Ciężko o gorszy początek niż ten, który zaliczył w United De Gea. Hiszpan zawiódł już w swoim debiucie przeciwko Manchesterowi City, a potem wcale nie było lepiej. Brakowało mu pewności przy wrzutkach, dawał się przestawiać w polu karnym, wpuszczał głupie bramki. W pewnym momencie radził sobie tak słabo, że zaczął być rotowany z Andersem Lindegaardem, a prasa przedstawiała go jako kolejną wpadkę Sir Alexa Fergusona. Obecnie De Gea rozgrywa swój czwarty sezon w Manchesterze i jest już zupełnie innym bramkarzem. Według niektórych – najlepszym w Anglli.

Ferguson powiedział kiedyś o Schmeichelu, że posiadanie bramkarza najwyższej klasy jest warte około dziesięciu punktów więcej na koniec sezonu. Patrząc na to co wyczynia De Gea, legendarny trener zdecydowanie nie docenił tego, jak wielki wpływ na wyniki może mieć bramkarz. Jednak zanim szerzej zajmiemy się perypetiami De Gei na angielskich boiskach, przenieśmy się do słonecznej Hiszpanii, gdzie młody golkiper stawiał swoje pierwsze kroki.
Wypożyczenie? Wolę trenować samemu
Przygodę z piłką De Gea rozpoczął mając pięć lat w La Escuela De Futbol Atletico Casarrubuelos, jednej z wielu filii Atletico Madryt. Szybko zauważono jego predyspozycje do gry na bramce, jednak i tak początkowo grał w polu – był zwyczajnie zbyt dobry, by marnować go między słupkami. Nikogo nie powinny więc dziwić archiwalne zdjęcia, na których młody David nie ma na sobie rękawic.
Zresztą sam Hiszpan na początku zdecydowanie wolał do gry używać nóg, niż rąk. W szkolnych rozgrywkach futbol sala, czyli halówki, do 14 roku życia grał jako napastnik i był zawsze najlepszym strzelcem drużyny. Pewnie dzięki temu bramkarz Manchesteru nie ma dzisiaj najmniejszych problemów, gdy podczas meczu obrońcy wycofują do niego piłkę. Podważa to też wypowiedź Ruuda Gullita o tym, że piłkarze zostają bramkarzami, bo nie potrafią grać w piłkę.
Talent do bronienia otrzymał od swojego ojca, Jose, byłego bramkarza Getafe. De Gea w końcu na stałe włożył rękawice bramkarskie i dołączył do akademii Atletico. Od samego początku kariery miał niesamowitego farta – wcale nie wypatrzyli go scouci, a za transferem stał jego ówczesny trener, Jose Luis Martin. Nakłamał on przedstawicielom rojiblancos, że ściągnięciem bramkarza są zainteresowani ludzie z Rayo Vallecano. Reakcja była natychmiastowa – Atletico wysłało Diego Diaza Garrido, a on z miejsca podpisał kontrakt z młodym Davidem.
De Gea robił w Atletico szybkie postępy, choć przez dłuższy czas nic nie wskazywało na to, by miał zrobić olśniewającą karierę. Gdy miał za sobą już pierwszy sezon spędzony w drużynie B Atletico, gdzie był zastępcą Joela Roblesa, Rojiblancos postanowili wysłać go na wypożyczenie, jednak zgody na odejście z klubu nie wyraził sam zainteresowany. Szefowie klubu z Madrytu wpadli w furię i zapowiedzieli mu, że jeśli nie zmieni zdania, to przez kolejny sezon nie wystąpi w żadnym meczu drugiej drużyny i będzie mógł trenować tylko na własną rękę. Bramkarz się nie ugiął, a szefowie Atletico wprowadzili swoją groźbę w życie – De Gea nie był powoływany na mecze i trenował samemu. I znowu uśmiechnęło się do niego szczęście.
Mogło się wydawać, że to początek końca w karierze Hiszpana, jednak był to jeden z lepszych ruchów jakie wykonał w swojej karierze. Trenującego w odosobnieniu De Geę dojrzał były bramkarz, a wówczas trener Atletico – Abel Resino – i dołączył go do kadry pierwszego zespołu.
Kolejny sezon De Gea rozpoczął jako trzeci bramkarz i bardzo szybko zadebiutował w pierwszej drużynie. Na Mistrzostwa Świata under 20 wyjechał Sergio Asenjo, a w meczu Ligi Mistrzów przeciwko FC Porto kontuzji doznał Roberto. De Gea wszedł na boisko i zaliczył świetne spotkanie, a Resino był na tyle zadowolony z występu Hiszpana, że kilka dni później wystawił go w meczu ligowym. Co znamienne, na ławce siedział Robles, z którym wcześniej De Gea przegrywał rywalizację w drugiej drużynie. Być może to właśnie dzięki starciu z działaczami Atletico De Gea gra dzisiaj w Manchesterze United, a Robles jedynie siedzi na ławce Evertonu.
Do bramki na krótki czas wrócił co prawda Asenjo, ale nie grał zbyt dobrze – w efekcie jego miejsce, tym razem już na stałe, zajął De Gea. I palmy pierwszeństwa nie oddał do końca swojej przygody z madrycką drużyną. Choć rozegrał w rojiblancos zaledwie jeden pełny sezon, De Gea i tak będzie świetnie wspominany przez kibiców. Był jedną z najjaśniejszych postaci drużyny, która doprowadziła do wygrania Ligi Europy, oraz Superpucharu Europy, tym samym kończąc posuchę Atletico, które swoje ostatnie trofeum zdobyło w 1996 roku. Imponował nie tylko niesamowitymi interwencjami, ale także zaskakującą jak na swój wiek pewnością siebie i zimną krwią. Momentami obserwując jego grę ciężko było uwierzyć, że bramki Atletico broni nieopierzony młokos, a nie bramkarz z piętnastoletnim doświadczeniem.
Jego czas w Atletico szybko dobiegł jednak końca – piłkarzem zainteresował się Manchester United, a takiemu klubowi się nie odmawia. Zwłaszcza, jeśli wykłada na stół dwadzieścia milionów euro.
Przez trud i Moyesa, do gwiazd
De Gea przeniósł się do Anglii z łatką wielkiego talentu, jednak był niedoświadczony – miał na swoim koncie zaledwie 84 występy w dorosłej piłce. Niewiele, zwłaszcza jak na bramkarza.
Miał 20 lat, był słabo zbudowany, przeniósł się do nowego kraju, nie znał angielskiego, a z miejsca miał zostać bramkarzem jednego z najbardziej utytułowanych, a przez to także wymagających, klubów na świecie. Co gorsza, zajmował miejsce legendarnego Edwina van der Sara i nie mógł liczyć na jakąkolwiek taryfę ulgową. W końcu Manchester United to nie Aston Villa, czy inne Crystal Palace – w tym klubie nie masz czasu na naukę, tylko musisz od początku grać na najwyższym poziomie, inaczej wypadasz z gry.
I niewiele brakowało, a bardzo szybko pożegnałby się z United. Jego pierwszy sezon to była jedna, wielka wpadka – miał problemy z wrzutkami, nie radził sobie z silnymi rywalami, którzy bez problemu przestawiali go w polu karnym. Przy Ferdinandzie i Vidiciu wyglądał jak dziecko, które zaproszono do gry tylko dlatego, że jednej z drużyn zabrakło piłkarza. Być może gdyby Anglicy nie zapłacili za niego tak wielkich pieniędzy, to podzieliłby los innych bramkarskich niewypałów Manchesteru, takich jak Barthez, Bosnich, van der Gouw, czy Carroll. Pod okiem Fergusona nie zrobił kariery także Massimo Taibi, który po kiepskich występach De Gei stwierdził, że przypomina mu to jego przygodę z United. Nie ma co, niezły komplement.
Ferguson bronił De Gei – jego krytyków nazywał idiotami, a winę zrzucał na media, zarzucając im, że robią z niego kozła ofiarnego i nie marzą o niczym innym, tylko o tym, by okazał się jego kolejną wpadką. Jednak doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak źle radzi sobie jego nowy nabytek i kilka razy wystawiał zamiast niego Andersa Lindegaarda.
Kiepskie początki Hiszpana wyjaśnił ówczesny trener bramkarzy Czerwonych Diabłów, Eric Steele. De Gea ważył zaledwie 71 kilogramów, źle się odżywiał i niespecjalnie podobała mu się wizja regularnej pracy na siłowni. Tak samo zresztą jak picie drinków proteinowych, które prawie na siłę wlewali mu w gardło trenerzy. – Pierwsze sześć miesięcy było straszne. Spał trzy razy dziennie, obżerał się tacosami, a kiedy kazałem mu przychodzić na popołudniowe, dodatkowe sesje treningowe, zdziwiony spytał „Po co?”. Poza tym był tak leniwy w kwestii nauki angielskiego, że w końcu sam musiałem nauczyć się hiszpańskiego, by się z nim dogadać.
Sztab Manchesteru wziął go mocno w obroty. Przygotowano dla niego specjalne treningi – skrzydłowi wrzucali w pole karne wysokie piłki, a wyznaczeni gracze umyślnie wpadali w De Geę by wytrącić go z równowagi i wymusić na nim błąd. Wszystko po to, by jak najszybciej przyzwyczaił się do realiów panujących w angielskiej piłce. Od razu zaczęliśmy pracować z nim na siłowni – przychodził trzy razy w tygodniu na 9:30 i miał jeszcze dwie dodatkowe sesje po południu. Wszystko w Anglii było dla niego nowe, nie miał pojęcia co oznaczają na przykład mecze przeciwko Stoke i mierzenie się z wyrzutami z autu Rory’ego Delapa – ale właśnie od tego byłem, by mu to wszystko wytłumaczyć. Kiedy pokazałem mu co potrafi Delap, wysoko uniósł brwi i głęboko westchnął, po czym zaczął coś mamrotać pod nosem po hiszpańsku.
Prawdziwy sprawdzian dojrzałości czekał Hiszpana, gdy klub przejął David Moyes. O tym, jak grał Manchester pod jego wodzą nie ma sensu się rozwodzić, ale być może było to najlepsze, co mogło spotkać De Geę. Piłkarze Manchesteru grali w obronie jak parodyści, przez co mecz po meczu był pod ostrzałem rywali i nieustannie musiał bronić swój zespół przed utratą bramki. Można powiedzieć, że obrońcy zapewniali mu w każdym spotkaniu dodatkowy trening bramkarski – to był prawdziwy chrzest ognia, w którym narodził się nowy, lepszy De Gea.
Cześć, jestem David i obronię dzisiaj twoje strzały
Postępy De Gei były widoczne gołym okiem, jednak chyba nikt nie spodziewał się, że tak szybko osiągnie poziom jaki prezentuje dzisiaj. Jest niesamowity, broni strzały, które teoretycznie muszą wpaść do bramki. Niektóre z jego interwencji podważają prawa fizyki i można pokusić się o stwierdzenie, że to głównie dzięki niemu Manchester jest tak wysoko w tabeli, a van Gaal… ciągle ma pracę. Jego wpływ na drużynę najlepiej widać było w występie przeciwko Liverpoolowi, po którym jedna z norweskich gazet poświęciła mu całą okładkę, nawiązując do legendarnej płyty Pink Floyd, The Wall. Był ścianą, od której odbili się gracze The Reds.
Znamienne jest już samo to, że na gracza meczu wygranego 3:0 wybrany został bramkarz. Tyle, że trzeba byłoby być wyjątkowo durnym, by wskazać na kogoś innego – De Gea był w tym meczu bezbłędny. Zresztą, spójrzcie po prostu na jego interwencje:
Po meczu De Gea zebrał wiele pochwał, według Solskjaera był to najlepszy występ bramkarza jaki kiedykolwiek widział na Old Trafford. Zwrócił uwagę zwłaszcza na to, że czeka z interwencją do samego końca: – Kiedy jesteś napastnikiem, to w sytuacji sam na sam chcesz żeby bramkarz podjął decyzję za ciebie. David tego nie robi, do końca stoi na nogach, jak kiedyś David Seaman.
W podobnym tonie wypowiedział się Gary Neville. Według niego De Gea zdecydowanie rozwinął się pod względem fizycznym, jednak przede wszystkim poprawiła się jego technika bramkarska. Znacznie rzadziej piąstkuje, wyłapuje dużo większą liczbę wrzutek i strzałów, znacznie lepiej zachowuje się w akcjach sam na sam, w których przejmuje kontrolę nad sytuacją i czeka z interwencją na decyzję rywala. Cała, po prostu doskonała analiza poniżej.
David De Gea’s improvement over last 3 years przez mfsn1604
Manchester ma obecnie świetną serię – pokonując Liverpool Czerwone Diabły po raz pierwszy od czasów Fergusona wygrały sześć spotkań z rzędu. Nie sposób przy tym przecenić wpływu jaki na te zwycięstwa miał De Gea – na jego bramkę oddano w tych meczach łącznie 29 strzałów, przy czym co ciekawe Manchester zaledwie 24 razy strzelał na bramkę swoich rywali. Efekt? Trzynaście strzelonych bramek, przy zaledwie trzech straconych. Van Gaal powinien postawić Hiszpanowi niezłe piwo.
Godny następca Schmeichela i van der Sara
Patrząc na grę De Gei nie ma najmniejszych złudzeń – facet w końcu dojrzał do rękawic czołowego europejskiego klubu. Wszedł w ten sezon z przytupem i póki co nie zwalnia tempa. Niektórzy uważają, że jest nawet lepszy od Neuera, bo choć nie zapewnia rozrywki swoimi wyjściami poza pole karne, to stał się bramkarzem, który broni wszystko co powinien, a nawet trochę więcej. Spójrzcie chociażby na jego interwencje z meczu przeciwko Evertonowi:
Na okazje by się wykazać De Gea nie może narzekać – Manchester jest w tym sezonie trzecią drużyną ligi pod względem liczby popełnianych błędów, które prowadzą do oddania strzału przez rywala. Problem? A skąd, nie kiedy ma się między słupkami takiego bramkarza – w klasyfikacji błędów, które prowadzą do bramki dla rywali Manchester jest już znacznie niżej. Konkretnie na ostatnim miejscu.
Jeszcze do niedawna można było dywagować, czy Manchester nie popełnił błędu wydając taką kasę na kogoś, kto niespecjalnie wyróżnia się z tłumu. Teraz wiadomo, że był to jeden z lepszych ruchów transferowych United w ostatnich latach, a być może nawet najlepszy, bo wszystko wskazuje na to, że ściągnęli bramkarza, który może królować między słupkami przez najbliższą dekadę. Manchester ma godnego następcę Schmeichela i van der Sara, a niektórzy twierdzą, że już teraz powinien on zająć miejsce Casillasa w bramce reprezentacji.
Można się spierać, czy to wielki bramkarz tworzy świetną drużynę, czy świetna drużyna tworzy wielkiego bramkarza. Nie ma natomiast wątpliwości co do jednego – z De Geą w takiej formie Manchester w końcu może wrócić na szczyt.
I to już niedługo.
Michał Borkowski
… [Trackback]
[…] Information to that Topic: weszlo.com/2014/12/21/de-gea-od-obzartucha-i-lenia-do-godnego-nastepcy-schmeichela/ […]
… [Trackback]
[…] Information on that Topic: weszlo.com/2014/12/21/de-gea-od-obzartucha-i-lenia-do-godnego-nastepcy-schmeichela/ […]
… [Trackback]
[…] Info on that Topic: weszlo.com/2014/12/21/de-gea-od-obzartucha-i-lenia-do-godnego-nastepcy-schmeichela/ […]