Reklama

Klasyka włoskich szlagierów – triumf nudy i minimalizmu

redakcja

Autor:redakcja

03 marca 2015, 00:02 • 3 min czytania 0 komentarzy

Poniedziałek, 20:45, wszystkie poważne mecze tej kolejki już się odbyły. Został tylko jeden – Roma kontra Juventus. Wszystkie oczy piłkarskiej Europy, z braku laku, zwrócone na Włochy. Idealna okazja do tego, by poprawić wizerunek ligi i pokazać, że Serie A jednak warto oglądać. Okazja oczywiście niewykorzystana, ponieważ jak to często bywa we Włoszech – zatriumfował minimalizm. I brak jaj.

Klasyka włoskich szlagierów – triumf nudy i minimalizmu

Plan Massimiliano Allegriego na ten mecz był prosty – nie przegrać. I nie ma co się dziwić trenerowi Juventusu, ponieważ remis oznaczał, że jego drużyna utrzyma spokojną dziewięciopunktową przewagę nad drugą w tabeli Roma. Bianconeri od początku postawili podwójne zasieki i bez najmniejszych problemów zatrzymywali kolejne ataki rzymian. Można się tego było spodziewać – w ostatnim dwudziestoleciu defensywa Juventusu tylko raz straciła na tym etapie rozgrywek mniej bramek, w sezonie 1999/2000. Bronić i kontrować, bronić i kontrować – tak wyglądał ten mecz w wykonaniu Starej Damy. Bez niespodzianek.

Więcej natomiast spodziewaliśmy się po drużynie Rudiego Garcii. Co prawda jego piłkarze wyszli na ten mecz nabuzowani jakby mieli walczyć w klatce a nie grać w piłkę, jednak poza agresywnym nastawieniem mieli przez większość spotkania niewiele do zaoferowania. Brakowało im odwagi by zaryzykować i śmielej zaatakować rywali, zamiast tego ograniczali się do spokojnych ataków pozycyjnych z których nie wynikało absolutnie nic. Ot, klepka, klepka, długie podanie/próba dryblingu, strata. Do zanudzenia. W pewnym momencie zastanawialiśmy się nawet, czy Garcia po prostu nie odpuścił walki o mistrzostwo i doszedł do wniosku, że wystarczy mu dzisiaj jeden punkt, by choć trochę odskoczyć od goniących Romę Napoli i Lazio. Minimalizm poziom ekspert, ręce opadają.

Spotkanie rozkręciło się dopiero na ostatnie pół godziny, jednak biorąc pod uwagę to jak wyglądało pierwsze 60 minut – obstawiamy, że sporo osób mogło już w tym czasie smacznie spać. Jeśli tak, to sporo stracili. Najpierw za drugą żółtą kartkę z boiska wyleciał Torosidis, a do rzutu wolnego podszedł Carlos Tevez. I uderzył tak, jakby w koszulce z dychą na plecach wciąż grał Alessandro Del Piero. Piękny, mierzony strzał, nie dający bramkarzowi żadnych nadziei na obronę i piętnasta bramka Argentyńczyka w tym sezonie, dzięki której wysunął się na prowadzenie w klasyfikacji strzelców.

…a potem mecz odwrócił się o 180 stopni.

Reklama

Nagle okazało się, że obronę Juventusu da się sforsować. Jak za machnięciem magicznej różdżki piłkarze Allegriego zaczęli się gubić, a Roma w końcu stworzyła zagrożenie bramce Gianluigiego Buffona. Czary? Nie, po prostu postawieni pod ścianą rzymianie, grający w dziesiątkę, w końcu byli zmuszeni do tego by rzucić się do przodu i atakować. I okazało się, że kiedy chcą, to potrafią – zdołali doprowadzić do remisu i dzięki nim kibice Giallorossich nadal mogą marzyć o Scudetto, a sympatycy Juventusu muszą odstawić szampany z powrotem do lodówki.

Nie można tak było od początku, panie Garcia? Seydou Keita powiedział po meczu, że Romie zabrakło dzisiaj wiary. Nam się wydaje, że komuś dzisiaj raczej zabrakło jaj…

Najnowsze

Weszło

Komentarze

0 komentarzy

Loading...