Reklama

Aborygeni górą. Polska myśl szkoleniowa na krańcach świata

redakcja

Autor:redakcja

30 czerwca 2015, 11:44 • 12 min czytania 0 komentarzy

Szybkie tło historii, kończę studia, wpadam na pomysł wyjechania na wolontariat, trafia się pozycja nauczyciela angielskiego na Tajwanie, biorę. Bronię dyplom i 4 dni później lecę na Formosę. Trafiam do centrum kraju, prowincji Nantou, jedynej bez dostępu do oceanu/morza, górskiej i raczej zacofanej w stosunku do reszty wyspy. Mieszkam w kilku aborygeńskich (tak, na Tajwanie żyją Aborygeni, trafili tam kilkaset lat wcześniej niż Chińczycy, przez których zresztą zostali podczas późniejszych wojen wypędzeni wysoko w góry gdzie do dziś dzień żyją w swoich grupach) wioskach, w środku dżungli.

Aborygeni górą. Polska myśl szkoleniowa na krańcach świata

To nie jest historia o uczeniu angielskiego, to nie jest historia o tym, że włosy na rekach były dla nich równie dziwne jak druga głowa, to historia polskiej piłkarskiej myśli szkoleniowej która podbiła Tajwan.

Oni uznają 2 sporty, koszykówkę oraz baseball. W tym roku (2011) miało się to zmienić. Minister sportu rozporządził, że w szkołach zacznie się ćwiczyć piłkę nożną, a podsumowaniem ich starań będzie ogólnokrajowy turniej piłkarski dla wszystkich szkół.

Dyrektor mojej podstawówki na cotygodniowym zebraniu dla nauczycieli:

D: Anon, Wy tam w Polsce gracie w piłkę?
Ja: Oczywiście, to nasz narodowy sport
D: Będziesz trenerem naszej drużyny
Ja: Piłkarskiej?
D: Musimy wygrać ten turniej

Reklama

Ostatnie jego zdanie było standardowo pół żartem, pół serio. Jak 90% nauczycieli w aborygeńskich szkołach był z pochodzenia chińczykiem, a oni mają (im wyżej są już w strukturze) gigantyczne ciśnienie na bycie szanowanym, wygrywaniu i udowadnianiu wszystkim, że są lepsi.

Zaczyna się historia, trochę filmowa, trochę komedia, historia Dawida z Goliatem.

Moja szkoła w 6 klasach liczy 48 uczniów. Mamy wystawić 2 składy, jeden w turnieju klas 4 i jeden dla 6-klasistów.

Drużyna musi mieć minimalnie 5 zawodników, w klasie 4 jest 4 uczniów… w klasie 6 na szczęście 6.
Musimy też mieć ławkę rezerwowych… Do drużyny muszą zostać włączeni uczniowie z niższych klas (wiadomo do 4 Ci z 3, do 6 Ci z 5). W ich wieku różnice są widoczne, fizycznie jak i psychicznie. Źle to widzę.

Mamy 1 piłkę do trenowania, z coca-coli, na początku mnie to bawiło ale była wytrzymalsza niż to polskie gówno Tango.

Rozpoczyna się żmudny proces przygotowywania ich do turnieju.

Reklama

Aborygeni mają jedną cechę której nie mają chińscy Tajwańczycy, to są twarde skurwesyny. Zarówno dorośli jak i dzieci.
Lata mieszkania na prowincji, ciężka praca fizyczna, coroczne tajfuny, że tak powiem nie pieprzą się za bardzo.

Biegają dzieciaki po boisku, wywracają się, zdzierają na betonie nogi, wstają i biegną dalej, nie pamiętam, żebym widział jak któreś z dzieci płakało. Jednemu chłopakowi, nazwijmy go Krystian (w głowie każdego z nich nazywałem imieniem polskim albo jakąś ksywką bo nie sposób było spamiętać ich wszystkich podobnie brzmiących, 3sylabowych imion, zazwyczaj jak jeden przypominał mojego kolegę z dzieciństwa Roberta, to był nazwany Robertem) umarł ojciec, po prostu się zapił na śmierć, bo wśród Aborygenów patologia i alkoholizm są na porządku dziennym. Alkohol albo lawina błotna 2 główne przyczyny ich śmierci. Co chcę powiedzieć, Krystian wydukał po chińsko-angielsku, że nie będzie do dziś w szkole później, pytam go czemu? Przejechał tylko palcem po szyi i powiedział „tata” i poszedł w swoją drogę jakby nigdy nic, następnego dnia śmiał się i biegał z kolegami. 10 latek.

Więc mam tych twardych małolatów, którzy mimo, że pracuję z nimi już prawie 2 miesiące nie za bardzo mnie szanują lub słuchają, Nie mogę ich opieprzyć bo nie znam chińskiego, nie zwrócę im uwagi bo nie rozumieją angielskiego w stopniu komunikatywnym. Trzeba coś wymyślić. Szybki przegląd w głowie filmów hollywoodzkich z trudną młodzieżą, filmów o rozwoju drużyny i ciężkiej pracy w celu osiągnięciu celu.

Doszedłem do wniosku, że wystarczy sobie zaskarbić szacunek ich przywódcy w 6 klasie i będzie z górki… łatwiej powiedzieć niż zrobić. Szybciej niż myślałem nadarzyła się okazja. Podczas przerwy rzucaliśmy do kosza piłką, oczywiście śmieszkowałem trochę miedzy nimi żeby się nie wstydziły białego diabła, nie było trudno wygrać z każdym z nich 1v1 w kosza i trochę ich prowokowałem po kolejnych czapach i punktach, herszt szkoły ciężko to znosił i krzyknął do mnie: „NI PIGU”, słyszałem to już wcześniej i wiedziałem, że znaczy, że jesteś gównem. Zapamiętałem to. Kojarzyłem również jak wygląda jego matka bo często odprowadzała jego i jego brata do szkoły. Po zajęciach poprosiłem dyrektora żeby podszedł na chwilę ze mną do tej matki. Młody to zobaczył i zbladł. Patrze na niego moją najpoważniejszą miną i macham ręką żeby podszedł do naszej trójki. Idzie jak na skazanie. Proszę dyrektora żeby coś dla mnie przełożył z angielskiego na chiński, bo ta kobieta ni słowa nie rozumie. I mówię coś w stylu (Gangster Paradise): „Chciałem Pani powiedzieć, że Pani syn jest jednym z moich najlepszych uczniów, naprawdę mówi bardzo dobrze po angielsku i szybko się uczy, uważam go za bardzo miłego i grzecznego”. W miarę jak dyrektor to tłumaczył jej to na chiński mina młodego zmieniała się nie do poznania, ostatecznie puściłem mu oczko, a on nadal nie wiedząc co się stało poszedł do domu. Od tamtej pory jak prowadziłem trening, a ktoś mnie nie słuchał, młody wjeżdżał w niego z mordą i był spokój.

Rozpoczynamy prawdziwy trening.

Oni nigdy nie grali w piłkę, więc pracujemy na pustej karcie zawodnika musimy nauczyć się podstaw, do czego służą linie boczne, jak kopać piłkę i co to jest gol, wiem, że brzmi śmiesznie ale to nie jest jak w Polsce, że dziecko od małego ma większy lub mniejszy kontakt z piłką, oni nie mieli żadnego.

Człańcio, człańcio, to było moje ulubione chińskie słowo, bo znaczyło podaj, od dziecko preferowałem grę bez piłki i jak największą ilość podań, pewnie dlatego, że byłem gruby i wolny tak mi zostało do dziś i starałem się ich nauczyć gry zespołowej i wybić z głów bieganie w 6 do jednej piłki. 3 miesiące wałkowałem im że mają stać na boisku w formacji diamentu, obrońców musiałem trzymać rękami czasem, żeby nie wychodzili za połowę, nauczyłem ich przepychać przeciwników pod polem karnym przy rożnych i wykopywać piłkę z naszej połowy najdalej jak się da. Jak już mówiłem uczyłem ich prawdziwej polskiej myśli szkoleniowej.

Oni podchodzili do tego trochę jak do zabawy, ja nie… Po stracie gola drużyna musiała pompować, myśleli, że żartuję, mylili się, wydarłem się i gwizdnąłem, 10 pompek. Byli zdziwieni bo nikt im nigdy nic za kare nie kazał robić, a już szczególnie na Wf-ie, jak już mówiłem to była trochę #patologiazewsi i w szkole podchodzi do nich, a i tak zostaniecie farmerami (dziecko mówiło, że mu się nie chcę uczyć bo jest głodne i siedziało w kącie same). Na początku śmiali się z pompek, po 4 seriach zaczęli się wkurzać i krzyczeć na tych którzy się na starali na meczu, musiałem im pokazać, że piłka nożna to nie zabawa. Mieli przeprowadzać akcję dwóch na jednego, na mnie. Jeżeli zgubią piłkę, ja przejmę ich podanie albo nie strzelą – pompują, jeżeli zdobędą gola to ja pompuję. Ta na nich podziałało jak woda na młyn, były dni, że wracałem mokry z treningu.

Ćwiczenia co 2 dzień, strzelanie, podawanie, ustawienie i tak w kółko, więcej nie potrzebują i na pewno się nie nauczą, tak przynajmniej myślałem.

Na kilka dni przed turniejem w mieście wojewódzkim przychodzi do mnie nauczyciel WF i mówi, że Pączek będzie w zespole klas szóstych (o było najgrubsze dziecko w całej wiosce, córka kucharki, ona ważyła grubo ponad 70kg przy wzroście może z 140). Muszę nadmienić, że Pączek w czasie treningów stała na środku boiska i jadła batonika, nie widziałem żeby kiedyś biegała, więc automatycznie nie pasowała mi do koncepcji. Dodatkowo gdyby ona jechała to zajęłaby miejsce Krystiana, ponieważ WFista uważał, że on jest tylko rezerwowym z 5 klasy i się nie nadaje, fakt był malutki bo nawet niektórzy 3-klaśisci byli od niego więksi to jednak czułem do niego sympatię, zwłaszcza, że zawsze starał się najbardziej i nie wiem czemu trochę widziałem w nim samego siebie. Powiedziałem dyrektorowi i WF-iście, że ja jestem trenerem i chcę jego. Nie wszyscy byli przekonani, szczególnie 6klasiści którzy woleli wbrew logice wziąć grubszą swoją koleżankę z klasy niż młodszego pokurcza, zaczęli marudzić. Musiałem to jakoś rozwiązać…

Najprostszy sposób, zarządziłem pojedynek 1v1, oczywiście nie chodziło o walkę kategorii ciężkiej kontra papierowa. Pojedynek umiejętności piłkarskich które ja wybiorę, kto wygra jedzie, pasuje wam? Szóstoklasiści się zgodzili.

1 konkurencja, rzuty karne. Wiedziałem, że Pączek jest strasznym drewnem i nie ma opcji że wygra tę konkurencję, okazało się, że strzały z kapy siały postrach ale Krystek dzielnie je przyjmował na całe ciało, w odpowiedzi posyłał strzały po ziemi do których ona nie potrafiła się schylić. 1:0

2 konkurencja, podania do celu. Nie wiem jak do dziś ona to trafiła, pewnie ona samego tego też nie wiem ale udało jej się zaliczyć więcej celnych podań i zrobiło się 1:1, byłem pewien że po ten konkurencji nie będzie dyskusji kto jedzie, a zrobiło się gorąco. Oczywiście nie mogłem pokazać, że faworyzuję Krystiana, uczciwość przede wszystkim…

Dlatego na ostatnią i decydującą konkurencję wybrałem… sprint na 60m.

Mały był na mecie, jak ona jeszcze uwalniała się z bloków startowych.
Moja decyzja, że jedzie on wygrała i nie było już żadnego sprzeciwu od członków drużyny.

TURNIEJ

Przyjeżdżamy do Nantou City, stolicy województwa, pierwszy dzień to faza grupowa klas 4.
Przybywamy jako ostatnia drużyna, wszyscy na Nas patrzą. Aborygeni przyjechali ze wsi, bez strojów piłkarskich bo nie stać szkoły, w zwykłych obdartych dresach z narzuconymi znacznikami, z 1 piłką i białym trenerem ubranym w czarną koszulę i krawat. Krótka gadka motywacyjna, wybór pierwszej 5 i gramy pierwszy mecz ze szkołą która liczy ponad 800 uczniów.

Mecz nerwowy, głupie błędy, dzieciaki straciły głowę do połowy jest 2:2. Drużyna przeciwna ma strasznie grubego obrońce który wykopuję wszystkie piłki podczas naszych akcji. W drugiej połowie dalej chaotycznie, zmieniam taktykę i mówię do naszego najlepszego zawodnika, Liama moim łamanym chińskim „ON GRUBY, TY KIWAĆ”. Pisałem już, że skupiłem się żeby uczyć ich podawać i strzelać, oni sami miedzy sobą, po szkolę ćwiczyli kiwanie się (obserwowali mnie jak ich kręciłem z piłką i co prawda pokracznie ale próbowali jakiś rajdów i kiwek). W drugiej połowie panuje już zupełny chaos po 9 zawodników biegnie do 1 piłki, nikt nie słucha trenerów. Piłka po jakimś rykoszecie ląduję na środku i przejmuję ją Liam i biegnie na bramkę ma tylko przed sobą te tego grubasa (gra się na metrowe bramki bez bramkarzy). Biegnę wzdłuż linii i krzyczę „Pike! Pike!” – KIWAJ! KIWAJ! Przysięgam on robi balans na prawą nogę i go objeżdża dookoła z piłką po czym trochę się wyrzuca pod linię bramkową ale z kąta prawie 0 stopni strzela bramkę, kurwa ja tam na linii szaleję (moim największym sukcesem było vice mistrzostwo śląska w piłce ręcznej w gimnazjum ale tak się nie cieszyłem po żadnej mojej bramce).

Przy wyniku 3:2, ustawiam 5-0-0 i każe im wybijać piłki za boisko. Spokojnie dowozimy wynik i jest niespodzianka, czarny koń ma pierwsze zwycięstwo.

Dzieciaki trochę się ogarniają po pierwszym meczu i kolejne dwa wygrywamy bez większych problemów 5:0 i 4:0. Widać ustawienie z dwoma permanentnymi obrońcami którzy w końcu trzymają pozycję dało wyniki.

Dzień drugi, klasy 6.

Te same szkoły przyjechały ze starszymi dziećmi. Obserwuję mecze poprzedzające nasz i co widzę, co ja widzę?! Co druga szkoła zaczęła grać systemem z 2 obrońcami.

3;1, 4:1, 4:0. Pełen profesjonalizm. Kobiety z gazety przyszły, przeprowadziły wywiad, uścisk prezydenta miasta, zdjęcie z ministrem sportu. Szara koszula i krawat, minister w dresach sportowych. Biały diabeł stał się bożyszczem tłumów.

Dzień trzeci, finały dla klas 4 i 6

Tu już się piszę historia moi drodzy, 4 najlepsze drużyny z każdej grupy awansowały do fazy pucharowej żeby zagrać w półfinale. Nie mamy takiego dużego auta żeby zabrać wszystkich uczniów, teraz do tego mamy 2 drużyny, farmerzy wiozą nas jakimiś busikami, do tego cała kadra nauczycieli jedzie w autach, wielki dzień dla szkoły, dyrektor w skowronkach.

Zaczynają 4-klasiści. Liam strzela lub asystuję przy każdej bramce, młody poczuł po pierwszym dniu wiatr w żaglach i awansujemy do finału wygrywając 3:0, wszyscy na mnie patrzą, więc staram się nie zesrać i nie cieszyć z bramek za bardzo.

MIRKI właśnie, nie napisałem wam najlepszego, my nie mamy tylu chłopców żeby grali wszyscy, więc mamy dziewczyny w składzie ale jakie… Klasy w całym turnieju straciły tylko 3 bramki, na obronie mieliśmy laskę która nawet czasem ustawiała tego herszta klas 6, a mnie gryzła, co ona robiła na obronie, to był aborygeński Jacek Bąk, do spółki z Endżelem który był przerośnięty jak na swój wiek byli nie do przejścia. W finale Liam szaleję i strzela 3 bramki, przy wyniku 4:1 zarządzam system 5-0-0, nie słyszę słowa sprzeciwu ani żadnych grymasów, murujemy bramkę. Wygrywamy mecz o mistrzostwo ze szkołą molochem w której uczniów liczy się w tysiącach. Kumacie, szkoła w dżungli która ma niecałe 50 i musi brać dzieci z klas niższych i dziewczynki? Która trenowała jedną piłką coca-coli? W czasie podawania ręki z ich trenerem zakładam, że miałem taką minę.

Półfinał klas 6 to inna historia, zaczęło padać, porwało baldachim sędziowski i ogólnie piekło się zrobiło. Moi po sukcesie młodszej klasy odlecieli i do przerwy przegrywaliśmy 0:2. Do końca meczu udało nam się przy ustawieniu 1-1-3 zrobić wynik 2:2.
Niestety w karnych rozgrywanych systemem nagłej śmierci, Herszt 6klasistów, który dla mnie był pewniakiem trafił w słupek, a zawodnik z drużyny przeciwnej w bramkę. Tak jak on często gnębił kolegów i młodsze dzieci, tak tym razem sam mógł zasmakować tego uczucia. Został nam mecz o 3 miejsce, gdzie w miejsce Herszta wprowadziłem Krystiana. Herszt po niestrzelonym karnym nie mógł się opanować i musiałem go posadzić bo nie był w stanie grać i myśleć. Po przerwie doszedł do siebie i w meczu o 3 miejsce strzelił 3 bramki i wygraliśmy go 5:0 zgarniając brąz.

Dwa cenne trofea pojechały do Caotun. Mnie czekał potem wywiad z krajową telewizją która przyjechała do naszej wioski, kazali mi odpowiadać na głupie pytania, spodziewałem się: „Co sądzisz o piłce na Tajwanie?”, „Jak się odnajdujesz w roli nauczyciela angielskiego?”, zadali mi: „Czy masz tu dziewczynę?” i „Co lubisz jeść?”. Potem musiałem przed kamerami pokazać kilka sztuczek technicznych, na szczęście nic nie spierdoliłem. Potem wyświetlili to w tamtejszej Panoramie, przypał straszny swoją mordę oglądać i jakieś urywki z całego 3 godzinnego materiału. W kilku gazetach zdjęcia i inne takie rzeczy.

Co kończy tą hollywoodzką historię, a co mnie zawsze napawa smutkiem to fakt, że samolot powrotny miałem 20 maja, już nie mogłem tego przebookować z kilku osobistych powodów, a turniej finałowy (tylko dla zwycięzców, klasa 4) odbywał się 22 maja w Tajpej.
16 najlepszych zespołów z 16 województw w kilku kategoriach wiekowych. Moja największa przygoda trenerska i pewnie ostatnia kończy się w takim momencie… Dowiedziałem się potem przez Skype, że udało im się wygrać jeden mecz z czterech w fazie grupowej i tam skończyli swoją przygodę w stolicy. Czasami zastanawiam się co by się stało gdybym pojechał tam z nimi.
Z grupą dzieciaków z serca dżungli którzy pojechali na finały i dali z siebie wszystko.
Do dziś jestem z nich strasznie dumny. I czasem przeglądam kartki i laurki które każde z nich mi narysowało kiedy wyjeżdżałem…

PS: tekst ukazał się na Wykopie w tym miejscu. Udostępniamy go za zgodą autora.

Zdradzieckie sandały

Najnowsze

Anglia

Arsenal pokazał, na czym polega futbol, a Chelsea udowodniła, czemu jest poza pucharami

Bartek Wylęgała
2
Arsenal pokazał, na czym polega futbol, a Chelsea udowodniła, czemu jest poza pucharami
1 liga

Jeśli oglądaliście mecz tylko w ostatnich minutach, to nic nie straciliście

Piotr Rzepecki
5
Jeśli oglądaliście mecz tylko w ostatnich minutach, to nic nie straciliście

Weszło

Polecane

Czy każdy głupi może wejść na Mount Everest? „Bilet lotniczy i wio”

Kacper Marciniak
17
Czy każdy głupi może wejść na Mount Everest? „Bilet lotniczy i wio”
Inne kraje

Życie i śmierć w RPA. Dlaczego czarni są rozczarowani wolnością i partią Mandeli?

Szymon Janczyk
69
Życie i śmierć w RPA. Dlaczego czarni są rozczarowani wolnością i partią Mandeli?
Polecane

Aleksander Śliwka: Po igrzyskach czułem się, jakbym był chory. Nie mogłem funkcjonować [WYWIAD]

Jakub Radomski
4
Aleksander Śliwka: Po igrzyskach czułem się, jakbym był chory. Nie mogłem funkcjonować [WYWIAD]
Ekstraklasa

Droga Kapralika wiedzie przez Górnika. „Może być wart więcej niż 10 milionów euro”

Jakub Radomski
10
Droga Kapralika wiedzie przez Górnika. „Może być wart więcej niż 10 milionów euro”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...