Reklama

Każdemu panu piłkarzowi życzę, żeby przez rok popracował w rzeźni

redakcja

Autor:redakcja

09 maja 2016, 16:31 • 14 min czytania 0 komentarzy

Norwegia. Piłkarsko kraj taki sobie, biorąc pod uwagę mentalność stereotypowego Skandydawa i fatalną strefę klimatyczną – pewnie także niezbyt przyjemny do życia. A jednak jest gość, który grał w Polsce w piłkę, wyjechał i… potrafił bezgranicznie zakochać się w tym kraju. Nazywa się Kamil Olsztyński. Możecie nie kojarzyć, w Polsce zatrzymał się na etapie ŁKS Łomży, Startu Otwock czy Legionovii Legionowo. W Norwegii jest gwiazdą drugiej ligi (trzy razy wybierany przez kibiców piłkarzem sezonu) i prawdziwym człowiekiem-orkiestrą.

Każdemu panu piłkarzowi życzę, żeby przez rok popracował w rzeźni

Ze swoim nowym krajem zżył się na tyle, że w tym roku odebrał statuetkę dla młodego Polaka 2016 w Norwegii w konkursie „Wybitny Polak”. Jak do tego doszło i czy przekonał do siebie wyłącznie na boisku? O Fordzie Mustangu kupionym za pierwsze pieniądze, pracy na 23521 etatów i o lodówce pełnej wódy, która jest stałym elementem fińskich imprez. Zawsze miło pogadać z rodakiem, któremu na obczyźnie zwyczajnie się udało. Nawet mimo że piłkarsko kraju wcale nie podbija.

***

Jak się zostaje młodym Polakiem roku w Norwegii?

Reklama

Ten tytuł dostałem chyba za całokształt. To było wyjątkowe, bo to Norwedzy tak naprawdę mnie wybrali. Rekomendacje poszły od szkół, trenerów, rodziców, władz miasta – nie decydowali Polacy. W piłce coś tam pograłem, coś udało się osiągnąć. Niby tylko druga liga, ale przez sześć lat opuściłem tylko jeden mecz za kartki. Trzy razy kibice wybierali mnie najlepszym piłkarzem w lidze. Buffonem nie jestem, ale jakąś tam markę udało się wyrobić.

Poza tym ja tu jestem trochę człowiekiem-instytucją. Obecnie pełnię funkcję lidera akademii bramkarskiej, trenera bramkarzy, prowadzącego konferencje dla trenerów, piłkarza i mam jeszcze ostatnio nowy projekt, pracuję w ministerstwie. Odpowiadam za wakacyjną szkołę, która ruszy od czerwca. Organizuję sprzęt, nauczycieli, takie rzeczy. Grafik wypełniony od rana do wieczora, bo praktycznie cały czas robię coś oprócz piłki. Ukończyłem przez internet szkołę pedagogiczną, byłem pedagogiem w szkole, wcześniej pracowałem jako malarz, rzeźnik…

Rzeźnik?!

Tak. Tu nawet w ekstraklasie niektórzy pracują i grają w piłkę, taki jest system. Trening od 16-17, co robić cały dzień? Chodzić na siłownię? Codziennie? W Polsce w drugiej lidze jesteś profesjonalistą, bo masz dwa tysiące złotych i robisz tylko to. W Norwegii – albo pracujesz, albo się dodatkowo uczysz. Albo jedno, i drugie. Ja pracowałem i się uczyłem.

To była taka mała kasa, że byś się nie utrzymał?

Nie. Tak szczerze – to była świetna kasa. Klub dał mi Subaru, mieszkanie, zadbali o mnie, wszystko było bardzo dobrze.

Reklama

To po co ty byłeś tym rzeźnikiem? Podejrzewam, że nie z zamiłowania.

Powiedziałem sobie: co mam tu siedzieć, skoro mogę zarabiać? Przecież przyjechałem do Norwegii dla kasy. To, co miałem mi w zupełności wystarczało, ale czemu nie zarobić jeszcze więcej? Nauczyłem się pracy, szacunku do pieniądza. Wstajesz o 5:30, kończysz pracę o 15, idziesz na trening i tak dzień w dzień. Dla Polaka na początku wszystko było tu mega drogie. Chleb po dwadzieścia złotych, mleko po dziesięć. Zapieprzałem i dzięki temu mogę sobie pozwolić na więcej. Jestem właścicielem nieruchomości, mam zabezpieczoną przyszłość, żyję na dobrym poziomie.

aaa

Ten rzeźnik to był twój najbardziej odjechany zawód?

Wytrzymałem rok, ale najlepsze było jak mnie zrobili modelem. Tak jak w Warszawie jest Arkadia, to u nas była podobna galeria, no i ja byłem jej twarzą (śmiech). Sesja, wszystko, na wybiegi chodziłem jako twarz klubu. Sześć sesji miałem w Gjøvik, teraz w nowym klubie też już zdążyli mi jedną zrobić. Polak w Norwegii, rzeźnik i jeszcze model. No jaja. Co chwilę w głowie miałem myśli: Boże, przyjechałem tu grać w piłkę. Przecież ciągle byłem blisko poważnego grania. W Finlandii grałem z reprezentantem kraju w jednej drużynie, siedziałem na ławce w pierwszej lidze w Polsce, było blisko awansu, wcześniej jeździłem na kadry młodzieżowe z Białkowskim czy Tytoniem. A ja idę do pracy do rzeźni! Ale siedziałbym w domu to nic by z tego nie było. Zarobiłbym nie za dużo, a tak miałem kontrakt – biorąc pod uwagę wszystkie wpływy – na poziomie solidnego ekstraklasowego klubu. Nie będę podawał liczb, bo to bez sensu, skoro tu zupełnie inaczej się wydaje. Teraz robię magistra drogą internetową, cały czas coś działam, mówię pięcioma językami…

Polski, norweski, angielski, co dalej?

Jeszcze szwedzki, rosyjski i trochę fiński. Obcuję z tymi językami i mi wpadają. Szwedzki jest podobny do norweskiego, dużo Szwedów tu gra, więc jakoś to łapałem. W Norwegii w ogóle nie mam kontaktu z polskim językiem, strasznie się zżyłem z tym krajem. Ostatnio robiłem urodziny z kolegą i przyszło 250 osób. Mówię: po co macie mi kupować prezenty, skoro możemy zrobić coś dobrego. No i zrobiliśmy zbiórkę na raka. Coś tam się udało zebrać i wpłaciliśmy. Telewizja przyjechała, gazety. A tak po prostu sobie to wymyśliłem z kumplami: dawaj, na co nam te prezenty. A tu nagle 250 osób. Szok. Ale najbardziej rodzinna atmosfera była w Gjøvik. Ten klub to coś szczególnego. Teraz jak się przedstawiam, to nie mówię o sobie „Kamil z Polski”, ale „Kamil z Gjøvik”. Zakochałem się w Norwegach, zakochałem się w mojej dziewczynie. Ja im dałem rękę, a oni oddali mi całych siebie, tak to mogę ująć. Ten kraj i ja to jak Bonnie i Clyde.

Ciekawa sprawa, że dostałeś tam ksywkę Spiderman.

Może nie mogli wymówić mojego nazwiska? (śmiech) No, strasznie miłe to było. Dzieciaki przychodziły na mecze z maskami, bo chciały zobaczyć Spidermana. Wszystkie gazety tak o mnie pisały. Głupio o tym mówić, ale… w Norwegii byłem anonimowy, ale w tej małej, lokalnej społeczności czułem się jak gwiazda.

Kojarzysz Jeremie Janota?

No pewnie! Ale ja nie miałem takich akcji, że się przebierałem. Szef kibiców podszedł kiedyś do mnie, dał mi cały komplet, ale jakoś tak brakło mi odwagi, żeby w tym zagrać.

Byłbyś znany na YouTube na całym świecie po takiej akcji.

Ale nie o to chodzi w życiu. Wystarczy mi, że będę na Weszło!

(śmiech)

Rok temu graliśmy w tej samej lidze, co Gjøvik. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak to jest, kiedy żyjesz 5,5 roku w jednym mieście, grasz w każdym meczu, plakaty z tobą wiszą wszędzie, nawet na śmietnikach i przyjeżdżasz tam grać mecz. Dostajesz kwiaty od Norwegów, którzy wcale nie są wylewni, na trybunach transparent „witamy Spidermana w domu”… Ja się tam rozpłakałem, naprawdę.

5

To czemu w ogóle stamtąd odszedłeś? Jakkolwiek spojrzeć – nie zaliczyłeś awansu sportowego, wciąż ta sama liga.

Mam dziewczynę w Oslo, Lise Agnethe Prytz Moe, piłkarka ręczna, i dojeżdżanie stawało się nie do zniesienia. Trzy godziny dziennie spędzałem w samochodzie. Wstawałem o 5, jechałem do pracy, potem trening, powrót o 23. Wytrzymałem rok. Potem musieliśmy wybrać: albo ona przyjeżdża do mnie, albo ja zmieniam klub. Moja dziewczyna też jest sportowcem, ale już nawet nie o to chodzi. Dostała fenomenalną pracę w Oslo. Jest dyrektorem ekonomicznym w Bekkelaget, legendarnym klubie piłki ręcznej, do tego pracuje przy Norway Cup – to taki wielki turniej piłkarski, pewnie słyszałeś. Odbywa się zimą, ale oni pracują przy tym cały rok. No więc padło na mnie.

Pożegnanie to była masakra. Ja i prezes Gjøvik siedzieliśmy dwie godziny i płakaliśmy. Poważnie. Pamiętam jak po jakimś wygranym meczu w pucharze on z żoną – poważni ludzie, na poważnych stanowiskach – wbiegli do mnie do domu z resztą drużyny, z kibicami, zaczęli tańczyć na stole, połamali mi ten stół. Niesamowita tam była atmosfera. Jak przyszedł nowy zawodnik i powiedział, że potrzebuje kanapę – dostawał za godzinę cztery. Potrzebował pomocy przy przeprowadzce – przychodziło dwadzieścia osób. Społecznie, bez żadnej kasy. I piłkarze, i kibice. To jest inna mentalność.

To Lørenskog spadło ci jak z nieba, bo z tego co gadaliśmy, to jedyny klub na tym poziomie w obrębie Oslo.

Tak, ale oni w Lørenskog też potrzebowali kogoś takiego jak ja. Od strony bramkarskiej, ale bardziej od strony mentalnej. Jestem pozytywnym świrem, a to jest zimny kraj. Żeby ich rozgrzać potrzebujesz dużo wódki (śmiech). Mam swoje jazdy, drę mordę na tych piłkarzy, ciągnę ich za bety, parę razy zdarzyło się wejść z drzwiami do szatni. W Skandynawii takich ludzi ceni się bardziej. Polak w Oslo kapitanem, chyba nie jest źle? I to w klubie z historią, z którego pochodzi John Carew i Henning Berg. Widziałem jak go jechaliście. U niego zawsze wszystko było OK, nie? Najbardziej dyplomatyczny facet jakiego widziałem. Dostałem w ogóle zaproszenie od niego. Graliśmy z Lillestrøm w pucharze, zagrałem ekstra mecz. Berg po meczu mówi:

– Polak, potrzebujemy drugiego. Chcesz?

– No pewnie, dawaj.

– To przyjedź do nas na trening w następnym tygodniu. Dogadamy się.

Taki Henning Berg – legenda Manchesteru, on tu ma ogromny szacunek, a w Norwegii nikt się nie jara Tippeligaen, a głównie Premier League – chce mnie u siebie, grubo. Miałem wtedy 22 lata, zajarany byłem. Gjøvik się zgodził – nawet się ucieszyli, bo przyszedłem za darmo, a coś można było na mnie zarobić. Żyłem w tej nadziei przez tydzień, już miałem jechać a tu… zwolnili Berga. Tyle z transferu.

Jeszcze wracając do Lørenskog, jesteś tam nie tylko piłkarzem, ale… jednym z koordynatorów akademii.

Tak, trenuję wszystkich młodych bramkarzy w klubie. A – jak na norweskie standardy – mamy naprawdę dużą szkółkę. To dla mnie super sprawa, żeby budować siebie jako trenera. Prowadzę 25 osób w wieku 9-12 lat. Jeden chłopak jest już brany pod uwagę do reprezentacji juniorskiej.

Tak po prostu rzucili cię na głęboką wodę czy przygotowywałeś się do roli trenera?

Wiesz, mam już 29 lat, myślę o tym, co będzie. Skończyłem kursy, a teraz nawet sam je prowadzę, jeżdżę po całej Norwegii i nauczam innych kandydatów na trenerów. Wszystko błyskawicznie się u mnie potoczyło. W Norwegii szkolenie bramkarzy trochę kuleje. Tu dopiero kluby ekstraklasy zaczynają mieć odrębnych trenerów bramkarzy. A gdzie dopiero niższe ligi i juniorzy. Staramy się to zmieniać, uświadamiać, że bramkarz to na boisku szczególna osoba i musi być prowadzony w inny sposób. Norwegowie to bardzo spokojne, bezproblemowe osoby. Niekiedy lepiej dla bramkarza byłoby, żeby stał się świrem, ale w takim pozytywnym znaczeniu. Tu mamy spore pole do popisu. Nakręcamy fajny balon. Mam nadzieję, że on w końcu wybuchnie.

 

Nie robiłeś sobie wyrzutów, że gdybyś skupił się tylko na piłce, zaszedłbyś dalej? Przecież na dłuższą metę nie da się mieć sukcesów w piłce i normalnie pracować.

Robiłem i to ogromne. Kiedy byłem w klubie półamatorskim, mówię o Gjøvik, były zapytania z profesjonalnych klubów, na przykład z Valerengi. Klub zażyczył sobie całkiem niegłupią stawkę. Ale ja byłem tak zżyty z Gjøvik, że nawet nie chciałem słyszeć o jakimś transferze. Za bardzo uczuciowy byłem do tego miasta. Ten klub dał mi dużo, ale zniszczył mnie jako bramkarza. Ja nie kierowałem się nigdy pieniędzmi, ale stabilizacją. I Gjøvik dowartościował mnie jako człowieka. Te wszystkie artykuły, maski Spidermana… Przez to miałem klapki na oczach. Ale myślę, że jeden-dwa sezony w norweskiej ekstraklasie to mój szczyt.

To możliwe?

Nie wiem. Bez względu na to jak będę bronił, moje CV psuje wszystko. Grałem w Finlandii, ale co z tego? To tylko Finlandia. Fajny jestem chłopak, pracowity, bronię karne i zostaję bramkarzem roku, ale to tylko druga liga norweska. Nie obrażam się na to. A jak nikt się nie zgłosi to może awansuję do pierwszej ligi z Lørenskog, postawią mi pomnik i utworzą ulicę Spidermana (śmiech).

Jak tak sobie to obserwujesz – czy jest coś, czego polski piłkarz mógłby się nauczyć od tego norweskiego?

Pokory. Niech pan piłkarz zejdzie na ziemię! Każdemu polskiemu piłkarzowi życzę, żeby popracował rok w rzeźni, zeskoczył z kosmosu i żeby cegłówka spadła mu na łeb. Wielu czuje się panami piłkarzami, a kompletnie na to nie zasługuje. Spotkałem w swoim życiu w Polsce wiele osób, które grały w trzeciej lidze, a czuły się jakby to była Champions League. W Norwegii nie masz statusu piłkarza, nawet jeśli grasz w ekstraklasie. Czy jesteś sprzątaczem, ślusarzem, prezydentem – traktują cię jak każdego innego. U nas kreuje się sportowców na kogoś lepszego. I przez to im odwala. Ale zrozumiałem to dopiero w Norwegii, bo w Polsce mi też odwalało.

Jak?

Po paru pierwszych pensjach kupiłem sobie Forda Mustanga. Rocznik 2006, pięć litrów, masa koni pod maską. Przyjechałem do Norwegii i chciałem im od razu pokazać, że przyjechał pan piłkarz. Pan piłkarz?! Idiota. I wiesz co? Nie mogłem jeździć nim w zimę, bo nie był w stanie podjechać pod górkę. Dziś jeżdżę elektrycznym Renault Zoe. Wielu z tych panów piłkarzy bardzo szybko przepadło, oczywiście byli też normalni goście, którzy doszli do ekstraklasy. Żeby była jasność: ja mam świadomość, że jestem tylko ogórkiem z drugiej ligi. Ale dopiero po latach zobaczyłem, że w ten sposób nie wyleczysz swoich kompleksów.

Szczególnie, że chłodnym Skandynawom takimi rzeczami raczej nie zaimponujesz.

Norwegowie są wycofani, ale z drugiej strony – jak masz kolegę Norwega, to masz go na lata. On o tobie nie zapomni. Pamiętam jak Piotrek Klepczarek pojechał do Finlandii na testy. Dzwoni po pierwszym dniu:

– Nikt ze mną się tu nie chce witać! Ja im podaję rękę a oni nic! Cisza!

Taka kultura. Wchodzisz do szatni i nic. Ani me, ani be, ani kukuryku. Dopiero później jak dasz się poznać, to oni się otwierają. Ja na początku przeżywałem to samo. Po jakimś czasie sam podchodziłem do nich i wręcz krzyczałem: – siema! Cześć! Musieli mieć mnie za głupka. Druga, ciekawa rzecz: nie ma podziału na młodych i starych. Wszyscy sprzątają, wszyscy noszą bramki. Myślałem sobie: ja mam nosić bramki?! Przecież nie mam, kurwa, dwunastu lat! W Gjøvik mieliśmy kapitana, który zbierał po drużynie wszystko. Znaczniki, siatki i tak dalej. Pukałem się w głowę:

– Co ty chłopie robisz?! Mamy przecież juniorów.

Nie bardzo wiedział, o co mi chodzi. Taka kultura. Każdy Polak przyjeżdżając do nowego kraju ma jakieś nawyki i chce zmieniać Norwegów. A tak się nie da, oni są u siebie.

3

Rzeczywiście jest takie skupienie, praca, praca, czy jest miejsce na jakąś zabawę?

Ja akurat od pięciu lat nie piję, codziennie siłownia, masaże, pełna koncentracja. Chyba przez tę dziewczynę. Albo przez to, że już nie zadaję się z Polakami? (śmiech) Ale tak, jest czas na zabawę, to przecież też są tylko ludzie. Pamiętam jak pierwszy raz zaprosili mnie na imprezę. Klub organizował po meczu, więc wystroiłem się i idę. Myślę: pewnie wszystko będą mieli, jedzenie, alkohol i tak dalej. Przychodzę i nawet mnie piwem nie poczęstowali! Idziesz na imprezę – wszystko musisz mieć swoje. Nie masz – nikt ci nic nie da.

Jak piją to nie z jednej butelki, ale każdy ze swojej?

Tak! Każdy sam sobie leje. No dobra, czasami się podzielą, ale niechętnie. Ale najlepsze imprezy były w Finlandii. W klubie powiedzieli: idziemy na saunę. No dobra, sauna to sauna, chyba spokojnie. Kolega mówi, że mam się ładnie ubrać, bo potem impreza. Okej. Wchodzę do budynku, wielki stół, dwie ogromne lodówki i sauna. Jeden mówi:

– Idź, zobacz, co jest w lodówce. Kupiliśmy trochę asortymentu za pieniądze z kar.

Otwieram, a tam wysypały się butelki. Cała lodówka alkoholu!

– Jak to, a trener gdzie?!

– Tutaj!

Kultura taka, że każdy musi w tym dniu pić. Trener – Tomasz Arceusz, tak w ogóle fenomenalna postać, wzór tego, jak powinien się odnaleźć Polak za granicą – oczywiście na wszystko pozwalał, w porę się zmył, a piłkarze ogień. Było tak: sauna, z sauny do baru, z baru do wody, z wody do śniegu i potem znowu sauna. A o dwunastej na imprezę. A z imprezy do sauny i od nowa maraton. Myślałem, że serce mi wybuchnie.

No to całkiem nieźle zarekomendowałeś nam tę Skandynawię.

Podoba mi się także ta mentalność. Oni tu żyją dla siebie. W Polsce zawsze jest „a, bo mama powiedziała, a, bo ciocia się obrazi, urodziny babci, wujka, stryjka” i tak dalej. Ile na to się czasu marnuje! Norwegowie są egoistyczni, w ogóle nie są rodzinni, skupiają się na swoim rozwoju. O, albo inna sytuacja, pokazująca ich mentalność. Randkowałem kiedyś z jedną dziewczyną, chciałem ją odprowadzić do domu. Miała dużą torebkę, więc chciałem jej pomóc. Normalna rzecz. Mówię:

– Pomogę ci.

– Nie!

– Dawaj, dawaj.

W końcu wyrwałem jej tę torbę i się śmiertelnie obraziła.

– A co ty myślisz, że ja jestem jakąś inwalidką?!

– Ale to z grzeczności, to taki dżentelmeński gest przecież.

– Nie! Tak się nie robi! To jest moja torba!

Szok! Nienawidzą tego. Kobiety wyzwolone (śmiech). W ogóle kobiety rządzą Norwegią.

6

Jak to się stało, że ty w ogóle tam trafiłeś? Nie jest to najbardziej oczywisty kierunek dla piłkarza drugiej ligi.

Zraziłem się polską piłką. Grałem w Otwocku, mój klub miał awansować do pierwszej ligi, ale w końcu nie awansował, trochę się to zaczęło sypać. Kluby w Polsce mnie oszukiwały, nie dostawałem pieniędzy, do tej pory zresztą z jednego klubu nie odzyskałem należności. Byłem bez kasy. Ciągle słyszałem tylko „jutro, pojutrze”. W końcu powiedziałem sobie: nie, koniec. Od teraz będę ciężko pracował, będę zarabiał pieniądze. Nie będę żył samą piłką. Będę odkładał, odkładał. A w Polsce jak grasz w piłkę, to nie masz możliwości, żeby dodatkowo pracować. Akurat złożyło się, że Marcin Hakman zapytał mnie:

– Chciałbyś wyjechać? Byłeś w Finlandii przed Otwockiem, mam klub z drugiej ligi norweskiej, który potrzebuje bramkarza takiego jak ty, wygadanego, operatywnego, który poznał już Skandynawię i się obył.

Dał mi trzy dni na zastanowienie. Po dwóch godzinach dzwonię i mówię:

– Jadę!

Pierwszy dzień – od razu chciałem wracać. Ja z Warszawy nagle trafiłem do wiochy zabitej dechami. Trzy miesiące – wracam, wracam, nie ma opcji, że nie. No i tak się stało, że zostałem tam do dzisiaj. Mam nadzieję, że jestem dobrym ambasadorem Polaków w Norwegii i wstydu wam nie przyniosłem.

Wam? Chyba nam.

Ja to już chyba Norweg jestem. Przesiąknąłem już tą mentalnością. Słyszysz zresztą jak mówię, mój język polski trochę zaginął. Tak szczerze to bałbym się teraz wrócić do Polski.

Myślisz o tym w ogóle?

Nie. Mam dziewczynę, myślimy o małym pół Polaku, pół Norwegu. Wszyscy znajomi są Norwegami, obcuję tyle lat z tymi ludźmi… Oddaję całe serce dla tego kraju – mam takie dni, że wychodzę o 7 i wracam o 23. Ale póki jako obcokrajowiec płacę mniejsze mandaty, nie będę ubiegał się o paszport (śmiech).

Rozmawiał JAKUB BIAŁEK

Fot. archiwum prywatne

Najnowsze

Weszło

Anglia

Schorowany trener i asystent-skandalista. Pierwsza złota era Manchesteru City

Michał Kołkowski
2
Schorowany trener i asystent-skandalista. Pierwsza złota era Manchesteru City
Polecane

Jonah Lomu. Wybryk natury, który odmienił rugby

redakcja
3
Jonah Lomu. Wybryk natury, który odmienił rugby

Komentarze

0 komentarzy

Loading...