Reklama

To, co w piłce najpiękniejsze: wzruszająca historia z argentyńskich boisk

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

25 maja 2016, 21:52 • 2 min czytania 0 komentarzy

To zdjęcie obiegło cały świat z niesamowitą prędkością. Argentyna. Mecz pożegnalny 36-letniego Diego Milito. Stadion pękający w szwach, a obok murawy, tuż za siatką, dwóch małych chłopców z czego jeden po amputacji nogi i z kulami pozwalającymi w miarę normalnie się poruszać. Na jednej stoi on, na drugiej jego kolega – obaj wyciągają głowy, by choć przez chwilę zobaczyć swojego idola, który za kilkadziesiąt minut zawiesi buty na kołku. Nie ma chyba osoby, której ta fotografia nie chwyciłaby za serce.

To, co w piłce najpiękniejsze: wzruszająca historia z argentyńskich boisk

W pędzącej w zawrotnym tempie, finansowo-korporacyjnej machinie piłkarskiej, takie historie urzekają nas najbardziej. Drobne rzeczy, w zasadzie pozornie niezauważalne incydenty, które przypominają nam o tym, że futbol to nie tylko wielomilionowe transfery i spektakularne finały. Oczywiście do głównego bohatera fotki błyskawicznie dotarli lokalni dziennikarze.

Racing Club mierzył się z Temperley w sobotę o godzinie 22:30 naszego czasu. W barwach tych pierwszych właśnie Milito, który do klubu z którego się wybił, który był dla niego trampoliną do wielkiej kariery, powrócił po ponad dziesięciu latach. W międzyczasie zgarnął między innymi mistrzostwo Włoch, Ligę Mistrzów czy Klubowe Mistrzostwo Świata. Tego dnia zagrał swój ostatni mecz karierze, i ostatni przed kibicami „La Academia”, co sprawiło, że poszukiwanie jakiegokolwiek wolnego krzesełka na stadionie mijało się z celem.

Chłopiec, który na uwiecznionym zdjęciu stoi po lewej stronie, to Santiago Fretes, 10-latek, któremu w wyniku wady genetycznej usunięto prawą nogę. Czy to złamało jego miłość do futbolu i powstrzymało przed graniem w piłkę? Absolutnie nie. Na co dzień próbuje kopać w lokalnym klubie, a co więcej – ćwiczy też sztuki walki i próbuje jazdy na rowerze.

Reklama

– Patrzyłem na Milito, który jest moim ukochanym piłkarzem. Zobaczyłem, że obok mój kolega również stara się go dojrzeć, ale mur był za wysoki. Nie mogłem nie pożyczyć mu tej kuli, w końcu po coś je mam! – mówił Santiago, a jego matka dodawała, że wyjazd na ten mecz był dla rodziny dużym wyzwaniem, bo sześć dni ciężkiej harówy tuż przed emeryturą, to nie moment na rozrywki. Spełnienie marzenia 10-latka było jednak w tej chwili absolutnie najważniejsze.

Milito odwdzięczył się zgromadzonej publice i małemu kibicowi w najlepszy z możliwych sposób – zdobyciem gola. Później spudłował co prawda też z jedenastu metrów, ale raczej nie zepsuło to zabawy. Racing wygrał 2:0, a Diego ku uciesze między innymi takich małych fanów pożegnał się z Estadio Juan Domingo Perón w godny sposób.

A do samej fotografii, jak nigdzie indziej pasuje chyba znany nam dobrze podpis – łączy nas piłka.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...