Reklama

„Krytyka nie może wynikać z nienawiści. Von Heesen rozmontował nam szatnię”

redakcja

Autor:redakcja

11 stycznia 2016, 13:44 • 10 min czytania 0 komentarzy

Obrońca, od którego można oczekiwać stałego poziomu, poniżej którego zwyczajnie nie schodzi. Prywatnie człowiek ułożony, dość stonowany, trzeźwo i realnie patrzący na rzeczywistość. Grzegorz Wojtkowiak. O wystawianiu go na lewej stronie, Thomasie von Heesenie, pobycie w TSV 1860 Monachium, Gaborze Kiralym i szoku, jaki wywołało przyjście na klubową wigilię w czerwonej koszuli. Zapraszamy.

„Krytyka nie może wynikać z nienawiści. Von Heesen rozmontował nam szatnię”

Jesteś nieudanym skrzydłowym czy nieudanym stoperem?

A dlaczego to sugerujesz?

Odpowiedz, za moment wszystko wyjaśnię.

Prawoskrzydłowy? Nie, nigdy nim nie byłem, po prostu wiem, kiedy włączyć się do ofensywy. W juniorach grałem z przodu, ale każdego za małolata ciągnie do przodu. Taki w końcu sens tej piłki, żeby strzelać gole. Z biegiem czasu trenerzy zauważyli, że lepiej byłoby mnie przesunąć do tyłu, no i zostałem prawym obrońcą.

Reklama

Jamie Carragher powiedział niedawno, że boczny obrońca to nieudany stoper albo nieudany skrzydłowy. Dodał, że żaden dzieciak nie chciał być Garym Neville’m.

To trochę prawda. Na boku obrony grają zawodnicy, od których wymaga się biegania. Trzeba się podłączać, za chwilę wracać…

Ty chciałeś być Garym Neville’m?

Ja podpatrywałem Cafu, to był za moich czasów młodości wyznacznik tego, jak powinien grać prawy obrońca. No i drugi z Brazylijczyków – Roberto Carlos. Ale to już lewa strona.

Za którą chyba nie przepadasz. Co myślałeś sobie, kiedy wchodziłeś do szatni, trener rozpisywał skład, a ty widziałeś swoje nazwisko po lewej stronie?

Co zrobić, że w Polsce brakuje lewych obrońców? Musiałem łatać te dziury. Zdarzało się, że jeszcze w Amice Wronki ustawiano mnie na lewej stronie, ale wtedy mieliśmy inny system, graliśmy ze stoperem i boczni obrońcy mogli się krzyżować. Później Lech Poznań, w Monachium prawie połowę meczów zagrałem na lewej stronie.

Reklama

12510474_1089959757703823_9018160772878933660_nNie wkurzało cię to?

To tylko dyskomfort spowodowany tym, że grasz na innej stronie, musisz często operować słabszą nogą. Pozostałe założenia są dokładnie takie same. Kwestia tego, żeby się przestawić. Ja potrzebowałem trochę czasu na przyzwyczajenie się, ale nigdy grymasu na mojej twarzy nie było.

Wiadomo, że raczej się nie przeciwstawiałeś, grałeś tam, gdzie trzeba było. Przechodziły ci po głowie myśli „trenerze, przecież jak zagram na lewej to nic dobrego z tego nie wyjdzie”.

Aż tak do tego nie podchodziłem. Ujmę to tak: zawsze wiedziałem, że jestem lepszym zawodnikiem grając na prawej stronie. Ale gdyby trener chciał, żebym stanął na bramce – poszedłbym po rękawice i nie robił większego problemu. To nie są komfortowe sytuacje, większość piłkarzy wolałaby mieć jedną pozycję i przygotowywać się pod kątem gry tylko na niej. Druga strona medalu jest taka, że wszechstronność zawsze jest w cenie.

Zapytam inaczej: jak duże znaczenie przed przyjściem do Lechii miało dla ciebie to, że w składzie jest Jakub Wawrzyniak, topowy polski lewy obrońca?

Wchodziliśmy w tym samym czasie do Lechii, byliśmy wcześniej w kontakcie. Przed podpisaniem kontraktu usłyszałem, że przychodzę tu wyłącznie w kontekście prawej obrony. Był jeden mecz z Cracovią, kiedy musiałem wystąpić na lewej stronie, ale to wyjątkowa sytuacja. Ja już przywykłem do tego, że pod uwagę trzeba brać różne warianty. Tak jak w Monachium – też przychodziłem jako prawy obrońca, a wyszło tak, że prawie połowę meczów zagrałem na drugiej stronie. Przed sezonem można gdybać, ale w jego trakcie mogą stać się różne rzeczy, powstają luki i jakoś trzeba je załatać. Chociaż przyznaję, że teraz w Lechii jestem o to spokojniejszy i mam w miarę stabilizację.

A propos stabilizacji. Jak z twoimi paznokciami? Przygryzasz je ostatnio częściej niż zwykle?

Wszystko w normie.

Okno transferowe, więc nigdy nie wiadomo, czego spodziewać się po Lechii. Do klubu może przyjść dwóch zawodników, może i dwudziestu dwóch. Obie opcje są równie prawdopodobne.

Szczerze? Ja się nad tym nawet nie zastanawiam, przecież to nie jest zależne ode mnie. To prawda, że w poprzednich okienkach do Gdańska przyjechało wielu piłkarzy i jak decydowałem się na ten klub wziąłem to pod uwagę. Nie ukrywam, że bardzo potrzebuję stabilizacji. Rodzina, dzieciaki – teraz muszę patrzeć też na ich dobro. Roczny kontrakt w ogóle nie wchodził w grę. Inna sprawa, że Lechia chyba wyciągnęła wnioski po ostatnich okienkach transferowych. Takie sytuacje, że do klubu przyjeżdża w jednym okienku piętnastu zawodników są już dawno za nią.

Jaka jest twoja teoria: skoro z Lechią – przynajmniej na papierze – jest tak dobrze, to czemu jest tak źle?

Mecze dobre przeplatane słabymi – to nie powinno się nam zdarzać. A my mieliśmy nawet serię pięciu meczów z rzędu bez punktu. Czego brakuje Lechii? To jest dobre pytanie. Chyba troszeczkę spokoju, który za chwilę przyjdzie, bo szatnia nie będzie w końcu zmieniana z półrocza na półrocze.

Ciągłe roszady trenerów – to też nie pomaga.

Jasne, ale nie ma co ukrywać: zawodnicy także nie są bez winy.

Zgadzasz się z odejściem von Heesena?

Rozmontował nam szatnię. Wypowiedzi w mediach, że ten jest be, a ten niefajny, atmosfery nie budują.

Nasze serca za to udało mu się zdobyć. Jak ulał pasowałby do naszej ekipy, nawet dostał u nas specjalną rubrykę.

Okej, ale krytyka musi być zasłużona, nie może być kierowana nienawiścią do drugiej osoby. Nie wiem, czy tak było u von Heesena.

Większość piłkarzy woli, kiedy pierze się brudy wewnątrz szatni.

Tak powinno być w każdej drużynie. Kiedy zawodnik ma coś do powiedzenia innemu – robi to w szatni. Wyjaśniamy sobie wszystko w naszym gronie, jesteśmy dorosłymi facetami, nie potrzebujemy robić z tego wielkiego halo.

Widziałeś po chłopakach, że presja pęta im nogi?

Dyskomfort jakiś tam był. Zdajemy sobie sprawę, że ta krytyka będzie – jasne. Moim zdaniem nie wypada, żeby jechali z nami ludzie ściśle związani z szatnią, którzy doskonale wiedzą, jakie dany zawodnik ma problemy. Osoby trzecie – okej, nie mam z tym problemu. Na tym chciałbym zakończyć ten temat.

635735113653318837(1)

To pogadajmy o twoim wyjeździe do Niemiec. Pamiętasz swoje pierwsze wrażenie po wejściu do szatni TSV Monachium? Było „wow”?

Nie zapomnijmy, że odchodziłem z Lecha – klubu poukładanego, który zdobył mistrzostwo, ze świetnym stadionem. Nie pojechałem do innego świata, ale w podobne miejsce. Do klubu stabilnego, z wielką historią. Wrażenie zrobiły na mnie może osoby, które w tej szatni były. Gabor Kiraly, Daniel Bierofka, Benny Lauth – fajnie trenować z takimi ludźmi. Mówi się, że Bundesliga w okresie przygotowawczym to tylko siłowe, ciężkie treningi – wcale tak nie jest. Poziom jest generalnie większy, ale to nie jest tak duży przeskok, żeby piłkarz z naszej ligi sobie nie poradził.

Ale jakieś różnice pomiędzy polską i niemiecką szatnią pewnie dostrzegłeś.

Najbardziej rzuciło mi się w oczy samo podejście do treningów. Pół godziny przed zajęciami –każdy już się przygotowuje, żeby od pierwszej minuty dać z siebie maksa. Rozgrzewka była zwykle dynamiczna, każdy trening miał jakiś cel, każdy był bardzo intensywny. Trener wymagał od nas koncentracji, raczej nie było czasu na żarty. Po treningu – okej, siadamy i się śmiejemy.

Ale podobno niemieccy piłkarze w TSV nieszczególnie chętnie spędzali czas ze sobą.

Dokładnie, wszyscy skupieni na domu, odpoczynku, regeneracji.

Nawet taki świr jak Kiraly?

Gość ma ogromny dystans do siebie, lubi sobie zostać po treningu i pogadać. Ale na zajęciach – pełen profesjonalista. Nie widziałem jeszcze tak pracującej osoby w tym wieku. Był pierwszy do żartów, ale kiedy ktoś na treningu poczuł rozluźnienie, Gabor od razu go prostował. Fenomen. Możesz nie wiedzieć, gdzie gra czy jak mu idzie, ale zawsze wiesz, w co jest ubrany. Gadałem z nim o tych jego spodniach. Twierdzi, że to jego znak rozpoznawczy i nosił je w każdym klubie. W Monachium wchodziło się do fanshopu a tam szare spodnie z herbem klubu i numerem poukładane jedne na drugich. Piłkarze zamiast o koszulkę po meczu proszą go o spodnie. Ma ich pewnie tyle, że spokojnie mógłby rozesłać je każdemu. Gabor w ogóle jest niecodzienną osobą. Do ojczyzny lubił wracać pociągiem a na treningi chodził piechotką.

Jaki klimat dla piłkarza panuje w Monachium? Z jednej strony – gigantyczny klub, światowa marka. Całkiem niedaleko – drużyna, o której istnieniu przypadkowy przechodzień nie ma pojęcia.

No właśnie, Bayern ma kibiców rozsianych po całych Niemczech, a i po całym świecie. TSV opiera się o ludziach z Monachium, jeżdżą za tą drużyną od pokoleń, próbują zaszczepić swoją pasję wnukom. Fajną rzeczą w Monachium są derby rezerw, które – tak jak pierwsze drużyny – grają na jednym stadionie. 12-tysięczny obiekt zawsze się wypełnia, są race, atmosfera. A to tylko rezerwy! Robi wrażenie. Nasze bazy treningowe były oddalone o jakiś kilometr, więc zdarzało się, że mijaliśmy się w drodze na trening. Ale większego kontaktu z nimi nie mieliśmy.

Chyba że z Lewym, z którym wychodzenie na kolacje musiało być uciążliwe.

Jak Robert przyjechał do Monachium to wybraliśmy się do centrum, żeby pozwiedzać. Dwie minuty i już podbiegła do niego pierwsza osoba o autograf. Robert raczej nie przejdzie ulicą niezauważony, ale on nie sprawia wrażenia, żeby go to męczyło.

Podejrzewałeś grając w Lechu, że będzie aż takim kozakiem?

Co mnie uderzyło: kiedy przychodził do Lecha, był jeszcze nieogranym zawodnikiem, ale strasznie szybko robił postępy. Na początku myśleliśmy, że to będzie znacząca postać w lidze, ale z rundy na rundę stał się topowym zawodnikiem. Po dwóch latach każdy w Lechu był niemalże pewny – tak, ten chłopak zrobi karierę. Czy wiedzieliśmy, że aż tak dużą? Takiego stwierdzenia nie zaryzykuję. To się czuło, że stać go na dużo. Zostawał po treningach, ćwiczył wykończenie akcji. No i samo jego podejście do życia – pełen profesjonalizm i skromność. Sukces w ogóle go nie zmienił. Można do niego zadzwonić i porozmawiać na każdy temat, nie czuć wcale tego, że jest gwiazdą.

tsv

Jeśli już krążymy wokół tego klubu –  nie wierzę, że TSV nie ma kompleksu Bayernu.

Trochę może i ma, wiadomo, byliśmy drugą siłą w mieście. Ale to też nie było tak, że zawodnicy TSV nie mają fanów, że nie interesują się nimi dziennikarze. Jak mieliśmy otwarte treningi to wielu z nich przychodziło. Kompleks Bayernu? Na pewno niezbyt pożądany w naszej szatni był kolor czerwony…

Jak to? Opowiadaj.

Raz niczego nie świadomy przyszedłem na kolację wigilijną w czerwonej koszuli. Świąteczny nastrój, „fajny kolor”, myślę sobie. Wchodzę i widzę tylko oczy. Wszyscy patrzą w moim kierunku. Uroczystość niebieskiego klubu a ja przychodzę w czerwonych barwach. Wszystko zostało rzecz jasna obrócone w żart. Potem w szatni koledzy mówili mi: „kupujesz auto? Nie bierz czerwonego!”.

W jednym z wywiadów bez ogródek powiedziałeś, że Bundesliga to za ciebie za wysokie progi.

Mówiąc to miałem 29 lat, a… no nie jestem człowiekiem, który lubi okłamywać samego siebie. Kluby niemieckie mocno stawiają teraz na młodzież, są szkółki, akademie, wprowadza się młodych do składów. A mam też tego świadomość, że musiałbym być lepszy niż 2-3 Niemców. Tydzień-dwa gorszej formy i wypadasz ze składu. Młodszy rodak dostaje większy kredyt zaufania. Poza tym nie raz graliśmy sparingi czy mecze pucharowe z klubami z pierwszej ligi. Widziałem, jaki to poziom.

Co sobie myślisz, kiedy polscy piłkarze wyjeżdżają za granicę zanim uda im się w ogóle zbudować jakąś markę w ekstraklasie? „Nie jedź, chłopie, przecież przepadniesz”? Pytam, bo jesteś osobą, która dość trzeźwo i realnie podchodzi do życia.

Nie, nigdy nie wychodziłem z takiego założenia. Moje zdanie jest takie – jeśli masz dobrą ofertę i wiesz, że dany klub da ci szansę rozwoju – jedź. Spróbuj. Polska liga daje ten komfort, że zawsze można do niej wrócić.

A ty nie żałujesz, że nie wyjechałeś wcześniej? Kiedy opuszczałeś ekstraklasę, miałeś 28 lat. Trochę dużo.

Żałuję.

A miałeś taką możliwość?

Miałem ofertę 2-3 lata przed wyjazdem do Monachium, kontuzja to trochę zblokowała. Chciał mnie średni klub Bundesligi. Zawsze mówiłem sobie, że chciałbym wyjechać, choćby po to, żeby zobaczyć jak to jest. Żeby zmierzyć się z inną kulturą, mentalnością. Trafiłem dobrze – klub z historią, tradycjami, świetne miasto do życia.

Dziwna jest ta twoja kariera. Z jednej strony – duże kluby, uznane marki, miejsca pracy dość pożądane przez piłkarzy. Z drugiej – w żadnym z nich nigdy nie byłeś pierwszoplanową postacią.

I dobrze, bo mi to odpowiada. Jestem osobą, która woli być w cieniu i się nie afiszować. Krok po kroku, po cichu, realizuję swoją robotę. Kluby w których występowałem… Wszędzie świetna organizacja, bardzo poukładane kluby, nie ma co narzekać.

Tak jak i ty jesteś poukładanym, stonowanym człowiekiem. Tylko ta ksywka „Dyzio” mi do ciebie nie pasuje. Strasznie infantylna.

No tak, twardo stąpam po ziemi i wiem, czego chcę – chyba tak to można nazwać. A ksywka? Mam ją od czternastego roku życia. Nie kłuje mnie.

Jeśli „Dyzio”, no to „Dyzio Marzyciel”. O czym ty marzysz?

O tym, żeby zrobić coś fajnego z Lechią, żeby ten klub odniósł sukces. I żeby w życiu rodzinnym wszystko się układało jak do tej pory. Stabilizacja – głównie tego mi teraz potrzeba.

Rozmawiał JAKUB BIAŁEK

Fot. FotoPyk

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...