Reklama

Dzieci spały na ulicy, a ja chodziłem do bankomatu. Chciałem uzdrawiać Afrykę

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

18 kwietnia 2016, 09:37 • 17 min czytania 0 komentarzy

– Jak po przyjeździe zobaczyłem dzieci, które śpią na ulicy, serce mną targało. Chodziłem do bankomatu, rozmieniałem pieniądze, wszystkim z osobna chciałem pomóc. Miałem myśl, że zmienię świat i uzdrowię Afrykę. Nie da rady. Tutaj praktycznie każdy potrzebuje pomocy, każde dziecko. (…) Dzieciaki, wychowując się w takim środowisku, muszą zachorować. A leki są drogie, nie stać ani mamy, ani taty. To jak Baniak teraz syropu nie kupi, to kto kupi? Ten chłopak pożyje może 25 lat. Brutalna rzeczywistość – opowiada w rozmowie z Weszło Bogusław Baniak, który w Burkina Faso jest „supernadzorcą” reprezentacji U-17 i U-20, a także prowadzi kadrę do lat 15.

Dzieci spały na ulicy, a ja chodziłem do bankomatu. Chciałem uzdrawiać Afrykę

Kiedy ostatnio jeździł pan rowerem?

– (śmiech) Pytanie, które mnie zabiło! No cóż, dopiero co w Wagadugu były ulewy, przez dwa-trzy dni lało, że wszystko w mieście pływało. Ale zazwyczaj jeżdżę codziennie 15 kilometrów na swoim, afrykańskim rowerze.

I ten biedy szofer jeździ cały czas za panem samochodem?

– Jak miały miejsce ataki terrorystyczne, to zrobiła się nerwówka. To jest spokojny naród, nie spodziewał się niczego złego. Wybuchło zamieszanie. Mój szofer i ochroniarz w jednej osobie dostał więc nakaz, by nie spuszczać mnie z oka. Ale dziś, kiedy idę na rower, mówię mu, by został w domu.

Reklama

Nie denerwował się, kiedy wszędzie ciągał pan go ze sobą?

– Nie. Tu jest inny świat. Kraj idealny, w którym nie ma presji na trenerze i żadnych wymagań wobec niego, pewnie nie istnieje, ale tutaj wszystko traktują bardzo serio, a zarazem bardzo spokojnie. To naród, który nienawidzi nerwów, stresu czy agresji słownej.

Z tym ostatnim to dla pana niedobrze…

– Siedem, osiem miesięcy w Afryce dało mi sporo analizy życiowej. Skończyło się u mnie polskie myślenie, gdzie w słowniku występują: zawiść, zazdrość, deptanie ludzi. Tego tutaj nie ma. Burkińczycy mają swoje wady i zalety, ale już dla młodych chłopców, których trenuję, codzienne zwycięstwo jest, kiedy mają jedzenie i paliwo. Dzień jest dla nich wtedy udany, są szczęśliwi. Pewnie trochę za sprawą wieku, a trochę doświadczenia w Afryce, inaczej traktuję pieniądze, wiadomości z internetu. Czuję, że się zmieniłem.

1

Willa z basenem, samochód z szoferem, sprzątaczka, w miarę ciepła posadka. Ktoś mógłby pozazdrościć takiej emerytury.

Reklama

– Emerytura kojarzy mi się z trenerem już przegranym, a ja taki się nie czuję. Kto wie, może jeszcze wrócę popracować w Polsce. O Afryce powiem tak: to jest szkoła życia. Czy masz 25 czy 50 lat, życzę ci takiego doświadczenia – byś pracował przez siedem miesięcy bez znajomości języka, teraz też już bez tłumacza, dał sobie radę i spojrzał na życie inaczej. Ja nauczyłem się pokory.

Pan w dalszym ciągu pracuje bez tłumacza?

– Tak. Po tym, jak opowiedziałem w mediach, że rozpoczynam nabór – zgłosiło się kilku chętnych. Postanowiłem jednak spróbować sam. Uczę się codziennie francuskiego, ale to już nie jest studencka głowa. Mój asystent, który pracuje ze mną w U-15 i pomaga mi z U-17 czy U-20, mówi po angielsku. Dużo mi to daje. Radzę sobie życiowo, dogaduję się ze swoimi chłopcami, ale kiedy jest spotkanie z ministrem sportu – nowym, który nie zawsze akceptuje mój brak znajomości francuskiego – mam problem. Zbliżają się kwalifikacje CAF i prawdopodobnie w najważniejszym okresie wyników sportowych będę miał dodatkowe wsparcie.

Nie wiąże panu rąk w pracy brak znajomości języka? To już nie tylko chodzi o rozmowy z przełożonymi, ale samymi zawodnikami.

– Ma pan rację, nie zamierzam robić z siebie Francuza. Z szoferem czy służbą sobie porozmawiam, ale na stopniu ministerialnym jest problem. To mój kompleks.

Zapytam wprost: ma taka praca sens?

– Zawsze byłem trenerem, któremu słowna motywacja dawała sukcesy. Indywidualna rozmowa z zawodnikiem, odprawy meczowe i świadomość, że spotkanie to wydarzenie tygodnia – to moje atuty. Dziś nie mogę ich wykorzystać. Proszę jednak spojrzeć na moją rolę – jestem supervisorem, nadzorcą kadr U-20 i U-17, a sam prowadzę U-15. Mnie rozliczy się m.in. z tego, jak dwa pierwsze zespoły wypadną w eliminacjach CAF. Jeśli na przełomie maja i czerwca któraś z nich nie wywalczy kwalifikacji, mój kontrakt zostaje rozwiązany.

Miał pan się nauczyć w pół roku tamtejszego hymnu państwowego. Był już jakiś test przed komisją muzyczną?

– Testem jest codzienne życie.

Ale taki zapis w umowie pan ma?

– Główny zapis dotyczy tego, że w rok mam się nauczyć języka. Dziś widzę, że to trochę większy problem. Mam duży szacunek u prezesa federacji – człowieka cenionego w FIFA i poważanego w całym kraju – ale niepewność powodują zmiany polityczne. Burkina Faso nie jest krajem rządzonym przez wojsko, tylko normalnych cywilów, polityków z wyższym wykształceniem. Widać, że kraj się zmienia, nie ma reżimu… Może nie czeka mnie typowa sesja egzaminacyjna, ale wiem, że język muszę znać. I tego testu, bym po roku mówił biegle, chyba nie zdam.

Z tego powodu mogą rozwiązać umowę?

– Nie, to zapis dżentelmeński. Powiedziałem prezesowi federacji, że za rok usiądziemy przy kawie i pogadamy po francusku. Mam ambicję, chcę dotrzymać słowa.

W tak krótkim czasie przeżył pan już zamach stanu, atak terrorystyczny pod nosem, gdzie porwano zakładników, i jeszcze malarię. Tak sobie myślę, że jak pana stamtąd nie wyrzucą, to pan sam nie wyjedzie.

– Wszystkie kontrakty, jakie w życiu podpisałem, starałem się wypełniać. Z tym jest tak samo, tym bardziej że to też dla mnie szkoła życia: zawodowego i osobistego. Umowa obowiązuje jeszcze przez ponad rok, na razie nigdzie się nie wybieram.

Nie miał pan chwil zwątpienia? Że kontrakt kontraktem, ale życie, bezpieczeństwo i rodzina mają większą wartość?

– Każdego dnia o tym myślę.

I?

– Wiem, gdzie pan pracuje, że pan zna moich zacnych przyjaciół, ja też się przygotowałem do rozmowy. Powiem więc panu, że jestem człowiekiem niecierpliwym i czuję, że życie trochę mi ucieka, a marzę, by jeszcze poprowadzić reprezentację przynajmniej w eliminacjach CAF. Senegal, Gabon, Kenia – na pewno kraj francuskojęzyczny. Patrzę na Henia Kasperczaka i myślę sobie, że ja też bym mógł. Nie wypalił mi Kazachstan, gdzie byliśmy już dogadani na bardzo duże pieniądze. Afryka spadła na mnie niespodziewanie, ale nie zastanawiałem się długo. Ja nie uciekałem z Polski, też chciałem prowadzić zespół w Ekstraklasie, ale byłem zniecierpliwiony. Wiele nazw klubów nie robiło już na mnie wrażenia, niektóre negocjacje przestawały mnie interesować, a to był znak, by coś zmienić. Spróbowałem wyjazdu do Afryki – dawałem sobie trzy miesiące, dziennikarze dawali mi miesiąc, bo twierdzili, że zjedzą mnie krokodyle. Minęło siedem miesięcy, a ja dalej mam to reprezentacyjne marzenie.

Musiał pan mieć też świadomość, że w Polsce znajduje się już co najmniej na delikatnym aucie.

– Mam przede wszystkim świadomość, że popełniłem wiele błędów. Nigdy nie umiałem siedzieć w domu, ciągnęło mnie do klubu i szatni. Wziąłem Flotę, to zaraz powiedzieli, że dla pieniędzy, a chciałem być bliżej domu. Polska piłka dała mi pewną wartość życiową, zabezpieczenie finansowe czy budowę rodziny opartą o cotygodniowy stres boiskowy.

Zdaje pan sobie sprawę, że hasła „Baniak” i „korupcja” mocno utkwiły w głowie każdego kibica?

– Oczywiście. Godzinami tłumaczyłem niektórym dziennikarzom, że gdyby był chociaż jeden zarzut, to zrobiliby z Baniaka przykładówkę. A nie mieli nic. Ktoś mówi, że Baniak jest świadkiem koronnym. Proszę, sprawdźcie, bo taki temat nie istnieje. Ja się czuję czysty. Spyta mnie pan, czy wiedziałem – wiedziałem. Wszyscy wiedzieli. Niech pan połączy fakty: 30-paroletni Baniak obejmuje Amikę Wronki, po roku w małej miejscowości robi awans, pierwszy w karierze. A w klubie kierownikiem drużyny jest pan Pogorzelski, menedżerem – pan Forbrich. Po czasie zaczęto podważać moje wyniki, poczułem się pokrzywdzony. Szlag człowieka trafiał, gdy słyszał „nie ty wygrałeś mecz, tylko Fryzjer ci go wygrał”.

ZABKI 22.04.2011 MECZ 25. KOLEJKA I LIGA SEZON 2010/11 --- POLISH FIRST LEAGUE FOOTBALL MATCH: DOLCAN ZABKI - WARTA POZNAN 1:2 BOGUSLAW BANIAK FOT. PIOTR KUCZA/NEWSPIX.PL --- Newspix.pl *** Local Caption *** www.newspix.pl mail us: info@newspix.pl call us: 0048 022 23 22 222 --- Polish Picture Agency by Ringier Axel Springer Poland

Z pańskich słów „Ja w Polsce już wszystko widziałem” sporo można wyczytać między wierszami. Dziś byłoby ciężko realizować jakieś ambicje.

– Dlatego się cieszę, że Wdowczyk odcierpiał karę i dostał drugą szansę. To wartościowy człowiek i trener. Wiedział parę lat temu, co robi, ale czy trzeba go od razu kamienować? Mnie ukamienowano, choć nie wiem, za co. A ile w Polsce widziałem? Naprawdę sporo. Myślę sobie, że może mógłbym napisać książkę, na razie w wolnych chwilach spisuję swoje wspomnienia.

Zawsze byłem trenerem prostolinijnym, a na konferencjach prasowych dawałem sobie radę z każdym. Nie wszystkim się to podobało, więc pomyśleli, że dopierdolą Baniakowi.  Nie czuję się winny i wiem, że jestem na tyle wykształconym trenerem, że mógłbym poprowadzić zespół Ekstraklasy. Jak Wdowczyk poszedł do Wisły, to tylko ja na Twitterze życzyłem mu jak najlepiej. Wystarczy, że pana koledzy po fachu, często nie wiedząc o czym piszą, zniszczyli mi rodzinę. Ile pomyj przeczytała moja rodzina, dzieci, które uciekały do Anglii, co przeżyli – tylko ja to wiem.

Co było najtrudniejsze w pierwszych miesiącach w Afryce?

– Te ciężkie dni, zamach terrorystyczny, w którym zginęli moi przyjaciele – właściciel kawiarni i jego dziecko. Znałem ich, wielokrotnie rozmawialiśmy, z dzieciakiem się bawiłem. Przeżyła tylko matka… Tragedie dotykają każdego, ale to były dla mnie bolesne ciosy. Miałem poważną chwilę zwątpienia, powiedziałem żonie „Chyba wracam, nie dam rady”.

Abraham Loliga, pański były podopieczny, który pomógł załatwić pracę i pracował jako asystent, po zamachach uciekł?

– Trochę inaczej. Loliga, którego znałem z Polski, pomógł mi wystartować na supervisora w Burkina Faso. Ogłoszono konkurs, do którego zgłosiło się trzech Francuzów, popieranych przez francuski związek, i ja. Pokazałem CV, przygotowałem prezentację i wybrali mnie. Loliga miał być moim asystentem i tłumaczem, ale nagle zniknął. W czerwcu, jadąc do Burkina Faso, miałem już innego tłumacza. Pewnego dnia powiedział, że wyjeżdża. Nie każdy wytrzyma widok, jak strzelają do ludzi. Bo to nie film w telewizji, tylko prawdziwe wydarzenia tuż obok twoich drzwi.

Ciężko też chyba wytrzymać w tych upałach, trenujecie o 6 rano.

– To jest dramat. Lubię ciepło, często jeździliśmy na obozy zagraniczne, ale tureckich upałów nie da się z tym porównać. Człowiek wstaje o godzinie 10 i widzi 58 kresek na termometrze, teraz były 62. Poza tym, teraz przez trzy dni lało niesamowicie, najbardziej od 50 lat.

Widzę, że pan ma szczęście.

– Kolonel się śmieje „Kurwa, Baniak, jak przyjechałeś to od razu zamachy i morderstwa”. A ja już taki jestem, że zawsze coś się dzieje wokół.

No i ta malaria.

– To są cztery dni, podczas których człowieka po prostu nie ma. Nie życzę tego nikomu. Jedno ukąszenie komara, przeniesienie choroby i jest dramat. Nie ma problemów z dostępem do świetnych leków, ale one kosztują. Mnie jeszcze było stać, a czy stać przeciętnego obywatela? Doświadczyłem tutaj sporo, to prawda. Przeżyłem zamach, ucieczkę tłumacza, malarię i zemdlałem dwa razy. Czy mam się czym chwalić? Nie. Z kliniki wyszedłem, bo co cię nie zabije, to cię wzmocni.

Cyferki na kontrakcie rekompensują te cierpienia?

– Trafił pan w czuły punkt. W umowie mam zapisane, że nie mogę się źle wypowiadać o pracodawcy, a w Afryce zdarza się, że jeden miesiąc jest fajny, a pozostałe trzy trzeba poczekać. Cierpliwość. To są uczciwi ludzie, zapewniają mi świetne warunki i – tym bardziej, że z głodu nie umieram – nie robię z takich sytuacji tragedii.

4

Pan mówił, że w Burkina Faso jest dowartościowany i rozpieszczany. Przyjemnie jak łaskoczą.

– Przyjemniej jest przychodzić do pracy, gdzie jest się docenianym i ludzie wokół są uśmiechnięci. Wiadomo, problemem jest komunikacja. Gdybym mógł rozmawiać po francusku, tak jak po polsku, już dawno bym ruszył w teren. Znamy się Duarte, jest Portugalczykiem świetnie mówiącym po francusku, znałem się też z jego poprzednikiem Rohrem. Zmieniają się szkoleniowcy, a mnie po głowie cały czas chodzi kadra. Afryka to byłe francuskie kolonie, Francuzi i Belgowie decydują, kto będzie selekcjonerem, a nie jakiś Polaczek. Heniu Kasperczaku nawet nie wiedzą, że to Polak, wmawiają mi, że jest Francuzem. Weźmy Burkina Faso: stadion w Wagadugu na 35 tysięcy ludzi, przy światłach, trochę sobą reprezentuje, wokół piękne samochody, prezydent witany z gwardią. Nie mają się czego wstydzić. A umiejętności? Perełek jest tutaj mnóstwo. Koordynacja ruchowa, talent – nie szkolą się, bo gdzie? Oni mają to od Boga. Najważniejsze tylko, by przebili się przez biedę, jak Pitroipa czy Nakoulma. Gwarantuję panu, że moje chłopaki wyjdą bez butów i Polakom wrzucą piątkę. A jakbym jeszcze ich podpompował, skończyłoby się tragedią.

Seniorzy w 2013 roku zostali wicemistrzami Afryki, kadra U-17 mistrzem Afryki i brązowym medalistą mistrzostw świata. Jest się czym chwalić.

– Dlatego ja myślę, że zespół Duarte zaistnieje w CAF. Mają umiejętności, nie mają tylko dyscypliny. Są w stanie przez godzinę realizować założenia taktyczne jak w zegarku. Ale wystarczy mały szum, jakaś kontuzja i koniec – tragedia gotowa. Oni tacy są też na co dzień. Nagle się okazuje, że szofer poszedł się zdrzemnąć, tamten wyszedł na chwilę, inny akurat jadł. Powtarzają mi, żebym wyluzował, że u nich to normalne. My, jako Europejczycy, posiadamy znacznie większą dyscyplinę życiową.

Zanim pomówimy o młodzieży afrykańskiej, to słówko o polskiej. Pan wprowadzał w Pogoni 18-letniego Kamila Grosickiego.

– Jego ojca, Pawła też trenowałem. I jak to u „Grosika”, ciągłe problemy. Uważam, że – trochę mi tutaj pomógł Radek Majdan – wyciągnąłem do niego rękę, tak jak Urban w Legii. Kto wie, może dziś by nie było „Groszka”. Pamiętam, co się z nim wtedy działo.

Jaki był największy problem?

– Wiadomo, hobby, które go pochłonęło. Nie czułem od niego alkoholu, nie spodziewałem się nieprzespanych nocy, ale wyczuwałem zmęczenie. Mówiłem: skoro to nie alkohol, to co? Wziąłem ojca, matkę, porozmawialiśmy. Po latach trafił na odwyk od hazardu. Spójrzcie na niego dziś – inteligentny człowiek, który ma rodzinę, reprezentant kraju, za którego nie można się wstydzić. Ja czuję dumę.

A młodzież w Burkina Faso?

– Ja się cieszę, kiedy oni zjedzą jeden-dwa posiłki dziennie, a to nie są posiłki w restauracji. Widząc, że oni mają, co zjeść, jak się wtedy cieszą – sam odczuwam ojcowską satysfakcję. Będąc tutaj, wartości się zacierają. Możemy mówić o wyżelowanych chłopcach z Polski, ale tutaj piłka jest szansą i patentem na lepsze życie. U nas, jak ci nie wyjdzie w futbolu, idziesz na uniwersytet, zdobywasz dyplom i trafiasz do nieźle płatnej pracy. A oni dzięki piłce mogą albo wygrać, albo przegrać. Traore, Pitroipa, Nakoulma to twarze sukcesu, że im się udało, że można. Moi reprezentanci, jeśli ojciec akurat jest bogatszy, mają telewizor i Canal Plus. Wpatrują się w ligę francuską, to ich cel.

Wspólnie ze współpracownikami sformułowałem projekt, by chłopcy z reprezentacji U-15 byli w akademii przy federacji. Jedzenie, spanie, szkoła, nauka francuskiego i angielskiego w jednym miejscu. Wie pan, niektórzy wyselekcjonowani przeze mnie zawodnicy nie mówią nawet po francusku, nie chodzą do szkoły.

Pan mówiąc o swojej drużynie, ma na myśli 15-latków. Pan ich wyszukał, wyselekcjonował?

– Zrobiłem wstępną selekcje w trzech dużych ośrodkach w kraju, w tym Wagadugu, które nie jest jakąś wioseczką, tylko miastem na cztery miliony ludzi. Jak już ktoś zostanie wypatrzony, nie ma możliwości, by odmówił. Może to utarty slogan, ale dla nich liczą się trzy wartości: Bóg, rodzina, piłka. Teraz mierzę się z wyzwaniem, by przekonać nowego ministra, który nie jest moim zwolennikiem, do wprowadzenia tej akademii. Mam poparcie w FIFA, piłkarskim związku, nawet w misjonarzach, którzy są Polakami. Marzę więc, by do tego ośrodka trafiło 45 najzdolniejszych dzieciaków spośród trzech tysięcy. Kiedy jeździłem po kraju i bywałem na turniejach – wielu grało bez butów, boso. Ktoś zapytał mnie na Twitterze, czy wiem, ile w ogóle ci chłopcy mają lat. Wiem, powołałem komisję, która przeprowadza specjalne badania.

Pan ma z nimi styczność codziennie?

– Trzy razy w tygodniu. Nie mogę przesadzić, bo ci z bogatszych rodzin chodzą do szkoły. Ci z biedniejszych mogliby trenować codziennie, ale problem jest inny: nie mają za co dojechać. 12-latek nie śmiga rowerem, tylko motorem – bez kasku, bez prawa jazdy, bez niczego. Mówią mi, że jeśli zorganizuję cztery zajęcia w tygodniu, nie będą mieli za co przyjechać. Jeśli zorganizuję pięć – nie będą mieli co jeść. Trzeba nauczyć się rozumieć tę sytuacją. W Polsce musi być dyscyplina i wielkie zdziwienie, że na zajęcia nie przyjeżdża reprezentant kraju. W teorii nie mam żadnych barier, by z kadrą pracować codziennie, jak w klubie. Tylko jak to wprowadzić, skoro zawodnikom brakuje na dojazdy? Kolejna sprawa: tutaj warunki naprawdę są niezłe. Nie jest tak, jak ktoś mi napisał na Twitterze, że trenujemy na polu – federacja ma cztery boiska. Czesiu Michniewicz też mi dopierdolił, że prowadzę lekcje WF-u. A my mamy przy obiekcie oświetlenie, dwa boiska sztuczne i dwa trawiaste, chociaż przy tych upałach to akurat nie trawa. Pachnie okręgówką, ale uczę ich, jak o murawę dbać, jak podlewać i pielęgnować.

Widziałem ostatnio w sieci krótki film o mieszkańcu Wagadugu – murarzu, który zarabia jedno euro dziennie, aż w końcu wygrał na loterii 25 tysięcy, kupił sobie motor, po pożyczki przyszła cała rodzina. Nagle okazało się, że motor stoi w domu, bo brakuje pieniędzy, by go zatankować.

– Mój asystent zarabia w federacji 20-30 euro. Ja sam mu daję dziesięć razy tyle. Jest ze mną, pomaga mi, robi w Wagadugu za mojego mentora życiowego, jeździ na zakupy, a jak trzeba – ugotuje obiad. On na te pieniądze bardzo ciężko pracuje i wie, że nikt by mu tyle nie dał. Niech pan sobie wyobrazi, że w dniu, w którym dostaje kasę, wsiada na motor i zawozi wszystko do domu – daje rodzicom, bo mieszkają w czterech pokojach w 17 osób. Dzień później przychodzi do mnie i mówi, że nie ma za co zjeść. Całość oddał rodzinie! Dostawałem kota, pukałem się w czoło i pytałem, co on wyprawia. Zostawiał sobie jakieś 30 złotych na przetrwanie miesiąca i żył na mój koszt. To jest inna mentalność, której ja nie zmienię.

2

By postawić tylko na piłkę mało który z pana podopiecznych może sobie pozwolić. Pracują.

– Dwóch miało wielkie szczęście, że w trakcie styczniowych zamachów nie byli w pracy, bo akurat zorganizowałem trening. Robili w tej kawiarni jako kelnerzy! Tu nie jest tak, że 12-latek nie pracuje. Jeżeli matka z ojcem nie mają pieniędzy, on wychodzi na ulicę, handluje kartami telefonicznymi i próbuje utrzymać rodzinę.

Ci szczęśliwi kelnerzy są z kadry do lat 15?

– Tak. Jak zobaczyłem, co się stało, to ucałowałem ich w te murzyńskie łby i kręcone włosy. Mówią „Prawie jakby pan tak chciał”. Niesamowite zrządzenie losu. Ale jak u nas 15-latek dopiero się rozwija, tak oni mają już po 185-190 centymetrów wzrostu. Są inaczej zbudowani, świetnie skoordynowani ruchowo, bez problemu ze skakanką czy drabinkami. Mają to w sobie. Nie wiem, może kiedyś uciekali przed lwami? Jedno mnie boli: nie umieją pływać. Zabrałem ich na basen do znajomego, z dwudziestu pięciu tylko jeden sobie poradził. Reszta zdezorientowana, nikt ich nigdy nie nauczył.

Pan mówi, że chciałby wyrwać te dzieciaki z biedy, kopania boso piłki po piachu. Fajnie się o tym mówi i przyjemnie słucha. A na ile to jest w ogóle możliwe?

– Jak po przyjeździe zobaczyłem dzieci, które śpią na ulicy, serce mną targało. Chodziłem do bankomatu, rozmieniałem pieniądze, wszystkim z osobna chciałem pomóc. Miałem myśl, że zmienię świat i uzdrowię Afrykę. Nie da rady. Tutaj praktycznie każdy potrzebuje pomocy, każde dziecko. Poziom życia czy medycyna – dramat. W Wagadugu główna droga jest asfaltowa, ale reszta to Paryż Dakar. W miejscu, w którym mieszkam, jest sam piach, więc kiedy spadły wielkie deszcze, to cały brud i syf wypłynęły, unosił się straszny smród. Dzieciaki, wychowując się w takim środowisku, muszą zachorować. A leki są drogie, nie stać ani mamy, ani taty. To jak Baniak teraz syropu nie kupi, to kto kupi? Ten chłopak pożyje może 25 lat. Brutalna rzeczywistość.

Ma pan w zespole swoje oczko w głowie? Chłopaka, z którym związał się pan mocniej i chętniej mu pomaga?

– W Polsce jest tak, że z piętnastu chłopaków w klubowej akademii na obóz nie ma dwóch i można próbować im pomóc. Tutaj na odwrót – na obóz nie ma nikt. Mam dwie perełki, będę śledził ich rozwój, bo sam nie wiem, co mnie czeka. Jednego dnia jesteś, drugiego cię nie ma. Pewnie czasem ktoś się zastanawia, jak mogą na takim poziomie utrzymywać obcokrajowca, w domu z basenem, całą załogą, a on ma kłopoty z francuskim. Ale wiem też, że oni widzą i cenią moją pracę. O 6 rano jestem na treningu, w wywiadach biorę kogoś do tłumaczenia i próbuję. Powiem panu szczerze: spełniam się. Może dlatego, że nie byłem dobrym ojcem, bo byłem trenerem? Może dlatego, że dzieci uciekły za granicę i skończyły studia w Anglii? Wyjeżdżam z szoferem samochodem i słyszę, jak krzyczą „Bebeto, Bebeto!”. Sam już zgłupiałem, czy to jest pozytywny sygnał, czy brak szacunku. Ale chyba mnie lubią. Zawsze te dzieciaki pogłaszczę, dam parę groszy i kupię cukierki. Spełniam się tu jako człowiek.

A z tą akademią przy federacji, to myślałem, że będę prekursorem. Okazało się, że stworzyli coś takiego w Maroko, gdzie ośrodek utrzymują sponsorzy. Poznałem inżyniera z Polski, który pracuje w browarach i nawet mówił, że dałby pieniądze. Tylko jak połączyć piwo z piłką dla dzieciaków? Wykluczone. Może znajomi misjonarze z Polski, może Boniek? Zbyszek mnie pyta, czego potrzebuję, odpowiadam: wszystkiego. A nawet, jak mi wszystko by wysłał, to i tak w Wybrzeżu Kości Słoniowej zabiorą. Zanim dojedzie tutaj ciężarówka z towarem, to nie ma już nawet ciężarówki. To trudny kawałek chleba. Ale ta ich duma, osobowość, pozytywna zaciętość mi imponuje. Wszyscy w tej biedzie się wspierają. Życzyłbym sobie, żeby Polacy byli tak solidarni.

Rozmawiał PIOTR TOMASIK

Najnowsze

Weszło

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

0 komentarzy

Loading...