Przez jakiś czas parkując pod kamienicą zastanawiałem się: jak to jest, że zanim jeszcze wyłączę radio i wyjmę kluczyk ze stacyjki, na masce pojawia się sąsiadka z krzykiem, że stoję na nieswoim miejscu. Oczywiście „miejsca” i ich „właścicieli” wyznacza właśnie ta sąsiadka, zawsze czujna, zawsze głośna i zawsze obecna, gdy ktoś śmie naruszyć przepisy sąsiedzkiego savoir vivre’u. Przyjechałeś tylko po ubrania, w odwiedziny do koleżanki? Nieważne. W trzy i pół sekundy ona jest przy wozie, by pokierować cię za bramę. Szeryf podwórka. Wódz. Nadszyszkownik.
Zdążyłem oczywiście zapomnieć o wyjaśnieniu tajemniczej czujności szefowej parkingu pod kamienicą, aż rozwiązanie przyszło samo na jednym ze spotkań wspólnoty mieszkaniowej. Okazało się, że pani wyznaczająca kto, gdzie i czym może stanąć na podwórku ma na swoim prywatnym telewizorze (!) obraz live (!!) z kamer monitoringu zamontowanych jakiś czas temu w celu przeciwdziałania chuliganom i złodziejom (!!!).
Starsza kobita na własnym telewizorze prowadziła prywatną wojnę z niepoprawnie parkującymi, będąc jednocześnie „Wielkim Bratem” kontrolującym wszystkie ruchy mieszkańców w pobliżu klatki schodowej i na niewielkim parkingu.
Nie jestem pewny, czy tego chcieli lokatorzy, montując kamery.
Druga sytuacja. Blok. Nowiutki system kilku kamer, który już na zawsze wyeliminuje grafficiarzy oraz meneli koczujących w piwnicach. „Nowa jakość”. Widać kto wchodzi, kiedy wychodzi, z czym, na upartego można zajrzeć w siatkę pani Basi z trzeciego piętra, żeby łatwiej odgadnać, czy planuje rosół, czy pomidorówkę. Idylla. Teraz już nic złego się w tym bloku nie przytrafi, już nic złego się nie stanie.
Tyle że jednemu z lokatorów perfidnie zajebano rower. Wybaczcie słowo, ale niestety, kradzież to szlachetny fach Arsena Lupina i „Szpicbródki”, a ten Harnaś herbu Żubra zwyczajnie rower zajebał. Wyłamał kłódkę, wziął rower pod pachę i ulotnił się z miejsca zdarzenia. Naturalnie, monitoring wyłapał całą sytuację, a jakże. Ba, chyba ze cztery kamery niezależnie od siebie nagrały całe zdarzenie. Ale niestety, dostęp do widoku z tychże kamer ma tylko pan ochroniarz. Może oczywiście zobaczyć, co się stało, przekazać taśmy policji, ale – na to potrzeba szeregu próśb, zgód i upoważnień. A kamery są zrobione tak, że po trzech dniach obraz zostaje nadpisany.
I niestety, nieudolny naśladowca Kwinty odjechał na rowerku w siną dal, a monitoring okazał się drogą zabawką nadającą się co najwyżej do roli straszaka dla dzieciaków chcących kopać piłkę o ścianę bloku.
Obie historie są prawdziwe. Podobnie jak prawdziwa jest nienawiść ludzi do polityków, prawda? Och, to nienawiść autentyczna, szczera, niczym niezmącona. Godzi ludzi ze wszystkich środowisk, ze wszystkich opcji. A jednak, jakimś cudem lud bezwzględnie popiera oddawanie w ręce tychże polityków coraz większych kawałków naszej prywatności. Kamery, radary i inne zabawki służące inwigilacji rosną jak grzyby po deszczu, często ku uciesze osiedla. „Wreszcie będzie spokojnie”. Oczywiście spokojnie nie jest, za to nieswojo, gdy w niesiony przez ciebie czteropak wpatrują się oczy kilkunastu elektronicznych urządzeń – owszem.
Jestem pod dużym wrażeniem nowej części przygód Jamesa Bonda. Od jakiegoś czasu mam wrażenie, że seria dość trafnie uosabia i naświetla największe lęki publiczności. Raz są Rosjanie, innym razem terroryści, jeszcze kiedy indziej szalony wizjoner medialny, albo Korea Północna. Wszystko zależnie od czasu, w jakim powstaje film. „Spectre” jako wroga pokazuje utopijną wizję pełnej kontroli. Kontroli w imię bezpieczeństwa.
Do tej pory byliśmy przyzwyczajeni, że za bezpieczeństwo płaci się wolnością. Tracisz prawo do decydowania o sobie w imię bezpieczeństwa. Godzisz się, by policjant dobierał ci imprezy, na które powinieneś iść, by kilku urzędników dobrało ci produkty, które możesz jeść, a kolejni zadecydowali, czy twój szampon na pewno nie tworzy zagrożenia terrorystycznego na pokładzie samolotu. Co prawda kończyło się to trochę jak z hańbą i wojną – wolność traciliśmy, a bezpieczniej i tak się nie czuliśmy, ale jednak, ta konieczność zrzekania się wolności w imię wyższego dobra była dość łatwa do uzasadnienia.
Teraz jest inaczej. Nie płacimy już wolnością, płacimy prywatnością. Facebook pyta o numer telefonu po raz setny, zaraz pewnie poprosi o skan dowodu. Twitter i Instagram koniecznie chciałyby znać moją pozycję na mapie, Google zawsze poratuje reklamą sklepu obuwniczego, jeśli nieopatrznie szukałem nowych cichobiegów. Boję się tego wszystkiego. Jeśli już płacę prywatnością – chciałbym chociaż wiedzieć komu. Dlaczego? I czy to ludzie godni zaufania?
Tymczasem moje dane zbiera przede wszystkim policja, której nie ufam, politycy, którym nie ufam, Facebook, któremu nie ufam i Google, któremu nie ufam kompletnie. No i rada osiedla wraz z firmą ochroniarską i strażą miejską, którym również ni w ząb nie jestem w stanie zaufać. Dlatego nigdy nie przyzwyczaję się do filmowania mojego wizerunku z dowodem przystawionym do twarzy na meczu wyjazdowym. Nie przyzwyczaję się do kamer na blokach i rogach ulic. Doszło do absurdu, gdy bardziej od terrorystów boję się kontroli.
*
Nie potrafię wyrazić słowami jak dumny jestem z historii naszego narodu. Uwielbiam ten dzień i wklejam utwór, który chyba najlepiej oddaje to, co czuję co roku podczas Święta Niepodległości. Chciałbym, by wszyscy pamiętali, by wartości mieć nie tylko na koszulkach a patriotyzmu nie ograniczać do kilku okrzyków w Warszawie raz w roku. Spokojnego świętowania i oby już nigdy Polska nie zniknęła z map.