Reklama

Pięć powodów, dla których pokochaliśmy kadrę

redakcja

Autor:redakcja

09 października 2015, 14:26 • 7 min czytania 0 komentarzy

Polska pokochała kadrę. Nie ma co do tego wątpliwości. Każdy czuje gdzieś pod skórą, że wracają te wielkie dni i wielkie emocje z przełomu wieków, gdy pół narodu siedziało przed telewizorem wpatrując się z napiętymi mięśniami w kolejne mecze kadry Janusza Wójcika a potem Jerzego Engela. To był magiczny czas i magiczne chwile, jakieś niemal mistyczne momenty wielkiego zjednoczenia wobec kilkunastu ułomnych chłopaków, którzy przecież nigdy nie byli Hiszpanią, nigdy nie dali nam piłkarskiej jakości, która zbierałaby przed odbiornikami najbardziej wymagających koneserów futbolu z całej Europy.

Pięć powodów, dla których pokochaliśmy kadrę

Potem to uczucie zaczęło gdzieś przygasać. Najpierw z uwagi na kiepskie wyniki, potem ogólny klimat wokół kadry, zamieszanie z usunięciem Orła z trykotów, aferę korupcyjną w polskiej piłce, wreszcie przez wzgląd na farbowane lisy, od Rogera, aż po zagraniczny zaciąg Smudy. Piłkarze kojarzyli się z grupą przypadkowych osób różnych narodowości zebranych w bezpłciowych strojach pod szyldem skompromitowanej organizacji, jaką wówczas był PZPN. No i w dodatku przegrywali wszystko, co było do przegrania, od zwycięstw w eliminacjach do Mistrzostw Europy 2008 aż do ubiegłego roku trwał jeden wielki ciąg porażek i zawodów.

Efekt był taki, że nie dawali nam radości ani swoim zachowaniem, ani tym bardziej swoją grą. Nie było lekko się z nimi utożsamiać, nie było łatwo stawiać ich na piedestale, jako przykładnych piłkarzy, do których równać winna cała polska młodzież. Wyobrażacie sobie malucha biegającego po betonowym boisku w obsydianowej koszulce Obraniaka? Nie ma co wpadać naturalnie w hurraoptymizm, ale te eliminacje pokazały, że pewien sukces już udało się osiągnąć. Mamy drużynę, którą bez wątpienia da się lubić. Dlaczego? Przyczyn jest co najmniej pięć.

1. WYNIKI. PRZYKŁAD? ZWYCIĘSTWO NAD MISTRZAMI ŚWIATA

To bez wątpienia był kamień węgielny pod budowę nowej drużyny. Nowej reprezentacji Polski. Jakoś w tym okresie odcięto definitywnie ogon w postaci różnych obcokrajowców pchających się do kadry (nieszczęsnego Cionka staramy się nie liczyć, na boisku za często się w oczy nie rzuca). Jakoś w tym okresie kanał „Łączy nas piłka” puszczał kolejne kulisy z życia kadry, które odkrywały, że to jednak nie stado przemądrzałych bufonów, ale zwyczajni, mili goście z naszych podwórek. Z Polski. Chyba wszyscy czuli, że coś się zmienia, że coś się tworzy. Zmiana atmosfery wokół PZPN-u, wokół całej naszej piłki, zmiana postrzegania Lewandowskiego, coraz lepsza forma Milika. Potrzebny był jeszcze sukces drużyny.

Reklama

I trudno wyobrazić sobie większy, niż ten, który osiągnęliśmy w meczu z Niemcami. Ze świeżo upieczonymi mistrzami świata, w składzie naszpikowanym gwiazdami. Wspominając dzisiaj nasze słowa po tamtym meczu, po plecach maszeruje armia mrówek.

Mamy wojowników, którzy potrafili w jednej akcji cztery razy jechać na dupie, mamy ludzi z ogromnym serduchem, którzy potrzebowali tylko wiary, że ich walka ma sens. Że warto zapierdalać, że to wszystko jest do zrobienia, że da się zamurować bramkę, da się wygrać z każdym – wystarczy koncentracja, konsekwencja, fura szczęścia i piękny wieczór na stadionie wypełnionym Polakami.

I to wszystko z Niemcami. NIEMCAMI.

Wtedy do tego całego opakowania, w które od pewnego czasu owijano kadrę, wreszcie włożono pełnowartościowy produkt. Sukces piłkarski. Sukces, po którym – umówmy się – wybaczylibyśmy pewnie nawet porażkę z Gruzją. Nie ma wątpliwości, będziemy to wspominać za rok, pięć i dziesięć lat.

2. PEWNOŚĆ SIEBIE. PRZYKŁAD? MILA DZIURAWIĄCY SZKOTÓW

Reklama

Miało być potwierdzenie wielkiej klasy, był „zaledwie” remis 2:2. Ale remis z momentami oraz – co chyba ważniejsze – z potwierdzeniem charakteru tej drużyny, z potwierdzeniem, że jesteśmy w stanie odżyć, nawet przegrywając 1:2 na dwadzieścia minut przed końcem. No i Mila. Dziś to najsympatyczniejszy kibic kadry, który jeździ na zgrupowania w charakterze maskotki, ale nie da się ukryć – tworzył ten zespół. Golem z Niemcami, ale i tym zagraniem. Pewność siebie, technika… Krótkie chwile, które zapadają w pamięć na długie miesiące. No i nie uwierzymy, że nie mają wpływu na psychikę całej drużyny.

To właśnie wtedy przekonaliśmy się, że wreszcie nie tylko mamy dobrych zawodników, ale… mamy zawodników, którzy wierzą, że tworzą dobrą drużynę. Co więcej – rozkwitają w niej goście, w których zdaje się wierzyć wyłącznie Nawałka i ewentualnie koledzy z zespołu. Milik. Jesienią Sebastian Mila. Wczoraj Krzysztof Mączyński. Nawet Peszko zdobył w tych eliminacjach bramkę. Czasem mamy wrażenie, że gdyby Nawałka powołał któregoś z nas, w pojedynkę powstrzymalibyśmy i Goetzego, i Muellera. A już na pewno uwierzylibyśmy, że nas na to stać.

3. SZEROKO ROZUMIANA SYMPATYCZNOŚĆ. PRZYKŁAD? CIESZYNKA JĘDRZEJCZYKA

Tym razem mecz sparingowy ze Szwajcarią. Nawet nieszczególnie się nim interesowaliśmy, wszak grał Cionek, czyli kadra na powrót stała się w naszym mniemaniu reprezentacją PZPN-u. Ale jednak, był w tym meczu jeden istotny moment, który tak jak i pozostałe w ostatecznym rozrachunku pozostanie w pamięci kibiców jako ten malutki drobiazg, dzięki któremu zbieranina piłkarzy zyskuje mandat całego narodu. Coś jak w tej reklamie z Młynarczykiem. Chwila, gdy jesteśmy jednością. Widać to na zdjęciu od FotoPyKa.

MIEDZYNARODOWY MECZ TOWARZYSKI: POLSKA - SZWAJCARIA --- INTERNATIONAL FRIENDLY FOOTBALL MATCH: POLAND - SWITZERLAND

Wówczas określiliśmy spontaniczne wbiegnięcie Jędrzejczyka na trybuny najlepszą cieszynką w historii piłki nożnej. Podtrzymujemy. Na tej jednej fotce, przez te kilkanaście sekund wśród fanów widać, czym jest tak naprawdę reprezentacja Polski, czym jest kadra narodowa.

4. DUCH DRUŻYNY I JEDNOŚĆ. PRZYKŁAD? KARNY BŁASZCZYKOWSKIEGO

Kompletnie nieistotny mecz. Kompletnie nieistotna akcja. Kompletnie nieistotny rzut karny. Okazja do podwyższenia wyniku w meczu z Gibraltarem. Piłkę normalnie zapewne wziąłby Lewandowski, ale wtedy staje się coś, co po raz kolejny pokazuje, że mamy do czynienia z czymś więcej, niż zbiorem nieźle kopiących piłkę, ale obcych dla siebie ludzi. Do „jedenastki” podchodzi bowiem powracający po kontuzji Jakub Błaszczykowski, wcześniej bardzo słaby, marnujący kolejne piłki, mający problem z prostymi podaniami.

Opisywaliśmy to tak:

Jakub Błaszczykowski miał ciężki rok. Zresztą, na dobrą sprawę całe jego życie było ciężkie, po raz pierwszy opowiedział o tym aż tak szeroko w książce, która ukazała się niedawno w księgarniach. Lato dało mu jeszcze bardziej w kość. Jako legenda Borussii stracił miejsce w jej kadrze. Kolejne urazy pogarszały jego sytuację. W kadrze stracił opaskę kapitana, w pewnym momencie nawet nie dostał powołania. Głośno było o jego konflikcie z Nawałką, z Lewandowskim, właściwie z całym światem.

Dziś też grał fatalnie, praktycznie nic mu nie wychodziło, ani podania, ani dryblingi, ani strzały. Widać było gołym okiem jak długą przerwę od poważnego futbolu ma za sobą ten – przecież w normalnych warunkach wyśmienity – pomocnik. I nagle, po godzinie gry, gdy już wydawało się, że Kuba zjedzie do boksu, otrzyma kilka słów otuchy od Nawałki i zostanie sam na sam z myślami w szatni pod prysznicem – rzut karny. Wątpliwe, by to Błaszczykowski był wyznaczony do strzelania. Wątpliwe, by w „zwyczajnych” okolicznościach ktokolwiek odstępował mu strzelanie „jedenastki”. Tego wieczoru było jednak inaczej. Dla drużyny oczywiste stało się, że gola zdobyć powinien właśnie Kuba. Że to on powinien się przełamać, w pewien sposób powrócić, symbolicznie pokazać, że jeszcze nie schodzi ze sceny.

Jeśli ktoś jeszcze miał wątpliwości, chciał debatować o grupkach i grupach w kadrze, o sporach „Lewego” z Kubą… Wszystko rozpłynęło się w kilka sekund. A co wrażliwsi ludzie, tuż po lekturze szczerych zwierzeń Błaszczykowskiego, znów poczuli ciarki na plecach.

5. WALECZNOŚĆ I AMBICJA. PRZYKŁAD? ZŁAPANIE PIŁKI PO GOLU

Po pierwsze – przezwyciężenie jednego z największych problemów wszystkich trenerów na całym świecie. Załamywania się zespołu po utracie gola. U nas tego nie ma, wręcz przeciwnie – po stracie bramki reprezentanci dostają piany na pyskach, która niesie ich do ataku. Ze Szkotami na Narodowym. Wczoraj. Nawet z Niemcami, z którymi udało się podjąć walkę o wyrównanie.

Do tego jeszcze ambicja, upór, ta chęć walki do ostatniej sekundy. Tu zresztą warto spojrzeć na kolejny szczegół, krótki moment. Abstrahując już od tego, że ten wczorajszy remis udało się w jakiś cudowny sposób wyszarpać, abstrahując od tego, że wobec zwycięstwa Irlandczyków nawet zwycięstwo ze Szkocją niewiele by zmieniło. Chodzi nam o zachowanie kapitana, o zachowanie lidera, o zachowanie Roberta Lewandowskiego po wyrównującym golu. Wczoraj opisaliśmy to na gorąco:

Szkotom – tak chyba można powiedzieć – te gole przyszły dość łatwo. My biliśmy głową w mur. Raz, jeden, drugi. Na pewno nie błyszczeliśmy, zeszliśmy na niższy poziom niż w pierwszej połowie, ale wciąż było co najmniej poprawnie. I jeszcze ten moment, gdy Lewandowski po golu na 2:2 bierze piłkę i biegnie na środek boiska: jakby wierzył, że kolejne 20 sekund wystarczy, by wygrać 3:2. W sumie kto miałby wierzyć, jeśli nie on?

Nie wiemy, jak te eliminacje się zakończą. Ale wiemy jedno – Polacy harują na swój sukces. Jeśli ciężka praca zawsze jest nagrodzona, to wywalczą ten awans. W niedzielę święto.

Tak, zakończyliśmy zupełnie jak nie my, optymistycznie, z wiarą. Ale z wiarą, która ma uzasadnienie. Zarówno wyniki, zarówno styl, w jaki je wyszarpujemy, jak i cała ta otoczka, cały klimat wokół kadry, daje nam prawo myśleć, że mamy drużynę. Drużynę. Porządną piłkarsko, pewną siebie, sympatyczną, waleczną, zgraną, świadomą kogo reprezentuje i o co walczy. To wszystko daje nam prawo myśleć, że mamy kadrę narodową.

Czyli prawdziwą reprezentację narodu.

JO

Fot.FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...