Reklama

Argentyńska myśl szkoleniowa – największy „zwycięzca” Copa America 2015

redakcja

Autor:redakcja

29 czerwca 2015, 08:44 • 8 min czytania 0 komentarzy

Polska myśl szkoleniowa? Nie ma czegoś takiego. Jest ewentualnie myśl europejska i latynoska – zwykł mawiać Michał Probierz. Jak się okazuje, i tę filozofię futbolu da się podzielić. Konkretnie – na argentyńską i całą resztę. Na spadkobierców Marcelo Bielsy i Cesara Luisa Menottiego cały kontynent patrzy dziś z zazdrością. Obsadzili wszystkie półfinały. Chile, Peru, Paragwaj, Argentyna. Mało? Sześć z dwunastu drużyn Copa America jest prowadzonych przez Argentyńczyków. Kompletna dominacja. Kim więc są ci nie do końca cenieni w Europie ludzie? Dlaczego w ogóle na nich postawiono? Skąd ta tendencja?

Argentyńska myśl szkoleniowa – największy „zwycięzca” Copa America 2015

jorgesampaoli_1b694xb1e1w1u11frboo9gn32m

JORGE SAMPAOLI

– Traktuję futbol jak wojnę. Cały czas sprawdzam, kto próbuje mnie przejrzeć. Niektórym trenerom takie sprawy nie przeszkadzają, ale mnie tak. Dlatego ciągle jestem uważny i nie denerwuję się na dziennikarza, który coś odkrył, ale na moich ludzi, bo to oni mają strzec reprezentacji. Wykrycie jednego detalu, jednego schematu akcji może być kluczowe do zwycięstwa lub przegranej. I to stało się dla mnie obsesją – żaden cytat nie definiuje Jorge Sampaoliego lepiej.

Absolutny fanatyk futbolu. Wyznawca szkoły Bielsy, nazywany zresztą el otro loco, czyli kolejnym świrem w nawiązaniu do idola. Człowiek, którzy nie godzi się na żadne ustępstwa. W trakcie Copa America pozamykał ośrodek treningowy na cztery spusty, a przez 15 minut treningu otwartego dla mediów, nakazał piłkarzom się rozciągać, by nikt nie wyłapał żadnego niuansu. A na koniec poprosił o zamknięcie na noc ulicy otaczającej ośrodek treningowy, by pozwolić piłkarzom na spokojny sen.

Reklama

Mimo niezłych wyników przy oszałamiająco intensywnej grze – Sampaoli ma wielu przeciwników. Dziennikarzom niespecjalnie podoba się taka „współpraca”. Wielu kibiców zarzuca mu też, że nie wyrzucił ze zgrupowania Vidala po głośnym wypadku w Ferrari. Jednego natomiast nikt mu nie odmówi. Od kiedy Bielsa – jak zauważył sam Sampaoli – odmienił mentalność chilijskiego piłkarza, pozostała ona niezmieniona do dziś. Charakter, bardzo wysoki pressing i atrakcyjna gra, a przy tym – co słusznie zdefiniował selekcjoner Urugwaju, Oscar Tabarez – Chile to drużyna celowo pozbawiona równowagi taktycznej.

Tak wygłodniałych piłkarzy motywować nie trzeba, ale i tu Sampaoli nie próżnuje. Przed meczem z Brazylią zaprosił kadrowiczów na projekcję filmu „Los 33” o chilijskich górnikach, którzy w 2010 roku spędzili 69 dni uwięzieni w kopalni. – Chcemy 11 fanatyków, którzy zabiją się za koszulkę reprezentacji. 11 kamikaze, którzy za czasów Bielsy grali tak, jakby było ich 15 – powiedział selekcjoner, który jest tak zafascynowany filozofią bielsismo, że kiedy w młodym wieku wychodził biegać, to w słuchawkach odtwarzacza namiętnie słuchał… konferencji swojego idola.

Były to czasy, gdy – po paskudnym złamaniu piszczeli, które wyhamowało jego karierę piłkarską – wziął się za pracę w sektorze bankowym, a w wolnym czasie prowadził lokalne juniorskie drużyny. Tam podczas jednego z meczów Alumni został wyrzucony przez sędziego i faktycznie opuścił boisko, by wspiąć się na drzewo i stamtąd dyrygować swoją drużyną. O historii usłyszał prezes Newell’s Old Boys, który wkrótce zaproponował Sampaoliemu pracę w juniorach. Sześć lat później parał się już dorosłą piłką, a gdy przed czterema laty władze Universidad de Chile zaoferowało mu luksusowy apartament i samochód służbowy, wynajął dwupokojowe mieszkanko, a po auto skoczył do komisu. Efekt? Cztery trofea w dwa lata, „awans” do reprezentacji i oferta z Sao Paulo, którą odrzucił. Najpierw trzeba skończyć pracę z kadrą.

gareca-1425380508

RICARDO GARECA

Wygląda jak rockman, który wyżłopał przed Copą akwarium whisky, a z wszystkich trenerów na tym etapie turnieju pracuje pod najmniejszą presją. Jakkolwiek zakończy się półfinał z Chile – wróci do domu z tarczą. Celowo piszemy „do domu”, bo Gareca w przeciwieństwie do wielu latynoskich selekcjonerów przeprowadził się do Peru na stałe, by z bliska monitorować postępy lokalnych ligowców. Gwiazdy ostatnio bowiem zawodziły: Paolo Guerrero zatracił skuteczność w kadrze, a Jefferson Farfan i Claudio Pizarro zaliczyły w klubach wyjątkowo dyskretny sezon. „El Tigre” – jak nazywają selekcjonera – musi więc rzeźbić. Na turniej powołał aż trzynastu peruwiańskich ligowców, a po Copie dojdzie mu kolejny obowiązek: umiejętnie wprowadzanie chłopców, którzy przed dwoma laty sięgnęli po mistrzostwo Ameryki Południowej do lat… 15.

Reklama

Dzisiejsi 17-latkowie mają stanowić istotną część reprezentacji, która w 2018 zagra na mundialu w Rosji. Tak przynajmniej brzmi jedno z założeń, jakie niedawno usłyszał w federacji Gareca. Niedawno, bo dopiero w lutym – ledwie cztery miesiące temu – prezes Edwin Oviedo zakomunikował, że kadra potrzebuje trenera o kontynentalnym prestiżu, by móc bić się o mistrzostwa. Rozważano Sabellę, La Volpe, Scolariego i Ruedę, ale postawiono akurat na Garekę. Człowieka, którego akurat w Peru wspominano niechętnie. To on w eliminacjach mundialu 1986 strzelił swojemu przyszłemu „pracodawcy” wyrównującego gola na 2:2, pozbawiając go szans na awans. Peru od tamtej pory nie awansowało na mundial, a klątwę przełamać ma właśnie ten, który ją nałożył.

Na razie trzyma poziom. Media piszą, że już realizuje swoje motto: „odzyskanie peruwiańskiej tożsamości”. Został nawet wybrany najlepszym trenerem pierwszej fazy Copa America, ale teraz poprzeczka idzie w górę. Jeden z ostatnich treningów taktycznych Peru zakłócił latający nad piłkarzami dron. Gareca szybko zmienił założenia, nakazał piłkarzom ćwiczyć dośrodkowania, a taktykę zostawił na później. Czyja to sprawka? Najprawdopodobniej cwaniaka Sampaoliego, który wykorzystał stare znajomości w Universidad de Chile i postanowił użyć broni, której sam boi się najbardziej. Czyli wygrzebywania spod ziemi nowinek taktycznych. W tym przypadku – raczej z powietrza.

Co na to Gareca? Patrząc na jego mimikę – chyba niespecjalnie się przejął. Sukces już osiągnął. I tylko doda mu to wiarygodności, gdy będzie wpajał swoim piłkarzom, że w jego oczach są najlepsi na świecie i z każdym mogą grać jak równy z równym.

25

RAMON DIAZ

Typowa kariera argentyńskiego zawodnika, który po odstawieniu piłki został trenerem. Przetarcie w River Plate, dekada w Europie, emeryturka w Jokohamie i… bierzemy się za pracę na ławce. I to pracę wyjątkowo produktywną, bo CV ma senor Diaz naprawdę przepastne. Przy trzech podejściach do pracy z River natłukł aż pięć mistrzostw, Copa Libertadores i Supercopa Americana, aż niespodziewanie zrezygnował, twierdząc, że nie stać go już na to, by dać klubowi coś więcej. Jeden tytuł wykręcił też z San Lorenzo, ale już za granicą nie szło mu tak dobrze. Kompletnie wyłożył się w meksykańskim Club America, a z krótkiego pobytu w… Oxford United sam zrezygnował. Po co w ogóle tam poszedł? Bo – jak sam twierdzi – lubi angielską piłkę, ogląda jej sporo w telewizji i chciał zobaczyć ją z bliska.

Dość częste zmiany pracy – norma w Ameryce Południowej – nie nadszarpnęły marki Diaza. Mało tego – sukcesy z River dały mu taką renomę, że do śmierci nie musi się obawiać o bezrobocie. Zwłaszcza, że El Pelado na Copa America wykonał kawał wspaniałej roboty. Przede wszystkim nie dał się ograć ani Argentynie, ani Urugwajowi, ani Brazylii. – Mam nadzieję, że te wyniki pozwoliły nam odzyskać wiarygodność. Nikt nie potrafi nas pokonać. Trzeba szanować Paragwaj, bo ta reprezentacja może w przyszłości coś osiągnąć – pękał z dumy na konferencji.

A po wyrzuceniu z turnieju swojego przyjaciela Dungi, z którym chętnie chodzi na wino, Diaz mógł zasiąść do czytania peanów na temat swojej drużyny. Np. z ust Roberto Cabanasa, byłego reprezentanta, który stwierdził, że nikt z jego rodaków nie oczekuje joga bonito a’la Barcelona, a skoro prosta piłka przyniosła finał w 2011 roku, to dlaczego Diaz miałby teraz zarzucić ten pomysł?

Gerardo-Martina-Argentina

GERARDO MARTINO

Dla kibiców Barcelony – nieudacznik. Jedyny trener, który – mając do dyspozycji Messiego – przegrał prawie wszystko, co było do przegrania. Latynosi jednak bronią Martino. Patrzą na szerszą perspektywę, czyli jego dotychczasową pracę na kontynencie. – Przejął Barcelonę w najgorszym momencie. Drużyna osiągnęła już wszystkie cele i było nieuniknione, że się rozluźnią. Nie dało się zmotywować tych piłkarzy, a i tak dotarł do finału pucharu i walczył o mistrzostwo. To tak jakbyśmy oczekiwali, że Indurain po pięciu triumfach w Tour de France wygra po raz szósty – tak Angel Cappa stawał murem za swoim kolegą po fachu.

Fakty są jednak takie, że – choć Martino daleko do latynoskich królów charyzmy w stylu Bielsy czy Sampaoliego – to jednak coś w piłce podniósł. Choćby trzy puchary za mistrzostwo Paragwaju z Libertad i jeden z Cerro Porteno. Z reprezentacją tego kraju dojechał też do ćwierćfinału mundialu w RPA i rok później finału Copa America. To był początek hossy. Tata wyrobił sobie markę jednego z najlepszych szkoleniowców Ameryki Południowej i kwestią czasu była emigracja za ocean. Wcześniej jednak przejął walczących o uniknięcie spadku Newell’s Old Boys, utrzymał ich w lidze, a po roku doprowadził do wicemistrzostwa w Torneo Inicial i dojechał do półfinału Copa Libertadores.

Czytelnika z Europy te osiągnięcia nie muszą zachwycać, ale ktokolwiek śledził ligę argentyńską, ten był pod wrażeniem. Przypomnijmy słowa Artura Płatka, skauta BVB, który wówczas często latał do Ameryki Południowej: – Oglądając ich mecze, od razu wpadło mi do głowy, że muszą mieć dobrego trenera, bo grali najbardziej po europejsku w całej Argentynie. Pressing, szybkie odzyskanie i błyskawiczne przechodzenie do ataku. Fajnie się na to patrzyło, ale największą satysfakcję poczułem, kiedy Martino przejął Barcelonę.

Tam się wyłożył, ale z Argentyną na razie daje radę. Aktualnie skupia się przede wszystkim na wydobyciu jak największej efektywności z piekielnie mocnego ataku. Ataku, który powinien zapewniać więcej niż cztery gole w czterech meczach. Ataku, który – jak napisano w „El Pais” – z Jamajką nudził aż do wnerwienia. Martino urządza więc jeden trening strzelecki za drugim, a prasa rozlicza go za poszukiwanie tożsamości argentyńskiej piłki. W końcu jak stwierdził sam Martino:

– Argentyna nigdy nie miała jednego konkretnego stylu. Nigdy nie była rozpoznawalna za konkretny sposób atakowania lub bronienia. Ta drużyna rozumie każdy styl i wygrywa na wszystkie sposoby. Zmieniamy trenerów ze względów życiowych, a nie sportowych. Przychodzi jeden i chce pracować w swoim stylu, jutro następny i chce robić coś innego – twierdzi Martino, a zapytany, dlaczego jego koledzy po fachu cieszą się taką marką, odpowiada: – Bo musimy odpowiadać za wszystkie sprawy pozaboiskowe. Np. chronienie piłkarzy, gdy ktoś w nich psika gazem pieprzowym.

TOMASZ ĆWIĄKAŁA

Najnowsze

Polecane

Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Szymon Szczepanik
0
Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Komentarze

0 komentarzy

Loading...