Reklama

Koniec. Dwie minuty dłużej i wylądowalibyśmy pod kroplówką.

redakcja

Autor:redakcja

17 września 2015, 20:15 • 3 min czytania 0 komentarzy

To był nokaut. Nie błyskawiczny, nie jednostrzałowy, a taki po dwunastu rundach nudnej młócki. Piłkarze Legii pobili nas zarówno poziomem, jak i przezabawną nieporadnością. Najbardziej podobał nam się moment, kiedy w końcówce udany drybling przeciwko dwóm czy trzem obrońcom zaliczył trzymetrowy napastnik, który po drodze niemal przewrócił się o własne nogi. Wywalczył rzut wolny, Furman wyleciał z boiska, a Jacob Poulsen obił słupek. Parodia, Monthy Pyton, czwartkowy kabareton. Nazywajcie to jak chcecie. 

Koniec. Dwie minuty dłużej i wylądowalibyśmy pod kroplówką.

Jedna bramka, znowu po stałym fragmencie gry. Znowu farfocel, znowu każdy tylko patrzy po sobie, podnosi do góry ręce i nie wie, co się dzieje. Kuciak otwiera szeroko oczy, Kucharczyk załamany zwiesza głowę. Cóż, jest nad czym się załamywać. Dziś w grze Legii nie było ani jednego plusa. Ani jednego. Ośmiu czy dziewięciu wystawilibyśmy jedynki. Zaczęli nieźle, dość agresywnie na własnej połowie. Natchnienie odchodziło jednak w momencie przejęcia piłki. Akcje były zwalniane, do bólu przewidywalne. Do bólu zębów widzów. Mecz można było określić jako wyrównany, ale w swojej przeciętności. Najwięcej życia miał w sobie krzyczący przy ławce Berg, którego najwyraźniej wszyscy mieli gdzieś.

Clipboard01

Czy w pierwszej połowie były jakieś akcje? No, były. Na przykład ta, kiedy świetnie dośrodkował Brzyski, a Prijović wyskoczył do piłki nie jak piłkarz, a otyła baletnica. Druga sytuacja to znowu Prijović, tym razem w sytuacji dla niego gorszej, bo z futbolówką przy nodze. Skończyło się złapaniem zająca. Źle przyjął, nie potrafił podjąć decyzji o strzale, nie potrafił odegrać. Mówi się, że piłkarzowi do tego, żeby był przeciętny, wystarczy wypracowanie jednego, jedynego aspektu do perfekcji. Prijović żadnego z nich, poza wzrostem i groźną miną, nie ma nawet w czterdziestu procentach.

Miał być mecz walki, a były walki kciuków. Te, w które bawiliśmy się za dzieciaka, na ławkach pod blokami. Zaskakujące jest to, że Duńczycy naprawdę nie byli mocni. Byli przeciętni, z tym że mniej przeciętni niż Legia, co tego wieczoru nie było wyczynem nadzwyczajnym. Też zaliczali dużo kiksów i też kopali się po czołach. Jeśli ich skład opiera się na matematyce, to w pewnym momencie można było dojść do wniosku, że sfiksowały im kalkulatory. Ale wcisnęli tego jednego gola więcej, a raczej wcisnął go Kucharczyk. Gdyby byli lepsi, to strzeliliby trzy, albo i pięć. Tomasz Jasina przez cały czas, do końca, twierdził, że Legia na porażkę nie zasługuje. Żeby zmienił zdanie, Kuchy musiałby chyba wcisnąć Kuciakowi hat-tricka.

Reklama

Harakiri. Beznadziejny mecz i przegrany po bramce samobójczej. Trudno wyobrazić sobie bardziej żałosny scenariusz na rozpoczęcie fazy grupowej. Kiedyś w kryzysie była Korona Kielce i Zbigniew Małkowski powiedział, że jedyne, co może pomóc, to chyba egzorcysta. Teraz taki pan chyba przydałby się przy Łazienkowskiej. Bo w Berga chyba już każdy przestaje wierzyć.

fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...