Reklama

Im więcej mógł ktoś wypić, tym lepszym był działaczem

redakcja

Autor:redakcja

13 kwietnia 2016, 16:44 • 24 min czytania 0 komentarzy

– Alkohol był zawsze. Przy każdej okazji, w każdych układach. Alkohol był wszędzie i go było pełno, aż do wykąpania się. Im więcej mógł ktoś wypić, tym lepszym był działaczem, przy wódce podejmowano najważniejsze decyzje – były działacz MZPN opowiada o środowisku działaczy. O malwersacjach finansowych, układach, układzikach, reprezentacjach młodzieżowych sypiających w zagrzybionych ośrodkach, zastraszeniach, o oceanie alkoholu podlewającym polską piłke od fundamentów.

Im więcej mógł ktoś wypić, tym lepszym był działaczem

***

Pierwsza piłka od taty – 1961 rok, miałem siedem lat. Pierwsza wizyta na stadionie Legii jeszcze wcześniej, najbardziej pamiętam z meczu wyjście zawodników i tę owację. W trakcie meczu wujek z ojcem na ławce wypili ćwiartkę pod ogóreczka, pomidorka i kiełbaskę – tak raczyło się wtedy pół stadionu. Ale to nie miało żadnego wpływu na kibicowanie. Nikt nikogo nie wyzywał nie bił nie atakował. Zero agresji wśród kibiców. Tak zaczęła się miłość do piłki, podwórkowe granie, później z podwórka na stadiony, choćby turnieje dzikich drużyn przy stadionie dziesięciolecia. Mama zabroniła trenować, bo miałem w dzieciństwie ciężkie zapalenie płuc, a także stany reumatyczne nóg. Znalazłem jednak furtkę: brat nauczył się podrabiać podpis mamy, to mi zawsze kartkę z klubu podrabiał. Ja biegałem na treningi, a rodzice myśleli, że jestem na angielskim.

Dowiedzieli się?

Tak, ale po jakimś czasie; zebrałem oczywiście manto. Mama wiedziała, że futbol to moja pasja, ale dla niej najważniejsze było moje zdrowie. Szybko skończyłem treningi. Szkolenia trampkarza i juniora nie przeszedłem. Ale do piłki wciąż ciągnęło: w wieku osiemnastu lat mama nie mogła zabronić i zacząłem grać w osiedlowym klubie Inchem Bródno. Przyszedł czas wojska, dostałem powołanie na Unitarkę sportową do Modlina, wpisano w specjalności wojskowej: piłkarz. Wkrótce przeszedłem testy w Legii, a wie pan, w tamtym czasie grali na Łazienkowskiej tacy ludzie jak Deyna, Gadocha, Grotyński, Blaut, Trzaskowski, Ćmikiewicz, Stachurski, Pan Lucjan Brychczy kończył karierę. Całe podwórko przyszło na mój sprawdzian, bo się rozeszło, że chłopak z Żylety, kolega z podwórka, będzie testowany. Ja sam nie mogłem spać już dwa dni przed wyjściem na boisko.

Reklama

Jak pan pamięta tych wielkich piłkarzy?

Jak teraz sobie wspominam to mam autentycznie ciary na plecach, że miałem przyjemność grać przed Kazikiem czy mistrzem Brychczym w tych naszych próbach pokazania się. Kazik był świętością, ale zawsze można było z nim porozmawiać, nawet w karty razem graliśmy. Jak słabszy piłkarz go pytał „jak ty to robisz” to odpowiadał: stoi piłka i kopię, przecież to proste. Kazik miał dar od Boga, ale taki Gadocha z Grotyńskim zostawali po treningach i tłukli w bramkę aż do zmroku, przez to zostawali mistrzami.

I jak panu poszło?

W tamtym okresie poziom naszych zawodników był tak wysoki, że przebicie się do jakiegokolwiek dobrego składu graniczyło z cudem. Mówi się, że to są kwestie nieprzekładalne, bo futbol się zmienił, ale jestem przekonany, że pan Lucjan Brychczy w każdych czasach dałby sobie radę, Deyna byłby takim samym profesorem dziś jak wtedy, a zawodnicy szerokiej kadry CWKS Legia, graliby w dzisiejszej Ekstraklasie. Wkrótce z „dwójki” poszliśmy do Orzysza, skierowani rozkazem jak to wojskowi, żeby tamtejszy Śniardwy przed spadkiem ratować. Woziłem dziesiątki kilogramów świeżych węgorzy i szczupaków do warszawskiego okręgu wojskowego, i przez to do Orzysza szli zawodnicy – transfery za rybne łapówki. Wtedy domyślałem się tylko po co te ryby wożę. Nic oficjalnie. Spadliśmy jednak, a ja przeniosłem się do Kadry Rembertów, która wówczas miała reprezentacyjny obiekt, doskonały jak na tamte czasy. Prawie co tydzień przyjeżdżała Legia, a w 78 przed wyjazdem do Argentyny siedziała tu reprezentacja Polski z trenerem Gmochem.

Miał pan możliwość przyjrzeć się przygotowaniom?

Tak, bo zawodnicy Kadry Rembertów byli do pomocy. Cały czas pod ręką, ustawiało się pachołki, zawieszało siatki. Dla chłopaków z okręgówki, pomagać wybranym – to było coś. Kopnął nas nawet zaszczyt grania w wewnętrznym sparingu, który przegraliśmy bodaj 0:24. Naszego najlepszego stopera, potężnie zbudowanego i predysponowanego do przywództwa, to Kazik potrafił trzy razy „nawrócić”, jak to się mówi. W jedną, w drugą, w trzecią go woził, „przeszył” i tyle go było widać.

Reklama

Jak pan wspomina tamto zgrupowanie?

Bardzo miło. Przeogromnymi jajcarzami byli Tomaszewski i Lato. Świetnie się rozmawiało z Włodkiem Lubańskim, bardzo inteligentnym, przesympatycznym człowiekiem. Z Włodkiem grało się w brydża, ale z Kazikiem to już w pokera – bez wielkich kwot, zabawowo. Tworzyły się obozy, wiadomo, razem Kraków, Warszawa razem, i jedynym człowiekiem, który trzymał się sam siebie, był obecny prezes PZPN Zbigniew Boniek.

Dlaczego sam?

Bo on był taki: ja jestem najlepszy, najdoskonalszy. Mam do niego wielki szacunek i sentyment za mistrzostwa w 82, za gest z podniesioną pięścią po pokonaniu ruskich, ale z nikim nie pożartował, z nikim nie trzymał. Jak robili kawały, że Grzesiek Lato związał klamkę od drzwi przykładowo Bońka i Maculewicza, to Maculewicz się śmiał, a Boniek robił awanturę. Jak przyjechał dziennikarz ze Sztandaru Młodych i chciał zrobić wywiad z Bońkiem, to Boniek pytał: za ile. Jak był trening strzelecki i trzeba było podawać piłki, to i tak większość chłopaków – mówię chłopaków, bo to przecież byli moi rówieśnicy, niektórzy młodsi – z rozpędu biegła za piłką i sama ją zabierała. Boniek nigdy się nie ruszył, mało tego: nigdy nie był w wojsku, a zawsze darł się na nas „kocie, zapierdalaj po tę piłkę!”. Nie był lubiany, a Gmoch nie był głupi, widział, że nie bardzo chcą z nim grać. Dopiero w 82, gdy już był bogiem na boisku i wszyscy dla niego grali, to się sprawdziło. Tylko w takiej roli mógł funkcjonować, poza boiskiem i na nim.

Co się z panem później stało w piłce?

Swego czasu miałem ofertę z Górnika Knurów, to była druga liga. Nasz działacz był później bardzo na mnie obrażony, że się nie zgodziłem, bo stracił przeze mnie bodaj 150 tysięcy złotych – tyle mu dawali, bo był w stanie załatwić przenosiny, znał tych wszystkich generałów, do których ja jeździłem z rybami. Mnie zaproponowali sześć tysięcy miesięcznie, to były wówczas duże pieniądze. Ale jak powiedziałem na blokach, że pojadę na Śląsk, to chłopaki stwierdzili, żebym już nigdy nie wracał, bo hanysy to wiesz jak u nas mają. Ja stary warszawiak z dziada pradziada, od siedmiu pokoleń, z hanysami zawsze było kulawo, to pomyślałem – zjedzą mnie. Zostałem. A wkrótce na meczu gość mnie tak wyciął, że obie kości poszły w drobny mak. Pogotowie mnie zabrało, profesor Moskwa mnie składał, ale Inchemu nie było stać na inwestycje w takiego zawodnika. Koniec kariery, tylko jakieś mecze w kadrze Polmozbytu czy oldbojach, ale to już czysta amatorka. Miłość pozostała i odkryłem w sobie smykałkę do organizowania. Dawno miałem żyłkę opiekuna, społecznika: nawet na podwórku kolegę o cztery lata młodszego trenowałem na bramkarza i udało się, grał w Reducie, a także w Iskrze Białobrzegi i Polamie. A w Polamie to już płacili za grę i to nieźle.

***

Alkohol był zawsze. Przy każdej okazji, w każdych układach. Alkohol był wszędzie i go było pełno, aż do wykąpania się. Dopóki trenowałem i grałem, unikałem alkoholu i papierosów, a nauczył mnie tego trener Jerzy Grom. Swego czasu w Inchemie mieliśmy mecz w niedzielę bodajże z GKP Targówek. Trener Grom zawsze mówił: jakieś małe piwko tak, ale nic więcej panowie, to nie idzie w parze. Ale dzień przed meczem poszliśmy na dyskotekę przy w Hali Gwardii, człowiek się zapomniał, zabaletował. Jak się rano obudziłem, to jak żyję takiego kaca nie miałem, a mecz o 11. Jak trenera zobaczyłem to zacząłem kuleć: oj, trenerze wczoraj nogę skręciłem. Wystawił mnie w pierwszym składzie – myślałem, że umrę na boisku. Po wszystkim trener powiedział do mnie: zapamiętasz ten mecz do końca życia i mam nadzieję, że wyciągniesz wnioski.

Lekcja wychowawcza jak się patrzy.

Kowal opowiada, że oderwany od stołu szedł grać. Oderwany od stołu to i ja bym poszedł, ale na kaca nie ma silnego! Ewenementem ponoć był Kazik Deyna, któremu nawet to nie przeszkadzało.

U tych legendarnych też pan widział alkohol?

Pili wielcy, pili mali. Ja nie byłem z nimi na co dzień, ale w środowisku alkohol towarzyszył wszystkim we wszystkim. Drużyna ruszała na obóz, na mecz, siedzieli w autokarze i już się pod siedzeniami lało. Wiele karier zakończył alkohol: taki Kazik Buda. Gdyby nie alkohol, to byłby drugi Deyna. Nawet grał i biegał podobnie.

Na zgrupowaniu przed mundialem też pan coś widział?

Nie, Gmoch tego pilnował. Na zgrupowaniu w 1978 alkoholu nie widziałem. Ale miałem przyjemność wozić pana Kazimierza Górskiego przez ostatnie lata jego życia, gdzie jak jechałem pierwszy raz, to w takich byłem emocjach, że zapomniałem gdzie jedziemy. Pan Kazimierz jak opowiadał historie to również z nich wynikało, że ten alkohol był wszechobecny. Tego się nie pisało w gazetach, ale w 74 jest na filmie, jak Gmoch krzyczy do schodzącego Gorgonia: ty chory, chory! Najlepszy na boisku. I on był chory, bo zginął na mieście. Poszedł pić, bawić się, a rano był chory, bo miał kaca. W niższych klasach, w których grałem było to samo – pojechaliśmy kiedyś do Marcovii, c-Klasa, na pucharowy mecz a w przerwie rywale nam do szatni wnoszą skrzynkę Alpag. Zresztą, zna pan to hasło: kto nie pije ten kapuje – to się wykuło w zakładach pracy, nie w klubach. Naród pijany, naród nieświadomy – metoda stalinowska. Kto nie pije ten kapuje najgłośniej krzyczeli kapusie, bo każdemu rozwiązywał się język przy wódce. To w związkach też działało.

Pan czego się dowiedział?

Od byłego sekretarza MZPN, który był w stanie przepić każdego w całej Polsce, że od A-Klasy do 3 ligi nie awansuje nikt bez jego wiedzy.

Zawsze z wyprzedzeniem wiedział?

Wiedział, bo oni ustalali kto awansuje.

Który to był rok?

1999-2002. Kilkanaście lat temu. Wtedy działał fryzjer, ale takich regionalnych fryzjerów też było kilku. Na niższe ligi na Mazowszu była właśnie grupa gwardyjska. Chciałeś awansować, musiałeś ustalić. Chciałeś się utrzymać – to też kosztuje. Boisko boiskiem, ale za kulisami też trzeba było mecz stoczyć.

***

W latach osiemdziesiątych nieco odszedłem od piłki, założyłem firmę, która dobrze prosperowała, ale po około dziesięciu latach dzięki synowi wróciłem do środowiska. Mój syn pierwszą piłkę dostał już w kołysce, imię miał po trzech Dariuszach z Legii, a wie pan, ojcowie chcą by synowie spełniali ich niespełnione ambicje. Kupiłem działkę i zbudowałem dom w Markach. Biegali tu chłopcy na łące, kopali coś, zebrałem ich więc, zacząłem trenować, zrobiłem z nich drużynę – kupiłem koszulki, stroje, buty. Wkrótce syn miał dziesięć lat, czas mu było iść do klubu. Dolcan akurat jechał na obóz, więc go tam oddałem do trampkarzy – załapał się do pierwszej jedenastki. I tak to się zaczęło ponownie kręcić, bo w Dolcanie się zaangażowałem, wziąłem pod opiekę drużynę syna. Płaciłem dodatkowe pieniądze trenerowi, który prowadził tych chłopców, choć miałem zastrzeżenia, bo był trunkowy. Nawet miałem z nim spór, bo przyszedł na trening podpity. Przerwałem trening, poprowadziłem sam, przecież jaki to przykład dla dzieci. Pewnego razu – to był rok 97 – mieliśmy jechać na obóz, cała drużyna, ale niektórym brakowało pieniędzy. Miało jechać tylko dziewięciu. Poszedłem do dyrektora i pytam, ile ten obóz kosztuje, on odpowiada, że 450 złotych od dzieciaka. To powiedziałem, że zapłacę. Kto może niech opłaci z własnej kieszeni, innym ja pomogę. I pojechali wszyscy. Ale jak zajechałem na miejsce – bo obozu osobiście nie załatwiałem – to mi włosy dęba stanęły.

Co pan zobaczył?

Jakieś pamiętające lata 60-te domki kempingowe w lesie. Grzyb na ścianach, śmierdząca wilgoć, stęchlizna. Stare łóżka, nawet pościel żółta, kible na stojaka, prysznice na dworze z zimną wodą. Zagotowałem się. Na domiar złego trener z kilkoma rodzicami wieczorem urządzają przed domkiem balangę na całego – disco polo, wóda, grill. W sprawie warunków poszedłem do szefa ośrodka i pytam:
– Jak to proszę pana, takie pieniądze i takie warunki?
– Jakie pieniądze? 215 złotych o dzieciaka to są pieniądze?
– Jak to 215, miało być 450!
– Jakie 450? Ja pana pierwszy raz na oczy widzę.
Ja w samochód i do klubu. Zajeżdżam do dyrektora, opowiadam co i jak, a on do mnie w sposób wulgarny: a co cię to kurwa obchodzi? A kto tak powiedział? A kto ty kurwa jesteś? Masz na to kwity? Gdzie masz kwity, że zapłaciłeś? Nikt cię tutaj nie zapraszał. Gnoje niech się uczą grać, a nie warunków się zachciewa. Po tej akcji zabrałem chłopaka z klubu.

Gdzie pan trafił potem?

W Marcovii wybrałem się kiedyś na mecz oldbojów, bo do tej piłki ciągnęło. Spotkałem prezesa, z którym okazało się lata temu mierzyliśmy się w niższych ligach na boisku. Zaczął opowiadać, że jest tutaj sam, że przydałaby się pomoc. Nie byłem przekonany po Dolcanie, ale był fajnym, rzeczowym facetem. Zaproponował: słuchaj, mam tu takich chłopaków, 85-86 rocznik, sam już nie dam rady. Nie pomógłbyś? Pomogłem, wkrótce zaangażowałem się w Marcovię jeszcze bardziej, aż zostałem prezesem. Wtedy szykował się w związku przewrót. Powstawały nowe związki wojewódzkie. Szykowano zamach na funkcję prezesa, którą od 11 lat piastował Lechowski. Zaproponowano pana Z.Ł. z opcji gwardyjskiej, którego ja nie znałem, ale byłem za odsunięciem starych władz, bo nie robiono nic. Totalny marazm.

Pilnowanie stołków?

Dokładnie. Te leśne dziadki, te spotkania, te bankiety. Mnie jeszcze mało co było w tym wszystkim, miałem małe rozeznanie, ale już mi się to nie podobało. Zacząłem się spotykać z panem Z.Ł., okazało się że to całkiem porządny gość. Napisałem mu program, zaangażowałem się mocno, wygrał z ogromną przewagą. Byłem przekonany, że będę w zarządzie, bo było tak, że prezesa wybierają, a prezes wybiera członków zarządu. Ale mnie nawet nie zaproponowano, grupa gwardyjska rozdała karty. Prezes był wobec mnie fair, wtedy i zawsze, zaproponował żebym został przewodniczącym sądu koleżeńskiego z prawem zasiadania w zarządzie, a później łączył to z funkcją rzecznika prasowego. Rzecznik nie miał nic do roboty, ale w sądzie koleżeńskim zasłynąłem taką oto sprawą: nasz najlepszy wówczas międzynarodowy sędzia… dzisiaj już wiem o nim inne rzeczy, ale wtedy wydawał się nieskazitelny, najlepszy. Złożono na niego skargę o znieważenie prezesa żeby sąd go ukarał, to się go wywali ze struktur. Ja się z tym nie zgodziłem. Doprowadziłem do zgody pomiędzy panami i to był pierwszy przyczynek do tego, żebym wypadł z kręgu.

Za co poszła skarga?

Poszło o to, że ten arbiter pojechał na jakiś mecz dziwnie ubrany, nie wyglądał jak sędzia i tam go znieważono, wyzwano od pajaców. Podał to na dyscyplinę, przyszedł prezes i powiedział: jak pan wyglądał jak pajac to co tu się obrażać? I poszło: a pan jak wygląda, pan jest człowiekiem bez twarzy, marionetką… Taka rynsztokowa kłótnia działaczy. Ten sędzia był spoza opcji gwardyjskiej, nie można się było z nim układać, to chcieli się go pozbyć ze struktur.

Wkrótce został pan kierownikiem kadry Mazowsza i tam się swoje napatrzył.

Powstawała kadra 91 rocznika. Zaproponowano asystentowi z kadry 90′ żeby wziął tę kadrę, a prezes do mnie zadzwonił czy bym się nie włączył: Marek, ty zawsze działałeś z dzieciakami, lotny jesteś w tym, nie chcesz pomóc? Wszedłem w to. A ja jak już w coś wchodzę, to robię więcej niż nawet potrzeba. Łącznie z tym, że mam całą historię naszej drużyny opisaną na komputerze ze zdjęciami i każdy z zawodników tę historię dostał – sukcesów, porażek, wszystkiego dzień po dniu.

ziel4

Nowe stroje dla Kadry 13-latków załatwił Przewodniczący Wydziału Młodzieżieżowego RM. Proszę zwrócić uwagę co jest na piersi koszulek. Piwo Calsberg. Była awantura ale musieliśmy grać bo sponsor MZPN to sponsor. To tak jakby Kadra Polski wystąpiła w strojach z logo np. Bolsa, Wyborowej itp. Przecież gdyby to było dziś i gdybym zadzwonił do TVN to by mi za taki materiał zapłacili pewnie i upublicznili. Wtedy rządziła post komuna, a w związkach do dziś siedzi 90% PZPR-ców. Leśne dziady nie dziadki.

Na co się pan napatrzył na tej kadrze, a co nigdy nie powinno mieć miejsca?

Ludzie, którzy są zatrudniani choćby na stanowisku trenera kadry Mazowsza, powinni być tak wynagradzani, żeby nie przychodziło im do głowy mataczenie. A tu się zaczynało od biletów, które przypadały zawodnikom, a które to grosze zgarniali kierownicy bądź trenerzy. Kiedyś rozdawałem zgodnie z regulaminem i własnym sumieniem te pieniądze zawodnikom i usłyszałem: co ty, na łeb upadłeś? Ochujałeś? Nie umiesz się rządzić, to może się wycofaj? To niby co ja mam robić z taką kasą? Jak to co jakaś flaszka dla kadry trenerskiej i kierowniczej. Ja jedyne pieniądze jakie dostawałem to za dojazdy wożenie prezesa itp, bo okey, pracuję społecznie, ale dopłacał do w sumie bogatego związku nie będę. A w kadrze byli zawodnicy dla których zwrot za bilet np. z Żuromina to był znaczący grosz.

Pisał mi pan o przekrętach związanych z użytkowaniem boiska.

Ratowanie się tworzeniem takich bądź innych kosztów to są rzeczy chore, małe i niskie. Jedzie kadra Mazowsza dwóch roczników, 90-91 zatrzymujemy się na rozruch, a chłop z widłami nas wygania, bo to jego teren, wy tu mieliście rok temu trening i jakiś trener nigdy nie zapłacił – przesłał tylko dwie piłki z Auchana za 25 zł. Sprawdziłem kwity: zapisano wtedy koszt wydatek kilkuset złotych, przedstawiłem to zarządowi. Ale ani przewodniczący komisji rewizyjnej ani prezes nie podjęli tematu i sprawa padła. Kadra wygrywała, miała w szeregach Skowrona Kucharczyka, Teodorczyka, Możdżenia, w 90 roczniku Szczęsny, Kupisz, Jankowski, Kosecki. Była fajna grupa więc nikt się nie czepiał, bo to szło. A że ja coś tam mówię, wynajduję – a, nie zwracajcie uwagi, Marek zawsze coś szuka i tak gada.

Pisał pan, że w 2003 zatrzymaliście się w drodze na mecz do Olsztyna w skandalicznych warunkach.

Dwie reprezentacje. 90 i 91. W składzie dzisiejsi zawodnicy kadry Polski. Spaliśmy na wsi u jakiegoś chłopa, który miał dwa domy i w tych domach pozbijał z desek prycze. Aż zdjęcia zrobiłem jak zobaczyłem co jest grane, szok, lepiej nie mówić. Żeby chłopcy, którzy mają po 12-13 lat kąpali się w grzybie? Pode mną ta prycza się zarwała, chłopaki na pewno pamiętają, bo mieli ubaw, a chłop postawił mi trzy cegły pod materac. Jak przedstawiałem sprawę na zarządzie to nikt nie podejmował tematu, względnie mówili: to załatw pieniądze, będziemy spali w lepszym. A gdzie pieniądze z Ministerstwa Sportu z Urzędu Marszałkowskiego z PZPN-u. No gdzie? Opis i zdjęcia są w mojej historii. To są fakty.

ziel

ziel2

Zawsze napotykał pan mur w związku, nic nie dało się zmieniać?

Nic. Wszystkie sprawy przepadały w głosowaniach. Młodzieżowe, płacowe, małych klubów. Postulowałem różne rzeczy. Zwolnienie z opłat do Związku najmłodsze roczniki małych klubów. Przecież te klubiki niejednokrotnie prawie cały swój budżet musiały oddać do Związku za zgłaszanie roczników, drużyn transfery zmiany barw, opłaty licencyjne, sędziowie obserwatorzy. Jest tego tyle że szok. I nikogo to nie obchodziło. Kasa misiu kasa. W klubie pan Franek miał 300 zł za treningi, bo klub na więcej nie miał. W kadrze trener trochę więcej. Pozostaje pytanie? Kto jest dla kogo? Jak była rozliczana kasa z urzędów? Nigdy tego nikt nie wiedział.

Wspominał pan o mistrzostwach, na których zostaliście przekręceni.

2004 rok, pojechaliśmy jako faworyci. Odwracam się i patrzę na dyplom za zajęcie drugiego miejsca w turnieju imienia Kazimierza Górskiego, tu wisi medal srebrny (oglądam całą gablotkę przyp. red.). Przekręcili nas, strzelaliśmy gole to nie uznawał, pilnował wyniku jak mógł. Może bym jeszcze uznał, że miał słabszy dzień, że mieliśmy pecha, gdyby nie to, że na przedmeczowej popijawie usłyszałem od sędziego, że nie wygramy.

Jak to powiedział?

Bankiet, wszyscy pili, ja nie piłem. Zaraz ktoś powie – a tam, chlali razem, a teraz ma żale. Nie, cała Polska mnie znała z tego, że jeździłem z Z.Ł. wszędzie, tak samo z panem trenerem Górskim. Mówili na mnie „kierowca prezesa”. Prezes ze mną jeździł, bo był pewien, że jak pojedziemy, to wszyscy się napiją, a ja nie, i będzie miał z kim wrócić. Wtedy też nie piłem, w ogóle zdziwiłem się, że finał w sobotę, a w środę impreza. A to taka tradycja, że po finale wszyscy wyjeżdżają i już przepadłaby okazja na picie. Na tym bankiecie nawet nie wiedziałem, że to jest sędzia, toczyła się rozmowa i powiedziałem: nie wiem co by się musiało stać, żebyśmy przegrali. A on: tak pan uważa, taki jest pan pewny? Różne rzeczy mogą się wydarzyć – rzucał takie podtekściki. A potem powiedział już – człowieku, skąd ty jesteś, skąd ty się w piłce wziąłeś? Ja gwarantuję, że tego meczu nie wygracie. I nie wygraliśmy.

Zresztą nie tylko nas przekręcili. Pan sobie poczyta w necie i zadzwoni do Białegostoku dlaczego w finale nie grało z nami Podlasie? Bo ich też przekręcili. Wygrali swoja grupę a organizatorzy do finału wprowadzili Wrocław. Miał być mistrzem Wrocław no to był.

Organizatorem tego finału był związek kujawsko-pomorski. Był tam wiceprezes KPMZPN, który nie mógł sobie darować, że ja nie piję. Przyszedł ze szklanką, bo oni nie pili kieliszkami, że musimy się napić i tak dalej. I znowu: skąd ja się w piłce wziąłem, że odmawiam? Nie mówię, że jestem święty, zdarzały się momenty, wiedziałem, że będzie taka impreza albo inna, to i się wypiło. Ale jak na przykład jechałem gdzieś z dziećmi to nie ma opcji. I on wtedy mi wyjechał – nie pije to kapuś jakiś. No tego było za dużo. Gdyby nie trener dostałby w kły jak nic. Czy choćby na finałach MP rocznika 87 w Mielcu, gdzie nasi przegrali z Olsztynem, usłyszałem potem od rodziców: jak mieliśmy kurwa wygrać, jak oni dopiero co z trenerami piwo żłopali. Ja tam zawiozłem prezesa i sekretarza MZPN. Też słyszeli to co ja. W związku znów machnęli ręką. Tyle że trener już Kadry nowej nie dostał. Po roku wrócił do łask.

Kto z kim pił to piwo?

Kierownik drużyny i trener z piłkarzami, chłopcami po 16 lat, na tym bankiecie. Taką informację usłyszałem od rodziców. Mnie przy tym nie było. Albo słynny powrót kadry Mazowsza 92r z turnieju w Łodzi i jej trener z piwem na stojąco śpiewający z chłopcami kto najlepszy w Polsce jest. Ale tego odsunęli w MZPN to dostał robotę w PZPN.

Jak często zdarzały się bankiety, okazje?

Jak często, ojejku! Prawie co tydzień była okazja.

I co tam potrafiło się dziać?

No jak to co. Rąsia, klapa, niedźwiedź. Najpierw wręczanie medali, odznaczeń. U mnie też stoi mały ołtarzyk, jak pracujesz społecznie to właśnie za odznakę, symbol docenienia. Jestem w książce 80 lat piłkarstwa na Mazowszu, dostałem złoty medal za działalność, byłem w kalendarzu – cieszę się i tego nie neguję. I dobrze, przy takiej okazji można się napić, ale ci ludzie się uchlewali. Tracili kontrolę nad sobą. A im więcej ktoś mógł wypić, tym lepszym był działaczem. Przy wódce zapadały najważniejsze decyzje. Ale to jest nic w porównaniu z kilkoma zdarzeniami które też zamieciono pod dywan.

Jeden z meczów eliminacyjnych do MP graliśmy w Białogórze pod Radomiem. Tam doznałem szoku. Dowiedziałem się, że trener śpi z zawodnikami w jednym łóżku. Ale po kolei. W nocy pokoje musiały być otwarte, tak by w każdej chwili ja czy trener miał dostęp. Robiłem obchód wieczorem, zajrzałem, patrzę: a tu II trener siedzi i rozmawia z chłopcami. Aha, ty tu jesteś, to wszystko pod kontrolą. Poszedłem do I trenera pogadać i spać. Rano pierwszy wstaje kierownik, chodzi i wszystkich budzi. Patrzę, a naszego II trenera nie ma w łóżku. Pytam: gdzie on jest? Nie wiem czy był na noc – usłyszałem w odpowiedzi. Chodzę po pokojach, a jedne drzwi zamknięte. Otwierać mi i to szybko, mówię. Otwierają, patrzę, a tam A. Co ty tutaj robisz?! Pomagam łóżko słać. Któryś z z chłopców się wyrwał: trener był z nami całą noc! Ja mówię: słucham?! Ale gdzie ty spałeś? Oni po sobie, gęby na kłódkę. Przycisnąłem chłopaków. Okazało się, że spał z jednym z piłkarzy w łóżku. Trener sam potwierdził. Zbaraniałem, ale po konsultacji z koordynatorem uznaliśmy że nie ma co teraz bo mecz przed nami. Wrócimy mówił trener to się załatwi.

Jak to się dalej potoczyło?

Jak wszystko w związku. Zgłosiłem to na zarządzie, do działu młodzieżowego – jeden Władek Stachurski, ówczesny wiceprezes, ostro zareagował „a wypierdolić mi tego pedofila i to szybko!”. Ale został tylko odsunięty od kadry Mazowsza – to wszystko. Zgłosiłem to u niego w Okręgu, klubie, to ich prezes mówił: wiesz, chłopak miał trzęsiawę przed meczem, A. gadał z nim i przysnął obok. Wydzwaniali do mnie później z pretensjami, że mu złamałem karierę, bo on tyle lat z dziećmi i nikt się nie skarżył. Może mój błąd, że nie zgłosiłem tego do prokuratury, ale jak rozmawiałem telefonicznie z rodzicami, to powiedzieli, żebym to zostawił, bo ich tu w mieście wykończą. Powiedzieli, że syn nie będzie zeznawał, że oni niczego nie potwierdzą. To co ja mogłem zrobić?

Nie sądziłem, że o takich sprawach będziemy rozmawiać.

Były sędzia międzynarodowy, kierownik jednej z kadr Mazowsza, na zgrupowaniach kazał się chłopcom rozbierać do naga. Mierzył ich i ważył, robił im testy i ankiety, a chłopcy cały czas nago. Ale to już słyszałem z drugiej ręki. Były sukcesy, to nikt się o nic nie pytał, przykrywały wszystko. Ja reagowałem od razu, nie mogę sobie nic zarzucić. Przedstawiam swoją sprawę, a słyszę: „a co to takiego, a ten tutaj to stawia dzieciaków na golasa, fujary im mierzy”. Takie teksty padały… Może ktoś dołożył, nie wiem. Mnie przy tym nie było. To dlaczego z tym nie poszedłeś pytam? Co ty ochujałeś. Trener to mój zawód. Chcę dalej pracować. To był sędzia zasłużony – nie wiem dla kogo?

Wkrótce po tym na dobre odszedł pan z MZPN i działalności związkowej.

Już po finale, kiedy zostaliśmy przekręceni, dzwoniły telefony od różnych ludzi, podobno Listek mówił do Prezesa – kto to jest! Co on tam miesza, nie umiesz zrobić z tym porządku? Co on tam gada! Gdzie ma dowody! I człowieka przydusili. Pojawiły się wybory i szansa zmiany, spróbowaliśmy i przegraliśmy. Wygrała ekipa pana M.S., po incydencie z którym odszedłem na dobre. Zostałem przez niego pobity na turnieju sędziów w Zielonce. To był 2004 rok, zima. M.S. już na wyborach zastraszył ludzi, dość dosłownie, Tadkowi Diakonowiczowi potrafił po prostu zabrać mikrofon i powiedzieć – „dawaj bo ci zajębię” – cham nieprzeciętny. I ten człowiek jest wice od bezpieczeństwa na stadionach. M.S. woła mnie na tym turnieju, Marek, pozwól no tu do szatni. Chodź, mam sprawę. Poszedłem nic nie podejrzewając i dostałem w łeb. Zaczął mnie straszyć, szarpać, ja nie pozostałem dłużny i też odpłaciłem pięknym za nadobne. Ale Inni sędziowie mnie otoczyli, wyrzucili z hali, pokopali, w tym jeden dziś międzynarodowy, wówczas wchodzący, który powiedział „spierdalaj bo sam ci przypierdolę”.

Zadzwoniłem do prezesa, który też był w Zielonce, ale usłyszałem, że nikt mnie tu nie zapraszał, że mnie tu w ogóle nie było. Napisałem pismo do PZPN ale zamiast go złożyć Poszedłem do mecenasa, który był w zarządzie PZPN. Usłyszałem: wie pan, wiele pan nie uzyska, a środowisku przyniesie to złą sławę. I tak mamy teraz dość kłopotów, widzi pan co się dzieje z sędziami… Po tym wszystkim miałem dość. Zostałem sam. Miałem odwagę mówić, że wybory były wygrane przez zastraszenie i przez to zostałem sprowadzony do parteru. W tych związkach przewijali się i przestępcy, i kombinatorzy, nadal są tam działacze PZPR, ubecy, było i jest „wicie, rozumicie”. Medale przykrywają niuanse, jak to że podczas jazdy z juniorami jeden z trenerów dziś fisza w związku oblewa sukces w autokarze polewając wódkę do plastikowych kubków inny trener przykrywa koszty boiska dwoma piłkami, a rozpisuje rachunek na 500 złotych, trener niesie osiem piw do pokoju i tłumaczy, że musi pić, bo ma chore nerki. A koordynator to wszystko przykrywa medalami kadr.

Przykład Teodorczyka: dzisiaj się wszyscy chwalą reprezentantem, i prezesi i związki. Ale niech pan Łukasza zapyta jak mu związek pomógł, żeby on grał w piłkę. To był chłopak z biednej, trudnej rodziny – inni już przyjeżdżali z telefonami, ciuchy z najwyżej półki a on nawet nie miał dresu normalnego. Ja i jego trener z klubu wyposażyliśmy go w buty i strój żeby na obóz pojechał. Ile ja rozmów z nim miałem, żeby grał – bo chciał rzucić – że wszystko się ułoży. To jest zapisane w naszej historii. Robiłem im analizę kto według mnie będzie grał na wysokim poziomie. Przy jego nazwisku widnieje taki mój wpis: wróżę mu wielką karierę. Ile mogłem tyle chłopakowi pomogłem. A co związek zrobił wtedy, że się wszyscy dzisiaj chwalą? Ale tacy ludzie jak ja są odsuwani, marginalizowani. Nie są w układach bo nie chcą być. Nie chcę żeby to zabrzmiało jak użalanie się. Ale ja mam żal do tego systemu. Do tych ludzi z PZPN i MZPN co babrali się w tym gównie. Bo takich jak ja oddanych działaczy jest w Polsce więcej. Ale nikt ich nie potrzebuje. Oni nie dają gwarancji układów. Milczałem przez 12 lat. Czekałem niech moi chłopcy dorosną niech coś pokażą bo ja w nich wierzyłem. I pokazują.

Albo zdarzenie z Adrianem Rajczakiem z Bugu Wyszków. Znalazłem go na meczu niższej ligi trampkarzy. Mój syn sędziował. Bug wygrał 16:0 a Adi strzelił 15 goli. Wpadam do związku i mówię do koordynatora – mam zawodnika. I opowiadam. A on – weź przestań to liga niewidomych. Pół roku męczyłem o powołanie. Dopiero jak trenerem został Bolek S. to powołali. A wie pan dlaczego? Bo ja nie byłem trenerem z papierami. Koordynator człowiek bardzo zadufany z ego na wysokości iglicy PKiN nie mógł przyznać masz nosa. A Adrian to perełka. Grał później w młodej Legii. Gdyby nie choroba dziś grałby w I Legii.

Swoje już przeżyłem. Dostałem medale i po buzi. Odznaczenia i kopy. Na 80-lecie napisałem wiersz okazjonalny. Wisiał przez lata u Prezesa w gabinecie. Zaczynał się tak:

Osiemdziesiąt mija lat
Kiedy przyszła na ten świat
Wielka piłka mazowiecka
Pokochana już od dziecka
Przez facetów jak i panie
Grać nikt nigdy nie przestanie
Bo w niej czar potęga siła
By się nigdy nie znudziła
To kolejne już Zarządy
Wciąż na Brackiej pełnią rządy!

Ale jak doszedł do władzy M.S. to mój wiersz wygrawerowany w mosiądzu (sam zapłaciłem za ten souvenir) wyrzucił. Nawet o tym Prezes nie może decydować co wisi w jego gabinecie.

Ja jeszcze tylko persona non grata nie dostałem. Po tym artykule pewnie już dostanę. Ale mi to wisi. Czas i pora pokazać co skrywały opary gorzały.

Rozmawiał Leszek Milewski

Najnowsze

1 liga

Zagłębie mogło wygrać po raz pierwszy od września, ale wypuściło dwubramkową przewagę

Bartosz Lodko
0
Zagłębie mogło wygrać po raz pierwszy od września, ale wypuściło dwubramkową przewagę
Tenis

Iga Świątek awansowała do 1/2 turnieju w Stuttgarcie. Nie było łatwo

Kacper Marciniak
0
Iga Świątek awansowała do 1/2 turnieju w Stuttgarcie. Nie było łatwo

Komentarze

0 komentarzy

Loading...