Reklama

Dziwny obiekt, dziwne otwarcie. Słodko-gorzka Łódź

redakcja

Autor:redakcja

03 sierpnia 2015, 18:09 • 4 min czytania 0 komentarzy

To był… dziwny mecz. Dziwne święto, dziwne otwarcie, dziwne wydarzenie. Ale czy inaczej mogło być na tak dziwnym obiekcie? „Estadio da Gruz zamienili w amfiteatr” – przebąkiwali kibice pod trybuną. Tak, pod trybuną, nie „pod stadionem”. Jedna, wprawdzie wypasiona i elegancka, ale jedna trybuna. Obiekt absolutnie unikalny, na którym po zanuceniu „druga strona odpowiada”, druga strona… Cóż…

Dziwny obiekt, dziwne otwarcie. Słodko-gorzka Łódź

Zanim jednak przejdziemy do narzekania, doceńmy. A naprawdę, wypada docenić to, jak zorganizowano to wyjątkowe i chyba nieco spóźnione święto. Właśnie tak bowiem wyobrażamy sobie reaktywację wielkich upadłych marek, właśnie tak wyobrażamy sobie „nowy start” dla wszystkich klubów, które tak jak ŁKS, Widzew czy Polonia Warszawa musiały zaczynać wszystko od początku, od samego dołu.

20150802_172856_resized

Reklama

Zaczęło się od wyprowadzenia grup młodzieżowych, na murawie zaroiło się od bajtli w biało-czerwono-białych barwach. Na trybunach znalazły się całe hordy ludzi zasłużonych dla klubu. Robert Grzywocz, mistrz Polski z 1958 roku w barwach ŁKS-u. Marek Łopiński, jeden z najważniejszych działaczy klubu w tych lepszych czasach, w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych. Juliusz Kruszankin. Ariel Jakubowski. Przy linii trener Marek Chojnacki, kolejna z klubowych legend. Do tego podkreślenie multisekcyjności ŁKS-u, czyli owacje dla Artura Partyki i Macieja Lampego, byłego koszykarza Phoenix Suns, którego rodzice grali w ŁKS-ie w siatkówkę. Wszystko, od wyboru rywala, którym została Pogoń Lwów, aż po styl promocji wydarzenia miało przypominać o ciągłości historii, o tym, że na tej nowoczesnej trybunie będą cieszyć się i smucić ludzie związani z klubem od dekad.

ŁKS Łódź staje na nogi na obiekcie, na którym brakuje chyba tylko spaghetti w menu restauracyjnym. I czyni to w towarzystwie osób bezgranicznie oddanych klubowi.

20150802_195556_resized

Utwory specjalnie na to wydarzenie nagrali artyści związani z ŁKS-em, na murawę zaproszono również rodziny zawodników, którzy wystąpili w ostatnim meczu Pogoni Lwów z ŁKS-em w 1938 roku. Nas jednak szczególnie ujęli ci zwykli kibice. Dziadek z synem, wnuczką i wnukiem. Gdzie indziej para z kilkuletnim dzieckiem. Paczka kumpli grubo po pięćdziesiątce, którzy z pewnością debiutowali na stadionie jeszcze za czasów Stanisława Terleckiego. Wszyscy z tym błyskiem w oku, jakby widok biało-czerwonych koszulek obudził jakieś dawno nieużywane mięśnie i nerwy. Zresztą, to było słychać. Podczas gdy fanatyczna część trybuny dopingowała „po nowemu” ciągnąć pieśni kilka minut bez reakcji na wydarzenia boiskowe, „dziadki” zrywały się z miejsc po strzałach, golach, udanych akcjach. Kto wie, czy momentami nie głośniej niż młodzież…

Zresztą, sam fakt zapełnienia obiektu w środku lata na mecz dwóch drużyn z czwartego poziomu rozgrywkowego w Polsce i Ukrainie to jakiś absurd. Wprawdzie weszło tylko 5700 widzów, ale jednak – to wciąż więcej niż w Chorzowie w pierwszej kolejce Ekstraklasy, podczas meczu Ruchu z Górnikiem Łęczna czy na lubińskim stadionie na pierwszym spotkaniu Zagłębia po powrocie do najwyższej ligi. Samobójstwem byłoby oczywiście apelowanie o dwudziestotysięcznik dla trzecioligowca w Łodzi, ale prezydent miasta Hanna Zdanowska, która dziś dopytywała czy kibice woleli stary, zdezelowany stadion, którego szczątki jeszcze stoją obok nowej trybuny ripostowali – tamten przynajmniej… był stadionem. Co gorsza – w cenie tej wczoraj otwartej, wymuskanej trybuny dało się postawić pełny obiekt, co z pewnością wyszłoby ŁKS-owi na dobre.

20150802_170104_resized

Reklama

20150802_170050_resized

No i właśnie. Tutaj dochodzimy do „plusów ujemnych”. Cały stadion amfiteatr, łącznie z tymi kilkuletnimi dzieciakami, zerwał się bowiem na równe nogi tylko kilka razy. Po golach, przy hymnie ŁKS-u – to naturalne. Do tego przy dwukrotnie odśpiewanym hymnie państwowym i wreszcie raz, gdy na trawie pojawiła się prezydent Zdanowska. Gwizdy, okrzyki „gdzie jest stadion” czy „cały stadion obiecałaś a trybunę zbudowałaś”. Od dziadków po maleństwa w koszulkach „od małego na całego”. Wszyscy wrzeszczeli, jakby na boisko wyszło uosobienie wszystkich krzywd łodzian, których w ostatnich latach po obu stronach miasta nie brakowało. Łapczywość? Z pewnością, ale skoro władze miasta powiedziały A, obiecując stadion, boiska treningowe i ptasie mleczko…

Czyli: była publiczność, był fanatyczny doping i było łączenie pokoleń – ale i zgrzyt, kilka minut przeraźliwych gwizdów przy „powitaniu” prezydent Zdanowskiej. Było podziwianie pięknej trybuny, testy nowego cateringu (nachosy zamiast kiełby!?), było sprawdzanie wypasionych krzesełek – ale i pomstowanie, że po drugiej stronie boiska znajduje się prowizoryczny murek i kawałek trawnika…

20150802_194956_resized

Słodko-gorzki smak. Jeśli Łódź byłaby gatunkiem filmowym, to stawialibyśmy na komedie wymuszające śmiech przez łzy, zostawiające moralnego kaca. Takie jak – nazwa pasuje jak ulał – „Dzień świra”.

W którym jedną z głównych ról zagrał fanatyk z Galery, syn reżysera, Michał Koterski.

Może to już po prostu takie miasto.

20150802_172017_resized

Najnowsze

Ekstraklasa

Górnik Zabrze może nam dać końcówkę sezonu, na jaką nie zasługujemy

Piotr Rzepecki
1
Górnik Zabrze może nam dać końcówkę sezonu, na jaką nie zasługujemy
Inne kraje

Życie i śmierć w RPA. Dlaczego czarni są rozczarowani wolnością i partią Mandeli?

Szymon Janczyk
6
Życie i śmierć w RPA. Dlaczego czarni są rozczarowani wolnością i partią Mandeli?

Komentarze

0 komentarzy

Loading...