Reklama

Ivan Niegroźny

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

06 grudnia 2015, 21:47 • 3 min czytania 0 komentarzy

Dawno, dawno temu, jeszcze za czasów Henninga Berga, słychać było tu i ówdzie głosy zwolenników większej liczby szans na pokazanie się dla Ivana Trickovskiego. Norweg pozostawał nieugięty – tłumaczył się a to zaległościami treningowymi Macedończyka, a to przepisami ograniczającymi liczbę obcokrajowców spoza UE – i to do tego stopnia, że niektórzy w nowym piłkarzu Legii zaczęli dostrzegać drugiego Orlando Sa, z którym Bergowi nie było po drodze. W związku z  tym, wraz z przyjściem nowego trenera, Trickovski typowany był – również przez nas – na jednego z większych wygranych zmiany na tym stanowisku. Życie pokazało jednak, że Trickovski ciągle jest delikatnie rzecz ujmując – dość dyskretnym wzmocnieniem warszawskiego zespołu. Jeśli oczywiście uznamy, że w ogóle możemy go tak nazwać.

Ivan Niegroźny

Jak na polskie realia gość ma całkiem przyzwoite CV. Gdy przychodził do Legii, nie był anonimem, pamiętaliśmy go z gry w APOEL-u Nikozja. Później trochę wyhamował, nie podbił ani Belgii, ani Zjednoczonych Emiratów Arabskich, ale jego wiek (28 lat na karku) pozwalał wierzyć, że ma jeszcze ambicje, by coś w piłce znaczyć. Jak już wspomnieliśmy, u Berga grał niewiele. Zdążył jednak mocno przyczynić się do wywalczenia remisu z Zagłębiem Lubin. Nowy trener swoimi decyzjami nie do końca podpisał się pod wizją poprzednika. Dokładnie wygląda to tak:

Trickovski za Berga: 190 minut na 990 możliwych (19,2%)
Trickovski za Czerczesowa: 455 minut na 1170 możliwych (38,9%)

Pomocnik gra więcej, miał przerwę reprezentacyjną, by nadrobić zaległości, okres ochronny minął, w związku z tym musiało się w końcu pojawić pytanie o to, ile Trickovski daje swojej nowej drużynie. Najprostsza z możliwych odpowiedzi brzmi: jak na razie niewiele.

W statystykach w lidze: gol i kluczowe podanie. Do tego asysta przy bramce Michała Kucharczyka w pierwszym meczu z FC Brugge.

Reklama

Dziś Trickovski wyszedł kosztem Guilherme w pierwszym składzie na mecz z Wisłą. To dopiero drugi mecz ligowy, w którym pojawił się na boisku od początku spotkania. Pierwszy, w którym przetrwał na nim pełne 90 minut. Rywal całkiem prestiżowy – i jak mogłoby się wydawać – Trickovski dostał od losu prezent, bo jego bezpośrednimi przeciwnikami byli grający z konieczności na lewej obronie Tomasz Cywka i Jakub Bartosz na stronie, który szybko musiał zmienić Bobana Jovicia.

W tym spotkaniu wzięliśmy reprezentanta Macedonii pod naszą lupę. Co tu dużo mówić: zawiódł i to niemal po całości. Nie poradził sobie w pojedynkach z Cywką (!), a młokosowi zapewnił miękkie lądowanie w najwyżej klasie rozgrywkowej. Ba! Momentami Bartosz nakrywał go czapką w pojedynkach fizycznych, a dodatkowo młody defensor bez większych przeszkód mógł sobie trochę pohulać w ofensywie.

W 12. minucie źle zachował się na linii pola karnego, gdy otrzymał przytomne podanie od Dudy. Pod koniec pierwszej połowy, gdy już w końcu uwolnił się spod opieki obrońców, popisał się typowym centrostrzałem i nie da ukryć – powinien w tej sytuacji zachować się lepiej. Coś jeszcze? Może akcja z 84. minuty, w której płasko dośrodkował w pole karne, co świetnie przeczytał Głowacki i sytuacja przy linii bocznej z Guzmicsem, w której naszym zdaniem Macedończyk był faulowany, lecz sędzia uznał, że to właśnie on dopuścił się przewinienia. Tyle. Zatrważająco mało jak na 90 minut gry.

Fakt, że Czerczesow ściągał z boiska innych graczy (Vranjesa, Dudę, Kucharczyka) może mówić coś innego, jednak naprawdę ciężko byłoby nam napisać, że Macedończyk wykorzystał swoją dzisiejszą szansę. Jeśli moglibyśmy go za coś pochwalić, to jedynie za starania (jakieś tam jednak były), ale… bądźmy poważni. To Ekstraklasa, a nie turniej dzikich drużyn, tu nie ma dyplomów za uczestnictwo w zawodach.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...