Reklama

Jak stracić przyjaciół i zrazić do siebie ludzi? Na podstawie historii Cacka…

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

01 lipca 2015, 20:20 • 3 min czytania 0 komentarzy

Stało się to, czego w głębi duszy od jakiegoś czasu spodziewał się chyba każdy. Sylwester Cacek swoimi nieudolnymi rządami tak długo niszczył Widzew, aż w końcu zniszczył to, co przez lata tworzyli inni (paradoksalnie przez moment i on sam). Klub upadł i, podpierając się jeszcze jednym kolanem, będzie próbował się podnieść. Wreszcie chyba bez Cacka…

Jak stracić przyjaciół i zrazić do siebie ludzi? Na podstawie historii Cacka…

Ciężko w polskiej piłce o człowieka, który w ostatnich latach z równie dużą konsekwencją niszczyłby wizerunek klubu i przy okazji własny. Ciężko o takiego, który równie bezrefleksyjnie kompromitowałby się w oczach innych. Ciężko też zrozumieć, jak osoba kreująca się na poważnego biznesmena, regularnie w setce najbogatszych Polaków wg Forbesa, mogła upaść tak nisko.

A jednak – jednemu śmiałkowi się udało.

Wielkie rzeczy buduje się w kilka do kilkunastu lat. W pół roku się nie da. Jeśli ktoś twierdzi inaczej, to znaczy, że w życiu nic nie zbudował – powiedział kiedyś Cacek. To był rok 2008, początek problemów przez korupcyjne grzechy, kilka miesięcy po przejęciu klubu. Pamiętam konferencje organizowane przez klub w Teatrze Nowym czy sali kinowej. Pamiętam te obietnice i piękne hasła o budowaniu wielkiego Widzewa, silnej marce, sukcesach sportowych, konkretnym planie zwojowania Europy.

To wszystko wydarzyło się naprawdę. Z tym samym Sylwestrem Cackiem i z tym samym Widzewem, chociaż… to już nie ten sam klub, co wtedy. On musi się dziś wstydzić za te ostatnich osiem lat. Tyle wystarczyło Cackowi, by pokłócić się ze wszystkimi dookoła. Zniechęcił ich do samego klubu najmocniej, jak tylko był w stanie.

Reklama

O Probierzu, który utożsamiał się z Widzewem i zajął trzecie miejsce z Jagiellonią, mówił, że jest mitomanem i nigdy więcej go nie zatrudni. Zatrudniał natomiast takiego, który na poważnym poziomie spadł właśnie z ligi po raz trzeci (Zuba), który pracował w gimnazjum (Tylaka) i który – a przecież Cacek przedstawiał klub jako transparentny i uczciwy – umoczony był w korupcję (Wójcika). Kłócił się z obecnymi piłkarzami, byłymi i z legendami. Ci, którzy ten wielki Widzew faktycznie tworzyli, jak Józef Młynarczyk, zakończyli pracę i przestali chodzić na mecze. Byli zawodnicy nie mogli czasem, jak Piotr Kuklis, nawet wejść na stadion, a kontakt ograniczyli do walki o zaległe pieniądze. Były wojny i wojenki z kibicami, mocne przeciąganie liny z miastem, wycieranie podłogi pomocnym klubowi Grzegorzem Waraneckim i pogrywanie sobie z łódzkim biznesem.

Stanęło więc na tym, że człowiek z wielkiego świata finansów zamienił głównego sponsora i spore grono mniejszych firm, które były w klubie na początku, na sytuację, w której firma dawała pieniądze, nie oczekując żadnej reklamy. Nie chciała, by jej wizerunek był częścią grającego w Byczynie, zadłużonego i skonfliktowanego klubu, którego właściciel wystawia na sprzedaż herb i mówi: Upadłość? Będzie to będzie.

No i jest. Dokładnie tak, jak chciał i do czego wyjątkowo konsekwentnie dążył Cacek.

Ale Widzew się podniesie, on zawsze się podnosił. Osiem lat tych upokorzeń, kompromitacji i wojenek odcisnęło silne piętno, jednak nie na tyle silne, by to miał być definitywny koniec. Zbyt wielu jest w Łodzi ludzi, którzy dobro Widzewa mają na sercu i którym na przeszkodzie zawsze stawał Cacek. Teraz mają pomóc. Jutro nowe rozdanie.

PIOTR TOMASIK

Najnowsze

Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
6
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...