Reklama

Torino, czyli najbardziej pechowy klub świata

redakcja

Autor:redakcja

06 kwietnia 2015, 15:48 • 5 min czytania 0 komentarzy

Za każdym razem, kiedy czytam o Torino, zaczynam się zastanawiać, czy był w historii piłki nożnej klub bardziej pechowy. Losy Granaty są tak przepełnione śmiercią, jak to tylko możliwe. Najpierw zginęła cała drużyna Il Grande Torino, jednej z najsilniejszych drużyn w historii Serie A. Potem, już indywidualnie, tragicznie zmarł ‘Bordowy motyl’, Gigi Meroni. Aż w końcu na początku dwudziestego pierwszego wieku, po 99 latach istnienia, całe Torino umarło, na szczęście tylko finansowo. Futbolowy cmentarz.

Torino, czyli najbardziej pechowy klub świata

No właśnie, cmentarz. Idealne określenie dla starego stadionu Toro, czyli Stadio Filadelfia. Areny, na której turyńscy piłkarze występowali od 1926 roku. W historii Torino nawet stadionowi musiało się oberwać – został zniszczony przez bomby zrzucone podczas nalotów w Drugiej Wojnie Światowej. Odbudowano go w 1946, dzięki czemu mógł być świadkiem wspaniałych wyników Il Grande Torino, a nawet wraz z całą drużyną zapisał się w annałach historii włoskiej piłki.

Image and video hosting by TinyPic

Piłkarze Toro przez sześć lat z rzędu byli niepokonani na Stadio Filadelfia, łącznie dobili do stu meczów bez porażki. Niestety w pewnym momencie turyńczyków nie było stać na doprowadzenie stadionu do porządku i przenieśli się na Stadio Comunale, miejski stadion w Turynie. Stadio Filadelfia nadgryzł ząb czasu, aż ostatecznie w 1998 roku został on wyburzony i w tej chwili na jego miejscu zostały tylko resztki trybun. A wraz ze stadionem, przeminęły wielkie lata Torino.

Image and video hosting by TinyPic

Reklama

Z pewnością największą tragedią w historii klubu i całej włoskiej piłki była katastrofa lotnicza na wzgórzu Superga. 4 maja 1949 roku, podczas powrotu z meczu towarzyskiego, zginęła cała drużyna Torino, zarówno piłkarze, jak i sztab szkoleniowy. W jednej chwili najlepszy włoski zespół i czołowy klub Europy po prostu przestał istnieć. O tym jak wybitnych piłkarzy zgromadziło wówczas Torino może świadczyć chociażby to, że w meczu reprezentacji Włoch przeciwko Węgrom na boisko w pierwszej jedenastce wybiegło aż dziesięciu zawodników Granaty. Turyńczycy w pełni zdominowali w tamtych latach włoskie rozgrywki. Drużyna, która przez pięć sezonów z rzędu wygrywała mistrzostwo Włoch na następne – i póki co, ostatnie – musiała poczekać 27 lat. Choć tak po prawdzie, Torino nigdy nie zdołało w pełni otrząsnąć się po tej katastrofie i już chyba nie zdoła nawiązać do swoich złotych lat.

Image and video hosting by TinyPic

Niestety, na kolejne wyjątkowo smutne wydarzenie sympatycy Torino nie musieli długo czekać. W 1967 roku najlepszym zawodnikiem turyńskiej drużyny był Gigi Meroni, jeden z największych ulubieńców kibiców w historii klubu. Meroni grał w sposób nieprzewidywalny i nie do podrobienia przez innych piłkarzy. Cechowała go na boisku anarchia, brak zasad i powtarzalności. Jego dryblingi były wręcz poetyckie, zupełnie nietypowe – rajdy Meroniego prawym skrzydłem wprawiały w popłoch nawet najlepszych obrońców rywali, a włoscy defensorzy należeli wówczas do jednych z najlepszych na świecie. Dzięki swojemu stylowi zaczął być nazywany przez kibiców la farfalla granata, bordowym motylem. Na boisku był zwiewny, wręcz niemożliwy do złapania. Niczym motyl nagle zmieniał kierunek i uciekał tym, którzy chcieli go zatrzymać. Niestety, gdy miał zaledwie 24 lata, a jego kariera dopiero nabierała pełnego rozpędu, jego życie dobiegło końca. Gdy przechodził przez ulicę w nieoznakowanym miejscu uderzył go jeden samochód, który wyrzucił go pod koła kolejnego, a ten przeciągnął Meroniego po asfalcie przez dobre pięćdziesiąt metrów. Straszna śmierć.

I gdy mogło się wydawać, że taka seria pechowych zdarzeń to zdecydowanie zbyt dużo jak na jeden klub, w 2005 toku sympatycy Torino odnieśli kolejny cios. Ich klub wygrał baraż o awans do Serie A, jednak nie został dopuszczony do tych rozgrywek ze względu na tragiczną sytuację finansową. Podczas badania finansów Granaty wyszło na jaw, że jej właściciel od lat nie opłacał części podatków, a Torino jest płynne finansowo tylko na papierze, dzięki kreatywnej księgowości. Po 99 latach istnienia klubu, ogłoszono bankructwo i zakończyła się historia Torino Calcio. W jego miejsce zarejestrowano w Serie B nowy klub, którzy przejął historię i nazwę Torino. Nowi właściciele odkupili nawet za półtora miliona euro wszystkie puchary i pamiątki związane z klubem, które zajął i wystawił na aukcję komornik. Niewiele jednak brakowało, a tak zasłużony klub na dobre przestałby istnieć.

* * *

Tak wspominam te wszystkie tragiczne elementy historii Torino i zastanawiam się, jak mógłby ten klub wyglądać, gdyby nie katastrofa na wzgórzu Superga.

Reklama

Czy Torino byłoby czołowym klubem w swoim mieście, silniejszym i bardziej utytułowanym od Juventusu? To akurat jest raczej wątpliwe. Bianconeri posiadali odpowiednie zaplecze finansowe i dobrze prowadzeni byli po prostu skazani na sukces. Z pewnością jednak Torino byłoby znacznie lepszym zespołem niż jest teraz, a Turyn byłby miejscem derbów nie gorszych niż te, które odbywają się w Mediolanie, czy Rzymie. Bo, nie oszukujmy się, obecny derby Turynu poza Włochami mało kogo obchodzą. Faworyt jest zawsze ten sam, a nawet gdy Bianconeri wygrać nie zdołają, to absolutnie niczego to zmienia. A tak… kto wie, być może gdyby nie Superga, to w Turynie odbywałyby się jedne z najciekawszych meczów derbowych w Europie?

Być może Torino także doczekałoby się własnego, nowoczesnego stadionu i nie musiałoby grać na przestarzały i rozpadającym się Stadio Comunale. Może nawet w końcu zostałby odbudowany Stadio Filadelfia? Plany odbudowy legendarnego stadionu Torino są przedstawiane od lat, jednak póki co brakuje w nich najważniejszego elementu – pieniędzy. Zresztą pieniędzy brakuje nie tylko na stadion. Klub powoli odradza się po bankructwie z 2005 roku i choć zaczyna sobie naprawdę dobrze radzić, to słaba sytuacja finansowa jest widoczna na pierwszy rzut oka. Nie trwa obecnie budowa kolejnego Grande Torino, trwa za to walka o przetrwanie, a Granata regularnie musi sprzedawać swoich czołowych piłkarzy, tak jak to było sezon temu w przypadku Alessio Cerciego i Ciro Immobile.

Kto wie, może nawet bylibyśmy teraz świadkami wspaniałego, lokalnego wyścigu po Scudetto pomiędzy Torino, a Juventusem. Niestety, ta straszna katastrofa lotnicza sprawiła, że nigdy nie poznamy odpowiedzi na te gdybania.

Wraz z całą drużyną Torino umarła także prawdziwa rywalizacja w Turynie.

MICHAŁ BORKOWSKI

Najnowsze

Weszło

Komentarze

0 komentarzy

Loading...