Reklama

This is bardzo piękne. Marco Paixao wraca, żeby znów straszyć…

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

15 grudnia 2014, 09:25 • 16 min czytania 0 komentarzy

– Dostałem od trenerów specjalny plan treningowy. Nadal muszę ćwiczyć, żeby wzmacniać mięsień nogi. Tak naprawdę do tego, żeby wyjść na boisko byłem gotowy już w październiku. Mówię wyjść na boisko, a nie dobrze grać. Musiałem odbudować siłę w nodze, ale także psychikę. To była moja pierwsza w życiu tak poważna kontuzja. Trzeba było wyrzucić z głowy strachy, że zaraz coś mi się może znowu stać – mówi Portugalczyk. Znakomitą pracę wykonywał z nim trener przygotowania motorycznego Śląska Marek Świder. Kiedy koledzy z drużyny całymi tygodniami normalnie trenowali, Marco wykonywał ćwiczenia tuż za linią boczną. Świder nie przerwał indywidualnej pracy ze snajperem nawet wtedy, kiedy musiał poddać się operacji kolana. Trenował z Portugalczykiem, poruszając się o kulach. Żartowano nawet, że trzeba się zastanowić, kto tu kogo rehabilituje – pisze dziś Przegląd Sportowy o powrocie Marco Paixao na boiska Ekstraklasy. Zapraszamy na nasz poniedziałkowy przegląd prasy.

This is bardzo piękne. Marco Paixao wraca, żeby znów straszyć…

FAKT

Fakt dziś w typowym poniedziałkowym układzie. Dwie strony relacji z Ekstraklasy, dwie kolejne z miksem różnych tematów, głównie zagranicznych. Legia ukarana za lenistwo.

Warszawianie zagrali słabo, jak to się często zdarza po meczu w europejskich pucharach. Czy to kwestia motywacji, zmęczenia czy czegoś innego, trudno powiedzieć. Legioniści sprawiali w niedzielę wrażenie takich, którzy nie podchodzą do swych obowiązków na sto procent. Można przegrać, ale łatwość, z jaką Górnik zdobywał bramki i stwarzał kolejne okazje do strzelenia gola, była porażająca. Kompletny brak koncentracji, wrażenie, jakby spotkanie miało się samo wygrać, a rywal położy się i grzecznie poprosi o jak najniższy wymiar kary. Porażką i to wstydliwą Legia zakończyła bardzo udaną rundę. Właśnie takimi spotkaniami, jak to w Łęcznej, zaciera dobre wrażenie. Cytując klasyka – liga będzie ciekawsza, bo Lech, Wisła i Śląsk odrobiły trzy punty. Honorowy gol strzelony przez Ondreja Dudę oznaczał tylko jedno, że odkąd legionistów prowadzi Berg, w każdym wyjazdowym meczu zdobywa przynajmniej jedną…

Reklama

Dziś mistrzów Polskich czeka losowanie rywala.

Zdania na kogo najlepiej trafić są podzielone. – Liverpool to mój ulubiony klub, możliwość starcia z nimi byłaby świetną sprawą – komentował Ondrej Duda. – Chcemy uniknąć najtrudniejszych rywali, wśród drużyn, które zajęły drugie miejsca są ekipy jak Sevilla czy Wolfsburg – mówi z kolei trener Henning Berg. – To nie takie istotne, na kogo wpadniemy, czy na Aalborg czy na Liverpool. Z każdym możemy wygrać i wtedy powiem, że było to dobre losowanie. Jeśli zaś chodzi o Celtic, to jeśli znów na nich wpadniemy, to nie będę tego traktować jak rewanżu, tylko podejdę normalnie do tego spotkania – powiedział nam obrońca warszawskiej drużyny Dossa Junior. Losowanie Ligi Europy odbędzie się w szwajcarskim Nyonie, początek ceremonii o 13. Godzinę wcześniej zostanie przeprowadzone losowanie 1/8 finału Ligi Mistrzów. Mecze 1/16 finału LE odbędą się 19 i 26 lutego.

W ramkach:

– Osłabieni Górale wystarczą na Zawiszę
– Lech odegrał się na Lechii
– Smuda o Urydze: walnie lufę i mu przejdzie.
– Lampard załatwił Wasilewskiego
– Siódmy gol Lewandowskiego.

Nie ma sensu cytować szerzej tekstów o Ekstraklasie z Faktu. Jest jeszcze kawałek o tym, że Michał Probierz walczy o nowy kontrakt w Białymstoku. Obecny wygasa za pół roku, ale póki co nie powinien się obawiać, bo wynikami Jagi wywalczył kapitalną pozycję negocjacyjną.

Artur Boruc nie ma szans na grę w bramce Southampton. Polak został skreślony przez szkoleniowca Świętych Ronalda Koemana. – On nie ma przyszłości w naszej drużynie.

Reklama

– Mamy czterech bramkarzy: Frasera Forstera, Kelvina Davisa oraz dwóch młodych. Jestem z nich zadowolony. Przed sezonem podjęliśmy decyzję o postawieniu na młodego bramkarza i będziemy taką politykę kontynuować – dodał holenderski trener. Boruc od września gra na zasadzie wypożyczenia w Bournemouth. W klubie z zaplecza Premier League spisuje się świetnie. Jego drużyna jest liderem Championship, a odkąd Boruc zaczął w niej bronić, nie przegrała spotkania. Polak miał początkowo grać w Bournemouth do stycznia, ale prezesi pierwszoligowca przedłużyli jego wypożyczenie.

W temacie losowania rywala dla Legii zaskakuje Jerzy Dudek. Na łamach Faktu przekonuje, że jeszcze nie czas na grę z Liverpoolem. Ale jak przekonacie się nieco później – w dzisiejszym Super Expressie mówi coś dokładnie przeciwnego. Nie do ogarnięcia.

Dla Legii byłoby najlepiej, gdyby poprzeczka rosła stopniowo. Pamiętam z czasów mojej gry w Feyenoordzie, jak zacząłem czytać o historii tego klubu i dowiedziałem się, że w 1970 roku Feyenoord szedł jak burza w Pucharze Europy Mistrzów Krajowych i w półfinale trafił na Legię. Holendrzy awansowali wtedy do finału dzięki wygranej w rewanżu u siebie, a w decydującym meczu pokonali 2:1 Celtic. Może teraz pora na rewanż? Śledzę ostatnio ligę holenderską i dla mnie Legia miałaby z Feyenoordem szanse. Mało tego – uważam wręcz, że jest w tej chwili lepszym zespołem, a taka wygrana mogłaby dać jej kopa w drodze do wielkiego finału w Warszawie. Pewnie powiecie, że oszalałem, ale ja naprawdę wierzę, że Legia Berga może dojść w tych rozgrywkach bardzo daleko. Jednego bardzo bym nie chciał. Dwumeczu Legia – Liverpool. Jeszcze nie czas na taki mecz, poza tym szkoda byłoby rozgrywać to spotkanie przy Łazienkowskiej bez udziału widzów. Wiele osób mówi, że Liverpool jest teraz do ruszenia. Owszem, jest. Przeciwko United zagrali tragicznie. Ale gwarantuję wszystkim, że w lutym The Reds będą dużo silniejsi.

Wręcz „bardzo nie chciałby”. Jest wesoło.

Na koniec jeszcze kawałek o tym, ze Piszczek broni Błaszczykowskiego, którego wszyscy obwiniają za stratę gola w meczu z Herthą. Bild grę obu Polaków ocenił na piątkę, czyli słabo.

GAZETA WYBORCZA

Na łamach Wyborczej dziś prawdziwa uczta – sześć stron czytania o piłce. Zaczynamy trochę od końca, czyli tematów krajowych. Komornik zawitał do siedziby Górnika Zabrze.

Górnik przegrał sprawę ze swoim byłym zawodnikiem (obecnie graczem Romy) przed Piłkarskim Sądem Polubownym PZPN. Egzekucja zaległych zarobków ma nastąpić przez zajęcie majątku klubu. Komornik zainteresował się najcenniejszymi trofeami wywalczonymi przez zabrzańskich piłkarzy, czyli pucharami m.in. za mistrzostwa kraju. Same puchary pewnie są niewiele warte, ale ich wartość symboliczna jest nie do oszacowania. – Wiem, że był komornik w klubie i spisywał puchary. Trofea Górnika nie są jednak zagrożone. Gdybym był wtedy na miejscu, tobym tego komornika wyrzucił i nie pozwolił mu nic spisywać – twierdzi Tomasz Młynarczyk, przewodniczący rady nadzorczej klubu. Dlaczego? Linia obrony klubu jest zaskakująca. – Te trofea były wywalczone przez Górnika, ale nie są własnością Sportowej Spółki Akcyjnej, przeciwko której prowadzona jest egzekucja. Klub zdobywał te puchary, gdy działał jeszcze jako stowarzyszenie, a teraz jest spółką. Komornik nie miał prawa dotykać tych rzeczy. Staramy się to wyjaśniać, mam nadzieję, że skutecznie – dodaje Młynarczyk. Nawet jeśli Górnikowi uda się zachować trofea, to sytuacja klubu pozostaje fatalna. Dług Górnika oscyluje wokół 40 mln zł. Zawodnicy dostali w tym roku tylko kilka pensji i zaczęli tracić cierpliwość. Krajowa Izba ds. Rozwiązywania Sporów Sportowych już rozwiązała – z winy klubu – kontrakt pomocnika Macieja Małkowskiego. Trudno się nawet dziwić, że zespół, który po 11 kolejkach był liderem, na koniec roku zanotował serię trzech porażek.

lidze dwóch prędkości pisze Przemysław Zych.

Legia po raz czwarty tej jesieni poległa w meczu rozegranym chwilę po bitwach w europejskich pucharach. Wczoraj przegrała w Łęcznej 1:3, wcześniej w równie miernym stylu traciła punkty w Bielsku-Białej, Gliwicach i Szczecinie. Ale mimo to, gdyby wsłuchać się w opinie, to o mistrzostwo walczy już tylko Legia z Legią. Dziś kończy się runda jesienna, liga wznowi rozgrywki w lutym. Już tydzień temu po meczu, w którym Legia bezczelnie „rozjechała” 4:0 Górnika w Zabrzu, trener Jagiellonii Michał Probierz wywiesił białą flagę. Na Twitterze zostawił wpis: „Legii można już pogratulować mistrzostwa. Nie jest w stanie z nimi rywalizować nikt w Polsce kadrowo oraz finansowo”. To było dość rozbrajające wyznanie jak na połowę rozgrywek prowadzonych w formacie, który goniącym daje duże szanse na powodzenie…

Wojciech Kuczok pisze dziś o Legii. Nienasycenie na pożegnanie jesieni.

Dziś losowanie, którym możemy się zupełnie nie przejmować. Legia zwieńczyła udaną jesień pokazem siły (choć za sprawą grupki chamów był to pokaz dla widmowej publiczności) i może jej być wszystko jedno, z kim stoczy w lutym kolejny bój przy pustych trybunach. Przywykliśmy do tego, że bez sprzyjającego losu nie mamy szans na przetrwanie w rozgrywkach pucharowych, przez lata wyczekiwaliśmy na losowania z nadzieją na łut szczęścia, a teraz naprawdę nie ma większego znaczenia, kogo nam sierotka wygrzebie. Henning Berg zbudował wreszcie przy Łazienkowskiej solidną europejską ekipę i ktokolwiek przyjedzie do Warszawy, będzie się musiał poważnie napracować, żeby dopiąć swego. To prawda, że prawie ćwierć wieku minęło od czasu, kiedy Polakom udało się przejść jakiegokolwiek rywala w Europie na wiosnę, choć – paradoksalnie – w tym sezonie Legia osiągnęła już więcej niż w 1991 roku. I wzbudziła znacznie większe apetyty. Wtedy za sprawą meczów życia Macieja Szczęsnego i Wojciecha Kowalczyka eliminowała Sampdorię i dopiero w półfinale PEZP musiała uznać wyższość w dwumeczu z „Czerwonymi Diabłami” Alexa Fergusona, które potem w decydującym meczu ograły Barcelonę. Żeby przed bez mała ćwierćwieczem dojść do półfinału europejskiego pucharu, Legia musiała wyeliminować trzech rywali. Dziś musiała zostawić w tyle sześciu przeciwników…

O Ratunku dla Jana Urbana Dariusz Wołowski – „Powrót do domu” zaczynał się zmieniać dla niego w koszmar. Więcej niż zawodowy. Osasuna wylądowała w strefie spadkowej II ligi hiszpańskiej, a posada polskiego trenera zawisła na włosku. Tego jednak cytować szerzej nie będziemy. Poza tym mamy jeszcze dwa inne materiały – o nadludzkiej mocy Cristiano Ronaldo. Oto fragment:

Był czas, gdy Cristiano Ronaldo wyglądał przy Leo Messim jak osiłek przy artyście. Dziś, po latach upokorzeń, wygrywa z Argentyńczykiem wyścig o tytuł najlepszego piłkarza świata. „Motherfucker” – według dziennikarza Guillema Balagué w szatni Realu Madryt Cristiano Ronaldo zwyczajowo określa tym słowem swojego największego rywala. Barcelończyk Balagué taką uroczą anegdotą zareklamował w „The Telegraph” swoją nową książkę „Messi”. Ronaldo odebrał to jako zniesławienie, zapowiedział proces, a jeden z graczy Realu na Twitterze zapewnił kibiców, że autor wyssał historię z palca. Balagué uchodzi za rzetelnego dziennikarza. Napisał już kilka książek o Barcelonie. Jako pierwszy w 2008 roku podał informację, że Ronaldo, wtedy jeszcze piłkarz Manchesteru Utd, podpisał wstępną umowę z Realem. Kilkanaście miesięcy później okazało się to prawdą – prawdą za 96 mln euro. 24-letni skrzydłowy stawał się nadzieją „Królewskich” na doścignięcie Barcelony prowadzonej na futbolowy szczyt.

Ewentualnie na koniec o kłamstwach, statystykach i Miliku – Rafał Stec.

Cristiano Ronaldo został pierwszym piłkarzem Realu Madryt, który wbijał ligowe gole we wszystkie dni tygodnia – ogłosił w piątkowy wieczór znany hiszpańskojęzyczny dziennikarz i narkoman futbolowych statystyk, na Twitterze grasujący jako MisterChip i obserwowany przez 1,2 mln użytkowników portalu. Od razu poczułem swąd nonsensu, więc odruchowo uskoczyłem w archiwa, by sprawdzić, jak przebiegał sezon 1959/60 – wybrałem trochę na chybił trafił, ale to akurat w tamtym czasie najintensywniej strzelał Ferenc Puskás, czyli mityczny w Madrycie „Galopujący Major”, w niejednym plebiscycie wybierany na napastnika XX wieku. Intuicja nie zawiodła. Otóż królewski klub grał wtedy niemal wyłącznie w niedzielę (w krajowej lidze oraz pucharze) bądź środę (w Pucharze Europy), z 47 meczów wyłowiłem ledwie trzy wyjątki czwartkowe – to była era stabilizacji, powtarzalności i nienagannego porządku. I historyczne osiągnięcie Ronaldo natychmiast zeskromniało do pociesznej statystycznej dupereli. Sensacyjna informacja miała zapewne ponownie uwypuklić jego snajperski wszechzasięg rażenia – ach, ta kanonada nie ustaje nigdy, bramkarze wszystkich krajów, łączcie się w bólu, nie znacie dnia ani godziny – tymczasem przede wszystkim przypomniała, że od kilku lat piłka toczy się po murawie bez ustanku. Puskás nie mógł choćby zbliżyć się do domniemanego „rekordu”, bo kopał w innym rytmie, podobnie jak prawie wszyscy wybitni madryccy napastnicy. Ale o tym już popularny MisterChip milczy. Do myślenia daje zresztą lista pozostałych piłkarzy, którzy strzelali w lidze hiszpańskiej od poniedziałku do niedzieli.

SUPER EXPRESS

Katowicki Sport dziś – wyjątkowo – do nas nie dotarł. Zaległości nadrobimy jutro, chociaż jak to w poniedziałek, najpewniej mamy w nim same relacje z weekendowych meczów Ekstraklasy. Przechodzimy do Super Expressu, w której również dość sporo Ekstraklasy. Są to sprawozdania absolutnie nieciekawe, raczej dla tych, którzy nawet nie znają wyników, więc tylko w skrócie:

– Brożek wypruł z siebie wszystko i strzelił dwa gole
– Sadajew zaliczył pudło roku
– Mistrz Polski padł w Łęcznej.

Musimy przetrwać jakoś tę straszną jesień – mówi Łukasz Piszczek.

W drużynie dużo rozmawiamy o sytuacji, w której się znaleźliśmy. Tak naprawdę nie wiemy co się dzieje. Musimy jakoś przetrwać tę rundę, na wiosnę będziemy lepiej przygotowani i może oszczędzać będą nas kontuzje. Każdy z nas koncentruje się na tym, żeby wyjść z dołka, w którym jesteśmy. Cieszę się, że znów zagrałem na skrzydle z Kubą i pierwsze akcje pokazały, że wciąż się dobrze rozumiemy. Jeśli Kuba będzie grał więcej, nasza współpraca będzie wyglądała jak dawniej.

Czy bezcenne pamiątki zostaną zlicytowane? – zastanawia się Superak, pisząc o Górniku.

Większość została wywalczona w latach 60. i 70., gdy Górnik miał najlepszy zespół w historii, rządził w polskiej lidze, grał w finale Pucharu Zdobywców Pucharów, a Ernest Pol i Włodzimierz Lubański strzelali dziesiątki bramek. Teraz to, co oni wywalczyli, miałoby zostać klubowi zabrane i zlicytowane. Wśród kibiców zabrzańskiego klubu wybuchła panika, więc władze Górnika opublikowały w Internecie zdjęcie pokazujące, że trofea wciąż znajdują się w klubowej gablocie. Nie zostały wydane komornikowi, pozwolono mu je tylko spisać. Skąd cały problem? Chodzi o długi Górnika wobec byłego już piłkarza tego klubu, Łukasza Skorupskiego, który po odejściu do AS Roma zaczął się sądzić o zaległe pieniądze. Piłkarz uzyskał korzystny dla siebie wyrok Piłkarskiego Sądu Polubownego w lutym 2014 roku, ale nie doczekał się przelewu. Sprawa została przekazana do egzekucji i stąd wizyta komornika na Roosevelta. Nie wiadomo, jaki będzie finał tej bulwersującej sprawy, ale działacze Górnika zamierzają bronić pucharów. Ich zdaniem trofea nie należą do Sportowej Spółki Akcyjnej, przeciw której toczą się postępowania, bo nie zostały do niej wniesione aportem. Czy to uchroni klub przed największym skandalem w jego historii?

Jerzy Dudek z kolei życzy sobie, aby Legia trafiła w 1/16 finału Ligi Europy na Liverpool. – Fajnie by było. Nie ukrywam, że po cichu kibicowałbym „The Reds” – mówi.

Ondrej Duda, gwiazda Legii, chce właśnie Liverpoolu. Tu się zgadzacie…
– Tak, też bym tak chciał. Liverpool jest teraz w kiepskiej formie i Legia nie byłaby bez szans. Co prawda mecze dopiero w lutym i wiele się do tego czasu może zmienić, ale myślę, że to byłyby wyrównane mecze. Po drugie, Liverpool ma w Polsce bardzo wielu kibiców. Po trzecie, dla mnie to byłoby niezwykłe przeżycie, bo spędziłem w tym klubie piękne lata.

To dla kogo w takich meczach biłoby twoje serce?
– Po cichu biłoby dla Liverpoolu, właśnie ze względu na piękne wspomnienia. To tam wypłynąłem na szerokie wody, zdobyłem najważniejsze trofeum w karierze. Kiedy ostatnio „The Reds” grali z Realem, też moim byłym klubem, kibicowałem Liverpoolowi. Legii dobrze życzę, jednak sentyment do „The Reds” troszkę by tu przeważył.

Niektórzy życzą sobie, aby Legia znów trafiła na Celtic…
– To nie jest dobra opcja, za dużo podtekstów, negatywnych emocji. Legia swoje najlepsze mecze przeciw Celticowi już zagrała, ciężko byłoby to powtórzyć. Wylosowanie Liverpoolu byłoby lepsze.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Mistrz obnażony.

I na początek owszem – Legia, ale w innym wydaniu. Dostajemy obszerny wywiad z Ivicą Vrdoljakiem<b?, który deklaruje, że może grać przy Łazienkowskiej do zakończenia kariery.

Jak wyglądają pana statystyki w systemie Amisco?
– Przebiegam około 12 km na mecz, w pucharach zdarza się więcej. Zawsze jestem w czołowej trójce. Ostatnio najwięcej przebiegł Ondrej Duda. Trener Berg zmienił mi rolę na boisku, często wracam między stoperów i w obronie przechodzimy do systemu 5-2-3. Na moje miejsce, do pomocy, wraca Ondrej. Najwięcej kilometrów pokonywałem u Urbana.

Z boiska schodzi pan na ostatnich nogach?
– Najsłabiej czułem się po porażce w Bielsku-Białej. Przegraliśmy, goniliśmy wynik – było inaczej niż ostatnio z GKS Bełchatów czy Cracovią, kiedy szybko strzeliliśmy gola i kontrolowaliśmy spotkanie. Po Cracovii niemal nie czułem się zmęczony i byłem pewien, że przebiegłem mniej niż zwykle. Jednak system Amisco pokazał 11 km 600 m. Widać to moja norma. Lata lecą, a Ivo daje radę.

Odpowiadają panu nowe zadania, które powierzył panu trener Berg?
– W Legii Macieja Skorży rozegrałem kilka meczów jako środkowy obrońca. Na tej pozycji zaczynałem karierę. Jako stoper, w parze z Verdanem Ćorluką, występowałem w chorwackiej młodzieżówce Slavena Bilicia. Do pomocy przesunął mnie, dopiero w Dinamie Zagrzeb, trener Miroslav Blažević, który w 1998 roku zajął z Chorwacją trzecie miejsce w mistrzostwach świata we Francji. Bilić powołał mnie do reprezentacji, zagrałem na środku obrony z Robertem Kovačem i po meczu usłyszałem, że dostanę kolejną nominację, jeśli w klubie będę stoperem. Bilić uważał, że jako środkowy obrońca zrobiłbym większą karierę. Jednak w Dinamie stoperem tylko bywałem, trenerzy tłumaczyli, że dużo biegam i dlatego wystawiają mnie jako defensywnego pomocnika. Trochę żałuję, bo pewnie czuję się na środku obrony. Dlatego odpowiadają mi zadania, które nakreślił trener Berg.

Dalej już de facto sama liga. Fedor królem Łęcznej.

Jeszcze niedawno zarabiał trzy tysiące dolarów miesięcznie. Mieszkał w spartańskich warunkach w bazie Dnipra Mohylew, białoruskiego klubu, w którym piłkę kopał blisko pięć lat. Teraz Fedor Černych miesięcznie otrzymuje blisko 20 tysięcy złotych i jest gwiazdą beniaminka z Łęcznej. To właśnie 23-latek jeszcze w pierwszej połowie spotkania rozłożył Legię na łopatki. A jeszcze w sobotę nie było wiadomo, czy Litwin w ogóle zagra w tym meczu. – Od kilku dni gram na środkach przeciwbólowych, choć ostatnio już tabletki przestały działać. Postaram się jeszcze ten jeden mecz wytrzymać – opowiadał. Wytrzymał, choć już w pierwszej połowie spotkania sygnalizował trenerowi Jurijowi Szatałowowi, że z nogą, a dokładnie ze śródstopiem nie jest wszystko w porządku. Dotrwał do 65. minuty. Łęczna solidnie zapracowała na komplet punktów. Jako jeden z niewielu zespołów w ekstraklasie nie ustawiła się defensywnie na spotkanie z mistrzami Polski. Zresztą beniaminek w całym sezonie nie zagrał ani razu w ten sposób. Upór, z jakim Szatałow lansuje swój styl, oparty na grze ofensywnej, bez kalkulowania i nastawiania się na konkretny wynik, przynosi w końcu skutki. Trzy punkty na zakończenie rozgrywek jesiennych mają jeszcze inny wymiar. Po raz pierwszy w tym sezonie stadion w Łęcznej wypełnił się po brzegi. Jeszcze dziesięć minut przed pierwszym gwizdkiem arbitra pod kasami stało blisko tysiąc osób…

Dalej:

– Lufa, uliczka i Brożek, czyli Wisła wygrywa w Chorzowie
– Ruch znów zostanie ukarany za oprawę kibiców
– Mocny finisz Lecha dał mu podium
– W Podbeskidziu sukces, w Zawiszy rewolucja.

Wszystko to typowo pomeczowe teksty…

Nie zanosi się, by reżyser Feliks Falk miał zamiar nakręcić drugą część filmu Komornik. Jeśli jednak ma pomysł na kontynuację, to kawałeczek scenariusza użyczyć mogą szefowie Górnika Zabrze. Komornik właśnie zajął trofea, których w swojej bogatej historii Górnik zgarnął mnóstwo. Dzisiaj piłkarze z Zabrza niewiele robią, by do klubowej gabloty coś dołożyć. Oni, podobnie jak komornik, domagają się zaległych pieniędzy. Tym bardziej że idą święta, dla graczy z Zabrza na pewno nie za wesołe. W trzech ostatnich kolejkach tego roku – zero punktów, zero zdobytych bramek, straconych aż osiem. W Białymstoku zawalidrogą górników okazał się ich kolega – Robert Jež. Wydawało się, że od 33-letniego piłkarza można wymagać więcej, niż od jakiegoś szalonego nastolatka. Figa z makiem. Na sobotni mecz słowacki pomocnik wyszedł z mocnym postanowieniem złamania komuś nogi. Na szczęście nie udało się to boiskowemu bandziorowi z Zabrza. Po brutalnych faulach na Tarasie Romanczuku i Przemysławie Frankowskim wyleciał z boiska jeszcze przed końcem pierwszej połowy, choć szczerze powiedziawszy już po ataku na Romanczuka powinien zostać przegnany do szatni.

This is bardzo piękne – Marco Paixao ma prawo być z siebie zadowolony.

– This is bardzo piękne – podsumował łamaną polszczyzną swój piątkowy występ z PGE GKS Bełchatów Paixao. Podczas spotkania widać było u niego ogromny głód gry i radość z powrotu, ale piłkarz nie jest jeszcze w stu procentach tym zawodnikiem sprzed kontuzji. W poniedziałek wylatuje do rodzimej Portugalii i święta upłyną mu pod znakiem ciężkiej pracy. – Dostałem od trenerów specjalny plan treningowy. Nadal muszę ćwiczyć, żeby wzmacniać mięsień nogi. Tak naprawdę do tego, żeby wyjść na boisko byłem gotowy już w październiku. Mówię wyjść na boisko, a nie dobrze grać. Musiałem odbudować siłę w nodze, ale także psychikę. To była moja pierwsza w życiu tak poważna kontuzja. Trzeba było wyrzucić z głowy strachy, że zaraz coś mi się może znowu stać – mówi Portugalczyk. Znakomitą pracę wykonywał z nim trener przygotowania motorycznego Śląska Marek Świder. Kiedy koledzy z drużyny całymi tygodniami normalnie trenowali, Marco wykonywał ćwiczenia tuż za linią boczną. Świder nie przerwał indywidualnej pracy ze snajperem nawet wtedy, kiedy musiał poddać się operacji kolana. Trenował z Portugalczykiem, poruszając się o kulach.

Czy coś jeszcze? Tylko hasłowo: Deniss Rakels może czuć się największym wygranym minionej rundy w Cracovii. Z kolei trener Angel Perez Garcia nie potrzebuje zimowych transferów. Powiedział szefom klubu, że ma 32 piłkarzy i jest zadowolony z aktualnego stanu posiadania.

Najnowsze

Polecane

Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Szymon Szczepanik
2
Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Komentarze

0 komentarzy

Loading...