Reklama

Nie było egzekucji w Parku Książąt. „The Blues” przegrali, ale głowę noszą wysoko

redakcja

Autor:redakcja

16 lutego 2016, 23:15 • 5 min czytania 0 komentarzy

Liga Mistrzów nie patyczkowała się z widzami i wróciła z przytupem. Poprzednie dwumecze Chelsea z PSG trzymały na skraju fotela, pierwsza odsłona tegorocznej batalii nie chciała być gorsza – czasami żal było mrugnąć, bo można było przegapić interesujące zagranie, fajną akcję. 2:1 dla PSG oznacza, że gospodarze ostatecznie przełamali heroiczną momentami obronę Chelsea, ale w kontekście dwumeczu to 2:1 nie przesądza absolutnie o niczym.

Nie było egzekucji w Parku Książąt. „The Blues” przegrali, ale głowę noszą wysoko

No, może poza jednym: bezsprzecznie stwarza grunt pod arcyciekawy rewanż.

Screen Shot 02-16-16 at 10.40 PM

Przedziwny to mecz do zrecenzowania. PSG wygrało, stworzyło sobie o wiele więcej sytuacji, a czasami szczególnie w drugiej połowie, ich ofensywa imponowała rozmachem. Klecili wówczas te akcje z mrówczą pracowitością, a zarazem nieszablonowością. Nie powiemy, że akcje zazębiały się jak dobrze działający szwajcarski zegarek, bo Chelsea potrafiło w odpowiednim momencie sypnąć piachem w tryby, ale mistrz Francji jak już złapie rytm jest maszyną, którą ogląda się naprawdę świetnie.

Ale przecież pogromu nie było. Ale przecież przegrany zasłużył na szacunek i brawa, a przegranym – o tym za chwilę – jest tylko na papierze.

Reklama

Nie chodzi nam tylko o to, że PSG było faworytem, a Chelsea ma mrowie problemów, mimo to powalczyło. Nie, ekipa Hiddinka zagrała bardzo mądry mecz. Taka pierwsza połowa: może dali się zepchnąć w pierwszym kwadransie, ale później? Wyrównane spotkanie. Postawienie swoich warunków w Parku Książąt, w jaskini lwa. Bajeczna okazja Costy, po której Trapp intuicyjnie zbił futbolówkę na poprzeczkę, zero nerwówki po stracie gola, tylko wyrachowane dążenie do odrobienie straty, z sukcesem.

Po zmianie stron podział ról był wyraźniejszy. Chelsea odpuściła szarpaninę o środek pola, zdecydowała się na kontry, a PSG na dobre otrzymało piłkę. Nie da się ukryć – oddawać ją rywalowi o takiej sile rażenia w linii pomocy jak paryżanie, no, jest to strategia delikatnie mówiąc niebezpieczna.

Ale do pewnego momentu działała. Kontry goście wyprowadzali umiejętnie (między innymi w pojedynku sam na sam Trapp znowu zatrzymał Costę), a w defensywie… nie będziemy was kitować, że „The Blues” zneutralizowało PSG, że była to żelazna linia obrony, bo Di Maria co chwila rozrywał szyki prostopadłymi podaniami i coś się nieustannie w polu karnym gości działo. Ale to mogło się udać, symbolem czego akcja z 64 minuty, kiedy Matuidi strzelał bodaj z siódmego metra, a dwóch graczy Chelsea jednocześnie wyskoczyło wślizgami do bloku jak defensywna wersja braci Tashibana z japońskiej bajki. Po takich zagraniach trudno było nie uwierzyć w powodzenie misji „1:1” w Paryżu.

I byłaby się może powiodła, ale na tak genialne podania jak to Di Marii przy 2:1 nie ma rady i nie ma schematu.

Blanc musi ten wynik przyjąć z pokorą i zadowoleniem, bo Chelsea postawiła trudne warunki, trudne, niż się pewnie spodziewał. 2:1 jest nieporównywalnie lepsze niż 1:1, którym śmierdziało przez długi czas, a które stawiałoby najważniejszą misję sezonu PSG w wielkim zagrożeniu.

2:1 jest wynikiem, który niejeden kibic „The Blues” przyjąłby przed meczem w ciemno. Przypomnijmy, że do Parku Książąt nie pojechała dwójka podstawowych stoperów, a także Matić.

Reklama

Mistrz Francji wygrał z mistrzem Anglii, ale taki rezultat w obliczu dwumeczu i bramek na wyjeździe jest, zupełnie poważnie, rezultatem remisowym. Hiddink pierwszy raz po powrocie na stołek opiekuna Stamford Bridge poległ, ale ta porażka nie ma wyłącznie gorzkiego smaku.

***

Początkowo spotkaniu Benfiki z Zenitem planowaliśmy poświęcić osobny tekst. Ale im dłużej oglądaliśmy mecz, tym większe łapały nas wyrzuty sumienia – że będziemy was naciągać na kliknięcia, że zrobimy to wbrew sobie. Jeśli bowiem zastanawialiście się, czy ktoś w ogóle ogląda „ten drugi” mecz, to znalazł się u nas ten, który wyciągnął najkrótszą zapałkę, i niewielu ludzi więcej.

– Obrona, taktyka, rozegranie. W tych elementach wygląda to nieźle, naprawdę nie mamy zastrzeżeń – mówił w przerwie komentujący mecz Rafał Wolski. Problem w tym, że wobec starcia o ćwierćfinał Ligi Mistrzów mało kto postawił tylko takie wymagania. W pierwszych 45 minutach dostaliśmy naprawdę niewiele, właściwie to pamiętamy tylko Hulka, który był bardziej efektowny niż efektywny. Raz stanął w miejscu, nagle ruszył w kierunku bramki, minął dwóch rywali i zatrzymał się na trzecim, potem – uderzał bardzo mocno z rzutu wolnego, obok muru, ale i metr obok słupka. To była 37. minuta i pierwszy strzał Zenitu. Ten pierwszy w światło bramki miał miejsce dopiero po przerwie (defensywny pomocnik Witsel, w dwóch próbach).

Sporo dziś było pytań o dyspozycję Rosjan, bo w tym roku jeszcze nie grali o stawkę. Ich ostatni ligowy mecz odbył się na początku grudnia, potem okres przygotowawczy, wyjazd na trzy zgrupowania, kilka luźnych sparingów. Dlatego Zenit był dziś zagadką. Goście może i nie byli zbyt często w posiadaniu piłki, oddali rywalom pole gry, ale z pewnością nie odstawali poziomem. Jedynie raz dopuścili Gaitana, by jednym zwodem w polu karnym oszukał dwóch obrońców i z bliska trafił w Lodygina. A tak zanosiło się na spokojny bezbramkowy remis…

Aż nadeszła 90. minuta gry. Criscito obejrzał drugą żółtą kartkę, z rzutu wolnego dorzucił Gaitan, a w szesnastce najlepiej odnalazł się Jonas. 1:0 dla Benfiki. Portugalczycy chcieli jeszcze pójść za ciosem, dorzucić drugą bramkę w doliczonym czasie gry, ale dobry strzał z dystansu Samarisa odbił Lodygin.

Nie mamy wątpliwości: ten wynik cieszy. Gdyby skończyło się 0:0, w rewanżu znów oglądalibyśmy ciągnące się w nieskończoność podchody i masę kalkulacji. A tak, Zenit będzie zmuszony ruszyć odważniej.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...