Reklama

Ludziom trzeba pomagać. Klub w hołdzie Markowi Kotańskiemu

redakcja

Autor:redakcja

24 lutego 2015, 14:08 • 16 min czytania 0 komentarzy

Herb klubu wyraźnie inspirowany Ajaksem Amsterdam. W środku okrągłej tarczy kontur twarzy wielkiego wojownika. Kto wie, może nawet większego, niż u holenderskiego pierwowzoru? Zamiast achajskiego bohatera, równie waleczny i szlachetny heros z Polski. Marek Kotański. To znak, pod którym jego idea walki z nałogami, zwracania sie do ludzi, którzy wyjechali daleko poza bandę spełnia się w sposób szczególny. Poprzez… grę w piłkę nożną. Najprostsze antidotum na najtrudniejsze problemy? Jakkolwiek to nazwiemy, Kotan Ozorków już od ponad ośmiu lat pomaga ludziom wyjść z zakrętu. Z zakrętu na zieloną murawę ozorkowskiego boiska.

Ludziom trzeba pomagać. Klub w hołdzie Markowi Kotańskiemu

Jeden z pierwszych reportaży traktujących o tym wyjątkowym klubie nakręciła Telewizja Publiczna już w 2006 roku. Pierwsza scena nie różni się wiele od tego, co dziś pokazuje Radek Rzeźnikiewicz z portalu kartofliska.pl. Przebieranie się tuż przy linii bocznej, na przypominającym pobojowisko boisku rozgrzewka z jedną piłką, strzały lądujące gdzieś w lesie. Unikalny klimat B-klasy.

Arkadiusz Lewandowski, ówczesny prezes, jeden z pomysłodawców i założycieli Kotana, tłumaczy redaktorom TVP – to siódma liga, w naszym województwie najniższa. Ale tak jak wtedy, tak i teraz – to nie ligowe poziomy są na pierwszym planie.

Pacjenci, terapeuci, neofici. Każdy z czymś walczy

Reklama

Ozorków. Dwadzieścia pięć kilometrów od Łodzi. W przeciwieństwie do pobliskiego Uniejowa, słynącego z basenów termalnych czy Strykowa, znajdującego się tuż przy skrzyżowaniu autostrad, miasteczko nie wyróżnia się niczym szczególnym. Prawie niczym.

W Ozorkowie i jego najbliższych okolicach znajdują się bowiem aż trzy ośrodki Monaru. Organizacja, która od ponad 35 lat pomaga ludziom wyłączonym poza margines, właśnie w Ozorkowie i pobliskich Kęblinach odpaliła projekt przełomowy – na pewno na skalę kraju, a może i całej Europy. Własny klub piłkarski. Z herbem, regularnymi treningami, ambicjami sportowymi, ale przede wszystkim – z unikalnym zbiorem zasad oraz misją – wspomagać terapię leczenia uzależnień. Od tego wszystko się zaczęło. Mniej więcej w takim układzie trwa aż do dziś.

W 2006 roku w ośrodku znaleźli się w jednym czasie pasjonaci futbolu z każdego miejsca w Polsce. Arkadiusz Lewandowski, pierwszy prezes, ówczesny pracownik Monaru, który sam wcześniej walczył z uzależnieniem. – Własna matka wygoniła mnie z domu. Powiedziała, że jeśli nie zacznę się leczyć, nie mam po co wracać. Wymieniła nawet zamki w drzwiach. Wziąłem się za siebie. Po leczeniu musiałem zmierzyć się jednak z rzeczywistością. Ta czasem była brutalna. Dziś odnalazłem się w życiu. A drużyna? Dla wszystkich nas to życie, takie życie po życiu – komentował w rozmowie z „Dziennikiem Łódzkim” Lewandowski.

Stworzył wokół siebie grupę podobnych mu ludzi. Michał Przybysz z Sieradza, wciąż w klubie, obecnie grający wiceprezes, wtedy jeden z pacjentów. Damian Gurdziel, kiedyś junior Zagłębia Sosnowiec, później piłkarz Startu Łódź. Pierwszy trener zespołu, wieloletni zawodnik i oczywiście jeden z pacjentów ośrodka. Adam Rosiak z Olsztyna, zaczynał w młodzieżowych zespołach Stomilu, później uczestnik terapii leczenia z narkomanii, terapeuta, a wreszcie zawodnik i prezes klubu. Piłka nożna na początku była relaksem po ciężkiej pracy w ramach zajęć prowadzonych w ozorkowskim Monarze. Raz w tygodniu, potem dwa. W końcu spontaniczny pomysł – skoro i tak gramy, skoro są chęci, skoro to pomaga pacjentom, skoro to świetna zabawa dla absolwentów – czemu nie zgłosić się do oficjalnych rozgrywek?

– To wszystko było dość szalone, stworzone z fantazją i zapałem, ale bez większego planu – wspomina dziś z uśmiechem Adam Rosiak, obecny prezes klubu. Na wspomnianym materiale filmowym TVP widać go na pierwszym planie, gdy przebiera się pod gołym niebem. Jest z klubem od początku, a sam przeszedł wszystkie plansze tej gry. Od olsztyńskiej ulicy, na której prał się z kibolami Stomilu Olsztyn, przez narkomanię, pobyt w ośrodku, aż po przekazywanie swoich doświadczeń jako „neofita”. Tym mianem określani są absolwenci, którzy przeszli terapię i trwają w trzeźwości.

Kotan Ozorków-Zarząd
Zarząd Kotana Ozorków.

Reklama

– Pierwszym prezesem był pracownik administracyjny z ośrodka. Właśnie tam narodził się pomysł wzbogacenia terapii poprzez prowadzenie normalnej drużyny. Wszyscy byliśmy albo po ośrodkach, albo w trakcie pobytu w tychże. Niemal cała kadra składała się z pacjentów – wspomina Michał Przybysz, kolejny z zawodników i jednocześnie działaczy, który przebył drogę od terapii i występów w klubie, aż po zaangażowaną pomoc jako neofita i grający wiceprezes. Takich ludzi jest zresztą wokół drużyny najwięcej. – Przewinęło się u nas sporo osób, które przed uzależnieniem i terapią normalnie grały w piłkę. Gdy pojawiają się pochwały i pierwsze sukcesy, czasem także pierwsze pieniądze, łatwo o skręt w niewłaściwą uliczkę.

Nałóg. Ulica. Często wyrżnięcie głową o dno. Jeden walczył ze skinami, samemu będąc punkiem, co oczywiście wiązało się z narkotykami. Część kradła. Część posuwała się do rozbojów. Oszukiwali, łamali prawo, lądowali w grupach wykluczonych przez społeczeństwo. Michał Przybysz w 2011 roku, w rozmowie z „Przeglądem Sportowym” doskonale streścił życiorysy większości zawodników. – Każdy ma swoją historię, ale droga staczania się jest zawsze taka sama. Teraz, rozmawiając z nami, dodaje: schemat upadku jest dla wielu identyczny.

Kolejna cecha wspólna? Ośrodek. Legendarny Monar.

„Każdy człowiek zasługuje na szansę”

– Trzeba odbić się kolejny raz od dna, doświadczyć nieprawdopodobnych cierpieć i upodleń, aby dojrzeć do chęci prawdziwej, podkreślam prawdziwej, walki z nałogiem – przekonywał Marek Kotański. Człowiek, który już w połowie lat siedemdziesiątych widział potrzebę wyciągania ręki do osób, na których postawiono krzyżyk. Do tych na bruku, tych, których najchętniej by ukryto, wyrzucono gdzieś na obrzeża miast, by nie kłuli w oczy „normalnych” obywateli. W PRL-u problem kamuflowano. W wolnej Polsce lekceważono. Kotański działał zaś z rozmachem, bez kompromisów, zawsze pakując się ze swoją pomocną dłonią tam, gdzie inni bali się nawet spojrzeć. Narkomani. Ludzie zarażeni wirusem HIV. Bezdomni. Jego motto: „każdy człowiek zasługuje na szansę” oraz „daj siebie innym” stało się inspiracją dla tysięcy wolontariuszy i ludzi dobrej woli. Ile dusz uratował sam „Kotan”? Ile dusz uratowali spadkobiercy jego idei?

Kotan Ozorków-Doping(pacjenci)

O 7.00 pobudka i gimnastyka. Przed dziewiątą pacjenci wyruszają do pracy. Harmonogram zajęć jest wyjątkowo napięty, reguły restrykcyjne. Uczestnictwo – dobrowolne. Dlatego też zdarzają się historie bez happy endu, albo raczej z niewiadomym zakończeniem. – Mieliśmy chłopaka, który wcześniej grał w Radomiaku, ale wyjechał z ośrodka, nie wiemy, jak mu się dalej wiedzie. Było kilku takich, którzy nie dawali sobie rady i opuszczali terapię, wracając w rodzinne strony, a w związku z tym rezygnowali także z klubu – opowiada Przybysz.

Innych jednak unikalne zasady trzymają przy klubie. We wspomnianym reportażu „Dziennika Łódzkiego”, Damian Gurdziel mówi wprost: w drużynie jestem, bo chcę zwrócić swój dług Monarowi. On wyciągnął mnie z bagna. A było już tak, że uciekałem na widok każdego policjanta.

Zespół uczy powrotu do społeczeństwa. – Że nie wolno lać tych, z którymi się nie zgadzamy. Że nie wolno kraść. Podstawowe zasady, które tym ludziom trzeba wpoić – odpowiedzialność, zasady. Ostatnio gadałem z kilkoma neofitami. Oni wprost przyznawali – były momenty, gdy piłka była jedynym powodem, jedyną przyczyną, dla której dalej walczyli z nałogiem. Pozwalała im wytrwać w terapii. A po terapii – utrzymać wszystkie panujące w klubie zasady – wyjaśnia Rosiak.

Zasady nie do złamania

Choć Kotan Ozorków 2015 nie jest już taki sam jak Kotan Ozorków 2006 – wystarczy spojrzeć choćby na liczbę osób uczestniczących w terapii w ligowej kadrze – zasady pozostają niezmienne. O narkotykach nie ma mowy. Podobnie jest z papierosami. Składki członkowskie – choć pewnie udałoby się spiąć budżet bez nich – wciąż obowiązują każdego w klubie. Zero alkoholu przed meczami, całkowita abstynencja na zgrupowaniach. Kto nie dostosuje się do reguł – musi zmienić klub.

– Sam miałem z tym problem – przyznaje Michał Przybysz. – Nasz pierwszy mecz, derby Ozorkowa, pobiegałem dwadzieścia minut i… kondycyjnie to była tragedia. Wtedy właśnie rzuciłem papierosy – wspomina swój początek w zespole obecny wiceprezes. Tak ma działać cały zespół. Piłka nożna to bowiem nie tylko forma terapii, ale i utrzymania w trzeźwości po jej zakończeniu. Sport to przecież obszerna lista wyrzeczeń. Łatwiej o rezygnację z hedonizmu, gdy nagrodą jest wygrany mecz, wysokie miejsce w tabeli i satysfakcja z odniesionego zwycięstwa. Nad rywalami, ale przede wszystkim nad sobą. Nad swoim nałogiem.

– Mieliśmy przypadki, że kolega z Poznania poprzez grę u nas dostał szansę testów w Widzewie, inny, który wciąż gra w Kotanie, wkrótce może przejść do zespołu z wyższej ligi. Większość jednak na tyle wiążę się z klubem, że w ten czy inny sposób pozostaje blisko Ozorkowa. Ja po zakończeniu terapii zamieszkałem w monarowskim hostelu przy Wólczańskiej w Łodzi, więc oczywiście nie wyobrażałem sobie opuszczenia drużyny – tłumaczy Przybysz. – Od początku zresztą kładziemy ogromny nacisk na budowanie atmosfery, więzi między zawodnikami, ale i więzi z klubem. Nawet zarząd cały czas się rozwija i powiększa, bo to również jedna z dróg na angażowanie młodych ludzi w pozytywne działania. Widzimy po sobie – zaczynaliśmy jako zawodnicy, potem braliśmy na siebie coraz bardziej odpowiedzialne zajęcia.

To pomaga. Przede wszystkim uwierzyć w siebie, uwierzyć, że warto. Odpowiedzialność, obowiązkowość, pasja. Niezależnie czy podczas terapii, czy już po jej zakończeniu – to wszystko pozwala wrócić do normalnego życia. Bez nałogów, bez tych najmroczniejszych myśli, za to z poczuciem własnej wartości. Tym bardziej, że klub się rozrasta. A wraz z jego rozmiarami, z jego wartością – rośnie duma tych, którzy go tworzyli. Którym kiedyś społeczeństwo na każdym kroku przypominało, że są do niczego.

– Właśnie zorganizowaliśmy ogólnopolski turniej piłki nożnej kobiet, który był konsekwencją wcześniejszego rozkręcenia drużyny kobiecej. Tam nie ma praktycznie osób w jakikolwiek sposób związanych z nałogami, ale dziewczyny stąd, które zwyczajnie kochają futbol. Pokazowy mecz zagrał Medyk Konin, więc przyjechała również Ewa Pajor. Staramy się w to wszystko wciągnąć jak najwięcej osób – na zebrania zarządu zapraszamy piłkarzy, również te dziewczyny z zespołu kobiet, by także tą drogą przekazywać jakieś wartości i ideały – tłumaczy Przybysz.

Nauka. Ona także jest tu jedną z nadrzędnych wartości.

Uczyć życia na nowo

Wśród terapeutów dominują osoby, które same walczyły z nałogiem. W drużynie pacjentom ośrodków pomocy udzielają ich absolwenci. Zwyczajnie, po ludzku – jest łatwiej. Sami dotknęli dna, więc wiedzą jak smakuje. I jak się od niego odbić.

– Nam też jest dużo łatwiej dotrzeć do tych młodych ludzi. Mówimy przecież o tym, co sami robiliśmy dziesięć lat temu, o naszych decyzjach, o ich konsekwencjach – zaznacza Przybysz. Podkreślenie tej roli neofitów, osób, które mają nałóg już za sobą, jest w tym wypadku szczególnie ważne. To oni stanowią przecież wzorzec dla młodszych. Wyszli na prostą. Potrafią ułożyć sobie życie na nowo, a przecież są tak blisko – w tej samej szatni, na tej samej stronie boiska. – To wszystko uczy też determinacji. Wytrwałości. Te osoby, który do nas trafiają, przez wiele lat żyły przecież w bardzo destrukcyjny sposób. Nie jest łatwo nagle przestawić się na drogę wyrzeczeń i ciężkiej pracy. Zdarzają się tacy, którzy przyjeżdżają na dwa-trzy treningi i rezygnują.

Zazwyczaj jednak – jak wcześniej wspominał Przybysz – związek z klubem trwa dłużej niż terapia. I to nie tylko wśród osób, które leczyły się z nałogów. – Jest dziewczyna, która nigdy nie przebywała w ośrodku, ale grała z nami przez pewien czas. Postanowiła, że kończy z piłką, wytrzymała kilka tygodni i oczywiście wróciła. Do tego jest spore grono byłych piłkarzy – także tych „z zewnątrz” – którzy nadal przychodzą na nasze mecze, dopingują, witają się z nami i śledzą wyniki – tłumaczy Przybysz.

Do tego jednak potrzeba pracy. Ogromnej pracy. – Także charyzmy, jakiegoś sposobu, by zachęcić tych ludzi do walki. Część z osób, które tu trafiają najchętniej przespałaby swoje życie. Skoro nie mogą ćpać – chcą spać i w ten sposób dobić do końca terapii. Trzeba siły, żeby ich z tego wybudzić, a piłka z pewnością w tym pomaga.

Wyniki na murawie, wyniki terapeutyczne?

Połowa drużyny seniorskiej to w tym momencie „neofici”, którzy mieszkają na stałe w Łodzi i dojeżdżają do Ozorkowa. Do tego drugi zespół, w całości tworzony przez pacjentów. Drużyna z A-klasy ma piłkarskie ambicje, dlatego też coraz szersze jest grono osób niezwiązanych z ośrodkiem, a zwyczajnie z lokalnym futbolem. Ta pozostająca w Playarenie zaś nie zawsze ma motywację do regularnego trenowania i gry. – Oni dostają naprawdę w kość w ośrodku. Mają tam w cholerę zajęć, w cholerę obowiązków – opisuje prezes Rosiak, niejako tłumacząc mniej regularny charakter gry drugiego zespołu. Zresztą – nic na siłę. – Jeśli taki pacjent po ciężkim dniu ma dostać baty 0:7 to w ogóle mija się to z celem.

Nie dla każdego piłka nożna jest wzbogaceniem pobytu w ośrodku, a przecież właśnie w roli uzupełnienia terapii został powołany w 2006 roku cały Kotan. Bardziej istotne pytania to te o balans między wynikami na murawie, a wynikami terapeutycznymi. No i oczywiście stosunki, między osobami z zewnątrz, a tymi w trakcie lub po terapii. – Raczej nie ma jakichś podziałów, jeśli pojawiają się jakiekolwiek problemy, to raczej z dostosowaniem się nowych osób do naszych zasad, szczególnie na początku. Warto też dodać, że przez drużynę przewija się mnóstwo ludzi. Byli tacy, którzy po zakończeniu terapii i okresie trzeźwości wracali do swoich nałogów, co automatycznie przekreślało ich grę dla Kotana.

To pozostaje bez zmian od lat. Pierwszy prezes w artykułach sprzed lat podkreślał: „nie ma to tamto”. Jeśli ktoś nie potrafi się dostosować – musi się pożegnać. – Musieliśmy nad tym trochę popracować – by nie szukać daleko przykładu, dyskusje odbywaliśmy choćby z trenerem. On, jako osoba, która nie miała problemu z nałogami, czasami opierał się, gdy wartościowy piłkarsko zawodnik musiał opuścić klub z uwagi na złamanie naszych wewnętrznych zasad. Oczywiście każdy ma u nas drugą szansę, ale na naszych warunkach – objaśnia Przybysz. – Musimy jednak być konsekwentni, a i trener po kilku miesiącach już sam doskonale wiedział, że tego typu niesubordynacja nie może mieć u nas miejsca.

– Na pierwszym miejscu cały czas jest idea. Dopiero na drugim futbol, wyniki, awanse. To dla nas oczywiste. Nigdy trzy punkty nie były dla nas cenniejsze od utrzymania naszych założeń. Na nich przecież powstał klub – mówi Michał Przybysz. Prezes Rosiak dodaje zaś, że nad treningami znajduje się jeszcze wartość nadrzędna – program terapeutyczny.

Nie tylko terapia

Początkowa fantazja szybko przestała wystarczać. Jedną z motywacji do coraz lepszej gry i coraz bardziej ofiarnej walki o A-klasę było zmęczenie najniższą z łódzkich lig. – Zawodnicy… Może nie pod wpływem alkoholu, ale świeżo z imprezy. Przed meczem papierosy, w przerwie również… Do tego szyderstwa z nas, obrażanie, wyzwiska. Chcieliśmy wyrwać się z tej ligi. Inna sprawa, że szybko śmiech się kończył, gdy ogrywaliśmy kolejnych rywali, a z tym w B-klasie nie było problemów – wspomina Przybysz. Czy ta obecność alkoholu i papierosów na boisku przeszkadzała pacjentom? – Nie, to nawet rodzaj sprawdzianu. Przecież po terapii neofita trafia do świata, gdzie alkohol czy papierosy są na każdym rogu. Żeby się od tego kompletnie odizolować musiałby zabarykadować się w mieszkaniu.

Kotan Ozorków-Klub

Folklor B-klasy Kotan szybko zostawił za sobą. W A-klasie zaś – ewoluował. Dziś to już nie ta wspominana przez Rosiaka fantazja z pierwszego sezonu. Zmniejszyła się liczba pacjentów w zespole. Zwiększyła liczba neofitów oraz zawodników, którzy nigdy nie mieli nic wspólnego z nałogami. Co oczywiście nie oznacza, że nie obowiązują ich zasady. Każdy kto wchodzi do zespołu z zewnątrz szybko wkręca się jednak w cały klimat, zżywa z terapeutami, trenerami, zarządem. Jasne, związki z samą terapią nieco rozluźniły się po awansie do A-klasy.

– To już trochę inny poziom gry. Inne obciążenia. W dodatku ja sam przestałem być terapeutą w Ozorkowie, więc straciłem wpływ na pacjentów. A oni… Czasami zwyczajnie potrzebują dopilnowania, zachęty, by iść na trening. Niedawno byłem nawet w ośrodku, by poprawić, to, co w pewien sposób szwankowało. Myślę że tę współpracę trzeba odświeżyć i zacieśnić, bo obserwując zachowanie pacjentów na treningach czy meczach zdecydowanie pomaga w terapii. Po wycofaniu zespołu z B-klasy i moim odejściu z ośrodka te więzi zrobiły się nieco luźniejsze – tłumaczy prezes Adam Rosiak. Dodaje również, że bezdyskusyjnie w tym momencie najwięcej dla klubu poświęcają neofici, którzy stanowią główną siłę zarówno drużyny, jak i zarządu.

– W B-klasie trochę się męczyliśmy. Wiadomo, jak ona wygląda, kopanie się, często z chłopami na kacu, albo na gazie. Traktowaliśmy to trochę jak przedsionek do pierwszego zespołu, co też nie ułatwiało działania. Teraz przesunęliśmy tę drugą drużynę do rozgrywek Playareny – relacjonuje Przybysz. – Do tego ruszyła drużyna kobiet, to zaczęło się bardzo dynamicznie rozkręcać. W tym ogólnopolskim turnieju organizowanym w Ozorkowie przez Kotan zajęły nawet drugie miejsce, a zespoły przyjechały z czterech województw.

Kotan Girls Ozorków

Dziś Kotan jest więc najstarszym i chyba najprężniej działającym ozorkowskim klubem. Bzura i TUR, choć hojniej dotowane przez miasto i lepiej „ukorzenione” w środowisku piłkarskim, dziś są już tylko historią. W dodatku zakończoną w sposób niezbyt chlubny – mają problemy z rozliczeniem miejskich dotacji. Dotacji, których Kotan przez pierwsze lata funkcjonowania klubu… w ogóle nie otrzymywał. – Współpraca z miastem poprawiła się dopiero po wyborach cztery lata temu. Wcześniej jedyna otrzymana pomoc to możliwość używania obiektu na ulicy Leśnej – mówią nasi rozmówcy.

Nazwa ulicy doskonale oddaje zresztą klimat i jakość boiska. Ulokowane w zacisznym lasku stanowiło ważny punkt na imprezowej mapie miasta, co naturalnie odbijało się na murawie. – Tam wywalczyliśmy awans do A-klasy, ale w tej wyższej lidze już nie dało się na nim grać. Trenowaliśmy więc w Ozorkowie, a mecze graliśmy w Łodzi, na ChKS-ie. Główne boisko w Ozorkowie było dla nas niedostępne – ciągle pod różnymi pretekstami odmawiano nam możliwości gry na tym obiekcie. Dochodziło do zabawnych sytuacji, gdy musieliśmy iść pieszo cztery kilometry na boisko w Śliwnikach, na które wpuszczał nas właściciel tamtejszego Zrywu – wspomina Przybysz.

Ludziom trzeba pomagać

O dziwo, nikt w Ozorkowie nawet nie myślał o próbie wykorzystania marketingowego potencjału, jaki niesie ze sobą Kotan. Zamiast tego bardzo długo rzucano im kłody pod nogi. Dochodziło do absurdalnych sytuacji, gdy warunkiem dofinansowania stało się… zameldowanie większości członków klubu w Ozorkowie. To oczywiście wykluczało Kotan, w którym grali pacjenci zameldowani w ośrodku wyłącznie tymczasowo. – Pamiętam jak stałem jak pies pod drzwiami poprzedniego prezydenta, by dotrzymał obietnice, które złożył mi przed świadkami na sesji Rady Miasta. Dwie, trzy godziny, długie negocjacje. Nic z tego. Nie wywiązał się z ani jednego złożonego przez siebie zobowiązania wobec nas – wspomina Adam Rosiak, prezes Kotana.

Zmianę przyniosły faktycznie dopiero wybory samorządowe, w których podmieniono całą ekipę polityków. Kotan zyskał miejsce na największym ozorkowskim stadionie, o wiele prościej uzyskać – jeśli nie wsparcie, to chociaż aprobatę miasta na akcje organizowane tak przez klub, jak i lokalny ośrodek Monaru. Pomóc – wprawdzie w bardzo ograniczony sposób, ale jednak – stara się również związek, który pozwala na darmową rejestrację pacjentów z ośrodka. To duże ułatwienie, biorąc pod uwagę dynamikę zmian w kadrze klubu. – Do tego perspektywa gry w okręgówce, a jest to coraz bardziej realne, zdecydowanie poprawiło atmosferę w klubie. Do tego stopnia, że praktycznie nie mieliśmy przerwy zimowej – wszyscy chcieli jak najszybciej wrócić do treningów, a w międzyczasie jeszcze pomagali dziewczynom w organizacji i przygotowaniu się do organizowanego przez nas turnieju – dodaje prezes Rosiak.

Finanse? Do tej pory w historii Kotana tylko jeden zawodnik otrzymał kontrakt. Co ciekawe – czarnoskóry bramkarz. Segun Solegbade to zresztą dowód na wyjątkowość klubu i świetna puenta tej historii. Pomijając kwestie piłkarskie – kontrakt dla zawodnika był tak naprawdę ratunkiem dla młodego chłopaka, który mógł nawet stracić prawo do pobytu na terenie kraju, nie wspominając o problemach finansowych. – Były takie momenty, gdy trzeba było podrzucić mu jedzenie, jakieś ciuchy. Do tego ten kontrakt. Trochę mu pomogliśmy, to prawda… Ludziom w końcu trzeba pomagać.

Trzeba. Dlatego Kotan jest tak wyjątkowy.

JAKUB OLKIEWICZ

Najnowsze

Weszło

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

0 komentarzy

Loading...