Reklama

Weszło z Lyonu: Cristiano uciął bajkę pt. „please don’t take me home”

redakcja

Autor:redakcja

06 lipca 2016, 21:57 • 4 min czytania 0 komentarzy

– Czy jutro zagra Pepe? – takie pytanie musiało paść na konferencji. Fernando Santos rzadko się uśmiecha, ale teraz robi wyjątek. – Spędzicie bezsenną noc próbując się dowiedzieć z waszych źródeł – ironizuje, choć wie, że na tym Euro to dla niego podpora. Jeden z najlepszych stoperów całego turnieju. Przez dużą część sezonu trapiły go urazy mięśniowe, więc wydawało się, że – jak Bale – zdąży wydobrzeć przed wyjazdem do Francji. I wydobrzał, ale z tego samego powodu wypadł w kluczowym momencie. Koło 18 pojawia się informacja: Bruno Alves usłyszał od trenera, że wychodzi w jedenastce. Czyli w ubytkach jest remis. Zawieszenie Aarona Ramseya to równie dotkliwa strata dla Walii co ubytek Pepe dla Portugalii.

Weszło z Lyonu: Cristiano uciął bajkę pt. „please don’t take me home”

YsHWVUo-2-2-1-1-1-2-1

Stoper Realu nie zmienia swojego rytuału. Na godzinę przed meczem wspina się na trybuny, by przywitać się z córeczką. Kibice zgromadzeni na VIP-ach wokół jego partnerki korzystają z okazji, żeby pstryknąć sobie selfie. Bez znaczenia, że Pepe skupia się na dziecku. Na twarzy obrońcy maluje się uśmiech, a u Cristiano pełne skupienie. On otwiera szatnię w charakterystycznych złoto-czarnych słuchawkach. Tymczasem Walijczycy – zwłaszcza ci, którzy nigdy nie zagościli na żadnej okładce – kręcą telefonami panoramy Parc Olympique Lyonnais. Jak Polacy na niemieckim mundialu. Wiedzą, że taka okazja może się już nie powtórzyć. Ostatni raz nadarzyła się w 1958 roku, gdy piłkarzy po powrocie do domu pytano, gdzie byli.

Ci – co sygnalizowaliśmy już w zapowiedzi – takich pytań nigdy nie usłyszą. Oni już przebili tamtą generację. W tyle odstawili też pokolenie Ryana Giggsa czy Craiga Bellamy’ego. Ich kibice wreszcie mogą dłużej, bo już przez miesiąc, odśpiewać na przedmieściach Lyonu swoje ulubione „please don’t take me home”. Oni – cokolwiek wydarzy się za kilka godzin – już świętują. Belgijskie Leffe leje się tu strumieniami. Pojawiają się też pojedyncze elementy pirotechniki. Steward o arabskich rysach rekwiruje świecę dymną, z pytającym wzrokiem próbuje ją unieszkodliwić i przypadkowo ją odpala. Gdy zielony dym unosi się nad uliczkami prowadzącymi na stadion tylko nerwowo spogląda na mijających go przechodniów. Jak dzieciak, który ukradł coś ze sklepu i boi się, czy ktoś nie przyuważył.

Ronaldo, Bale. W tym tygodniu przeczytaliśmy o nich dziesiątki artykułów. Trenerzy usłyszeli dziesiątki pytań. Każda konferencja, każdy wywiad, każda zapowiedź była poświęcona tej dwójce. Ale sam Bale – bo przecież Cristiano nie chciał rozmawiać – podkreślał, że to nie miał być żaden pojedynek galacticos ani tym bardziej starcie o Złotą Piłkę. Ale był. Tak się to spotkanie ułożyło, że wszystko zależało właśnie od tych dwóch zawodników. Kiedy Walijczycy nie mieli pomysłu na rozegranie akcji, grali do Bale’a. Kiedy inwencji brakowało Portugalii, do rozegrania schodził Ronaldo. W pierwszej połowie jednak nie dawało to żadnego efektu – ogólnie to było chyba najgorsze 45 minut w historii Mistrzostw Europy. Nudniejsza wydawała się chyba tylko dyskusja ekspertów na temat wieku Renato Sanchesa, bo przecież w Lizbonie – mieście cofniętym cywilizacyjnie o trzy wieki – notorycznie fałszuje się dzieciom metrykę.

Reklama

Przed turniejem przewidywano, że czeka nas Euro lekarzy, fizjoterapeutów i masażystów. Pierwsza połowa pokazała, że niekoniecznie. Raczej analityków. To nawet nie była gra dla koneserów. To była sztampa. Bardziej przewidywalae niż gra aktorska w M jak Miłość i chyba każdy, kto to oglądał, żałował, że to nie Polska dojechała do półfinału. Aż do rozpoczęcia drugiej połowy. Wtedy rozpoczął się Ronaldo show. Najpierw Air-Cristiano wyrównał rekord Platiniego, by po chwili zaliczyć asystę przy golu Naniego i postraszyć Hennesseya pociskiem ziemia-powietrze z wolnego. Walijczycy liczyli, że nawet bez Ramseya uda się wykorzystać lukę po zawieszeniu Williama Carvalho, ale po pierwsze – okazało się, że Danilo jest wręcz lepszy od kolegi ze Sportingu, po drugie – bez Ramseya nie ma gry. Są jedynie indywidualne zrywy Bale’a. To tak, jakby Polsce nagle wyjąć Krychowiaka i liczyć, że wszystko rozwiąże Mączyński.

Można narzekać, że mieli łatwego przeciwnika. Że trafiła im się banalna drabinka (Chorwacja, Polska, Walia). Że wystarczyło jedno zwycięstwo w regulaminowym czasie, by dojechać do finału. Że bez stylu, bez polotu, tożsamości i ogólnie byle jak. Portugalskie gazety miały jednak rację pisząc, że zatrzymają się dopiero w Paryżu. Gdzieś około 60. minuty „please don’t take me home” wybrzmiało po raz ostatni i przy okazji upadła ostatnia ostoja piłkarskiego romantyzmu na tych mistrzostwach. Wystarczyło spuścić z oka Cristiano na kilkaset sekund.

TOMASZ ĆWIĄKAŁA

Fot. FotoPyK

***

Za użyczenie samochodu na czas Euro 2016 dziękujemy firmie Pol-Mot.

Reklama

Zrzut ekranu 2016-06-09 o 14.04.45

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...