Reklama

Jak co wtorek… KRZYSZTOF STANOWSKI

redakcja

Autor:redakcja

12 kwietnia 2016, 13:03 • 9 min czytania 0 komentarzy

Takiego zamieszania w polskiej lidze nie było od 2008 roku, kiedy to Jagiellonia przyjechała na mecz barażowy do Gdyni, a na miejscu się dowiedziała, że baraże to faktycznie ma grać, ale z Piastem Gliwice (ostatecznie nie grała ich wcale). A tylu dziwacznych głosów – początkowo napisałem, że głupich, ale z uwagi na zrozumiałe emocje złagodziłem ten fragment – nie pamiętam jak żyję. Ktoś musi uprzątnąć ten medialny bałagan i jak zwykle padło na mnie.

Jak co wtorek… KRZYSZTOF STANOWSKI

Na wstępie muszę się jednak przyznać – jestem wielkim fanem Komisji Licencyjnej, bardzo doceniam wiedzę jej szefa Krzysztofa Sachsa, spoglądam życzliwie w kierunku wszystkich pomysłów tego organu, bo podczas licznych rozmów wyrobiłem sobie zdanie, iż ci ludzie po prostu chcą dobrze. Trochę przypominają mi… moją nauczycielkę łaciny w liceum, panią Tryc. Otóż pani Tryc w zasadzie nikt nie lubił, mimo że w sumie była urocza. Nie lubiono jej, ponieważ dzień w dzień dokręcała nam śrubę, niemal bez umiaru. Klasa humanistyczna, lekcji łaciny więcej niż fizyki i chemii razem wziętych, toteż po jakimś czasie po łacinie mówiłem lepiej niż po niemiecku, którego niby też się uczyłem, ale z uwagi na liczne zmiany nauczycieli oraz ich luźne podejście słówko „niby” jest kluczowe. Wymagającego, charyzmatycznego nauczyciela docenia się dopiero po latach, a złorzeczy na niego w czasie roku szkolnego.

Komisja Licencyjna uczy polskie kluby finansów, racjonalnego zarządzania. Nie każdy pragnie tej wiedzy, bo i nie każdy ma czyste intencje. Nie każdy jest też na tyle pojętnym uczniem, by przez ten edukacyjny proces przejść swobodnie. Czasami ktoś musi dostać kilka gorszych stopni, uwag, czasami muszą zostać wezwani rodzice. Dlatego rozumiem, że kluby traktują KL jako naturalnego wroga. Refleksja przyjdzie później, trzeba do niej dorosnąć – może np. w Ruchu Chorzów kiedyś się zorientują iż to, że w ostatnim roku zanotowali zysk operacyjny (oczywiście nie licząc kosztów obsługi starych długów) nie jest efektem fantastycznej pracy zarządu, lecz przede wszystkim konsekwencją systematycznej i żmudnej roboty wykonanej przez Komisję Licencyjną.

Ciągotki, by Komisję Licencyjną wziąć pod but będą zawsze, po ostatnim zamieszaniu jeszcze się nasilą. A ja uważam, że trzeba jej bronić za wszelką cenę, zanim cofniemy się o kilka lat i pozwolimy cwaniakom na powrót być cwaniakami.

A teraz – ad rem (żeby nie było, że nauka poszła w las). Dziwacznych zdań wypowiedziano bardzo wiele. Oto niektóre z nich…

Reklama

„Nie powinno się odejmować punktów w trakcie sezonu”

Podobno odejmowanie punktów w trakcie sezonu jest naganne, dezorganizuje rozgrywki, w dodatku jest niesprawiedliwe i cierpią na nim piłkarze. Każdy z tych argumentów da się łatwo obalić.

Punkty ujemne przyznawane w trakcie sezonu to norma w całej Europie, rozwiązanie sugerowane przez UEFA. Zupełnie nie rozumiem, co w tym niesprawiedliwego. Moim zdaniem znacznie bardziej niesprawiedliwe byłoby odejmowanie punktów na przyszły sezon (co wiele osób proponuje) – w którym w ogóle nie doszło do jakiegokolwiek przewinienia.

Wyobraźmy sobie dwie sytuacje…

Pierwsza – 30 czerwca 2016 roku Lechię Gdańsk kupuje nowy właściciel. Nie jest to nic nierealnego, bo przecież zmiany własnościowe zachodziły w tym klubie w ostatnich latach dość często. I ten nowy właściciel – mimo że chce płacić każdą pensję co do dnia – na dzień dobry przejmuje klub obarczony ujemnymi punktami. Z jakiego powodu? Przecież nie zrobił jeszcze nic złego, kupił nowych piłkarzy, którzy też są Bogu ducha winni. Dlaczego w sezonie 2016/2017 Lechia miałaby cierpieć, skoro złamała przepisy w 2015 roku? To dopiero byłby absurd. W każdym systemie prawnym, który działa prawidłowo, karę wymierza się jak najszybciej.

Druga – kupuję do klubu siedmiu piłkarzy, na których de facto mnie nie stać. Nie płacę im, bo niby z czego? Skoro mnie nie stać, to mnie nie stać. Każde miejsce w tabeli wyżej to – o ile pamiętam – 200 tysięcy złotych więcej. Zamiast zająć trzynastą lokatę, zajmuję trzecią. Zgarniam z nagród dwa miliony, z których mogę zapłacić część długów, więcej kasy może skapnie po występach w europejskich pucharach. Mówiąc krótko – oszukałem całą ligę, nie grałem fair, ale zostałem nagrodzony sportowo i finansowo. Punkty zabierze mi się dopiero w przyszłym sezonie. Ale co mnie to obchodzi?

Reklama

W całej Europie zabiera się punkty W TRAKCIE rozgrywek. Jeśli ktoś nie wierzy, to niech prześledzi eliminacje Euro 2016 – Chorwacja straciła punkt W TRAKCIE eliminacji. Oczywiście, w większości poważnych lig nikt punktów nie traci, ale właśnie dlatego, że są to ligi poważne – i co za tym idzie, kluby płacą swoje rachunki. Zdarzają się jednak wyjątki – Parmie w poprzednim sezonie regularnie okrajano punkty, ostatecznie skończyło się na minus siedmiu oczkach.

– Zresztą kwestia ujemnych punktów to kabaret. Zdobyliśmy w tym sezonie 39 „oczek”, ale jedno zostało nam odebrane w trakcie sezonu. W ten sposób ukarano nas, piłkarzy. Komisja Licencyjna zrobiła nam krzywdę. Wisła i Górnik już przed sezonem wiedziały, że mają minus jeden. Nam i Lechii zabrano „oczko” w trakcie rozgrywek, a przecież sprawiedliwej byłoby, gdyby ten punkt został odjęty, ale w kolejnym sezonie. (…) W poważnych ligach nie powinno być tak, że jakieś małe problemy urastają do gigantycznych rozmiarów. Nie wyobrażam sobie, aby w lidze hiszpańskiej, angielskiej czy niemieckiej doszło do takiej sytuacji. Tam są jasne, przejrzyste reguły, a u nas niestety w ten weekend mamy do czynienia z żenadą – powiedział Rafał Grodzicki, zawodnik „Niebieskich”.

W poważnych ligach nie byłoby Ruchu Chorzów, panie Rafale. Skończyłby jak Glasgow Rangers. Dlatego nie nadużywałbym podobnych argumentów, bo można samemu oberwać. W poważnej lidze, jaką jest hiszpańska, Elche przez kilka miesięcy zastanawiało się, czy zostanie zdegradowane czy nie – i ostatecznie zostało, dlatego teraz w Primera Division gra aktualnie Eibar. W poważnej lidze, jaką jest Premier League, w połowie marca 2010 roku odebrano Portsmouth dziewięć punktów, co w praktyce skazało klub na degradację. Nie jeden, dziewięć! Nie w styczniu, w marcu!

Jeśli odbierać się będzie punkty w przyszłym sezonie, a nie w obecnym, to piłkarze też oberwą. Jest jednak znacznie większa szansa, że oberwą ludzie całkowicie niewinni. Dodatkowo odwlekana kara po prostu przestaje być skuteczna.

„Podbeskidzie zostało oszukane”

Tak po ludzku Podbeskidzia może być żal, ale nie bardziej niż dziecka, które spodziewało się znaleźć w jajku-niespodziance zielonego dinozaura, a znowu trafiło na szarego kotka.

– Jeśli ktoś uważa, że wszystko odbyło się fair, to gratuluję – powiedział z przekąsem Robert Podoliński, trener bielszczan.

Cóż, za gratulacje bardzo dziękuję.

Podbeskidzie w żadnym sportowym wariancie w ósemce nie było. Przy braku minusowych punktów i dla Lechii, i dla Ruchu zajmowało dziewiąte miejsce. Przy minusowym punkcie i dla Lechii, i dla Ruchu – też zajmowało dziewiąte. W małej tabelce tych trzech drużyn – najgorsze. Tylko dziwna wolta Trybunału Arbitrażowego dała temu klubowi kilkadziesiąt godzin nadziei na wejście do górnej ósemki TYLNYMI DRZWIAMI. Rozumiem rozgoryczenie, ale emocje emocjami, a fakty faktami. Należało po prostu zdobyć więcej punktów. Na przestrzeni całego sezonu – mimo fantastycznej pracy trenera Podolińskiego – tamte dwa zespoły po prostu były lepsze.

Podbeskidzie gra dobrze. Ma mądrego trenera, kilku ciekawych piłkarzy, świetnego bramkarza i sporą siłę ognia. Poradzi sobie, tylko trzeba jeszcze zagrać siedem dobrych meczów, zamiast jechać na wakacje, co już zapewne niektórzy mieli w planach.

Lechia nie postąpiła fair?

Lechia postąpiła racjonalnie – to znaczy wycofała się z nieracjonalnego pomysłu walki z PZPN-em i Komisją Licencyjną, a także łamania wytycznych UEFA, która jako organ odwoławczy wskazuje CAS (proszę to porównać z sytuacją Sionu – o tym niżej). Wracając do samego początku, walka z Komisją Licencyjną jest jak walka z wymagającym nauczycielem. Można mu grać na nosie, ale to się nie kończy dobrze, gdy przychodzi do rozdania świadectw. Po prostu w życiu trzeba pewne ruchy planować i przewidywać konsekwencje. W pewnym momencie tego gdańszczanom zabrakło. Oprzytomnieli na czas, na czym zyskała cała liga. Zysk ligi polega między innymi na tym, że w ósemce nie ma Podbeskidzia, które sportowo na to nie zasłużyło.

Trzeba pamiętać, że naprawdę mogliśmy pogrążyć się w chaosie. Bo to, że Trybunał Arbitrażowy przy PKOl zająłby stanowisko w tej sprawie (wcale nie musiałby zwracać punktu Lechii) byłoby wstępem do kolejnej batalii, tym razem przed sądem – czy TA w ogóle ma prawo się tą kwestią zająć?

Jest oczywistym, że prawnik z TA powie, że miał prawo, a prawnik z PZPN – że wcale nie. Trybunał chętnie poszerzy swoje kompetencje, weźmie na tapet coś innego niż bierki, podnoszenie ciężarów i badminton, zarobi trochę pieniędzy i zapewni sobie obecność w mediach. Jednak dopiero sąd dałby nam wszystkim finalną odpowiedź: czy Lechia miała prawo się odwołać akurat do Trybunału Arbitrażowego, czy nie? A jeśli nie miała, to co wtedy?

Nie można machnąć ręką na ostatnie dni, sąd tak czy siak powinien zająć się tym sporem i ustalić, czy w przyszłości TA może się mieszać w ligę, czy nie może. Nie wolno przecież wykluczyć, że za rok sytuacja się powtórzy. Warto wcześniej wiedzieć, na czym tak naprawdę stoimy.

Ja mam nadzieję, że TA będzie się trzymał od decyzji Komisji Ligi jak najdalej, zwłaszcza, że widzę w gronie sędziów osoby od lat uwikłane w jakieś spory z PZPN-em lub też świadczące usługi na rzecz menedżerów piłkarskich i klubów. Ale dobra, na to machnijmy ręką. Najważniejsza jest dla mnie niezależność KL, swoboda w działaniu, narzędzia, by kluby dyscyplinować. To jasne, że i od samej Komisji Licencyjnej należy wymagać sprawności, np. w pisaniu uzasadnień w rozsądnych terminach (czego zabrakło), ale przede wszystkim należy ją wspierać. W ostatnim czasie w niektórych mediach – tych, które traktuję jako oszalałe z nienawiści do Zbigniewa Bońka (co się jeszcze nasili bliżej październikowych wyborów) – nastąpiło kuriozalne odwrócenie pojęć. Z Komisji Licencyjnej chciano zrobić tych złych, a z klubów, które łamią regulaminy i nie płacą na czas – tych dobrych.

„Ta liga to kabaret”

Powiedział tak Waldemar Fornalik. Faktycznie, pod wieloma względami jest to liga śmieszna, chociażby pod tym, że miejskie spółki czy też w ogóle po prostu miasta wydają pieniądze na to, by piłkarz albo trener kupił sobie nową furę. Czy kabaret mieliśmy w ostatnich dniach? Nie, mieliśmy zamieszanie, przed którym trudno uciec. Organ pozapiłkarski zblokował rozgrywki piłkarskie. Niemożliwością jest zabezpieczyć się przed taką sytuacją. W życiu wszystkiego nie przewidzisz.

Pięć lat temu FC Sion został wykluczony z Ligi Europy – uznano, że wystawił pięciu nieuprawnionych zawodników. Szwajcarski klub odwołał się do sądu cywilnego i wygrał: udowodnił, że zakaz transferowy wcześniej się skończył. Powstało spore zamieszanie, Sion chciał rozgrywać mecze, które rozegrał już „za niego” Celtic Glasgow. Efekt końcowy? Odwołanie UEFA do CAS, spuszczenie Szwajcarów na drzewo, zignorowanie wyroku tamtejszego sądu i 36 punktów karnych w lidze. Ruch jest takim Celtikiem z 2011 roku – najadł się strachu, że ktoś go z ligi wysadzi. Ale czy to wystarczy, by uznać Ligę Europy za kabaretową?

Zdarzają się w życiu sytuacje nie do przewidzenia i to była jedna z nich. Chodzi tylko o to, by z nich wybrnąć w możliwie najlogiczniejszy sposób (i tak się stało). Kabaretowa będzie nasza liga dopiero wtedy, gdy wszystko to powtórzy się za rok i gdy dalej nie będziemy wiedzieć, czy Trybunał Arbitrażowy ma prawo zajmować się ujemnymi punktami, czy nie ma.

KRZYSZTOF STANOWSKI

Najnowsze

Hiszpania

Media: 60 milionów to za mało. Barcelona odrzuciła ofertę za Raphinhę

Antoni Figlewicz
0
Media: 60 milionów to za mało. Barcelona odrzuciła ofertę za Raphinhę

Ekstraklasa

Komentarze

0 komentarzy

Loading...