Michał Gliwa. Kojarzycie go sprzed lat, m.in. z przygotowanego przez Weszło zestawienia „Michałków”, czyli największych szmat wpuszczanych przez sympatycznego bramkarza (tutaj). Przypomniał nam się dziś ten gość, bo usłyszeliśmy, że wraz z końcem sezonu pożegna go Sandecja Nowy Sącz, pierwszoligowy przeciętniak.

Nie będziemy ukrywali: losy Michała Gliwy i przebieg jego kariery to jedne z największych zagadek w świecie piłkarskim, niezwykle trudnych do jakiegokolwiek wytłumaczenia. Mówimy przecież o bramkarzu, w którego życiu zawodowym miało miejsce mnóstwo sprzecznych, niewyjaśnionych wydarzeń.
Gliwa, lat 28, jednokrotny reprezentant Polski. Aż trudno z perspektywy czasu uwierzyć, ale Franciszek Smuda w 2011 roku na sparing z Bośnią i Hercegowiną zabrał samych ligowców, w tym Modelskiego, Piecha, Jankowskiego, Woźniaka i właśnie Gliwę. Mimo że golkiper Polonii na boiskach Ekstraklasy zdążył zaliczyć jakichś dwadzieścia spotkań.
Zagłębie, kiedy brało bramkarza cieszącego się całkiem niezłą renomą, mogło zacierać ręce. Niestety, jak wszyscy dobrze pamiętają – jego pobyt w Lubinie to był koncert nieporadności, gaf i baboli. Gliwa zabawiał na trybunach kibiców drużyny przeciwnej, puszczał fatalnego gola za fatalnym golem. I nagle, będąc krytykowanym ze wszystkich stron, przeszedł do… wicemistrza Rumunii. A tam – zamiast wygrzewać miejsce na ławce czy przesiadywać na trybunach – niemal z marszu dostał pierwszy plac.
– Widzisz, to jest piękno futbolu. Piękno, które nie wszyscy musimy rozumieć. Czasem idziesz do klubu, nie idzie ci i za cholerę nie potrafisz się odkręcić, a w innym – trafiasz po prostu na właściwą przystań, gdzie się odnajdujesz. Nie zapominam jednak o tym, co miałem w Lubinie. Na każdym kroku byłem krytykowany, wszystko, co robiłem, to robiłem źle i wszystkiemu winien byłem ja. Zostaje to w człowieku i potem wychodzi również w meczu. Brak spokoju, brak pewności siebie. Pamiętasz, jak to było z kibicami? Każde moje piąstkowanie czy odbicie piłki było kwitowane gwizdami, bo krzyczeli, że Gliwa znowu nie umie złapać. A nie wszystko łapać można, czasem trzeba odbić. W Pandurii nikt się do mnie nie dopieprza – opowiadał w rozmowie z Weszło.
Latem, po półtora roku, kontrakt z Rumunami rozwiązał – może i nie bronił cały czas, bo w końcu stracił miejsce w składzie, ale sportowo mógł to traktować w kategoriach sukcesu. I zamiast po grze u wicemistrza, iść gdzieś dalej i wyżej – pół roku pozostawał bez klubu. Dopiero zimą znalazł klub, na jego pozyskanie mocno naciskał Radosław Mroczkowski. I chociaż trener wysoko go sobie cenił, wywalczył mu jeden z lepszych kontraktów, to postawił na innego bramkarza – Łukasza Radlińskiego. A Gliwa do składu wskoczył dopiero wtedy, gdy Sandecja miała zapewnione utrzymanie. Czyli gdy nic już nie dało się spieprzyć.
Dwa mecze – pięć puszczonych goli. W tym taki, za który winą można i należy obarczać bramkarza. Sytuację można zobaczyć tutaj.
Gliwa rozegra w Sandecji jeszcze jedno spotkanie, ale jego kontakt na pewno nie zostanie przedłużony. Pytanie tylko: co dalej? W wieku 28 lat zostać odstrzelonym przez pierwszoligowego średniaka to argument do głębszej refleksji. Jeśli jego losy dalej będą toczyć się w taki popieprzony sposób, strzelamy, że za chwilę zgarnie go – hmm – jakiś bułgarski pucharowicz.