człowiek się postarzał, już tak meczów nie chłonie? E tam – za mundial w 2010 dałem się wyrzucić z pracy w magazynie z sokami. Zwijałem się z roboty by oglądać mecze.

To może praca zabiła kibica? Obowiązek oglądania, a nie skwapliwie wykorzystana możliwość? Też nie – w 2014 już byłem weszlakiem, pomagałem z Live’ami, pisałem zatrzęsienie tekstów, a była przy tym gigantyczna frajda. Tam po prostu było ciekawiej. Tam najgorszy na turnieju Iran potrafił zapewnić wielkie emocje z Argentyną. Tam swoją historię napisała Kostaryka. Tam nawet Grecy, wieczni futbolowi nudziarze, potrafili zaskarbić sympatię i wyjść z grupy rzutem na taśmę. Tam porywali Kolumbijczycy, tam zachwycali ambitni Algierczycy. Wielcy przegrani, jak Włosi i Anglicy, przynajmniej dali sobie efektownie po mordzie w Rumble in the Jungle, Ghana zrobiła jeden punkt, a miała wspaniałe momenty. Mistrz zagrał taki mecz w półfinale, że jego mistrzostwa nie sposób kwestionować. Po prostu działo się. Wątpię, żebym tak z głowy mógł rzucić za kilka lat wiele momentów Euro 2016, kolejny raz podkreślam: abstrahując od meczów Polaków.

Które, dla nas wyjątkowe, wątpię by za granicą robiły taką furorę. Raczej dla postronnych Polska też nie zebrała mistrzowskich not za styl.

***

Czy to wina formatu z dwudziestoma czterema drużynami? Być może, ale jeszcze bym nie przesądzał. Poziom podnosi się w wielu krajach, a wystawić ciekawą kadrę może w Europie więcej niż kilkanaście drużyn. A udział w finałach jeszcze pomaga ten poziom podnieść. Czy dostalibyśmy się na finały w starym formacie? Czekałyby nas baraże, różnie mogło być. A bez dwóch zdań ćwierćfinał może zdziałać dla naszego futbolu wiele dobrego.

Może swoją cegiełkę dołożył… Cholo Simeone? Sam nazwałem go najlepszym trenerem świata i wciąż to podtrzymuję. Cholo pokazał drogę, która największą moc oddziaływania miała wobec boiskowych średniaków. Taktykę i styl, który w teorii mógł pozwolić im wznieść się ponad własne możliwości. Na turnieju, gdzie jeden przegrany mecz może oznaczać twój koniec, dodatkowo wpisywało się to w strategię minimalizowania ryzyka.

***

A może by tak w finale kibicować Cristiano Ronaldo? Nie Portugalii nawet, ale jemu właśnie.

Pisałem o nim niedawno tak:

I teraz wchodzi Ronaldo, jeden z najlepiej zarabiających piłkarzy świata, atakujący swoim wizerunkiem z lodówki, z kosmetyczki, wyłażący z czipsów. Gość, który mógłby jutro skończyć karierę, nic już nie wygrać, a i tak będzie w panteonie futbolowych gwiazd.

Ale on wychodzi na Sporting Gijon i myśli tylko o tym, żeby wygrać. A jak jest 3:0, to żeby wygrać 6:0.

Wyszedłby na sparing ze Złoczevią Złoczew i gonił kolegów przy 11:0 w trzynastej minucie, bo skoro można wygrać wyżej, to jak można nie próbować?

Kiwałby się z psem i znalazł sposób, by zrobić z tego śmiertelnie istotny pojedynek.

Tak, z tej cechy wynikają też złe zachowania, potrafi się przebić egoizm, złe decyzje, frustracja,  jątrzące słowa. Ale wiem jedno:

Nigdy nie zobaczę Ronaldo snującego się beznamiętnie jak wczoraj Toure. Może zagrać słabo, ale nigdy porażka po nim nie spłynie.

Szanuję.

Cristiano nie jest człowiekiem z mojej bajki, ale z każdym rokiem coraz trudniej mi ignorować fakt, że to piłkarz wybitny. Jeden z najlepszych, jakich miałem okazję oglądać. I doceniam coraz bardziej, a nawet po cichu kibicuję, by jeszcze miał w baku benzyny na kolejny świetny mecz.

Ukoronowanie kariery dziesiątego w Paryżu? CR7 dający rodakom pierwsze złoto?

Tak, niech strzeli hat-tricka. Niech pokaże wielkość. Niech to będzie turniej, który zapamiętam przez jego pryzmat – przynajmniej byłby dzięki temu jakiś.

Leszek Milewski

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Ekstraklasa

Trela: Gotowi na czarną godzinę. Dlaczego kluby muszą dać sobie prawo do gorszego sezonu

Michał Trela
0
Trela: Gotowi na czarną godzinę. Dlaczego kluby muszą dać sobie prawo do gorszego sezonu
Francja

Bajka z happy endem. Był pół centymetra od śmierci, za moment wróci do gry

Szymon Piórek
0
Bajka z happy endem. Był pół centymetra od śmierci, za moment wróci do gry

Komentarze

0 komentarzy

Loading...