Reklama

Jerzy Dudek: Ronaldo nie pokiwa u Beniteza

redakcja

Autor:redakcja

11 grudnia 2015, 20:20 • 10 min czytania 0 komentarzy

– Z Benitezem kojarzy mi się jedna historia. Finał rzutów karnych w Stambule. Wygraliśmy, a on podchodzi i mówi: „O, obroniłeś! Ale dlaczego rzuciłeś się w tę stronę, a nie tam gdzie ci kazaliśmy?”. Tacy zawodnicy jak Modrić grają intuicyjne, reagują na to, co dzieje się na boisku. Zapominają o żądaniach trenera. Trzeba jakoś ominąć ten dyskomfort z jego strony. To wybitny, naprawdę bardzo dobry trener. W Realu Madryt potrzeba jednak trochę więcej. Brakuje relacji trener-zawodnik, która jest konieczna – mówi były wybitny reprezentant Polski, piłkarz Liverpoolu i Realu Madryt, Jerzy Dudek, pełniący obecnie rolę ambasadora firmy Citizen.

Jerzy Dudek: Ronaldo nie pokiwa u Beniteza

Całkiem niedawno Gennaro Gattuso powiedział, że minęło 10 lat, a on… dalej panu nie darował popisu w rzutach karnych w finale Ligi Mistrzów z Milanem.
Bardzo mi przykro! Szczególnie, że nadal czerpię z tego satysfakcję. Po tym dniu nie tylko Gattuso ma wyrzuty. Kiedy wygrywasz 3:0, teoretycznie wszystko powinno się już potoczyć po Twojej myśli. Często spotykam też Szewczenkę, z którym mierzyłem się jeszcze później na boisku. Zawsze przewija się jeden i ten sam wątek. Zadawał mi pytanie o to spotkanie z milion razy! Chłopaków z Milanu bardzo to boli, ale nie dziwie się – sam chciałbym po czymś takim skończyć z grą w piłkę. Zwróćmy jednak uwagę, że dwa lata przed nami wygrali Ligę Mistrzów z Juventusem. W karnych właśnie! Gattuso wtedy rozgrywał znakomite zawody, był czołowym pomocnikiem w Europie. Sport to jedna wielka karuzela i w Stambule napisał nam się wyjątkowy scenariusz zawodów. Drużyny angielskie mają tę wyjątkową cechę, że zawsze grają do końca. Trudno sobie wyobrazić, żeby z 0:3 miała się podźwignąć jakaś inna włoska drużyna. Myślę, że wiary w podobnym położeniu nie traciliby też Niemcy, którzy zawsze wierzą w końcowy sukces. Każdy jednak stałby przed niewiarygodnym wyzwaniem. Nam się to udało…

Rozkochał pan w sobie przy okazji kibiców lokalnego rywala „Rossonerich”…
W Polsce jest wielu kibiców Interu Mediolan, którzy wielokrotnie dziękowali mi za tamten wieczór. Swego czasu tifosi z Giuseppe Meazza wywiesili nawet potężną flagę w podzięce Liverpoolowi i mojej osobie. Wystrychnąłem ich na Dudka!

Kaká przebaczył, kiedy spotkaliście się razem w Realu?
Grałem z nim dwa lata, ale on dla odmiany podchodził do tego bardzo luźno. Jest mocno wierzącym człowiekiem i zdawał sobie sprawę, że w życiu przytrafiają się gorsze rzeczy niż przegranie finału. Liverpool czekał na to wielkie wydarzenie aż 18 lat. Kolejna sprawa – ulegliśmy im w 2007 roku w swego rodzaju rewanżu. Też w finale, też o taką samą stawkę. Byliśmy wtedy dużo lepsi, a skończyło się na 1:2. Milanowi sprzyjało szczęście. Szukam jednak pozytywów i nie muszę do tego wracać.

Spodziewał się pan, że pańskie wspomnienia z boiska odbiją się aż takim echem? Cytowała pana kolejno „Marca”, „As”, „Mundo Deportivo”, „Sport”, „A Bola”, „Tuttosport”, „The Daily Mail”. Można tak naprawdę wymieniać bez końca…
No pewnie! Czułem, że to fajna, bogata w anegdoty książka. Nie szukałem sensacji, nie wymyślałem historyjek, niczego nie musiałem koloryzować. Nie musiałem się też w żaden sposób starać o to, żeby tą biografię cytowano. Pamiętam jak jechałem do Madrytu na mecz legend Realu i Liverpoolu. Ledwie po wylądowaniu zaczepili mnie pracownicy lotniska i pytali, kiedy hiszpański przekład. Mówili, że pachnie im to hitem. Ja sam pomyślałem: „Kurde, o co tu chodzi. Jak taka sensacja, to mnie jeszcze na stadion nie wpuszczą” (śmiech). Witali mnie jednak z ogromną serdecznością i nikt później o nic już nie dopytywał. Wróciły stare sentymenty. Hiszpanie mają dystans i zdają sobie sprawę, że łatwo jest wyrwać z kontekstu kilka zdań. Czasem trzeba po prostu zapoznać się z całym rozdziałem. Kibice powinni być z mojej biografii zadowoleni. Przede wszystkim jest kierowana do nich, więc w założeniu nie mogła być nudna. Nikt nie musiał mnie jednak w stolicy Hiszpanii linczować.

Reklama

A nie było momentu zawahania po publikacji? Mourinho wybuchł, kiedy zapytano go o historie z szatni „Królewskich”, które pan opisał.
Absolutnie! Nie miałem takiego poczucia nawet przez moment. Nie poszedłem ani o krok za daleko. Nie byłem też jakoś specjalnie defensywny. Myślę, że afera wygenerowana wokół Mourinho była po prostu kąskiem dla hiszpańskich mediów, którzy żyli konfliktem na linii Iker-Mou. Casillas napisał mi wtedy SMS-a, że musiałem mocno trzymać stronę Portugalczyka, że bardzo go chwalę. Prawda jest taka, że podkreślałem jego racje, bo się z nimi zgadzałem. Trener spotkał się z ogromną krytyką, zapomniano o jego osiągnięciach w Madrycie. Ja darzyłem go ogromnym szacunkiem, bardzo dobrze mi się z nim pracowało i chciałem pokazać, jaki to człowiek. Zarówno on jak i Iker są przedstawieni w pozytywnym świetle.

Teraz z kolei pański były trener ma już niemal zmarnowany sezon, bo o sukcesie w Premier League można zapomnieć.
Mourinho ma bardzo trudne zadanie. Dopóki grają w Lidze Mistrzów, da się jeszcze ich bronić, ale sytuacja w Premier League… Powiem tak – Mourinho potrafi wychodzić z różnych opresji, ale w tak krytycznym momencie jeszcze nie był. Chelsea jest w kryzysie mentalnym i fizycznym. Menedżerowi trzeba dać czas, poczekać na okienko transferowe i dobrać zawodników, którzy wniosą świeżość. Jej brakuje na Stamford Bridge przede wszystkim. Mourinho mógł paść poniekąd ofiarą własnej broni. Zrobił mistrza i uznał: „Jedziemy dalej”. Nie wprowadzał zbyt wielu zmian w składzie i nie postawił na wielkie wzmocnienia. Miał ogromne zaufanie do zespołu, ale konkurencja nigdy nie zaszkodzi. Trzech czy czterech nowych zawodników w każde czasem nie wystarcza. Odbywam różne spotkania biznesowe z firmami. Często słyszę pytanie: „Jak mobilizować się dalej po sukcesie?”. To jest właśnie najtrudniejsza sprawa. Trzeba dostawać kopa. Rywalizacja pozytywnie wpłynęła np. na Stevena Gerrarda, który dostał do gry w Liverpoolu znakomitego Xabiego Alonso. Stevie wiedział, że musi być cały czas czujny.

Na Anfield dawno nie było takiej ekstazy jak po przyjściu Juergena Kloppa, którego sam widział pan już przed dwoma laty jako potencjalnego trenera klubu pokroju Realu.
Cała ta euforia wokół Kloppa może być zgubna. Wiadomo, to wspaniały fachowiec, ale na szczęście przytrafiła mu się niedawno porażka z Crystal Palace. To odpowiedni moment na takie historie, bo trzeba trochę ostudzić te zapędy. Na Anfield dzieje się jednak wiele dobrego. Nie chodzi tylko o to, że piłkarzom chce się grać bardziej dla Niemca niż Rodgersa. Poruszanie na boisku uległo zmianie, widać w tym dryg z Dortmundu. Wystarczy spojrzeć na ustawienie linii obrony. W pewnym momencie martwiłem się, że Klopp zostanie działaczom Liverpoolu sprzątnięty sprzed nosa. Przeszło mi przez myśl, że grający w kratkę Arsenal zrezygnuje w końcu z Wengera lub Chelsea zaryzykuje jakąś spektakularną zmianę. Mówiłem sam do siebie: „Kurde, im szybciej, tym lepiej”. Z całym szacunkiem dla Rodgersa – Klopp to idealny trener na lata. W Dortmundzie wszyscy piłkarze pracowali na najwyższych obrotach i robili wynik. Z dala od wielkiej kasy i stolicy, bo nie był to przecież Bayern Monachium.

Skoro już się trzymamy wątku trenerów, wypada zapytać o kolejnego trenera, z którym pan pracował. Rafael Benitez nie ma po Gran Derbi i porażce 0:4 z Barceloną najlepszej prasy. Delikatnie mówiąc.
To jest madrycki „locales”, który nigdy nie prowadził Realu Madryt mimo sukcesów z Valencią. Nie dostał wtedy posady na Bernabeu, przyszedł do Liverpoolu. Od lat spekulowano na jego temat, ale chyba nigdy nie miał zaufania środowiska wokół Realu. Wszyscy podchodzą teraz bardzo krytycznie do jego pracy, ale on ma tego świadomość. Ciężko będzie mu pracować z gwiazdami, którzy wiedzą, czego się po nim spodziewać. Teraz próbuje żartować, choćby z boiskowej pomyłki Ramosa, ale niektórym trenerom to po prostu nie pasuje. Klopp może wycinać żarty, ale kiedy spojrzymy na Beniteza – wiemy od razu, że to do niego nie pasuje. To człowiek nastawiony do pracy bardzo na serio.

Jest w stanie jakoś utrzymać się na stołku?
Wszystko zależy od Florentino. Benitez na pewno ma swoją wizję budowania zespołu, ale musi przekonać prezesa do tego, by dostać więcej czasu. Real Madryt to klub, który musi grać pięknie dla oka, a jego styl trochę odbiega od tej filozofii. Jako Liverpool nie graliśmy pod jego wodzą zbyt finezyjnie… Nasze mecze nie wyglądały jak występ w filharmonii. Dominowało wyrachowanie, surowa dyscyplina. Ktokolwiek ma ochotę pokiwać się na boisku pod wodzą Beniteza – nie ma takiej możliwości. Od razu zostanie utemperowany. Nawet zawodnik formatu Ronaldo usłyszy: „Słuchaj, chłopie. Ludzie wchodzą ci do pola karnego, więc jedna kiwka i wrzutka. Nie ma czasu na kolejne nawijanie rywala, bo zrobisz to dwa razy i więcej nikt nie pójdzie za akcją”. Benitez najlepiej czuje się, kiedy ma kolektyw, a nie indywidualistów. Spójrzmy na nasz Liverpool. Mieliśmy Gerrarda, ale naszą siłą zawsze pozostawał zespół. W Napoli też zebrał kolektyw, bo tak śmiało można mówić przy porównywaniu włoskiej ekipy z Realem.

Wszyscy non-stop powtarzają, że facet jest do bólu nudny i doprowadza zawodników do szału. Według Cadena SER cierpi Modrić, którego Benitez próbuje nauczyć podawania w inny sposób.
Z Benitezem kojarzy mi się jedna historia. Finał rzutów karnych w Stambule. Wygraliśmy, a on podchodzi i mówi: „O, obroniłeś! Ale dlaczego rzuciłeś się w tę stronę, a nie tam gdzie ci kazaliśmy?”. Tacy zawodnicy jak Modrić grają intuicyjne, reagują na to co dzieje się na boisku. Zapominają o żądaniach trenera. Trzeba jakoś ominąć ten dyskomfort z jego strony. To wybitny, naprawdę bardzo dobry trener. W Realu Madryt potrzeba jednak trochę więcej. Brakuje relacji trener-zawodnik, która jest konieczna.

Reklama

Takiej relacji przede wszystkim brakuje mu z Ronaldo. Można spodziewać się, że Portugalczyk jednak zmieni otoczenie? Może skusi go powrót na Old Trafford?
Podejrzewam, że jeśli zdecyduje się na odejście – nie będzie to Manchester. Nie mają takiej paki jak kiedyś, nie ma Fergusona. Nawet jak doradza z boku to jednak nie ma go codziennie w ośrodku treningowym. Kolejna sprawa – Premier League to inny klimat. Wątpię, żeby zamienił swoje obecne życie w pięknym mieście, odpowiedniej temperaturze, słońce na deszcz. PSG to bardziej optymalny kierunek, ale zobaczymy. Nie wyrokuję.

A propos United – los pisze nietypowe scenariusze. Jest pan aktualnie ambasadorem Citizena, firmy, która produkuje także zegarki Bulova, będące oficjalnym partnerem… „Czerwonych diabłów”, niegdyś pana największych rywali.
I to jest super! Taki jest biznes, wszystko się łączy. Tym samym Citizen to sponsor jednego z najlepszych klubów świata, bo Manchester United cały czas takim jest. To prestiż i duma dla obu stron. Sam też jestem zachwycony, bo uwielbiam zegarki. Przetestowałem ich mnóstwo, mam już swoje doświadczenie, wiem z czym to się je. Powstanie specjalna edycja zegarków sygnowana moim imieniem i nazwiskiem, która zbierze najpotrzebniejsze według mnie funkcje. Nie mogę się już doczekać.

W ramach współpracy ze Stowarzyszeniem SIEMACHA niedawno otwierał pan z kolei następny ośrodek dla dzieciaków – tym razem była to stadnina koni. To znak, że zamieni pan grę w golfa na jazdę konną?
No cóż, nigdy dotąd nie miałem do czynienia z końmi. Może teraz dam się w końcu przekonać i spróbuję. Samo otwarcie stadniny było natomiast kolejnym etapem inwestycji, która powstała w Odporyszowie pod Tarnowem. Najpierw otworzyliśmy tam placówkę 24-godzinnej opieki nad dziećmi. Jest on kompletnie wyposażony, a znajdująca się wokół niego infrastruktura jest ogólnie dostępna dla wszystkich okolicznych mieszkańców. Teraz dzięki sponsorom i ludziom dobrej woli, którzy zaangażowali się w ten projekt, mogliśmy otworzyć stajnię, z której będą mogli korzystać zarówno podopieczni ośrodka, jak i inni chętni.

A jak podsumuje pan dotychczasową współpracę z SIEMACHĄ? Co uważa pan za największy sukces?
Powstanie szkoły piłkarskiej AS Progres, którą powołaliśmy do życia dokładnie trzy lata temu. SIEMACHA pod swoimi skrzydłami już wcześniej miała działalność sportową w postaci tenisa stołowego i pływania, a futbol był kolejnym naturalnym krokiem w tym kierunku. Szkółka rozwija się bardzo szybko i bez większej przesady można powiedzieć, że pręży już muskuły na arenie krajowej. Łącznie trenuje w niej obecnie prawie 400 dzieciaków, a wraz z rosnącą liczbą zawodników i zawodniczek pojawiają się kolejne osiągnięcia. Trzeba przyznać, że sukcesy jeszcze mocniej nakręcają dzieci do treningu. Dzięki nim łatwiej dostrzec sens przychodzenia na zajęcia i ciężkiej pracy na nich. W poprzednim sezonie juniorzy młodsi wywalczyli brązowe medale mistrzostw Polski, więc im akurat nie potrzeba więcej motywacji.

 citizen_fb_1200_628

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...