Reklama

Oni też nie wygrali Ligi Mistrzów. Zlatan, nie jesteś sam!

redakcja

Autor:redakcja

14 kwietnia 2016, 10:51 • 5 min czytania 0 komentarzy

Kolejna edycja Ligi Mistrzów i kolejny raz Zlatan Ibrahimović musi zakreślić ją sobie markerem czerwonego koloru. Wydawać by się mogło, że posiadanie nagrody za te rozgrywki to obowiązek każdego, kto coś w tej grze znaczy. Coś jak położenie mitycznej wisienki na torcie. Jak wyrwanie najgorętszej laski w klubie dla rasowego samca alfa. Jak złoto olimpijskie dla siedmioboisty – generalnie rozumiecie, co mamy na myśli. Jednak nie wszyscy chojracy i nie wszystkie piłkarskie pomniki mają na koncie tę najbardziej prestiżową zdobycz. Tak więc Szwed może pocieszać się myślą, że nie jest jedynym wielkim zawodnikiem z lekko wybrakowaną gablotą. 

Oni też nie wygrali Ligi Mistrzów. Zlatan, nie jesteś sam!

Od razu zaznaczmy – w naszym zestawieniu braliśmy pod uwagę zawodników kopiących w piłkę w XXI wieku, zatem nie wpisywaliśmy tutaj ani Erica Cantony, ani Boskiego Diego. Wzięliśmy na tapetę ludzi, którzy już mają co najmniej trójkę z przodu i coraz mniejsze szanse na wypisanie się z tej listy. Chyba nie musimy tłumaczyć, że rozmawianie w tym kontekście o Marco Verrattim i jego rówieśnikach byłoby totalnie nie na miejscu.

GIANLUIGI BUFFON

Komu jak komu, ale Buffonowi ten tytuł należy się jak Andrzejowi Strejlauowi Puchar i Superpuchar z tym zespołem. Skoro mają go nawet Marc-Andre ter Stegen, Vitor Baia albo Jerzy Dudek, to nieobecność w bramkarskim panteonie zwycięzców tego trofeum „Gigiego” wygląda dziwnie (a to i tak potężne niedopowiedzenie). Włoch był najbliżej upragnionego triumfu w 2003 roku na Old Trafford. Przypomnijmy sobie tylko: do rozstrzygnięcia finału Juventusu z Milanem konieczna była seria rzutów karnych. A w nich Buffon dał niezły koncert. Najpierw wyczuł Seedorfa i rzucił się w prawą stronę, po chwili nogą obronił próbę Kaładze. I pomyśleć tylko, że wszystko mogło potoczyć się inaczej, gdyby Trezeguet na samym początku nie spartolił swojej jedenastki. Kolejna szansa pojawiła się przed nim dopiero dwanaście lat później w Berlinie. Znów nie poszło.

MIROSLAV KLOSE

Reklama

Być może i nie jest to ta sama półka co Ibrahimović, tylko na przykład jedna lub dwie niżej, ale przecież 137 meczów w reprezentacji Niemiec nie zalicza byle fujara. Moment szczytowy, w którym w jego gablotę skalpy wlatywały najczęściej, przypada na czteroletni okres z Bayernu Monachium. Wtedy miał też największe możliwości na zawojowanie Europy. W sezonie 2009/10 prześlizgnął się z Bawarczykami aż do finału, gdzie odbił się od muru wybudowanego przez Jose Mourinho w Interze Mediolan. Sezon wcześniej przygoda z Ligą Mistrzów zakończyła się na etapie ćwierćfinału.

FRANCESCO TOTTI

– Jeżeli czegoś żałuję, to tylko tego, że nigdy nie zagrałem w Realu Madryt – powiedział Il Capitano jakiś czas temu, gdy Roma sposobiła się do starcia z Los Blancos w tegorocznej edycji Champions League. I cóż – wydaje się to być rozwiązaniem wirującej w umysłach wielu zagadki pod tytułem „Totti nigdy nie wygrał Ligi Mistrzów”. Z Romą bowiem szanse były na to podobne, jak na spotkanie białego niedźwiedzia na stacji Warszawa-Łomianki. Jeśli już wychodzili z fazy grupowej – zostawali odsyłani na etapie 1/8. Jeśli jakimś cudem udało się przejść ten etap – zarobili srogie lanie od  Manchesteru United w pamiętnym ćwierćfinale w sezonie 2006/07, wyjeżdżając z siekierą w plecach z Teatru Marzeń.

modric-totti-luca_3427538

FABIO CANNAVARO

Jakoś tak się złożyło, że CV kolejnego makaroniarza ze złotej jedenastki z 2006 roku jest wybrakowane o jeden główny punkt – Ligę Mistrzów właśnie. Scudetto? Zanim zostało odebrane za korupcję Juventusowi – było. Mistrzostwo świata? Oczywiście. Do tego Złota Piłka, co było potężnym szokiem z uwagi na przyznanie jej defensorowi, i parę fantów zebranych na krajowym podwórku. W 2003 roku wydawało się, że srebrny puchar jest już na wyciągnięcie ręki. Że potrzeba tylko jednego kroku, a tu… fail. Dzięki bramce zdobytej na wyjeździe z półfinału z tarczą wyszedł AC Milan – późniejszy triumfator turnieju. I choć potem Cannavaro liznął jeszcze dwóch innych wielkich klubów (Juventusu i Realu), trofeum do dziś widuje jedynie oczyma wyobraźni.

Reklama

PAVEL NEDVED

Rok 2003. Juventus podejmuje Real w rewanżowym meczu półfinału. Do końca pozostało około dwudziestu minut, tymczasem Czech dostaje z głębi pola piłkę i bierze na szybkość Hierro oraz Salgado, a potem bije pieczątkę na awansie do finału. To miał być jego finał, w końcu w tamtym czasie był nieodzowną postacią w układance Marcello Lippiego i zwyczajnie trudno było sobie wyobrazić „Starą Damę” bez niego. Tymczasem, gdy pozostało ledwie parę minut do końca, Nedved wykartkował się na decydujący mecz, popełniając głupi faul na McManamanie. Dalszy scenariusz już znacie. Być może to właśnie ten moment zadecydował, że czegoś brakuje w jego piłkarskim dorobku…

ap159189993105202833_big

MICHAEL BALLACK

Pamiętacie tego pana, prawda? On, podobnie jak wspomniany wcześniej „Gigi” doskonale wie, co to znaczy zebrać w papę w finale ważnych klubowych rozgrywek, w końcu także zdarzyło mu się to dwa razy. Za pierwszym był piłkarzem Bayeru i w maju 2002 roku tylko się przyglądał, jak Zinedine Zidane załadował gola-arcydzieło z woleja na wagę sypiącego się z nieba konfetti. Siedem lat później już w niebieskim outficie Chelsea miał odprawić ze swoimi kumplami pogrzeb Manchesterowi United. Byli blisko, dosłownie o włos (i to włos o długości tego Guardioli), a jednak John Terry spektakularnie wypierniczył się przed decydującym karnym. Mogło być 4:2 dla „The Blues”, a skończyło się na 6:5 dla Manchesteru United. Życie.

RONALDO

Tak, ten prawdziwy Ronaldo z Brazylii. Il Fenomeno, trzykrotny zdobywca Złotej Piłki, dwukrotny mistrz świata, gwarant goli wszędzie, gdziekolwiek tylko się pojawił. Jeden z nielicznych, którzy zaliczyli zarówno Barcelonę i Real. Do tego cieszył oczy kibiców PSV Eindhoven, Interu, Milanu (choć już mniej), a mimo to nigdy nie zabrnął aż na szczyt w najważniejszych europejskich rozgrywkach. W 2003 dobrnął z “Królewskimi” na przedostatni szczebel drabinki, walnął gola w pierwszym meczu Juventusowi i to byłoby na tyle. Prawie cztery lata później zimą poszedł do Milanu za ponad 7 baniek euro i… „Rossoneri” zakończyli tamtą edycję Ligi Mistrzów zwycięstwem. „Ronnie” w myśl obowiązujących przepisów nie mógł zostać jednak zarejestrowany do kadry, ponieważ w jesiennej części sezonu już zaliczył już kilka spotkań w barwach Realu. W takim przypadku nie ma mowy o przypisywaniu mu sukcesu.

pa-3311721

Rzecz jasna i tak nie wymieniliśmy w zestawieniu wszystkich, tylko najciekawszych – naszym zdaniem – którym brakuje w życiu tego głównego łupu, nie ujmując przy tym zasługom Liliana Thurama, Dennisa Bergkampa i innych. Litania nazwisk jest przecież zdecydowanie dłuższa, co tylko potwierdza regułę, że o sukcesie klubowym decyduje cała masa zmiennych. Łut szczęścia często jest jednym z nich.

MARIUSZ GRZEGORCZYK

Najnowsze

Liga Mistrzów

Komentarze

0 komentarzy

Loading...