Reklama

Jak co mecz Korony… filmowe emocje

redakcja

Autor:redakcja

11 marca 2016, 20:40 • 3 min czytania 0 komentarzy

Korona Kielce – ligowa reprezentacja chaosu. Chodząca nieprzewidywalność ku chwale widowiska. Potrafili tej wiosny dwa razy roztrwonić dwubramkowe prowadzenie, ale i tak ich specjalnością jest przyszpilanie rywala do lin, choć ten ma właśnie wszystko by kontrolować wynik. Nie uważamy, żeby koroniarze świetnie grali w piłkę, ale wątpimy by ktokolwiek w tej lidze wkładał aż tyle zaangażowania w grę, umiał aż tyle motywacji i wiary zachować do ostatnich minut. Piłkarze się zmieniają, trenerzy się zmieniają, ale waleczny duch kieleckiego zespołu pozostał ten sam.

Jak co mecz Korony… filmowe emocje

Mecz zaczął się od typowego ekstraklasowego fajerwerku: kuriozum. Gola dla Śląska strzeliła bowiem kielecka murawa, wyjątkowo aktywna od początku sezonu. Co tu kryć – za straconą bramkę nie obwiniamy Treli, a kieleckiego greenkeepera czy też szefostwo, które doprowadziło do wciąż jak widać trwających problemów z boiskiem. Może ta złośliwość rzeczy martwych wreszcie zadziała otrzeźwiająco i następnym razem w Kielcach się przyłożą.

Oczywiście wszystko potoczyło się schematycznie dla Ekstraklasy, bo skoro grają jedne z najsłabszych drużyn ligi spoglądając na tabelę, to zrozumiałe, że stworzą znakomite widowisko. Nie chodzi nam tylko o zwroty akcji w końcówce: tu naprawdę co i rusz działo się coś ciekawego. A to Hateley próbował strzelać bezpośrednio z rzutu rożnego, by chwilę później Dwali wykorzystał inną świetną wrzutkę Anglika. A to Chałaśkiewicz zdołał ułożyć zdanie, w którym obok siebie padały nazwiska Dankowski i Robben. Abramowicz wysłał Pawełka na emeryturę, Trela cudował w bramce jak za najlepszych czasów, zresztą, co tu dużo mówić: stoper Diaw TRZY RAZY strzelał nożycami. Tak jest. Nie wiemy, co dziś robiliście, ale przegapiliście pięciogwiazdkowe meczysko.

Niestety sędziowane przez Gila, który nie byłby sobą, gdyby nie postanowił przejąć pierwszoplanowej roli. Właśnie kontaktowego gola strzelił Cabrera, minęło kilkadziesiąt sekund, a Gil zamiast podyktować jedenastki po ewidentnej ręce, uznał, że Sylwestrzak faulował. Co widział tylko sam Gil, a co na B-Klasie skończyłoby się wywiezieniem arbitra na krowie poza granice wsi. Potem jakby dostał cynk przez słuchawki, że zawalił więc postanowił zamaskować arcybłąd kolejnym błędem, wskazując na wapno po przypadkowej ręce Hateleya.

Efekt nowej miotły w postaci Rumaka naszym zdaniem nie zadziałał. To znaczy: nie zadziałał całkiem. Śląsk wyglądał trochę lepiej, bo jednak zagroził Treli wiele razy, ale zarazem też miał dużo szczęścia (kępa trawy zasłużyła na premię z klubu, niech tam się Rumak przejdzie chociaż z konewką), a i roztrwonili koncertowo prowadzenie. Rewolucji nie było, to był Śląsk trochę lepszy, ale wciąż daleki od bycia dobrym. Co do Korony – niektórzy jej piłkarze nie nadają się nawet na bidonowych, czysto piłkarskiej jakości tam może i najmniej w Ekstraklasie. Ale ta jazda na całego do samego końca musi imponować, musi się podobać, a także – nie ukrywajmy – musi pomagać punktować. Pytanie czy Korona wytrzyma do końca takie szaleńcze tempo, jakie sama sobie narzuca w każdym spotkaniu.

Reklama

dejme

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...