W swoim pokoju hotelowym albo w okolicznym pubie, w samotności albo w towarzystwie, na trzeźwo albo przy szklance butelce whisky. Nie wiemy, jak Jose Mourinho spędził ten wieczór. Bo na pewno nie było go na Britannia Stadium, gdzie Chelsea grała ze Stoke. Nie mógł wejść na stadion, a to efekt kary, którą za obrażanie sędziego dostał od FA. Kary, od której nawet się nie odwołał. Stwierdził, że… i tak nie ma sensu. Może był na łączach ze swoimi asystentami i sterował zespołem z tylnego siedzenia, a może – jak zapowiadał – przesiedział ten mecz na ławce w parku, nerwowo odświeżając livescore na swoim iPadzie. A propos ławki, wygląda na to, że Portugalczyk przyzwyczaja już swój tyłek do nowego podłoża. Bo nie wiadomo, ile razy będzie mu jeszcze dane zasiąść na ławce trenerskiej Chelsea. I czy w ogóle.

Chelsea znowu przerżnęła. To koniec Mourinho?

New Chelsea manager Jose Mourinho talks to the media during the Chealsea FC press conference at Stamford Bridge on June 10, 2013 in London, England. Mourinho is returning to Chelsea for a second spell in charge of the West London Premier League team.

Londyńczycy zagrali jak zwykle. Bezbarwnie, bezzębnie. Z drużyny, która jeszcze nie tak dawno lała wszystkich jak leci, zostały strzępki. Powiedzieć, że coś w tej drużynie się zacięło, to jak powiedzieć o lotnisku w Radomiu, że jest lekko nierentowne. Na pięć ostatnich meczów w lidze, Chelsea przerżnęła cztery. Stoke City przejechał się po mistrzu Anglii w ostatnim czasie dwa razy – dziś i półtora tygodnia temu, wyrzucając go za burtę Capital One Cup. STOKE CITY!

Przez długi czas wydawało się, że Chelsea nawiąże walkę, że jeszcze nic nie jest przesądzone. Że środowe zwycięstwo w Lidze Mistrzów natchnie drużynę na nowo. Ale wraz z początkiem drugiej połowy demony wróciły. Arnautović sieknął taką przewrotkę, że Begović mógł tylko przyklasnąć. Na gola Stoke „The Blues” zareagowali… nijak. Miewali jedynie podrygi, jak wtedy, gdy Pedro trafił słupek. Brakowało nie tylko determinacji, ale również jakości. Ciężko myśleć o wyrównaniu, kiedy Remy w polu karnym potyka się o własne nogi a Costa, zamiast strzelaniem goli (w tym sezonie tylko dwa), zajmuje się wąchaniem rywali.

Taki paradoks: coś się w tej drużynie wypaliło, a teraz potrzeba jej kogoś, kto ugasi pożar. Mourinho w walce o utrzymanie doświadczenia nie ma żadnego a… z nim na pokładzie — jak tak dalej pójdzie — „The Blues” za chwilę znajdą się w strefie spadkowej. Raz na wozie, raz pod wozem, panie Mou. Bo na wspólnym wózku to pan z piłkarzami raczej nie jedzie.

***

To jeszcze krótko o spotkaniu Manchesteru United z West Bromwich Albion. W zasadzie nie musielibyśmy oglądać transmisji, żeby cokolwiek o nim napisać. Był przewidywalny jak uszka w barszczu na święta. Wiadomo było, że Manchester – biorąc pod uwagę jego ostatnią formę strzelecką – będzie męczył, męczył, aż w końcu wymęczy. I tak wyglądał ten mecz. Cały czas niby kontrolowali grę, niby sobie podawali, utrzymywali się przy piłce, ale nie wynikało zupełnie nic. No, poza falą ziewnięć i pomruków na trybunach. Wszystko na dwójce, bez wrzucania trójki. Obrotomierz ani razu nie doszedł nawet do połowy skali.

„Czerwone Diabły” strzelają ostatnio tyle, co kot napłakał. I dziś też – gdyby nie pomoc gości – zapewne nie daliby rady niczego upchnąć w siatce. A ci byli dość hojni. Najpierw Lingard dostał od obrońcy prezent w postaci podania tuż przed pole karne. Przyjął, przymierzył, pociągnął po długim rogu. Klasa. No i potem, już w końcówce, Matrial wychodząc sam na sam przyjął kosę od McAuleya (karnego wykorzystał Mata), który chciał spędzić najwyraźniej najbliższą kolejkę z rodziną. Faul był totalnie absurdalny – doliczony czas gry, mecz nie do uratowania… Totalna głupota.

Niepokojący jest ten minimalizm United, ale na WBA wystarczyło. Kontakt ze ścisłą czołówką utrzymany.


ALL GOALS // Manchester United 2 – 0 WBA // 07… przez flashhighlights