Reklama

Legia wreszcie rządzi w lidze, jak na mistrza przystało

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

05 grudnia 2014, 22:46 • 5 min czytania 0 komentarzy

Od dawna chcieliśmy doczekać tej chwili, w której mistrz Polski – i to nieważne czy Legia, czy Lech, Wisła, czy jeszcze ktoś inny – byłby w tej lidze postrachem, drużyną, której byle kto nie będzie przestawiał i grał z nią jak równy z równym bez najmniejszych kompleksów. Być może ciągle nie jest to dominacja totalna, jak w niektórych ligach Zachodu bywało, ale wreszcie tych czasów doczekaliśmy. Legia od dziesięciu kolejek, tylko z króciutką przerwą, przewodzi ligowej tabeli. Wygrywa coraz łatwiej, coraz wyżej, nie tracąc goli i ciągle występując też na drugim froncie rozgrywek, pewnie idzie w kierunku obrony tytułu.

Legia wreszcie rządzi w lidze, jak na mistrza przystało

Ciekawe słowa na łamach katowickiego Sportu wypowiedział ostatnio Miro Radović. – Do roli wiecznego faworyta można przywyknąć i nam się to udało. Dzisiaj presja wyniku nie stanowi już dla nas żadnego problemu. Z całym szacunkiem dla innych zespołów, ale mamy pełną świadomość, że w kraju jesteśmy najlepsi. W każdej kolejce wychodzimy na boisko tylko po to, żeby to potwierdzić.

Tak to mniej więcej leciało i nie sposób się z Radoviciem nie zgodzić. Jednak o ile Legia czuje, że jest w tej lidze najlepsza – co widać – o tyle nie działa to na jej niekorzyść. Jeszcze w początkowej części sezonu wiele razy rozstrzygała mecze w końcówkach, męczyła się po kilkadziesiąt minut nie mogąc nic wcisnąć. W trzech ostatnich spotkaniach – z Cracovią, Bełchatowem i dzisiaj z Górnikiem miała dokładnie na odwrót, strzelała szybko, ustawiała grę już w pierwszej połowie, nie traciła goli i potrafiła zdobywać punkty, nawet kiedy nie wszystko funkcjonowało jak trzeba.

Umówmy się – dziś Legia prowadziła 2:0 już w 33. minucie, mimo że do tego czasu ani Radović, ani Kosecki, ani Żyro, gdyby tak analizować akcja po akcji, w grze nie błyszczeli. Tylko – no właśnie – stołecznym ostatnio udaje się wygrywać nawet gdy nie wszystkie tryby chodzą idealnie jak trzeba.

Niewątpliwie ważny mecz (z golem i asystą), pewnie też dla własnego psychicznego komfortu. zaliczył Żyro, wokół którego po serii udanych występów zrobiło się głośno, zapraszano skautów, wysyłano wiadome listy do europejskich top-klubów, a on tymczasem jak na złość grać przestał i przynajmniej w trzech ostatnich meczach ligowych nie zdziałał niczego, mimo że grał od pierwszej do ostatniej minuty. Dziś popisał się dwoma zagraniami szczególnej urody, więc pewnie i paru ludzi z Zachodu pofatyguje się w jego sprawie do Polski raz jeszcze, a może i drugi, i trzeci.

Reklama

Górnik? Bo niewiele o nim piszemy…

Nie piszemy, bo nie dał dziś nam de facto ani jednego dobrego powodu. Generalnie, z drużyny bardzo solidnej na początku sezonu, regularnie punktującej i pewnej w obronie, ostatnio przerodził nam się trochę w ekipę, która nie wiadomo kiedy i od kogo może zebrać oklep. Dziś to, że go zbierze, było już zupełnie przesądzone od 55. minuty. Pytanie brzmiało tylko: w jakich rozmiarach?

Dziwne to było spotkanie. Szum w okolicach pola karnego robili i jedni, i drudzy, ale cokolwiek wychodziło wyłącznie przyjezdnym. Zabrzanie po pierwszej nijakiej połowie, na drugą wyszli mocno nabuzowani, chcieli odrabiać straty, ale co z tego, skoro zaraz pomylił się Magiera, który drugi raz tego dnia nie poradził sobie z Radoviciem (za pierwszym razem bez konsekwencji) i było 3:0.

Legioniści, jak na wyjazdowe spotkanie z zespołem z górnej połówki tabeli, rozstrzygnęli je z zadziwiającą łatwością. Górnicy w ostatnich 25 minutach oddali całą masę niecelnych strzałów. Nie można powiedzieć, że byli już myślami przy kolacji i ciepłych kapciach, nawet próbowali coś zdziałać, ale na koniec i tak dostali czwartą sztukę. Od Orlando Sa, który jako rezerwowy, lekko tym faktem sfrustrowany, ciuła sobie kolejne minuty i dziś przy okazji wbił dziewiątą bramkę w sezonie.

W drugim z dzisiejszych meczów utwierdziliśmy się natomiast w przekonaniu, że czas się powoli żegnać z Zawiszą. Liga jest jeszcze długa – powiecie – zostało 13 kolejek samego sezonu zasadniczego, ale pseudopiłkarze (prawa autorskie: Radosław Osuch) po tej serii gier mogą już tracić do bezpiecznego aż osiem punktów, co nawet po podziale oczek może się okazać barierą nie do przeskoczenia. Zawisza w zasadzie nie ma już ani jednego atutu, który pozwala myśleć o ekstraklasie. Trener nie wniósł nic, transfery nie wypaliły, kibice odwrócili się już dawno, a zawodnicy, którzy trzymali ten zespół w ryzach przepadli. Za dalszym bytem Zawiszy na tym poziomie rozgrywek nie przemawia już praktycznie nic i nie pomogą tu seryjne pretensje do sędziów, bo to nie oni zapewnili w tym sezonie spadek.

Reklama

Teraz wypada poczekać na ruchy Radosława Osucha, który po swoim słynnym oświadczeniu wystosował drużynie ultimatum. 10 punktów w czterech ostatnich kolejkach. Jaki efekt?

– Korona – Zawisza 2:2
– Jagiellonia – Zawisza 0:0
– Zawisza – Śląsk 0:1.

Po dwóch resultados historicos przyszła więc porażka. I to porażka z wyjątkowo kiepskim przeciwnikiem, bo Śląsk zagrał dziś jeden z najgorszych meczów, od kiedy drużynę przejął Tadeusz Pawłowski. Niewiele dał powrót Marco Paixao, bardzo słabo – nawet pomimo asysty – zagrał Flavio, a Pich nie zrobił nic, by na nowo przykuć uwagę duńskich skautów, o czym pisał dziś „Przegląd Sportowy”. Wyjątkowo dyskretne zawody zaliczył też Mila, który znów jednak został piłkarzem meczu, bo gdy już przyszło co do czego, to za akcję bramkową wypadałoby mu zapisać nie tylko gola, ale też kluczowe podanie. Sebkowi szczęście ogólnie dziś dopisywało – sam mecz rozpoczął bowiem od… znalezienia telefonu komórkowego w trawie przy wykonywaniu rożnego.

Żałowaliśmy tylko, że nie przejął tej komórki, bo gdyby wykręcił do kogoś z redakcji NC+, kibice byliby mu równie wdzięczni co za gola z Niemcami. Całe spotkanie zostało bowiem zarżnięte przez eksperta tej stacji, Macieja Murawskiego, który przeszedł dziś do historii jako pierwszy komentator przejmujący mikrofon na ponad 100% czasu trwania transmisji. Wielokrotnie mieliśmy uwagi do „Murasia”, często też się hamowaliśmy słuchając jego dyskursów, monologów i wykładów, ale dziś… Wybaczcie, dziś po prostu przez cały mecz od tego ględzenia pękał nam łeb i notorycznie dostawaliśmy szału. Murawski przeszedł samego siebie i chyba z korzyścią dla wszystkich byłoby, gdyby na chwilę odpoczął od telewizji. O Jezu, jak dobrze, że ten mecz się już skończył…

Najnowsze

Liga Mistrzów

Żaden z półfinalistów Ligi Mistrzów nie wygrał w ćwierćfinale pierwszego meczu

Bartosz Lodko
0
Żaden z półfinalistów Ligi Mistrzów nie wygrał w ćwierćfinale pierwszego meczu

Komentarze

0 komentarzy

Loading...