Reklama

Casual Friday. Czułem się jak jakiś Maradona. Legia uratowała mi życie.

redakcja

Autor:redakcja

27 listopada 2015, 08:28 • 18 min czytania 0 komentarzy

Przeróżne mieliśmy już wywiady w cyklu Casual Friday. Były rozmowy z nadziejami polskiej piłki (Zwoliński, Kapustka), z reprezentantami (Sobiech), ciekawe wspominki z zagranicy (Cabrera, Edi), kompletnie odjechane pogadanki (Ignacik) lub bardziej biznesowe (Socios, Kołakowski). Teraz czas na wywiad, który najbardziej ociera się o tematy medyczne. Ale też wywiad o życiu, które ciężko ostatnio doświadczyło tego piłkarza. Mateusz Szwoch szczegółowo opowiada o leczeniu i nadziejach na powrót do gry w Legii.

Casual Friday. Czułem się jak jakiś Maradona. Legia uratowała mi życie.

Domyślam się, że masz już alergię na to pytanie, ale nie sposób rozmowy z tobą zacząć inaczej. Jak zdrowie?

Doskonale rozumiem, że o to pytasz. Gdybym był dziennikarzem, też na pewno zadałbym to pytanie. Jakiś czas temu kiedy zadzwoniło do mnie kilka osób z rzędu, a ja ciągle ta sama śpiewka, pomyślałem, że mógłbym nagrać swoją odpowiedź i wszystkim wysłać. Na razie ze zdrowiem jest okej. Dostałem pozwolenie na grę, wystąpiłem w sparingu rezerw, ale niestety dzień po meczu – choć początkowo nic nie odczuwałem – obudziłem się z bólem w kolanie. Okazało się, że naciągnąłem więzadła poboczne. Przy takim urazie trzeba się trochę rehabilitować. Od trzech dni mam zabiegi. Dziś byłem już w nowej klinice na bieżni antygrawitacyjnej. Pierwszy raz z tego korzystałem. Ciekawa sprawa – pompuje to balon i cię unosi. Możesz sobie dozować obciążenie, dźwigasz mniejszy ciężar i jest łatwiej. Może jutro pobiegam już normalnie.

Kiedy chcesz wrócić do gry?

Pozwolenie na grę dostałem dwa tygodnie temu i byłem już w kadrze na puchar. Teoretycznie mogę więc występować normalnie. Uraz więzadeł nie ma nic wspólnego z problemami z sercem. Wyleczę kontuzję w ciągu kilku dni i mogę być brany pod uwagę.

Reklama

Liczysz, że w tej rundzie jeszcze zagrasz?

Szczerze? Mam oczywiście nadzieję, ale trochę wątpię. W meczu z Chojniczanką wszystko układało się po mojej myśli. Wynik dobry, wynik z pierwszego meczu też się zgadza, cała sytuacja była korzystna, ale nie dostałem szansy. Trener uważa, że nie jestem jeszcze gotowy. Nie grałem ponad pół roku. Trzeba czasu, żebym wrócił do najwyższego poziomu.

Rozmawiałeś o tym z Czerczesowem?

Dłuższej rozmowy nie było, jedynie krótsze wymiany zdań przed lub podczas treningu. U trenera Czerczesowa większość rozmów odbywa się w grupie. Nie ma dłuższych, indywidualnych jak u trenera Berga. Wybiera do kogo idzie i zamienia kilka słów. Doktor wszystko przedstawił i trener ostrzegał, że gdybym słabo się poczuł, to mam od razu mówić. Od zabiegu minęły już jednak cztery miesiące i może nie mam serca zdrowego na maksa, ale wątpię, żeby którykolwiek sportowiec miał zdrowe wszystko w stu procentach. Pewne uchybienia są dopuszczalne. Nie czuję już jednak żadnego dyskomfortu. Nie czuję, że miałem problemy z sercem.

MECZ 21. KOLEJKA T-MOBILE EKSTRAKLASA SEZON 2014/15: KORONA KIELCE - LEGIA WARSZAWA 0:0 --- POLISH FOOTBALL TOP LEAGUE MATCH: KORONA KIELCE - LEGIA WARSAW 0:0

Co było dla ciebie najtrudniejsze przy całym tym rozbracie z piłką?

Reklama

Świadomość, że można nie wrócić. To inna sytuacja niż przy nawet bardzo poważnej kontuzji, typu zerwanie więzadeł. Wtedy wiesz, że czeka cię ciężka praca przez niecały rok, ale wracasz. To naturalna kolej rzeczy. Tutaj takich gwarancji nie było. Druga sprawa – oglądałem mecze, jeździłem na treningi kuzyna i nie chodziłem przecież o kulach ani nie miałem żadnego urazu. Nie było tak, że leżałem w łóżku i nie mogłem się ruszać. Funkcjonowałem zupełnie normalnie. Czułem, że mogę wejść do nich i normalnie trenować. Nie miałem jednak zgody.

Dostawałeś wcześniej jakieś sygnały od organizmu czy diagnoza była totalnym szokiem?

Szok! Od trzynastego roku życia co pół roku musiałem w Arce przechodzić badania. Taki wymóg dla młodych zawodników. Jeździłem na nie regularnie, ale nie na zasadzie: „niech doktor podbije, co ma podbić i wracam”. Miałem EKG i wszystko inne. Nie było żadnego problemu. Żadnego choćby minimalnego sygnału, że coś mogłoby być nie tak. Gdy dowiedziałem się o chorobie, początkowo pomyślałem: „okej, jest jakiś problem, ale skoro nigdy nie miałem takich kłopotów, to zaraz się go pozbędę”. Problem okazał się poważniejszy.

Całe szczęście, że został wykryty.

Wciąż czuje za to wdzięczność. Wtedy myślałem: kurde, tyle jest milionów zawodników, trzech-czterech boryka się z takimi problemami i padło akurat na mnie?! Nigdy przecież nic mi nie było. Potem kiedy człowiek ochłonie, zaczyna zmieniać spojrzenie i doceniać pewne rzeczy. To był przecież zwykły dzień. Przyjechałem do klubu na śniadanie, potem miał być trening, ale wcześniej miałem otrzymać wyniki badania Holtera. W pierwszym badaniu EKG wyszło coś nie tak, więc poprosili o dwa dodatkowe. Normalna sprawa. Zdarza się. Pomyślałem, że to formalność, zaraz przez to przejdę, ale doktor powiedział, że musimy pogadać w gabinecie. To był pierwszy sygnał, że coś nie gra. Co się dzieje? Wtedy się dowiedziałem po raz pierwszy. Potem wszystko się ciągnęło. Jedne badania, drugie, za miesiąc kolejne, potem jeszcze następne, a w międzyczasie zero piłki. Nie dostałem jednego ciosu, który od razu mnie znokautował.

Ale dostawałeś po drodze wiele mniejszych.

Kolejne badania coraz bardziej szczegółowo pokazywały, na czym polega problem. Potwierdzały, że coś jest nie tak. To już nie były ciosy jak grom z jasnego nieba. Stopniowo się na to przygotowywałem. Skoro sześć badań wyszło nie tak, to przy siódmym nie będzie przecież cudu.

Podejmowałeś jakikolwiek wysiłek? Trucht, basen, siłownia?

Zero.

Łatwo się zapuścić.

To prawda, ale mam akurat taką sylwetkę, że kiedy chciałem zbudować masę mięśniową, było mi trochę ciężej. Z wagą jest podobnie, co przy tej chorobie okazało się pozytywem. Większość zawodników sporo by przytyła. Mój organizm wytrzymał.

Tych badań miałeś tyle, że poznałeś chyba całe środowisko kardiologiczne.

Byłem u wielu specjalistów w Warszawie i okolicach. Zabieg przeszedłem w Zabrzu, a wcześniej wyniki badań wysłano do Madrytu, by ocenił je lekarz, który kiedyś współpracował z Realem. Opinie były zróżnicowane. Wynik rezonansu wyszedł jednak fatalnie. To był kluczowy moment. Pamiętam, jak pojechaliśmy do pani doktor. Wzięła do ręki cały plik badań – tyle ich było – rzuciła okiem na pierwszą lub drugą stronę, tam były wyniki rezonansu i już nie musiała czytać dalej. „Gdzie pan się nadaje do sportu? Pan się musi leczyć, żeby normalnie żyć! Zostaje pan w szpitalu”. Potem przy echo serca okazało się, że jest trochę lepiej.

Który moment w trakcie choroby wstrząsnął tobą najbardziej?

Po rezonansie. Doktor mówił, że lekarze nie znają wyników do końca, ale nie wygląda to najlepiej. Wiedział, że jest fatalnie. Sam też byłem świadomy, że jest źle. Potem zadzwonił z wynikami i stwierdził: „Mati, myślmy pozytywnie, ale możliwe, że to koniec z piłką”. Strasznie to we mnie uderzyło. Były łzy. Musiałem od razu poinformować rodziców i menedżera, ale ciężko mi było wydobyć jakiekolwiek słowo. Wszyscy mnie wspierali. Nikt nie powiedział: „Sorry, będziesz robił coś innego”. Każdy powtarzał, że jakoś się ułoży i sam też zacząłem w to wierzyć. Nie dopuszczałem do siebie najgorszych myśli.

Miałeś plan B?

Myśli były przeróżne. Kiedy po zabiegu wróciłem do domu rodzinnego i nie mogłem uprawiać sportu, zająłem się zwykłymi sprawami, które rodzice mają na porządku dziennym. Mama prowadzi sklep odzieżowy. Kiedy miała jakąś sprawę lub chciała odpocząć, to sam tam jechałem i byłem sprzedawcą. Po prostu sprzedawałem odzież, żeby cokolwiek robić. Myślałem też o studiach na AWF i o pracy z młodzieżą. Prezes Leśnodorski – za co mu dziękuję – od razu powiedział mojemu menedżerowi, że jeżeli czeka mnie dłuższa przerwa, to mogę pomagać grupom młodzieżowym. Wszystko po to, żeby zostać przy piłce. Żebym nie pojechał do domu i się nie załamał. Od trzynastego roku życia żyję jednak na walizkach, najpierw w internacie w Gdyni, potem w mieszkaniu i chciałem więcej czasu spędzić z rodziną. W Warszawie nie mam tylu znajomych, a u siebie miałem rodziców i dziewczynę. Dzięki nim mogłem myśleć o czymś innym.

Pojawił się wtedy artykuł, że wpadłeś w depresję.

Śmieszna sytuacja. Wracałem samochodem od dziewczyny i zadzwonił dziennikarz, chyba z „Przeglądu Sportowego”. Rozmawiamy, rozmawiamy, pyta, jak się czuję, więc odpowiadam, że bardzo dobrze. Mówiłem same pozytywy. Wszystko przedstawiłem w dobrym świetle. Powiedział nawet, że jest zdziwiony, że tak pozytywnie zareagowałem, super, trzymaj się, ekstra i w ogóle świetnie. Rozmowa odbyła się w sobotę, a w poniedziałek dzwoni menedżer:

– Co jest z tobą? Nie chce ci się w piłkę grać?

– Co się stało?

– Ktoś napisał, że wpadłeś w depresję.

Zadzwoniłem do tego pana, ale nie odbierał. Zapytałem w SMS-ie, dlaczego piszą takie rzeczy. Odpisał, że dostał informację od zaufanej osoby z klubu. Pytam więc, skoro rozmawiał ze mną, to dlaczego sugeruje się opinią innych? Próbował przeprosić, ale już nie chciałem ciągnąć tematu. Przecież odebrałem, porozmawialiśmy i powiedziałem prawdę. Ludzie z mojego otoczenia wiedzieli wszystko. Wiedzieli, że dobrze się czuję i nie ma mowy o żadnym załamywaniu się. Jeżeli ktoś czyta z zewnątrz, to pewnie pomyśli: „chłopak ma problemy z serce, więc mógł wpaść w depresję”, ale mnie to nie dotyczyło nawet w najmniejszym stopniu.

ZGRUPOWANIE LEGII WARSZAWA W HISZPANIA --- LEGIA WARSAW TRAINING CAMP IN SPAIN

Ten sklep z odzieżą to chyba taki pierwszy powrót do „normalnego” życia, jakie prowadzi większość zwykłych ludzi. Piłkarze rzadko tego dotykają.

Zgadza się. Pierwszy taki moment od trzynastego roku życia, bo wcześniej byłem zbyt młody, żeby zrozumieć takie rzeczy. Masz rację – żyjemy w innym, wygodniejszym świecie. Mamy swoje obowiązki, ale potrafimy wygospodarować więcej czasu wolnego. W porównaniu z moimi rodzicami czy siostrą życie piłkarza wygląda zupełnie inaczej, ale nie przeraziło mnie to – jak powiedziałeś – „normalne” życie. Gdyby sytuacja potoczyła się źle, to spokojnie dałbym radę.

Bałeś się zabiegu ablacji? 

Może większych obaw nie miałem, ale jednak siedzi to w głowie. Sporo rozmawiałem z doktorem, który prowadził mnie przez całą chorobę. Powiedział, że ten zabieg udaje się w 99 procentach. Szybka sprawa i od razu po arytmii.

Tomek Dawidowski opowiadał na Weszło, że strasznie źle go zniósł. Brzmiało to dość drastycznie (całość TUTAJ).

Czytałem ten wywiad.

Przed zabiegiem?

Akurat po. Gdybym czytał przed, to pewnie miałbym większe obawy, bo nie słyszałem aż takich historii. A może doktor chciał mnie pozytywnie nastroić? Mój zabieg trwał ponad godzinę. Był bolesny – nie ukrywam – ale nie na tyle, żebym musiał prosić o przerwę. Gdyby zajął kilka godzin, na pewno bym poprosił. Cały zabieg polega na tym, że robią dziurkę w pachwinie i dzięki elektrodzie idą przez żyłę aż do mięśnia sercowego. Następnie szukają odpowiednich miejsc i je wypalają. Ciężko to do czegoś porównać. To taki ból, jakbyś miał w klatce więcej powietrza, które chce ją rozerwać. Przez cały czas jedna kontaktowałem. Patrzyłem na ekranik i widziałem, jak zabieg przebiega. A doktorzy na luziku. Nawet momentami żartowali. Jeden przy biurku kierował operacją, a drugi przy mnie sterował elektrodą. Nawet im się ręce nie trzęsły. Robili to z takim spokojem, jak my podajemy sobie na treningu. Po zabiegu od razu zrobili mi EKG. Mój wcześniejszy wynik to było szaleństwo. Dwadzieścia tysięcy zaburzeń serca na dobę, podczas gdy u normalnego człowieka jest ich kilka! Teraz mam piętnaście i jest super. Byłem w szoku, gdy tuż po ablacji zobaczyłem wynik badania. Było perfekcyjne. Nie mogłem uwierzyć, że to wszystko potoczyło się tak szybko.

Nie można było wcześniej doprowadzić do operacji?

Do wszystkiego trzeba było dojść stopniowo. Najpierw trzeba było przebadać rodziców i sprawdzić, czy choroba nie jest dziedziczna. I tu był stres, bo gdyby tak się okazało, to byłby definitywny koniec z piłką. Wtedy już tego nie wyleczysz. Na szczęście rodzice okazali się zdrowsi ode mnie. Ablację zrobiliśmy najszybciej jak się da. Zwykle gdy ktoś rejestruje się na własną rękę, czeka około rok. Ja czekałem miesiąc.

Pewnie zdążyłeś się w trakcie naczytać o chorobach serca. A może wolałeś się całkiem odciąć?

Powiem ci, że na początku – przy tych pierwszych informacjach o arytmii – czytałem sporo. Potem pojawiła się choroba serca, kardiomiopatia. Doktor wtedy uprzedził: „Mati, nie czytaj o tym, bo możesz się załamać”, ale wiadomo – ciekawość wygrała. Niektórzy pisali, że to zagraża w życiu. Nie było nawet żadnej wzmianki o sporcie czy wysiłku. Wolałem dalej nie czytać, bo można się tylko samemu dobić. Nie wchodziłem na kolejnych czterdziestu stron. Z drugiej strony zdawałem sobie sprawę, że doktor wie, co mówi i nie będzie wciskał mi bajek.

Masz już pewnie sporą wiedzę o kardiologii.

Aż tak dużej nie mam. Gdybym sam musiał się wszystkim zajmować, umawiać kolejnych lekarzy i organizować badania, to na pewno miałbym większą. Legia podała mi jednak wszystko na tacy. Dostawałem telefon, adres, masz być tu i tu o takiej porze, jechałem, zgłaszałem się do recepcji i wszystko załatwione. Całe leczenie – pełen profesjonalizm. Czułem się jak jakiś Maradona, na którego chuchają i dmuchają. Wiedzę kardiologiczną bardziej pogłębił doktor Tabiszewski, który jest ortopedą, ale ciągle rozmawiał na mój temat z kardiologami. Bardzo pozytywny człowiek. Nie jest tak, że tylko cię pyta o zdrowie i cześć. Widać, że praca sprawia mu radość. Interesuje się piłką. To dla niego jak hobby.

Co ostatecznie było powodem tych problemów? Faktycznie przeziębienie?

Nie da się tego określić, ale z hipotez lekarzy wynikało, że mogło to być niedoleczone przeziębienie. Zapalenie mięśnia sercowego sprawiło, że na sercu pojawiły się blizny. To powodowało arytmię. Najważniejsze było, żeby wyleczyć chorobę. Do przyczyny trudno było dojść.

Czego nauczyła cię ta choroba?

Żyję w świecie piłki praktycznie od trzynastego roku życia. Większość wie, jak to wygląda. Nie mamy tak wielu obowiązków jak ludzie w innych pracach. Nie martwimy się o to, żeby przetrwać. Choroba nauczyła mnie, żeby wykorzystywać każdą sekundę i szanować to, co mam. Nie ukrywam, że w przeszłości zdarzały się sytuacje, kiedy nie chciało się iść na trening lub załamywało się, gdy trener nie powołał do osiemnastki albo zagrało się słabo. Każdy ma momenty słabości. Każdy może się zniechęcić. Ta choroba pokazuje, żeby szanować swoją sytuację. Nie każdy może być Messim i grać w Barcelonie. Dla niektórych Ekstraklasa może znaczyć bardzo dużo.

Najlepszy moment w trakcie rekonwalescencji to odebranie potwierdzenia, że możesz trenować? A może powitanie w szatni?

Odebranie tego pozwolenia. Przyjechałem do Warszawy i pojechałem do lekarza, który miał wydać decyzję. Rozmawialiśmy i zmierzył mi puls. Był wysoki. Tak się stresowałem, że aż tętno mi skoczyło. Największa ulga, kiedy dostałem pozwolenie. Ulga i przełom. Dzień później wróciłem do klubu. Poszedłem porozmawiać z trenerem Bergiem, wracam, wszyscy trenerzy idą przede mną, wszyscy poszli do szatni, zamknęli drzwi, a doktor coś zaczął świrować, żebym się zatrzymał. Pomyślałem, że będą chcieli mi pogratulować, a tam balony i serpentyny. Czy łezka się zakręciła? Jakoś wytrzymałem, ale naprawdę się wzruszyłem.

MECZ TOWARZYSKI: LEGIA WARSZAWA - DNIPRO DNIEPROPIETROWSK 1:3 --- FOOTBALL FRIENDLY MATCH: LEGIA WARSAW - DNIPRO DNIPROPETROVSK 1:3

Cały twój okres w Warszawie jest dość niefortunny. Przeszedłeś z Arki do Legii, czyli wielu pewnie chciałoby się zamienić, ale pasmo niepowodzeń zdrowotnych jest bardzo długie. 

Jak czasem się zastanawiam, ile przeszedłem przez ostatni rok, a ile do momentu transferu… To dość niewiarygodne. Mnie zawsze omijały kontuzje. Wszyscy łapali różne urazy przez te lata, były naciągnięcia „dwójki”, „czwórki”, kontuzje mięśniowe. Nikogo to nie omijało poza mną. Koledzy wręcz mówili: „ale ty masz fajnie, że jesteś zawsze zdrowy”. Sam byłem w szoku. Aż na pięć kolejek przed końcem sezonu pierwszej ligi doznałem kontuzji, która utrudniła mi początek w Legii. Na początkowym USG nic nie wyszło. Podczas treningów momentami nie mogłem biegać, więc robiłem coś w miejscu, żeby dograć te kilka meczów. Nie było jednak poprawy. Pojechaliśmy na rezonans i okazało się, że złamałem kostkę. Trudne do zauważenia minimalne pęknięcie. Potem, latem, przeszedłem do Legii, ale nie zaliczyłem okresu przygotowawczego. Rozpoczął się sezon i trener zaczął rotować. Patrzyłem na niektóre mecze i myślałem: „kurde, w tym naprawdę mógłbym zagrać”. W niektórych wymieniał niemal cały skład. Grali juniorzy, a ja to oglądałem z trybun. Masakra.

W najgorszym momencie doznałeś tej kontuzji.

Nie ma gorszego momentu niż przed przyjściem do nowego klubu. Od razu stawia cię to w innej pozycji. Bez okresu przygotowawczego to naprawdę dramat. Potem wróciłem w trakcie sezonu, zagrałem z trzy mecze, ale na jednym z treningów naciągnąłem „dwójkę”. Dwa tygodnie przerwy. Wróciłem do obciążeń, następnie do gry, a potem ta sama kontuzja co teraz. Czyli naciągnięte poboczne.

Organizm ci się rozregulował? Brakuje zwykłego reżimu treningowego i ciągłości?

Dokładnie. Kiedy łapiesz kontuzję, musisz stracić ten rytm. A kiedy próbujesz wyrównywać prawą nogę, tracisz jeszcze coś innego. To taki łańcuch. Myślę, że właśnie z tego powodu łapałem urazy. Odbyłem bardzo wiele treningów na siłowni, gdzie przywiązywaliśmy dużą wagę do nóg, ale to naciągnięcie w rezerwach było zwyczajnym nieszczęśliwym wypadkiem. Nie uważam siebie za szklanego. Gdybym taki był, to już wcześniej łapałbym częściej urazy. Potrzebuję czasu i mocniejszego treningu, żeby organizm się dostosował do normalnego cyklu.

Nie obawiałeś się przeskoku z Arki do Legii? Ostatnio kilku piłkarzy jak Góralski czy Czerwiński pokazało, że nie jest on aż tak drastyczny.

Przeskok jest, ale może nie tak ogromny, z którym nie da się poradzić. Jednym idzie szybciej, drugim wolniej, a mnie byłoby łatwiej, gdybym bez przygód przepracował pierwszy okres u trenera Berga. Potem dostałem szansę, ale nie jestem zadowolony. Nie wykorzystałem ich. Nie podłamuję się jednak, że jestem słaby na Legię, bo wiem, że nie byłem w stanie pokazać wszystkiego. Nie mogłem dojść do maksymalnej formy. Kiedy przechodzisz z Arki do najlepszego klubu w Polsce, to dyspozycja musi być bezwzględnie najwyższa, żeby się łapać do składu. Nie zastanawiałem się wtedy, czy od razu zacznę grać, czy będę musiał czekać na szansę. Pomyślałem, że muszę się pokazać z super strony.

Miałeś inne możliwości niż Legia?

Już wcześniej były różne opcje. Raz dostałem od menedżera sygnał: „w poniedziałek jedziesz do klubu z Ekstraklasy i zaczynasz treningi”, ale potem jakoś ucichło. Temat Legii istniał od pół roku, ale pod koniec kontraktu pojawiły się też sygnały z innych klubów. Miałem nawet jechać na badania medyczne, jednak do gry włączyła się Legia. Byłem na sto procent za transferem. W mojej miejscowości nazwy Lechia i Arka to porządne firmy i kiedy dostałem pierwszą szansę treningów, to już był dla mnie szok. Legię zna jednak każdy w Polsce. Super klub dla mojego rozwoju. Ogromna perspektywa.

Usłyszałeś, na jakiej pozycji docelowo cię widzą? Miałbyś być zmiennikiem albo kandydatem do zastąpienia Dudy, „ósemką” czy skrzydłowym?

Nie było konkretnej rozmowy. Trener Berg mówił, że najpierw muszę wyleczyć kontuzję, ale jestem utalentowany i jeżeli będę się dobrze prezentował na treningach, to dostanę szansę. Nikt mi nie powiedział, że z góry będę zmiennikiem. Po pierwszych treningach doznałem sygnał, że trener jest zadowolony. W debiucie zagrałem na skrzydle, co wcześniej podczas meczów mi się nie zdarzyło. Miałem zadanie schodzić do środka jako fałszywy skrzydłowy.

A sam gdzie najlepiej się czujesz?

Miałem okresy, kiedy mówiłem, że tylko „dziesiątka”. Innym razem, że tylko „ósemka”. Te dwie pozycje odpowiadają mi najlepiej. Skrzydło jakoś nie do końca mi pasowało. To znaczy – jeżeli mam tam zagrać, to oczywiście zagram, ale lepiej się czuję w środku. A najbardziej podoba mi się taki bardziej hiszpański system, gdzie dłużej rozgrywa się piłkę. Czasem oglądam topowe zespoły z lig zagranicznych. Tam jest większa kultura gry. Nie ma tak, że „dziesiątka” dostaje piłkę z przodu i od razu ma trzech na plecach. Czasem się cofa i rozgrywa. Występuje jako kreator. U nas „dziesiątka” często ma mało czasu i faktycznie może się wyróżnić prostopadłym podaniem, ale najczęściej nie jest przy piłce. Dostaje pojedyncze momenty, kiedy może się pokazać.

MECZ 15. KOLEJKA T-MOBILE EKSTRAKLASA SEZON 2014/15: POGON SZCZECIN - LEGIA WARSZAWA --- POLISH FOOTBALL TOP LEAGUE MATCH: POGON SZCZECIN - LEGIA WARSAW

Wybierając klub zwracałeś uwagę na to, jaki styl najbardziej odpowiadałby twoim predyspozycjom? Zakładałeś na przykład, że nie ma sensu iść do drużyn z dolnej połówki, bo one skupiają się na kontratakach i zawodnik o twojej charakterystyce nie będzie znajdował się pod grą?

To wręcz była jedna z głównych przyczyn! Legia lubi kontrolować mecz, co najbardziej było widoczne za czasów trenera Urbana. Wtedy długo utrzymywali się przy piłce. Pozostali mogli kontrować. Widziałem siebie w takiej grze i że przechodząc do takiej drużyny, łatwiej mi będzie pokazać moje główne walory niż gdzie indziej.

Dajesz sobie jakiś termin, do momentu którego wypadałoby się wreszcie wybić?

Ciężko powiedzieć. Po zakończeniu rundy na pewno będą rozmowy i zobaczę, gdzie będzie mnie widział trener. Może mi powiedzieć, że lepiej będzie, jeśli pójdę na wypożyczenie. Zdaję sobie z tego sprawę. Nie ukrywam nawet, że zakładam taką opcję. Do tej pory jednak żadnych rozmów nie było, bo brakowało czasu i odpowiedniego momentu, skoro nie byłem nawet dopuszczony do meczów. Klub może zapytać: „chcesz przyjść do nas, a nie możesz grać?”. Teraz będzie więcej czasu i lepsze okoliczności.

A zakładasz wypożyczenie do pierwszej ligi czy nie chcesz spaść z poziomu Ekstraklasy?

Jeszcze się nie zastanawiałem. Po pierwsze – zależy, jaką rolę będzie dla mnie widział trener Czerczesow, a po drugie – gdzie ewentualnie widziałby mnie trener innej drużyny. Pamiętajmy, że przez rok nie było mnie na żadnym poziomie rozgrywkowym. Nawet gdybym występował w pierwszej lidze, to mieliby na mnie jakiś podgląd. Nie wiadomo, jak trenerzy zareagują po niemal roku bez piłki. Jeżeli mam jednak odejść na wypożyczenie, to po to, by regularnie grać. Ale mówię – decyzje jeszcze nie zapadły.

Jak się w ogóle czujesz w Warszawie i jak się wprowadziłeś do szatni? Są tam różne osobowości, a ty jesteś raczej skryty.

Dokładnie. Mój charakter nie pomaga w szybkiej aklimatyzacji. Pewnie dlatego nigdy nie będę zmieniał zespołów co pół roku. Szatnia przyjęła mnie pozytywnie. Radović wręcz mnie zaszokował. Miazga. Taki zawodnik, a non stop pytał, jak się czuję, gdzie grałem, z kim. Na treningach też ciągle pomagał. Fantastyczny człowiek. Najlepszy kontakt złapałem z Michałem Masłowskim, Kopczyńskim i młodymi, którzy są teraz na wypożyczeniu. Warszawa? Wiadomo, wszędzie trzeba było jeździć z nawigacją, ale przez pierwsze trzy miesiące nigdzie się nie ruszałem, bo chodziłem o kulach. Potem poznawałem miasto coraz bardziej. Kiedy dziewczyna przyjeżdżała, zwiedzaliśmy jakiś park lub muzeum. Nie jestem typem, który co weekend musi wyjść na imprezę. Warszawa mnie nie wciągnęła.

Szczerze – jesteś w stu procentach zadowolony z tego transferu?

Z samego transferu jestem. Rozumiem, że ktoś może oceniać: „fajnie, że przyszedł do Legii, ale nie gra”. Na moją sytuację należy spojrzeć szerzej. Wiem, że w innym kubie te problemy z sercem mogłyby pozostać niewykryte albo nawet by je wyłapano, ale musiałbym sobie radzić na własną ręką. Z doświadczenia wiem, że byłoby mi ciężko. To główny i najważniejszy pozytyw. Bo trochę, a nawet bardzo… Legia uratowała mi życie.

Rozmawiał TOMASZ ĆWIĄKAŁA

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Ekstraklasa

Daniel Szczepan: Pracowałem na kopalni. Myślałem, by się poddać i rzucić piłkę [WYWIAD]

Jakub Radomski
0
Daniel Szczepan: Pracowałem na kopalni. Myślałem, by się poddać i rzucić piłkę [WYWIAD]
Polecane

Majchrzak: Udowodniłem, że jestem niewinny. Nie należy mi się łatka dopingowicza

Sebastian Warzecha
1
Majchrzak: Udowodniłem, że jestem niewinny. Nie należy mi się łatka dopingowicza

Weszło

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

0 komentarzy

Loading...