Reklama

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

redakcja

Autor:redakcja

21 stycznia 2016, 16:26 • 8 min czytania 0 komentarzy

Co jeśli wam powiem, że jedna z najpowszechniejszych metod boiskowego ataku jest nic nie warta? Element gry, który obserwujesz kilkadziesiąt razy podczas każdego meczu, a który konsekwentnie podcina gardło twojej drużynie? Podskórnie, od zawsze, wpieniały mnie dośrodkowania, symbol toporności, wyzucia z kreatywności, definicyjny przykład gry na alibi. Właśnie zyskuję niecodziennego sojusznika: rewolucja analityczna, te tony zaawansowanych statystyk, które opanowały baseball, koszykówkę i inne sporty zza oceanu, a które teraz z buciorami wchodzą w futbol, nie pozostawiają na wrzutkach suchej nitki. W ich ujęciu to kombajn na straty.

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

***

19 marca 1950. Charles Reep, księgowy Royal Air Force, idzie obejrzeć Swindon – Bristol Rovers. Nie byłoby w tym nic godnego uwagi, gdyby nie to, że Charles Reep idzie obejrzeć mecz jak nie oglądał go jeszcze nikt. Zapisuje poprzez kod symboli każdą sytuację i każde meczowe wydarzenie. Dogłębna analiza, by podać wnioski, zajmuje mu 80 godzin. Reep, pradziadek dzisiejszych Prozone i innych Instatów, finał mundialu 1958 potraktował tak wnikliwie, że jego opracowanie zajęło mu trzy miesiące. Najważniejsze odkrycie prekursora, które przeziera z ton zapisanych notatek?

Zasadność. Użyteczność. Tak, futbol to najbardziej nieprzewidywalna gra zespołowa świata, żadna inna nie daje tyle przestrzeni losowości i fartowi, ale jej elementy układają się w powtarzające się wzory, w dające się przewidzieć i scharakteryzować tendencje.

Ci, którzy swego czasu pukali się w głowę słysząc czym zajmuje się Charles, dzisiaj tę głowę musieliby obficie posypać popiołem. Analiza zaawansowanych statystyk przestała być nowalijką, jest codziennością, intensywnie rozwijanym narzędziem zarówno przez prywatne firmy, jak i topowe kluby, zatrudniające całe departamenty analityczne. To fala, która bierze na cel wszystkie stadiony świata, do Polski też już dotarła, a która zaowocowała nawet projektami ekstremalnymi jak Midtjylland, gdzie całą filozofię podporządkowano wykresom i liczbom.

Reklama

Można kręcić nosem na zrobotyzowane podejście Duńczyków, ale sam fakt wprowadzenia gdzieś w życie za grube miliony tak fanatycznej polityki pokazuje, jak długą drogę przeszła analiza meczowa od czasu gdy Reep wybrał się z notatnikiem na Swindon – Bristol Rovers.

To nie jest zresztą potrawa wyłącznie dla fanatyków, wariatów, specjalistów, ale w odpowiednim ujęciu również dla laików. Nie chcielibyście czarno na białym mieć pokazane, który z piłkarzy waszej ulubionej ekipy najwięcej biega i gdzie? Jak podaje, czy często ryzykuje, czy celnie zagrywa tylko na krótki, a może także na długi dystans? Którędy twój zespół stwarza sytuacje, którędy dopuszcza do nich, a wszystko na przestrzeni tylu meczów, że da się niezbicie zauważyć powtarzalność, a tym samym najsłabsze ogniwa, względnie taktyczne niedopatrzenia? Dla trenera to złoty materiał, dla kibica – pogłębienie doświadczenia, wiedzy. W NBA zabawa takimi danymi to chleb powszedni, dyskusja o PER zawodnika (uniwersalny wyciąg ze wszystkich możliwych statystyk gracza sprowadzony do jednego mianownika) jest równie rutynowa, co o wsadzie tygodnia.

Wczoraj na jednej ze stron poświęconych analizie meczowej znalazłem artykuł z 2 października, a udowadniający na twardych danych, że Juventus już za chwilę, za minutę, odpali na wielką skalę. W Expected Goals (upraszczając, stosunek stwarzanych sytuacji do dopuszczanych) mimo piętnastej pozycji w Serie A i tak był absolutnej czołówce. Powiecie: łatwy strzał, wiadomo, że Juve nie mogło cały sezon gnić na dnie. Ale fakty są takie, że wtedy Buffon mówił, że trzeba przestać mówić o scudetto, a zacząć szukać nowej tożsamości, nad Allegrim powoli zbierały się czarne chmury, a Bianconeri kręcili się wokół strefy spadkowej. Przewidzieć drugiego października 2015, że Juve dołączy niebawem do czołówki i będzie golić wszystkich, nie było wcale pozbawionym ryzyka hasłem, oczywistą oczywistością. Znacznie więcej osób wieszczyło sezon przebudowy, bo finaliście Ligi Mistrzów połamano latem kręgosłup.

***

Wrzutka, na chłopski rozum: zawodnik dostaje piłkę w obiecującej strefie, a potem idzie na łatwiznę. Nie musi myśleć, nie musi szukać kombinacyjnej gry, tylko wstrzela piłkę w pole karne i ma spokój. Wysiłek mały, zagranie banalne do wykonania, a jak nic nie wyjdzie – trudno! Nie zawsze wychodzi, zagrożenie stworzyć przecież spróbował, mogło się udać, nikt się nie przypieprzy. Tanim kosztem podkładka pod to, by ktoś w studiu krzyknął „dobra próba!”.

Z innej perspektywy to jednak po prostu ordynarna strata. Strata tym boleśniejsza, że już zyskało się całkiem sporo terenu, a teraz znowu trzeba wracać, budować wszystko od zera.

Reklama

Dziś, poza własnym widzimisię, mogę dodatkowo wesprzeć się fachową literaturą. Publikacja Jana Vecera jest tu wyjątkowo wartościowa, bo brała pod uwagę najwięcej meczów, a konkretnie osiem sezonów Premier League (łącznie 3080 spotkań), do tego pięć Bundesligi (1530). Wnioski są takie:

– Po dośrodkowaniach z gry pada około 15% bramek;

– Jest to stosunek wypracowany skrajnie nieefektywnie, bo średnio potrzeba wykonać 92 wrzutki, by padł gol;

– Tylko co piąte dośrodkowanie w ogóle dociera do adresata.

Tyle Vecer, ale prace innych są utrzymanie w tym samym tonie zawsze – różnią się tylko nieco liczby. Will Gurpinar-Morgan, kolejny fanatyk, wylicza, że gol pada co 79 wrzutek, a średnio klub Premier League wykonuje 18.2 dośrodkowania na mecz, z czego 3.7 jest celnych.

Wrzutki, ich nieskuteczność, aż tak nie kłują w oczy, bo gole jednak regularnie z nich padają. Jest to jednak efektem nieuzasadnienie częstego polegania na nich, a nie ich szczególnej użyteczności.

Z badań wynika, że wrzutki sens mają głównie przy stałych fragmentach gry – wtedy podłączają się obrońcy, wtedy można wyrównać siły w polu karnym, a jest też czas by dokładnie przemyśleć zagranie. Dośrodkowanie z gry? Jest skuteczne tylko dlatego, że co mecz wykonuje się dziesiątki prób. Masz zwykle ułamek sekundy i wrzucasz na często osamotnionego w walce z kilkoma napastnika, a nawet jeśli ktoś go wspiera, to proporcje i tak są niekorzystne. Jak do tego dodamy fakt, że samo strzelanie głową też rewelacyjnie nie wypada w rankingach efektywności, to mamy komplet, gotowy zarzut, wyrok, z pozdrowieniami od fanatyków statystyki dla wszystkich trenerów i kibiców świata.

Można z nimi walczyć, jest czym. Ale i oni mają ciekawe zabawki w arsenale: HSV w sezonie 14/15 strzeliło jedną bramkę z 453 dośrodkowań. Gdyby w Hamburgu całkowicie zrezygnowali z wrzutek, dali absolutny zakaz takiego grania, to nie ma możliwości, by taki ruch nie przyniósł efektów w postaci lepszej gry, kilku kluczowych bramek więcej.

***

„Dośrodkowania chodzą na pasku farta, a nie umiejętności. Wrzucasz piłkę i masz nadzieję, że coś się wydarzy – to zazwyczaj cała filozofia”.

Mark Taylor, autor bloga „The Power of Goals”.

***

Forbes Magazine, wywiad Zacha Slatona z autorami książki „Soccernomics”, Simonem Kuperem i Stefanem Szymańskim. Panowie opowiadają jak Damien Commoli, dyrektor sportowy „The Reds”, zawierzył zaawansowanym statystykom przy kupowaniu niektórych zawodników. Skończyło się źle, ale nie dlatego, że zawierzył złej metodzie, tylko mało istotne dane uznał za kluczowe.

„Błąd polegał na tym, że chcieli skonstruować drużynę wokół dośrodkowań. Wykorzystali dane do znalezienia najlepiej dośrodkowujących zawodników, w oparciu o nie kupili Stuarta Downinga i Jordana Hendersona. Potem znaleźli człowieka, który najlepiej gra głową po dośrodkowaniach z gry, a w tym najlepszy był Andy Carroll. Problem w tym, że przeoczyli statystykę efektywności samych dośrodkowań, to, że duża liczba dośrodkowań ogółem nie jest drogą do zwycięstw”.

Oddajmy Commoliemu, że kupił też Luisa Suareza. Puenta, którą jest styl Suareza w zderzeniu z powyższym planowanym modelem gry, a także kształt mocnego Liverpoolu za boiskowych rządów Urugwajczyka, pisze się sama.

***

Nie chodzi o to, że dośrodkowania należy zabić albo że wymrą – nie, będęąobecne tak długo jak będzie istniał futbol. Wychodzi jednak na to, że kładzie się na nie zdecydowanie zbyt wielki nacisk, że czynić we współczesnej piłce z nich swoją broń pierwszego wyboru, to jak wybrać się z szablą na współczesny front. To jest relikt, który może się przydać na polu walki, ale nadużywanie go to samobójstwo.

W idealnej drużynie są piłkarze, dla których dośrodkowanie jest zawsze planem C, którzy intuicyjnie szukają czegoś bardziej wyrafinowanego, sprytniejszego, nie musząc uciekać się do taniego wstrzelenia piłki, bo dostrzegają pełnię wad tego rozwiązania. W idealnej drużynie są piłkarze, którzy wrzucą wtedy, kiedy naprawdę jest to najlepsze wyjście, a nie dla których jest to dyżurne rozwiązanie na prawie każdą akcję.

Takich, dla których to wybór podstawowy, jest jednak bez liku; czasem oglądam mecz czołowych polskich drużyny, 70 minuta, 0:0, a potem w rogu informacja: zespół X 40 dośrodkowań, zespół Y 33. Zachodzę w głowę jak to możliwe, że w oglądam współcześnie mecz zdominowany przez taki archaizm. I oczywiście, jeśli obie ekipy grają z polotem drugiej ligi norweskiej, to koniec końców zdecyduje o rezultacie to, kto wtłukiwał futbolówkę celniej.

Oglądamy zmierzch skrzydłowych, którzy polegają na dośrodkowaniach, ci, którzy uważają tę umiejętność za koronną dla siebie, za chwilę wylądują na śmietniku historii. Przeżyjemy „staroszkolnych” graczy w Ekstraklasie, ich uchybienia są zrozumiałe, szkolili się w innej epoce. Mam tylko nadzieję, że w polskich akademiach, szkółkach, nie zamykają się na nowe nurty myślenia, nie traktują komputera jako podstawki pod laptopa, bo znacznie bardziej niż mecz ligowy z 90 dośrodkowaniami, z których 80 kończy się stratą, zirytowałby mnie fakt, że szkolimy znakomicie zapowiadających się zawodników, którzy świetnie sprawdzą się jeśli jutro futbol wróci się w lata – powiedzmy – osiemdziesiąte.

Możecie nie wierzyć w analizę meczową, zaawansowane statystyki, te wszystkie tabelki, liczby. Możecie myśleć, że to tylko chwilowa moda, i zaraz w Man City oraz Barcelonie wrócą do patrzenia jak kto wchodzi po schodach. Jeśli jednak się mylicie, to kolejny raz zostaniemy w tyle zamiast nadawać ton, kolejny zamiast iść pod rękę z najnowszymi rozwiązaniami, zamiast wypracowywać przewagę, będziemy wkrótce walczyć o to by skrócić dystans. Nowe narzędzia na przykładzie przeszacowanej wartości dośrodkowań już pokazują jak wiele z naszych przyzwyczajeń, rutynowych dla polskiej piłki elementów, jest błędnych i bez przyszłości.

Leszek Milewski

Grafika: Whoscored.com

Najnowsze

Felietony i blogi

EURO 2024

Pracował dwa dni w Niecieczy, teraz pojedzie na Euro. Wielki sukces Probierza

Patryk Fabisiak
0
Pracował dwa dni w Niecieczy, teraz pojedzie na Euro. Wielki sukces Probierza
Felietony i blogi

Futbol w dobie późnego kapitalizmu – czyli jak firma ubezpieczeniowa z Miami szturmuje piłkarskie salony?

redakcja
7
Futbol w dobie późnego kapitalizmu – czyli jak firma ubezpieczeniowa z Miami szturmuje piłkarskie salony?

Komentarze

0 komentarzy

Loading...