Reklama

19 lat i trzy kluby? Tak marnuje się talent Adama Dźwigały.

redakcja

Autor:redakcja

27 czerwca 2015, 12:46 • 3 min czytania 0 komentarzy

Kiedy 17-latek przebojem wchodzi do składu drużyny Ekstraklasy i prezentuje się naprawdę solidnie, to zarówno dla klubu, jak i dla samego piłkarza, jest to sytuacja bardzo komfortowa. Dalecy jesteśmy od stwierdzenia, że na takiego juniora trzeba wyłącznie chuchać i dmuchać, ale z pewnością nie należy mu rzucać kłód pod nogi. Co przez to rozumiemy?

19 lat i trzy kluby? Tak marnuje się talent Adama Dźwigały.

– Nie należy wysyłać go na zagraniczne testy po jednej udanej rundzie, i to w dodatku w trakcie sezonu.
– Nie należy rzucać nim po całym boisku, nie dając zagrać nawet kilku meczów z rzędu jednej pozycji.
– Nie należy pozwolić, by jeszcze jako nastolatek zaliczył trzy kluby w Ekstraklasie.

A wszystko wskazuje, że taki właśnie los spotka Adama Dźwigałę. Jak donosi portal trojmiasto.sport.pl, 19-latek zostanie wypożyczony do Górnika Łęczna, gdzie będzie miał zdecydowanie więcej szans na regularną grę. Jakkolwiek patrzeć, zdecydowanie łatwiej będzie mu wygryźć ze składu takiego Szmatiuka, niż podjąć rywalizację z Gersonem i Janickim. O ile oczywiście wciąż rozpatrujemy Dźwigałę jako środkowego obrońcę.

Tak naprawdę kariera Adama powinna być przestrogą dla innych młodych zawodników. Dobrze by było, gdyby piłkarze właśnie wchodzący do Ekstraklasy porządnie zapoznali się z tym przypadkiem i zapamiętali te wszystkie fatalne decyzje, podjęte zarówno przez samego piłkarza, jak i jego otoczenie. W końcu zawsze lepiej uczyć się na cudzych błędach, niż na własnych.

A przecież każdy młody piłkarz chciałby zaliczyć podobne wejście w Ekstraklasę. Przypomnijmy jeden z naszych wcześniejszych tekstów:

Reklama

3 marca 2013, Zabrze, mecz Górnik-Jagiellonia. 17-letni Adam Dźwigała debiutuje w Ekstraklasie na pozycji środkowego obrońcy. Jest bardzo pewny w defensywie, gdzie świetnie uzupełnia się z Ugo Ukahem, dodatkowo stwarza też spore zagrożenie pod bramką rywala przy stałych fragmentach gry. Po jednej z takich akcji zdobywa ładnego gola, który – jak się okazało – dał Jagiellonii trzy punkty. Tamtego dnia Dźwigała był zdecydowanie najlepszym zawodnikiem na boisku, a kibice z Białegostoku cieszyli się, że rośnie im stoper na lata.

Jeszcze wiosną 2013 roku Dźwigała dziesięciokrotnie zaczynał mecz jako podstawowy środkowy obrońca. Grał ze zmiennym szczęściem i notował charakterystyczne dla swojego wieku wahania formy. Wydawało się jednak, że pod skrzydłami swojego ojca i Tomasza Hajty okrzepł w Ekstraklasie, i że w kolejnym sezonie może być już tylko lepiej.

Niestety, lepiej już nie było. To właśnie we wspomnianej rundzie Dźwigała zaliczył najwięcej minut w dotychczasowej karierze i – co ważne – zdecydowaną większość z nich spędził na środku obrony. Początek kolejnego sezonu stracił z powodu nieudanych testów w Empoli, a potem został przekwalifikowany przez Piotra Stokowca na… no właśnie, nie do końca wiadomo na kogo. Na super uniwersalnego pomocnika, który może grać na każdej pozycji w drugiej linii, ale na żadnej do końca się nie odnajduje.

Transfer do Lechii, napakowanej dziesiątkami nowych zawodników, to już dla Dźwigały kompletna porażka. Jesienią zagrał niewiele ponad 400 minut, a wiosną ledwie 35. Rozumiecie? TRZYDZIEŚCI PIĘĆ MINUT. Adam może sobie teraz pluć w brodę, że zimą został w Gdańsku, bo miał przecież oferty z innych klubów, z Ruchem Chorzów na czele. A tak zupełnie stracił rundę, a właściwie to cały sezon.

Dziewiętnaście lat, trzy kluby Ekstraklasy i oblane testy w drużynie z Serie B. Gra na środku obrony, na obydwu skrzydłach oraz jako defensywny i ofensywny pomocnik. Jeśli chodzi o rówieśników, to jego perypetie trochę przypominają przygodę z piłką Mariusza Stępińskiego i w ogóle nie przypominają kariery Karola Linettego. Na dziś Adamowi nie pozostało nic innego, jak zacisnąć zęby i powalczyć o swoje szanse oraz o odrobinę stabilizacji. Z pewnością długa droga przed nim.

Fot. FotoPyK

Reklama

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...