Reklama

Wiem, że wzbudzam kontrowersje, ale o słabych się nie pamięta

redakcja

Autor:redakcja

04 grudnia 2014, 08:20 • 24 min czytania 0 komentarzy

Co nie odpowiadało u niego Domingosowi, jakim cudem trafił do jedenastki z Hulkiem i Meirelesem, który trener jest idealny dla 20-latka, a który – z tych niedocenianych – przejmie kiedyś wielki klub? Jakie uczucie na stadionie jest najbardziej kręcące, a z jakiego miejsca chciał panicznie uciekać? Dlaczego zrezygnował z Lokomotiwu i którzy dziennikarze słabo znają się na piłce? Łukasz Madej w długiej rozmowie z Krzysztofem Stanowskim i Tomaszem Ćwiąkałą.

Wiem, że wzbudzam kontrowersje, ale o słabych się nie pamięta

Słyszałeś, na jakąś ofertę z Lechii może liczyć twój rówieśnik, Sebastian Mila? 5,5 roku.

5,5 roku? A na karierę piłkarską ile?

Pewnie trzy plus dwa albo coś w tym stylu. Można zgadywać.

Puszczą go?

Reklama

W Śląsku się nie przelewa, a Lechia chce mieć zawodnika, z którym łatwo się identyfikować i który sam się utożsamia z klubem.

Sebek może jeszcze pograć cztery-pięć lat.

Możecie sobie tak wmawiać, ale na tej pozycji nie znajdziecie zbyt wielu 37-latków. Mila sam twierdzi, że prędzej pójdzie w kierunku Pirlo i rozgrywania sprzed obrońców.

W sumie „Milowy” nigdy nie miał depnięcia… Kojarzycie takiego grubego z Pilzna? Nazywał się Horvath. Miał 39 lat lat, grał i nie ruszał się z koła.

Zdarzają się takie przypadki, ale to raczej wyjątki.

Jeden starzeje się szybciej, drugi wolniej. Jeden osiąga apogeum w wieku 25 lat, drugi potrzebuje 33. Brzyski ma 32 lata, a jego wiek biologiczny to według badań kilka lat mniej. Nie można wrzucać wszystkich do jednego wora.

Reklama

Ty się też czujesz młodo.

Jak widać!

Młodziej niż pięć lat temu?

Chyba tak. Może jestem wyjątkiem, ale kiedyś bardzo długo dochodziłem do siebie po meczach. Teraz chciałoby się grać jak najwięcej. Zmieniłem nastawienie psychiczne. Może to też kwestia organizmu, ale nie czuję ani zmęczenia, ani przesytu. Dziwne, co? Wszystko idzie w odwrotną stronę.

W starszym wieku człowiek zaczyna doceniać więcej rzeczy?

Nie tylko. Dlaczego wiek piłkarza się wydłuża? Bo więcej czasu poświęcasz na tak przyziemne sprawy, jak choćby odnowa biologiczna. Kiedy miałem 18-20 lat albo nawet więcej, ciężko było znaleźć zawodnika, który o siebie dba. Wtedy takie sprawy uchodziły za dziwne i męczące. Trener Pawłowski wypowiedział się niedawno w kontekście Sebka, że – przy dzisiejszych możliwościach – spokojnie może jeszcze pograć kilka lat na wysokim poziomie. Patrzcie na to moje pokolenie – wyobrażacie sobie Koronę bez Golańskiego, Wisłę bez Brożka, a Śląska bez Mili? Kaźmierczak przestał grać w Łęcznej i zaczęli tracić punkty. Oczywiście, nie wszystkie kariery poszły w takim kierunku, jak trzeba, ale akurat nam udało się wrócić. Usłyszałem ostatnio od fizjologa, że największy problem u piłkarza pojawia się w wieku 30 lat. Kiedy miniesz ten wiek, wszystko puszcza i możesz grać do woli. Może gdyby Radek Matusiak wtedy się przełamał, to dziś byłby w czołówce ligowych napastników?

W wieku 30 lat narasta znużenie i albo się poddajesz, albo się odbijasz?

Mnie też zdarzały się ciężkie momenty, ale dziś każdy dzień w piłce sprawia mi radość. Rozmawiamy o Polsce, ale popatrzmy na Włochy – tam odnowa biologiczna zawsze stała na najwyższym poziomie i zawodnicy grali do późnego wieku. Pirlo, Totti, Di Vaio… Nie ma przypadku. To wszystko z czegoś wynika. Nie lubię jednak tego dzielenia na młodych i starych, a trenerów na polskich i zagranicznych. Dzielmy na dobrych i złych. A przy odpowiedniej świadomości można grać i grać.

Czujesz, że twój organizm jest teraz odpowiednio monitorowany?

Nie ma jednej drogi do osiągnięcia dobrej formy. Za trenera Nawałki trenowaliśmy bardzo ciężko, teraz trochę inaczej, a efekt jest w obu przypadkach. Rozegrałem właśnie pierwszą rundę bez problemów zdrowotnych. Żadnych kontuzji ani kartek.

Pracowałeś z wieloma różnymi trenerami. Lenczyk i Warzycha to zupełnie inne typy, a Nawałka ze swoim podejściem pewnie jest gdzieś pośrodku. Który model najbardziej ci odpowiada?

Inaczej trenerzy traktują młodego zawodnika, a inaczej doświadczonego. Tu chyba tkwił problem. Może ci szkoleniowcy, gdy byłem młody, nie chcieli ze mną rozmawiać na pewne tematy? Z Lenczykiem różniło mnie wiele, ale dla 20-letniego zawodnika to idealny trener. Da ci taki bodziec, że wypłyniesz, super wyglądasz fizycznie, rozegrasz świetny sezon i jedziesz dalej. Niedoceniany jest też Kiereś, a uważam, że kiedyś poprowadzi wielki polski klub. Po zdobyciu mistrzostwa ze Śląskiem miałem różne momenty. Pojawiały się plotki, że jestem chory na serce. Nie wiedziałem, w którą stronę pójdę. Chciałem się jeszcze rozwinąć, ale nie miałem przekonania, czy dam radę. Kiereś dał mi nadzieję. Złapaliśmy wspólny język i jestem mu bardzo wdzięczny. Punktem przełomowym, jeżeli chodzi o przygotowanie fizyczne, była natomiast praca z trenerem Nawałką. Kiedy przychodziłem do Zabrza, śmiali się, że jestem chucherko. Potem mocno pracowałem nad sobą, zwiększyłem masę i stałem się dużo lepszym piłkarzem. Niestety, dopiero w wieku 30 lat. Trener Warzycha pozwolił mi natomiast skoncentrować się na ofensywie, więc sami widzicie – żeby piłkarz zyskał formę, wszystko musi się złożyć w jedną całość.

Wspomniałeś o trenerach, z którymi pracowałeś w ostatnich latach. Masz przekonanie, że gdybyś trafił na nich wcześniej, to dziś nie rozmawialibyśmy w Zabrzu?

Tarasiewicz i Michniewicz też udowodnili, że są fachowcami wysokiej klasy, ale – w przypadku piłkarza – nie zawsze wszystko w życiu musi zagrać. Z trenerem Probierzem również złapałem wspólny kontakt. On dał mi sygnał: „możesz wrócić i być bardzo ważny”. Sam także się zmieniłem. Chciałbym w wieku 20 paru lat mieć taki rozum, jaki mam teraz. Może wtedy ci szkoleniowcy wydobyliby ze mnie więcej? Większość z tych – może nie licząc Nawałki – chciało ze mną rozmawiać na zasadach partnerskich.

Lubisz być partnerem dla trenera?

Nie lubię, gdy ktoś mi coś nakazuje na zasadzie: tak ma być i koniec. Wolę rozmowę i spokojne przekonywanie do swoich racji. Trener Nawałka woli raczej dyktaturę, ale w tym przypadku poczułem w Górniku szansę. Poczułem, że trafiam – już niezależnie od sytuacji finansowej – wielkiego polskiego klubu. Poddałem się dyktaturze nawet wbrew sobie i swojemu charakterowi. Wóz albo przewóz. Na początku było ciężko, ale wszystko zagrało.

Ilu jest trenerów w Ekstraklasie, dla których faktycznie się przychodzi do klubu? W ostatnich latach Nawałka był najczęściej wymieniany.

Nie powiedziałem, że przyszedłem dla trenera Nawałki.

Ale wybierając klub, sugerujesz się, kto jest jego trenerem?

Zadecydowały warunki i cała wizja. Nawałka też był magnesem i – choć zaliczyłem słabą wiosnę – wiedziałem, że Górnik wróci na właściwe tory. Także dlatego, że Nawałka ufa swoim zawodnikom. To jednak nic złego. Mourinho gdziekolwiek idzie, też bierze tabun swoich piłkarzy i nikt mu tego nie wypomina.

Ostatnio panuje moda na samobiczowanie wśród piłkarzy i udzielanie wywiadów w stylu: „zmarnowałem dużo czasu, mogło być lepiej…”. Ty o tym opowiedziałeś w „Przeglądzie”, mówili też o tym Filip Burkhardt czy Sebastian Mila. Dobrze się zaprezentować, jako człowiek, który wszystko zrozumiał i dziś patrzy na życie inaczej?

My – jako juniorzy – zdobyliśmy mistrzostwo i wicemistrzostwo Europy. Mieliśmy argumenty, by czegoś od tych karier oczekiwać. Nie musisz od razu zostać liderem reprezentacji, ale kilku z nas jednak zaistniało. Dziś każdy nazywa mnie zmarnowanym talentem i ja to rozumiem. Zmarnowałem czas. Przy skali mojego talentu powinienem osiągnąć dużo więcej. Ale czy to samobiczowanie? Raczej pewność siebie. I żal, że tak się to potoczyło. Sebek Mila udowadnia dziś, że nasze pokolenie zostało bardzo zmarnowane. Bardzo.

Gdzie ten talent miał cię zaprowadzić?

Nie wiem, ale pięć meczów w kadrze to śmieszna liczba. Wszystko jakoś przechodziło mi przez palce. Zawsze czegoś brakowało. Popełniłem błąd, że po zdobyciu Pucharu Polski odszedłem z Lecha. Od tego czasu wszystko zaczęło iść w drugą stronę, to był ten negatywny punkt zwrotny. Miałem propozycje z Legii i Wisły, ale byłem strasznie zdeterminowany, żeby opuścić Lecha. Miałem dość. Nienawidziłem przebywać w Poznaniu. Panicznie chciałem stamtąd uciekać.

Co tobą aż tak wstrząsnęło?

Ktoś w pewnym momencie napisał, że Madeja chce Legia, a potem Wisła. Tak, chciały. Przyznaję. Spotkaliśmy się z Piotrem Zygą i Edwardem Sochą, ale od początku zależało mi na Krakowie. Wisła grała wtedy nowoczesnym 4-4-2 albo 4-5-1. Podobało mi się to. Miałem już przygotowany kontrakt, ale brakowało podpisu. Zwolnili Kasperczaka za blamaż w Gruzji, przyszli Mielcarski z Liczką i wzięli swoich, do czego oczywiście mieli prawo. Nie czuję żalu, ale to właśnie takie punkty zwrotne, które definiują karierę. Dziś z perspektywy czasu widzę, że powinienem był zostać w Lechu, a nie odchodzić do takiego klubu, jak Łęczna, ale naprawdę miałem dosyć. Zrobiono ze mnie kozła ofiarnego. Kibice mnie wyzywali. Musiało się to odbić na psychice 22-letniego chłopaka.

Przecież wtedy Poznań was kochał. Wokół drużyny panowała euforia.

Poznań kochał nas w czerwcu, aż przyszła bardzo słaba jesień. Odpadliśmy z pucharów z Terekiem Grozny.

Stałeś się łatwym celem?

Jakoś tak mam, że kiedy dzieje się coś złego, zawsze trafiam na świecznik jako pierwszy. Wiadomo, jak Legię traktują w Poznaniu i kiedy wypłynęły te newsy, to musiało mi się oberwać. Zdaję sobie sprawę, że wzbudzam kontrowersje, ale zawsze tłumaczę sobie, że słabi ich nie budzą. O słabych się nie pamięta.

Tak jak w książce Ibrahimovicia. Zlatan pyta kolegę z drużyny. – Gwiżdżą na ciebie?

– Tak.

– Czyli jesteś dobry.

Uwielbiam, gdy cały stadion jest przeciwko mnie. Uwielbiam! To dla mnie dowartościowanie. Najbardziej kręcące uczucie. Co innego jednak, gdy gwiżdżą na mnie moi kibice. Wtedy moja samoocena spadłaby tak, że nie potrafiłbym kopnąć piłki.

Jednym słowem – co kolejkę oczekujesz gwizdów.

Ale nie piszcie tego, bo przestaną gwizdać (śmiech).

Mówisz, że wszystko zaczęło się sypać po odejściu z Poznania.

Poszedłem do Łęcznej, co okazało się nieporozumieniem. Strzeliłem gola w pierwszym meczu, ale Bobo Kaczmarek mnie odstawił. Piotrek Reiss proponował nawet, że pogada z Michniewiczem, żebym wrócił do Lecha, ale nie chciałem. Moje wysokie ego powodowało, że od razu podziękowałem. Powiedziałem, że wolałbym wrócić do pierwszoligowego ŁKS-u, niż na nowo pojawić się w Poznaniu. Dziś wiem, że po pierwsze – nie powinienem odchodzić, po drugie – powinienem wrócić. Czasu jednak nie cofnę. Gdy upadły tematy Legii i Wisły, miałem do wyboru Łęczną i Lubin. I chyba dobrze, że nie poszedłem do tego Zagłębia, bo kto wie, czy nie miałbym dziś jakiegoś wyroku.

Za sezon mistrzowski nie było wyroków. 

Ale to chyba było wcześniej…

W Łęcznej w sumie też podyktowano parę wyroków.

Na szczęście cała ta machina korupcyjna mnie ominęła.

Ominęła cię całkowicie? Byłeś zaskoczony skalą tego wszystkiego?

Każdy, kto w tym siedział – nawet dziennikarze i kibice – wiedział, co się dzieje. Ja też wiedziałem, ale z pełną świadomością mogę każdemu spojrzeć w oczy i powiedzieć, że nigdy nie dostałem pieniędzy za odpuszczenie meczu. Oczywiście, po czasie dowiadywałem się, że grałem w sprzedanych spotkaniach, ale byłem wtedy młody i nikt nawet mnie nie wtajemniczał.

Grając w tych meczach, nie czułeś, że ktoś kręci?

Zdarzały się przypadki, które wyglądały dziwnie, ale nie było ich zbyt wiele. Bardziej chodzi o sędziów, którzy wiadomo, jak funkcjonowali.

Problemem twoim i twojego pokolenia były czasy, w jakich pojawiliście się w piłce. Gdybyście dziś zdobyli mistrzostwo Europy U-18, to mielibyście murowany plac w każdym klubie. Chuchaliby na was, jak na Furmana czy Linettego, byle tylko sprzedać za dobre pieniądze. Na początku XXI wieku rządziła natomiast fala i do składu rzeczywiście trzeba było się przebić.

Do ŁKS-u faktycznie wchodziłem z dużymi nadziejami. Byłem chłopakiem z trybun i „kolejnym, któremu ma się udać”. Z juniorskiej ekipy siedmiu zadebiutowało w ekstraklasie, ale mnie traktowano jako tego pierwszego. Z rzeczywistością zderzyłem się dopiero w Chorzowie. Ale macie rację – to nie była epoka dużych pieniędzy za młodych piłkarzy. Dziś – jestem o tym przekonany – bylibyśmy towarem eksportowym.

Po powrocie z mistrzostw mówiłeś wprost, że nie wyobrażasz sobie niegrania w każdym meczu w pierwszym składzie.

Tak, ale konkurencja była duża. W Ruchu ofensywę tworzyli Śrutwa, Bizacki, Gorawski, Paluch czy nawet Rafał Grzelak. Dziś byłoby nam dużo łatwiej, choć akurat ta tendencja się zmienia. Dwa lata temu 30-latka traktowano jako za starego.

Niektórzy przeginali, nie?

Przeginali, ale – powtarzam – wszystko wraca do normy. Starsi mają dobry wpływ na młodych, ale przede wszystkim są dobrymi piłkarzami. „Sobol” ma 38 lat, a w zeszłym roku został najlepszym pomocnikiem ligi.

Co musiałoby się wydarzyć w tamtych czasach, żebyście od razu wyjechali za granicę?

Propozycje się pojawiały, ale nie takie, jak teraz. Nie płacili od razu 2,5 miliona euro. Padały mniejsze kwoty, ale sam nie miałem przekonania do wyjazdu. Pamiętam taką sytuację sprzed trzynastu lat. Dzwoni menedżer z Izraela i proponuje bardzo godziwe pieniądze w Lokomotiwie Moskwa. Myślę: „jaka Moskwa? Gdzie ja mam jechać?”. Może gdybym wtedy zaryzykował, to wszystko potoczyłoby się inaczej? Sam zaplanowałem, że najpierw chcę trafić do mocnego polskiego klubu, ale wszystko się jakoś stopniowo rozmywało. „Młody? Jaki młody! Potrzebuję doświadczonych!”.

Kto z tamtej kadry U-18 powinien zrobić największą karierę, a całkowicie przepadł?

Nikt z całej osiemnastki nie osiągnął maksimum. Świetnie rokował Darek Zawadzki, a wszyscy zawsze mu wmawiali, że jest za wolny. Stereotypy. Jeden dziennikarz coś podchwyci, drugi napisze i informacja zaczyna się roznosić.

Masz przekonanie, że drużyna nie została poprowadzona mentalnie w odpowiednim kierunku czy wszystko wydarzyło się za szybko?

Miałem inną świadomość…

Ale miałeś też mentalność zdobywcy. Wróciłeś i mówiłeś wprost, że chcesz grać w pierwszym składzie. Nie byłeś zahukany.

Ale wtedy obracało się to przeciwko mnie. „On głupi, zmanierowany! Myśli, że jest najlepszy!”. Kiedy powiedziałem, że chce grać na dziesiątkę, odpowiadali: „a to starzy mają za niego biegać?!”. Dziś to się zmieniło. Masz grać tak, jak pozwalają ci na to możliwości. Co z tego, że – jako 20-latek – będę biegał za 30-latka, skoro nie przyniesie to korzyści drużynie? Głupie podejście.

Zazdrościsz dzisiejszym młodym piłkarzom?

Podziwiam ich za to, jak potrafią wykorzystać swoje możliwości.

A nie mają za łatwo? Nie obraca się to przeciwko nim?

Jeżeli ktoś wyjeżdża, to już musi mieć talent. Braku świadomości też im raczej nie zarzucimy. Oczywiście, nie każdy wypłynie, ale nie dziwię im się, że chcą spróbować sił na wyższym poziomie. Broni się tylko piłka. Jeżeli jesteś dobry, to sobie poradzisz. Mamy fajne pokolenie i odsetek tych, którym się udaje za granicą, będzie coraz większy.

Sebastian Mila twierdzi, że dzisiejsi młodzi zawodnicy są bardziej utalentowani od waszego pokolenia.

Z tym się nie zgodzę. Nie wrzucajmy wszystkich do jednego wora. Krychowiak nie bazuje tylko na talencie. Doszedł tam do Sevilli dzięki ciężkiej pracy i odpowiedniej świadomości. Nigdy nie było mu łatwo, a dziś biją się o niego najsilniejsze kluby.

Z jakim nastawieniem ty jechałeś za granicę? Academica Coimbra miała być trampoliną i miejscem do pokazania się na nowym rynku?

Jechałem z myślą, że zagram jeden super sezon i pójdę do naprawdę dużego klubu. Co mnie zaskoczyło? Pamiętam, że trenowaliśmy bardzo, ale to bardzo ciężko. Ciężej, niż oczekiwałem. Nie byłem do tego przygotowany fizycznie. W Górniku trener Nawałka pokazał mi, że – abym dawał coś drużynie – najpierw muszę się wzmocnić, ale w Coimbrze nie było na to czasu. Albo jesteś dobry, albo odpadasz. Nie twierdzę jednak, że gra była poza moim zasięgiem. Na mojej pozycji występował Modou Sogou, reprezentant Senegalu, którego Marsylia potem wykupiła za cztery miliony z Cluj, po drugiej stronie były reprezentant portugalskiej młodzieżówki o uznanej marce, a w ataku Eder, dzisiejszy kadrowicz. To nie były ogórki. Do dziś podtrzymuję jednak, że nie czułem się gorszy. Nie wiem, czy sobie przypominacie, ale po jednym z meczów, kiedy zaliczyłem dwie asysty, wybrali mnie do jedenastki kolejki. Po czterech miesiącach adaptacji czułem, że wszystko zaczyna się układać, a potem znowu… Pojawiły się też problemy zdrowotne. Kiedy regularnie gram i utrzymuję się w kieracie, mogę trenować bez przerwy. Wtedy jednak coś mnie ciągnęło. Czułem też, że trener Domingos Paciencia obarczył mnie winą za porażkę. W następnym meczu mnie nie wystawił. Nie podałem mu ręki, zareagowałem emocjonalnie i wiedziałem, że to koniec.

Domingos opowiadał jednemu z naszych wspólnych znajomych, że miałeś talent, ale zabrakło ci mentalności, żeby się przebić.

Domingos wcześniej prowadził Leirię, stamtąd właśnie wziął Sogou i na niego postawił. Mnie natomiast rzucał na jakieś dziwne pozycje. Np. na defensywnego w trójce pomocników, gdzie ani nie grałem ani z przodu, ani z tyłu. Nie szukam jednak winy u innych. Byłem po prostu słaby. Nie było jednej piątej Madeja. Zatraciłem poczucie własnej wartości. Zatraciłem poczucie wszystkiego. – Nie umiem grać – takie miałem myśli. Przez pół roku zagrałem trzy mecze, ale nie chciałem wracać do Polski.

Samotność ci nie doskwierała?

Nie wyjechałem do Coimbry sam. Powtarzałem sobie, że zostaję, bo mój czas nadejdzie. Gdy wybrali mnie do tej jedenastki kolejki obok Hulka i Raula Meirelesa, znów poczułem, że dam radę, ale potem doszło kolejne zderzenie. Do tego problemy finansowe, a – bądźmy szczerzy – kiedy wyjeżdżasz za granicę, chcesz czuć się potrzebny. Finalnie odzyskałem pieniądze, został mi jeszcze rok kontraktu, ale nie dogadaliśmy się. Pojawiła się oferta ze Śląska, wróciłem i zdobyłem mistrzostwo Polski. Każdy medal to coś wyjątkowego. Gra się dla pieniędzy, ale one się rozejdą, a medale zostaną. Oddałbym je jednak, by pograć na Zachodzie cztery-pięć lat, zaliczyć dobry sezon i pójść dalej. Domingos był, jaki był i – choć nie grałem – zawsze powtarzał: „piłkarz jesteś dobry”. Szczególnie, gdy graliśmy z pierwszej piłki. Fajna sprawa usłyszeć coś takiego od legendy Porto i dwukrotnego króla strzelców w Portugalii, za którego Teneryfa zapłaciła siedem milionów. Traktowaliby mnie też inaczej, gdybym wyjechał do Coimbry w wieku 21 lat. Miałem jednak 26 i nic więcej ich nie obchodziło. Musiałem być gotowy do gry.

Sprawiasz wrażenie gościa, w którego głowie kotłuje się sto myśli. „Ten mnie nie lubi, bo coś tam… Ten mnie odstawił, bo mu nie pasowałem…”. Nie sądzisz, że nadmiernie wszystko analizujesz, wyciągasz mylne wnioski i czasem tworzysz alternatywną rzeczywistość, która może być problemem?

Możliwe. Łatwo mnie też zranić. Muszę czuć zaufanie szatni i trenera. Muszę widzieć, że ludzie mnie akceptują. Ginę, gdy trener nie daje mi poczucia, że jestem strasznie ważny. Faktycznie wiele analizuję i jeden ze szkoleniowców powiedział mi, że czasem za dużo myślę. Powinienem być bardziej prosty i brać to, co dają, a sam czepiam się różnych rzeczy. Dlaczego tak? A dlaczego tak?

Dla otoczenia to bywa wkurwiające.

Bywa. I tak się dużo zmieniłem, ale niektóre rzeczy ciężko wykorzenić. Chociaż… Czy wkurwiające? Inne rzeczy mogą wkurwiać bardziej.

Jesteś obrażalski?

Tak.

A potem pamiętliwy?

Szybko się obrażam, ale gdy ktoś potem mi przysłodzi, to jestem w stanie o wszystkim zapomnieć (śmiech).

Pochlebstwami łatwo cię kupić.

Niektórzy tak funkcjonują. Może czuję się młodo dlatego, że pod niektórymi względami nie jestem jeszcze dojrzały? Cóż, tak po prostu jest.

Wielu masz wrogów w piłce?

Chyba tak. Myślę jednak, że wiele osób niewłaściwie mnie też odbiera. Nawet koledzy z szatni myśleli, że jestem arogancki, a potem przyznawali, że się mylili. Nie twierdzę, że jestem święty. Mam swoje ego, znam swoją wartość, ale wrogowie to chyba ci, którzy – jak wspomniałem – źle mnie oceniają. Chyba zyskuję przy bliższym poznaniu.

Maciej Żurawski powiedział nam kiedyś, że z kariery piłkarskiej najbardziej brakuje mu rozpoznawalności. Ludzie przestają na niego zwracać uwagę, a on za tym tęskni. Za autografami, spojrzeniami i wspólnymi zdjęciami. Ty chyba też lubisz być w centrum uwagi.

Lubię zwracać na siebie uwagę, ale niekoniecznie jako piłkarz. Kiedyś na wakacjach byłem świadkiem, jak Steven Gerrard przeszedł obok większej grupy Anglików i nikt specjalnie do niego nie podchodził. Każdy z nas ma swoje życie. Denerwuje mnie czasem, gdy przebywam na imprezie sylwestrowej i proszą mnie o autograf.. Jeżeli chcesz zdjęcie czy podpis, to na stadionie zawsze jestem do dyspozycji. Gdyby ktoś podszedł teraz – jak siedzimy w kawiarni – to oczywiście nie odmówiłbym, ale to jednak czas prywatny. Widzicie… Dziwny ze mnie gość (śmiech). Żurawskiego natomiast rozpoznają chyba do dziś, a brakuje mu raczej, że nie może już o sobie tak często poczytać.

A ty czytasz? Często sprawdzasz noty?

Często. Sądzę, że niektórzy dziennikarze w ogóle nie znają się na piłce. Ostatni przykład – jeżeli ktoś daje Mączyńskiemu jedynkę za mecz z Gruzją, to powinien się puknąć w głowę. Może chłopak nie zaliczył super meczu, ale czy grał fatalnie? Nie! Reprezentacja wygrała 4:0, a on raczej nie tracił zbyt wielu piłek…

To jaka nota?

Pięć? Spokojnie powinien tyle dostać.

U nas też został bardzo nisko oceniony. Trzy bramki dla Polski padły po jego zejściu.

To nie ma nic wspólnego.

Zdarza się, że drużyna wygrywa 4:0 przy beznadziejnej grze jednego zawodnika.

Ale naprawdę nie uważam, że grał beznadziejnie. Nie wiem, dlaczego uparliście się na niego. Wszyscy po Mączyńskim jadą, bo Nawałka go sobie wymyślił, ale zachowajmy trochę umiaru. Przecież nie zagrał z tą Gruzją fatalnie. Aż chciałbym zobaczyć jego statystyki z tego meczu i przekonać się, ile miał strat. Pytaliście, czy sam sprawdzam swoje noty. Czytam „Przegląd Sportowy” dzień w dzień od dziecka, ale wiem, że inni potrafią się od mediów odciąć.

Ty nie potrafisz?

Raczej nie. Nie chcę nawet próbować. Ważne jest wiedzieć, co o tobie piszą i jak cię oceniają.

A noty z Weszło jak oceniasz?

Ostatnio nie śledziłem, ale wiem, że w tej rundzie byłem bardzo wysoko, więc u was niektórzy się znają (śmiech).

Wśród ofensywnych pomocników zajmujesz pierwsze miejsce. Zastanawialiśmy się nawet, czy nie przegięliśmy, bo liczby nie kłamią i raczej nie powinieneś być przed Stiliciem.

A jakie on ma liczby?

Siedem goli, sześć asyst? Dodatkowo liczymy stworzone sytuacje, których ma dziesięć.

Takich też bym trochę miał.

To prawda, jesteś w ścisłej czołówce.

Mówiłem! Ale klasę Stilicia oczywiście doceniam. Chłopak robi dużą różnicę. Nie zawsze lepszy zawodnik ma lepsze noty, ale Semir to piłkarz przez duże „p”.

Bardzo duże możliwości ma np. Starzyński, ale notuje wiele fatalnych występów.

Nie mnie oceniać. Starzyński gra w słabym Ruchu. Kto wie, jak wyglądałby w silniejszej drużynie? Może byłby w czołówce asyst i goli? Inaczej byście go odbierali. Łatwiej też mają zawodnicy Legii, Lecha czy Wisły, bo tam praktycznie z góry masz lepsze statystyki. Łatwiej wyeksponować walory piłkarza ofensywnego. Mnie – jak wspomniałem – zabrakło transferu do takiego klubu. O Stiliciu mówicie np., że jest dobry na polską ligę… Nie! Gdyby piłkarz tej klasy trafił do – powiedzmy – Trabzonsporu czy nawet Dnipro, to spokojnie by sobie poradził, notowałby dziesięć asyst i strzelał pięć goli. On natomiast grał w Gaziantepsporze i Karpatach Lwów, gdzie większy nacisk kładzie się na bronienie. W Portugalii zetknąłem się z zawodnikami, którzy nie grali co tydzień fenomenalnie, a odchodzili za dziesiątki milionów euro. Piłkarskie maszyny są tylko dwie. Może trzy, maksymalnie pięć.

Transfery cechuje jakaś logika. Dobry piłkarz trafia do lepszego klubu.

I dlatego mamy mówić, że Stilić jest dobry na polską ligę? Nie. Jest dobry na dobre kluby.

Na tej zasadzie można stworzyć całkowicie alternatywną rzeczywistość. 

Czy gdyby Piszczek grał w Mainz, to byłby na takim poziomie i grałby takim samym stylem? Oczywiście, że nie.

Grałby w pierwszym składzie? Grałby. Przedłużaliby z nim kontrakt? Przedłużaliby.

Nie jesteśmy w stanie odpowiedzieć.

Tak samo nie wiemy, co by było, gdyby grał w Hetmanie Zamość.

Jasne, ale wrzućmy Stilicia do – powiedzmy – Podbeskidzia.

Pewnie nie jest stworzony do takiej gry, ale w pewnym zakresie by się wyróżniał.

W pewnym tak, ale nigdy nie wszedłby na obecny poziom. Dlaczego Madej dzisiaj gra lepiej niż wiosną? Jestem lepszym piłkarzem? Nie. Forma, przygotowanie, ale też pozycja na boisku. Trener wystawia mnie na ofensywnej pomocy i z czystym sumieniem mogę powiedzieć: „tak, miałem rację”. A ci, którzy twierdzili, że Madej chce komuś wystawiać skład i wtrąca się trenerom, racji nie mieli. Wyszło na moje. Nie mówmy też – a propos tego Stilicia – że nasza liga jest taka słaba. Skoro w Champions League gra Maribor, to Legia też może. Różnicy poziomu nie ma.

Słyszeliśmy ostatnio śmieszną plotkę na twój temat. Podobno kiedy dowiadujesz się, że jakiś zagraniczny klub przyjechał obejrzeć któregoś z twoich kolegów, to strasznie się denerwujesz, że nie obserwują ciebie.

Nie, to nie tak. Ale ludzie są nienormalni… (śmiech) Przed którymś meczem ktoś powiedział, że Belgowie przyjechali obserwować jednego z nas. Odpowiedziałem, że oglądają kogoś tam, a skończy się tak, że ja ich oczaruję i wezmą mnie. Ale to wszystko w ramach żartu! Nie wybieram się raczej za granicę. Lubię tylko sobie podnieść samoocenę.

Kadra Nawałki to temat, który jeszcze cię kręci? Wokół powołania twojej osoby byłoby sporo śmiechu, gdyby nie reaktywacja Sebastiana Mili. To historia, którą chciałbyś powtórzyć?

Nie wyczekuję z niecierpliwością listy powołań. Każdy chce grać w kadrze, przypadek Sebastiana pokazuje, że można, ale nie napalam się na to. Przyjąłem założenie, że koncentruję się na każdym kolejnym spotkaniu. Myślenie o kadrze byłoby w moim wieku irracjonalne.

Pewien impuls jednak dostałeś. Pojechałeś z kadrą do Abu Dhabi.

I to powołanie też krytykowaliście.

Pewnie tak.

Pewnie tak. Jak wszystko (śmiech). Trener Nawałka nie patrzy jednak na wiek i to mi się podoba. Zawsze też powtarzam, że buduje się dom, a nie reprezentację ani nawet drużynę klubową. Zbudujesz coś, odejdzie dwóch zawodników po dwa miliony euro i gdzie ta budowa? Posypie się. Jeśli trener mnie powoła, to oczywiście dam sobie radę. Nie ma przeciwnika, na którego bym nie wyszedł. Nie zaprzątam tym sobie jednak głowy.

Paradoksalnie ta zmiana pozycji może ci przeszkodzić w kontekście ewentualnego powołania, bo Nawałka wystawiał cię na boku pomocy.

Mogę grać na skrzydle, nie wzbraniam się, ale chciałbym być rozpatrywany jako dziesiątka. Wtedy korzysta drużyna, a ja jestem szczęśliwy. Pozycja w klubie jest na dłuższą metę ważniejsza. Tutaj człowiek gra przez cały sezon i buduje swoją pozycję oraz samopoczucie.

Wspomniałeś, że Stilić to piłkarz dobry nie na polską ligę, ale dobry ogólnie. O sobie – bądź, co bądź – zawodniku, który ma podobne liczby, myślisz tak samo?

Nie wstydzę się tego, co potrafię. Sroce spod ogona nie wypadłem.

Uporałeś się z problemami osobistymi, o których w pewnym momencie zrobiło się głośno?

Te problemy były za bardzo eksponowane. Rozumiem, że nazwisko „Madej” z góry budzi kontrowersje, ale dziś jestem już szczęśliwy i do tamtej sprawy nie wracam. Też mogę powiedzieć, że Stanowski chciał mnie zgwałcić i wsadzą cię na 48 godzin. Zostałem oczyszczony z zarzutów. Nie było żadnych podstaw, by mnie oskarżać, ale nikt o tym nie napisał. Znowu wyszło na moje.

Sam się też nie chwaliłeś.

To teraz się chwalę i zrobicie wywiad pt. „Madej oczyszczony z zarzutów”. Szanuję waszą pracę. Wiem, że żyjecie z sensacji i dobrze sprzedają się artykuły pt. „Madej zatrzymany”, ale…

Nie możesz obwiniać dziennikarzy za powstanie takiego artykułu.

… ale tytuł „Madej oczyszczony z zarzutów” nie sprzeda się tak dobrze.

To była jakaś zemsta?

Chyba nie. Może ktoś nie wytrzymał presji? Nie wiem. Nie wracajmy do tego.

Ostatnie pytanie – jesteście razem?

Nie. Ale teraz jestem szczęśliwy i może to też miało wpływ na moją wysoką formę.

Ilu masz dziennikarzy na czarnej liście?

Chyba nie mam takiej.

Albo ta lista jest dynamiczna. Wskakują i wypadają.

(śmiech) Szanuję dziennikarzy, ale nienawidzę braku rzetelności. Oczywiście, wy teraz powiecie, że ciężko być obiektywnym i rzetelnym…

Nie, akurat braku rzetelności nie można nam zarzucić.

Ale każdy inaczej ocenia danego zawodnika. Wy patrzycie na Mączyńskiego w taki sposób, ja w inny. Wielu dziennikarzy po prostu słabo zna się na piłce. Piszą, bo piszą. Bo muszą. Jest też paru ekspertów, którzy grali w piłkę, a jej nie rozumieją. Przeczytałem ostatnio wypowiedź byłego zawodnika Ruchu, który stwierdził, że obecna drużyna Ruchu nie ma ambicji. Ludzie… Przecież oni grali… Nie wiedzą, że nie ma zawodnika, który nie chciałby zwyciężać?! Nie rozumiem czegoś takiego. W życiu bym tak nie powiedział! Chore. Wielu rzeczy w mediach ogólnie nie rozumiem, ale tak samo wy powiecie, że jakiś piłkarz gra, bo gra. Na dwoje babka wróżyła. Wielu nazywało mnie zmarnowanym talentem albo wyrzucało, że siedzę gdzieś na ławce, a nikt jakoś nie przyjechał – jak wy – na większy wywiad i nie spróbował o to zapytać. Ich sprawa. O, kolejny „świetny” argument – w Polsce zarabia się za dużo. Irracjonalne!

Jeżeli z zarobków piłkarzy wynika tylko to, że klub z roku na rok ma coraz większe problemy, to chyba oczywiste, że zarabia się za dużo.

Okej, ale z drugiej strony jakość kosztuje. Jeżeli bierzesz dobrego piłkarza, to musisz liczyć się z tym, że trzeba mu dobrze zapłacić.

A jeżeli zadłużenie stopniowo rośnie?

Akurat w Górniku te problemy się cofają.

Mówimy o klubach, które się pogrążają, jak Widzew. Nie mówmy, że tam piłkarze nie zarabiali za dużo.

W stosunku do sytuacji finansowej klubu – tak, zarabiali za dużo. Nie róbmy z tego jednak problemu całej branży. Gdyby Legia każdemu dawała 15 tysięcy miesięcznie, to nie miałaby takiej jakości.

Ty nigdy nie grałeś w bogatym klubie.

Śląsk był w miarę poukładany. Tam faktycznie pieniędzy nie brakowało.

Wycisnąłeś maksimum finansowe z kariery?

Powinienem wycisnąć więcej, ale wszystko przede mną. Zarabiam godnie i chcę podpisać jeszcze jeden kontrakt taki, jak obecny. Jestem w stanie spokojnie sobie w życiu poradzić.

Masz jakąś wizję?

Chciałbym zostać przy piłce w roli menedżera. Mam zmysł i oko do młodych zawodników. Znam się na tym i to mnie pasjonuje. Kręciło się też wokół mnie tylu nieuczciwych ludzi, że zdołałem wyciągnąć pewne wnioski. Szkoda tylko, że zacząłem współpracować z Danielem Weberem tak późno, bo to przy nim wszystko poszło we właściwym kierunku.

Na koniec – pod wpływem twoich wypowiedzi – zrobimy ci test… Zobaczymy, czy zgadniesz jakie noty wystawiliśmy ci za ostatnie występy i który piłkarz Górnika w tych meczach został przez nas oceniony najwyżej.

Nie, bo jeszcze wyjdzie na wasze! (śmiech)

Mecz z Pogonią. Jaka nota?

Sześć.

Masz sześć. Kto najwyższa?

Iwan?

Iwan. Górnik – Wisła 0:5.

Cztery?

Nie.

Jeden?

Trzy.

Kto najwyższa? Stilić?

Stilić – dziewięć. U was trójki, dwójki i jedynki.

To i tak wysoko (śmiech).

Podbeskidzie?

Siedem.

Sześć. Kto najwyższa?

Zachara – osiem.

Zachara i Szeweluchin – osiem. Porażka ze Śląskiem?

Pięć.

Pięć. Najwyższa u was? Jeden miał wyżej od ciebie.

Danch?

Gancarczyk, głównie za dobre stałe fragmenty. Wygrana w Kielcach?

Siedem?

Masz siedem. Najwyższa?

Kosznik.

Kosznik – osiem. Ostatni mecz – Jagiellonia.

Osiem.

Masz osiem. I ty mówisz, że wystawiamy złe noty?

Dlatego mówię, że wystawiacie dobre, bo jestem w czołówce! (śmiech)

Trochę się zdziwiłeś.

Wy oceniacie właściwie, ale inne gazety czasem przesadzają. Dobra, już nie chcę analizować (śmiech).

Musisz przyznać, że zwyciężyliśmy w tej potyczce.

A wy musicie przyznać, że wiedziałem kto jak gra. Czyli nadaję się na eksperta?

Albo my się nadajemy.

Okej, wszyscy się nadajemy (śmiech).

Rozmawiali KRZYSZTOF STANOWSKI i TOMASZ ĆWIĄKAŁA



Najnowsze

Polecane

Majchrzak: Udowodniłem, że jestem niewinny. Nie należy mi się łatka dopingowicza

Sebastian Warzecha
1
Majchrzak: Udowodniłem, że jestem niewinny. Nie należy mi się łatka dopingowicza

Weszło

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

0 komentarzy

Loading...