Reklama

W Lechu idzie nowe. Trzech piłkarzy przyjdzie, ilu odejdzie?

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

28 listopada 2014, 10:29 • 16 min czytania 0 komentarzy

Trener Maciej Skorża umówił się z zarządem na trzech nowych piłkarzy. Dołączyć mają stoper oraz dwaj środkowi pomocnicy – jeden mogący grać na pozycji numer sześć, a drugi na ósemce. Osobna kwestia to przyszłość obecnych graczy: aż 11 w 2015 roku kończy się kontrakt. Tylko trzech z nich może być pewnych pozostania. Są to Łukasz Trałka, Tomasz Kędziora oraz Szymon Pawłowski. Dwaj pierwsi kilka dni temu przedłużyli umowy do 2018 roku. W klubie można usłyszeć stwierdzenie, że chcielibyśmy mieć więcej takich piłkarzy, jak kapitan. Bardzo często podnoszony jest bowiem argument o braku w kadrze wicemistrzów Polski zawodników z charakterem, a Trałka wyrasta na lidera drużyny na boisku, zwłaszcza w trudnych momentach – pisze dziś Przegląd Sportowy. Zapraszamy na nasz piątkowy, obszerny przegląd najciekawszych materiałów piłkarskich w codziennej prasie.

W Lechu idzie nowe. Trzech piłkarzy przyjdzie, ilu odejdzie?

FAKT

Zaczynamy od Faktu i tego, co najbardziej na czasie, czyli porażki Legii z Lokeren.

Legia poniosła pierwszą porażkę w fazie grupowej Ligi Europy! Mistrz Polski przegrał 0:1 na wyjeździe z Lokeren. Jednak awans do 1/16 finału już wcześniej był przesądzony. Pytanie tylko, czy Legia da radę wyjść z pierwszego miejsca w grupie. Legia po czterech kolejnych zwycięstwach była już pewna awansu do 1/16 finału. Gra szła jednak o pierwsze miejsce w grupie i tym samym łatwiejszego rywala w pucharowym dwumeczu. I w tym kontekście mistrzowie Polski skomplikowali swoją sytuację. Po pięciu kolejkach mają 12 punktów na koncie i, jeśli chcą zająć pierwsze miejsce w grupie, nie będą mogli przegrać u siebie z Trabzonsporem. W Belgii kluczowa okazała się siódma minuta meczu, kiedy błąd popełniła cała linia obrony i bramkę dla Lokeren pewnym uderzeniem zdobył Hans Vanaken (22 l.). Później oglądaliśmy niezłe i wyrównane spotkanie z kilkoma szansami dla obu stron. Najlepszym dla Legii nie potrafili wykorzystać Orlando Sa w pierwszej połowie i Ondrej Duda w drugiej.

Reklama

Lewandowski to światowa czołówka – mówi Vincent Kompany, z którym Przemysław Rudzki rozmawiał przy okazji ostatniego meczu Ligi Mistrzów między City a Bayernem.

Vincent Kompany (28 l.) to jeden z najlepszych obrońców na świecie. Kapitan Manchesteru City imponuje siłą fizyczną i rzadko trafia mu się rywal, który napsuje tyle krwi co Robert Lewandowski (25 l.)Nic dziwnego, że gwiazda reprezentacji Belgii chwali polskiego zawodnika Bayernu Monachium po środowym meczu Ligi Mistrzów. – To jeden z najlepszych napastników, nic dziwnego, że tak trudno gra. Lewandowski strzelił gola w starciu na Etihad Stadium w Manchesterze i musiał często przepychać się właśnie z Kompany’m czy Eliaquimem Mangalą (23 l.). Kapitan naszej kadry schodził z boiska w poszarpanej koszulce. – Wiadomo jak się gra w Premier League – dominuje tutaj siła fizyczna – podsumował „Lewy”, który jednak nie pękł w batalii z mistrzami Anglii, a w jednym ze starć Kompany odbił się od niego jak od ściany i wyleciał za linię boczną, wpadając wprost na trenera Bayernu.

W ramce na dole strony pochwały zbiera Mariusz Pawełek. Fakt zauważa, że bramkarz Śląska nie jest już obiektem drwin, ale broni pewnie i skutecznie. W 15 meczach wpuścił 16 bramek.

W innych ramkach:

– Dramat Artura Jędrzejczyka
– Niezły mecz Piszczka na Emirates
– Z herbu Realu Madryt znika krzyż

Reklama

Mamy też wzmiankę o tym, że Marcin Malinowski najprawdopodobniej nie zamierza kończyć kariery, Ruch przygotowuje mu nową umowę – szerzej poczytamy o tym w katowickim Sporcie. Teraz natomiast Skorża i Rząsa szykują rewolucję w Lechu. Szukają piłkarzy w całej Europie.

Trener Maciej Skorża umówił się z zarządem na trzech nowych piłkarzy. Dołączyć mają stoper oraz dwaj środkowi pomocnicy – jeden mogący grać na pozycji numer sześć, a drugi na ósemce. Osobna kwestia to przyszłość obecnych graczy: aż 11 w 2015 roku kończy się kontrakt. Tylko trzech z nich może być pewnych pozostania. Są to Łukasz Trałka, Tomasz Kędziora oraz Szymon Pawłowski. Dwaj pierwsi kilka dni temu przedłużyli umowy do 2018 roku. W klubie można usłyszeć stwierdzenie, że chcielibyśmy mieć więcej takich piłkarzy, jak kapitan. Bardzo często podnoszony jest bowiem argument o braku w kadrze wicemistrzów Polski zawodników z charakterem, a Trałka wyrasta na lidera drużyny na boisku, zwłaszcza w trudnych momentach. Zresztą do lechitów o zaangażowanie w trakcie gry trudno się przyczepić. Co innego reagowanie na kryzysowe sytuacje. Z tym jest duży problem…

GAZETA WYBORCZA

Widzicie ten skrawek tekstu w lewym górnym rogu? To jedyny tekst o piłce w ogólnopolskim wydaniu Gazety Wyborczej. Koniec europejskiej passy Legii podsumowuje Przemysław Zych.

Legia już wcześniej zapewniła sobie awans do 1/16 finału LE. W Belgii miała zbierać punkty do rankingu UEFA, ale nie dała rady i przegrała pierwszy mecz w europejskich pucharach tej jesieni. Z poprzednich dziesięciu meczów dziewięć wygrała i jeden (na starcie sezonu, z St. Patrick’s) zremisowała. Powodów do paniki jednak nie ma, piłkarze Henninga Berga stworzyli podobną liczbę okazji na gole co w poprzednim meczach, w drugiej połowie dominowali. Nie wygrali, bo przed przerwą środek pola – Ivica Vrdoljak i Tomasz Jodłowiec – był jak sito, przez które sunęły akcje Belgów. W drugiej części legionistom brakowało skuteczności, ale też kreatywności, którą wcześniej wnosił Miroslav Radović. To był trzeci mecz z rzędu w LE, który Serb opuścił przez kontuzję. Spotkania z Metalistem Legia przeszła suchą stopą, ale tym razem nieobecność lidera zespołu była widoczna. Gdy w poprzednich meczach 30-letni piłkarz udawał napastnika, wbiegał w pole karne, wychodząc do prostopadłych podań, gra mistrza Polski była nieczytelna dla rywali. W Belgii nie całkiem zadziałało bardziej schematyczne ustawienie – z wysuniętym napastnikiem Orlando Sá i biegającym za nim Dudą. Ten system sprawdził się w meczach z Ukraińcami, ale Belgowie byli lepiej zorganizowanym zespołem niż Metalist. – Musimy wciąż zbierać doświadczenie…

SPORT

Okładka Sportu prezentuje się następująco:

Najpierw rysa na szkle, czyli pierwsza porażka Legii.

Legia już nic nie musiała, awans zapewniła sobie w poprzedniej kolejce. Grała tylko o prestiż, zapewnienie sobie pierwszego miejsca w grupie i dodatkowe pieniądze z kasy UEFA. Widocznie była to zbyt mała motywacja dla legionistów, którzy przegrali pierwszy raz w tym sezonie w europejskich pucharach. Choć już w poprzednich meczach można było mieć zastrzeżenia do gry warszawian, to wtedy byli jednak do bólu skuteczni. Teraz? W pierwszej połowie to nie była Legia, która mogłaby kontynuować serię zwycięstw. Podopieczni Henninga Berga grali zbyt pasywnie, jakby przekonani o tym, że punkty należą się im z urzędu. Taką postawę rywala gospodarze wykorzystali już w 7 minucie. Piłkę w środku boiska stracił Ivica Vrdoljak, tę przejął Hans Vanaken, który rozegrał dwójkową akcję z Patosim, następnie 22-latek wbiegł w pole karne i pewnym strzałem pod poprzeczkę pokonał Duszana Kuciaka. W ogóle w pierwszej części gry lepsze wrażenie pozostawili gospodarze.

A później już liga. Pojedynek kolejki? Hm, rzekome zderzenie talentów, czyli Bartosz Szeliga kontra Mariusz Stępiński. Na ligę zaprasza Dariusz Dźwigała. Niestety to nuda, jak zwykle.

Po dwóch zwycięstwach nad zespołami z czuba piłkarze Ruchu wybrali się do Łęcznej, by odczarować tamtejszy obiekt i czmychnąć ze strefy spadkowej. Dlaczego miałoby się udać?
– Dlatego, że w naszych realiach główną rolę odgrywa psychika. Po dwóch triumfach z rzędu chorzowianie uwierzyli w swoją siłę. Są na fali i to niewątpliwie mocny atut. Dlatego ich wygrana w Łęcznej wcale nie wydaje mi się czymś niemożliwym. Mimo to na miejscu kibiców Ruchu nie byłbym przesadnym optymistą – wydaje mi się, że tym razem Niebiescy ugrają co najwyżej remis.

Jeśli jednak okażą się na Lubelszczyźnie lepsi, jedynym zespołem ligi bez domowej porażki może zostać wrocławski Śląsk, który podejmie gości ze Szczecina.
– Możliwe, że dojdzie do realizacji takiego scenariusza. Uważam, że Śląsk podtrzyma dobrą passę i ponownie nie pozwoli się pokonać na swoim stadionie. To zespół, który odznacza się wysokim stopniem piłkarskiej jakości. Przekłada się to w prosty sposób na kulturę gry. Porównanie formacji ofensywnych przemawia zdecydowanie na korzyść wrocławian. Nawet jeśli w słabszej formie jest Sebastian Mila, to nie zawodzi Flavio Paixao. Sęk jednak w tym, że umiejętności czysto piłkarskie to nie wszystko. Trener Pogoni, Jan Kocian, to doskonały fachowiec. I może się okazać, że kunszt stratega…

A dalej relacje ligowe:

– Mila znów stał się gwiazdą, ale w lidze nie błyszczy
– Wisła doczekała się nowego skrzydłowego
– Zarówno Ojrzyński, jak i Brzęczek pracowali kiedyś w Częstochowie.

Nie może zabraknąć braterskiego akcentu: Paweł Brożek vs Piotr Brożek.

– Nadrobiłem zaległości i czuję się w Gliwicach bardzo dobrze – mówi nam obrońca Piasta. Dziesięć lat temu bracia Brożkowie trafili na Górny Śląsk. Piotr do Górnika Zabrze, a Paweł do GKS Katowice. Czas spędzony w klubie z ul. Roosevelta boczny obrońca wspomina bardzo mile. – To był dobry okres. Cieszę się, że wtedy trafiłem do Górnika, bo w Wiśle nie miałem zbyt wielkich szans na grę. Grając w Zabrzu pokonałem w bezpośrednim starciu Pawła. Pamiętam, że wygraliśmy 4:1, a ja strzeliłem jedną z bramek – uśmiecha się piłkarz, który dziś ponownie stanie naprzeciw swojego brata. – Jakiś dreszczyk emocji będzie, bo zagram przeciwko bratu i byłym kolegom. Wisła nie jest mi obojętna – dodaje Piotr Brożek. Letni transfer lewonożnego piłkarza do drużyny z Gliwic był z jednej strony niespodziewany, a z drugiej był koniecznością, bo bocznych obrońców w Piaście nie było i nie ma zbyt wielu. Świadczy o tym fakt, że Angel Perez Garcia eksploatuje do granic możliwości zarówno Brożka, jak i Adriana Klepczyńskiego. – Zdziwiłem się, że Wisła puściła Piotrka. Nam bardzo się przydał. Nie zgodzę się jednak, że zimą potrzebujemy transferów akurat na boki obrony. Co prawda Piotrek i Adrian grają regularnie, ale mamy w kadrze dwóch młodych i zdolnych piłkarzy: Tomasza Mokwę i Pawła Moskwika. Ten pierwszy pokazał się w rozgrywkach o Puchar Polski, a drugi dochodzi do pełni sił po kontuzji. Uważam, że niedługo będą mocno naciskali bardziej doświadczonych kolegów.

Łęczna leży zaledwie 30 kilometrów od mojego rodzinnego miasta. Fajnie, że Lubelszczyzna ma swego przedstawiciela w ekstraklasie – mówi z kolei o najbliższym rywalu napastnik Ruchu, Michał Efir.

Sentyment do klubu z Łęcznej jednak pozostał?
– Można tak powiedzieć. To klub z mego regionu, Łęczna leży zaledwie 30 kilometrów od mojego rodzinnego miasta. Fajnie, że Lubelszczyzna ma swego przedstawiciela w najwyższej klasie rozgrywkowej, bo w Lublinie o dobry poziom jest ciężko. A szkoda, bo jest tam piękny stadion…

Kibicował pan w dzieciństwie Górnikowi?
– W takim sensie, że to klub z pięknego regionu Polski, w którym jest wiele piłkarskich talentów, ale nie miał on długo swego przedstawiciela w ekstraklasie. Ja zaczynałem swoją przygodę z piłką w Lubliniance. Chodziłem też jako dziecko na mecze Motoru Lublin, bo też nie miałem jeszcze wtedy świadomości podziałów w środowisku kibicowskim. Niestety, nie udało mi się zagrać w dorosłej piłce w klubie z mojego regionu, bo już w wieku 16 lat wyjechałem do Warszawy. Ale fajnie, że w Łęcznej udało się zrobić coś wielkiego dla tamtejszej piłki. Cieszę się też, że wracam w moje rodzinne strony, oczywiście z dużym sentymentem czekam na piątkowe spotkanie.

Na koniec dodajmy rzecz naprawdę ciekawą. Marcin Malinowski, który już dziś jest najstarszym piłkarzem w ekstraklasie, najprawdopodobniej dostanie od Ruchu nową umowę.

Jego kontrakt z chorzowskim klubem wygasa w w czerwcu 2015 roku, ale przy Cichej mają nadzieję, że kapitan drużyny pozostanie na następny sezon. – Czekamy na jego deklarację dotyczącą kontynuacji kariery. Spodziewam, się, że Marcin Malinowski będzie grał u nas do czterdziestki, a może i dłużej – przyznaje prezes klubu Dariusz Smagorowicz. Piłkarz, który 6 listopada świętował swoje 39. urodziny, na razie nie chce wypowiadać się na temat swojej przyszłości. Obrońca z Chorzowa ma na koncie już 448 spotkań w ekstraklasie (poza Ruchem grał jedynie w Odrze Wodzisław) i brakuje mu tylko 5 spotkań, by wyprzedzić Marka Chojnackiego (452 mecze). Od przodującego w w tej klasyfikacji Łukasza Surmy (466 spotkań) dzieli go nieco więcej meczów i trudno będzie go dogonić w tym sezonie, bo kolega z drużyny wciąż dorzuca do swego rekordu kolejne występy.

SUPER EXPRESS

Z grubsza licząc w dzisiejszym Superaku trzy piłkarskie strony. Sporo jednak zdjęć, ramek i w efekcie zacytujemy dwa materiały. Pierwszy to rozmowa z Angelem Perezem Garcią.

Po co były panu te Malediwy? Przez to dostał pan przydomek „Człowiek z plaży”.
– Niektórzy odczuwają potrzebę krytykowania innych. Ich sprawa. A wyjazdu na Malediwy nie żałuję. Mogą się wyzłośliwiać, że jestem z plaży, ale za mnie mówią wyniki. Piast pod moją wodzą osiągnął coś, co nigdy się nie udało. Najwyższa wygrana na wyjeździe, 5:1 z Cracovią, pokonanie Legii i Lecha, wyjazdowe zwycięstwo z Górnikiem.

Słyszałem, że ma pan oryginalne metody motywacji.
– Kiedyś przyniosłem do szatni zdjęcie dwóch walczących tygrysów. Tego, który wygrywał, podpisałem „Piast”, a drugiego – „nasz rywal”. I tłumaczyłem, że Piast musi być właśnie jak walczący tygrys. Sam taki byłem. Wprawdzie nie zrobiłem w Realu wielkiej kariery, ale mój mecz przeciw Kevinowi Keeganowi w półfinale Pucharu Mistrzów uznano za jedno z trzech najlepszych „kryć” w historii futbolu. Dwa inne to Gentile kontra Maradona i Camacho przeciwko Cruyffowi. Wtedy zaczynałem karierę, a Keegan był jednym z najlepszych piłkarzy świata. Dlatego wierzę, że niemożliwe nie istnieje…

Facet jest niepodrabialny, znów opowiada o „jednym z trzech najlepszych kryć w futbolu”.

Drugi z tekstów to ciekawostka. Jak ustalił Super Express, reprezentacja Polski robi postępy pod każdym względem. Sztab zadbał nawet o… uczesanie naszych orłów, zapraszając do współpracy Andrzeja Matrackiego (41 l.), jednego z najlepszych fryzjerów świata.

– Przyjaźnię się z Tomkiem Iwanem, kierownikiem kadry, i dzięki niemu zaczęła się moja przygoda z reprezentacją – opowiada nam Matracki. – Piłkarze po przyjeździe na zgrupowanie nieraz szukali fryzjera na mieście, więc Tomek postanowił im pomóc i zaproponował, abym zaopiekował się włosami zawodników – przyznaje Matracki, który poza polską kadrą fryzjerstwa trenował też między innymi reprezentację Francji i. Tajwanu. – Po raz pierwszy spotkałem się z kadrowiczami przed ich odlotem do Gruzji. Z moich usług skorzystali Robert Lewandowski, Artur Jędrzejczyk, Łukasz Teodorczyk i Paweł Olkowski. Wiem, że fryzurę „Lewego” porównano do Cristiano Ronaldo, ale to nie tak. Zrobiliśmy mu klasyczne uczesanie z przedziałkiem, bez wzorowania się na Portugalczyku. Robert ma dobre, silne włosy, ale są one nie lada wyzwaniem dla fryzjera. Potrzebowałem na ich ułożenie ponad 40 minut. Z kolei włosy Artura Jędrzejczyka są bardzo „wesołe”, podatne na działania – mówi Matracki.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Kończymy PS, który promuje dziś na okładce swój plebiscyt.

Koniec pięknej serii w kiepskim stylu – spójrzmy, co pisze o Legii.

Odpowiedzialność, koncentracja, przygotowanie taktyczne – tym Legia imponowała w obecnej edycji europejskich pucharów. Nie w Lokeren. Tak, cel został osiągnięty, do Belgii pojechała drużyna mająca już awans w kieszeni, ale tam rozczarowała. Sposobem gry, przygotowaniem mentalnym. Zawiodła jako zespół, a poszczególne jednostki – Dušan Kuciak i Ondrej Duda – nie zdołały zamazać tego obrazu. Po raz pierwszy, odkąd trenerem jest Henning Berg, legioniści nie zdobyli bramki w meczu wyjazdowym. A Belgowie, mimo wygranej, stracili szansę na awans do fazy pucharowej. Lokeren odrobiło lekcje. Z Legią postanowiło zagrać tak, jak gra… Legia. Nie rzucać się na rywala, nie przejmować inicjatywy, dać rywalowi poprowadzić grę, a kiedy nadarzy się okazja, skontrować. Mistrzowie Polski nie czuli się pewnie od początku. Już po kilku pierwszych podaniach widać było, że coś jest nie tak. Teoretycznie Tomasz Jodłowiec powinien być wypoczęty, bo przecież w lidze pauzuje za czerwoną kartkę, ale na murawie wyglądało, że tak nie jest. Dużo strat, mało odpowiedzialności, co belgijski zespół potrafił wykorzystać, a konkretnie najbardziej utalentowany Hans Vanaken.

Nie róbmy z tej porażki tragedii – apeluje Miroslav Radović.

To był najgorszy mecz Legii w tegorocznej edycji Ligi Europy.
– Na pewno nie było tak, że chłopaki odpuścili. Rozmawiałem z nimi w dniu meczu, byli bardzo zmobilizowani. Już po pierwszym meczu z Lokeren wiedziałem, że to niewygodny rywal. Nie mają w zespole wielkiej gwiazdy, ale są świetnie zorganizowani. Powiedziałbym, że w pierwszych trzech spotkaniach byli najtrudniejszym przeciwnikiem. Tak naprawdę to było identyczne spotkanie jak w Warszawie. Różnica jest tylko jedna – wtedy to nam udało się wykorzystać sytuację podbramkową, teraz zrobili to Belgowie. Nie robiłbym jednak tragedii z tej porażki. Nic wielkiego się nie stało. Cały czas mamy szansę na pierwsze miejsce w grupie. To jest najważniejsze.

W pierwszej połowie zawodnicy często ślizgali się, brakowało im odpowiedniej koordynacji.
– Koledzy już po przedmeczowym treningu wspominali, że murawa jest bardzo kiepsko przygotowana. W dodatku z tego co widziałem było mokro. Nie ułatwiało nam to zadania, ale nie ma co teraz szukać wymówek. Zawodnicy Lokeren pokazali klasę. Przede wszystkim nie mogliśmy stworzyć zagrożenia pod ich bramką. Tak naprawdę tylko Ondrej Duda miał realną szansę na strzelenie gola. Czasem jednak są takie dni, że nie wszystko wychodzi tak, jakbyś chciał. Ja się nie przejmuję tym meczem.

Jednak głównym punktem programu jest dziś z pewnością „Ligowy weekend”. Pierwszy tekst to Ekstraklasa samouków. Jak obcokrajowcy uczą się języka polskiego? Albo dlaczego nie uczą.

Obowiązkowo uczą języka w ekstraklasie w trzech klubach: Lechu, Śląsku i Zawiszy. Najdłużej praktykuje się to w Poznaniu. Każdy cudzoziemiec, który przychodzi do Kolejorza, ma wpisaną w kontrakcie obowiązkową naukę naszego języka. Naciskał na to były trener Mariusz Rumak. Początkowo zajęcia prowadzone były w bardzo luźnej formie. Pozwalano piłkarzom umawiać się z nauczycielem poza klubem, zabierać na lekcje partnerki i dzieci. Działacze wyciągnęli jednak ważny wniosek: bez bata nad głową nie będzie efektów. Obecnie lekcje w Lechu odbywają się 2-3 razy w tygodniu po treningu. Dzięki temu po polsku rozumieją i komunikują się praktycznie wszyscy…

Piłkarska młodzież dorasta zbyt wolno. Dlaczego zetknięcie z dorosłą piłką jest tak bolesne?

Marcin Broniszewski, drugi trener Wisły, widzi kilka zagrożeń w drodze piłkarza do pełnoletności. – Po raz pierwszy zmagają się z poważnymi problemami. Przez kilka lat dorastali z opinią talentu, rywalizowali z rówieśnikami, aż tu nagle trzeba walczyć o miejsce z ligowymi wygami. Wielu młodych w tym momencie pęka – opowiada Broniszewski. – Zaczynają zarabiać też pierwsze pieniądze. Kto nie jest odporny, temu może odbić. Ostatnią rzeczą jest minimalizm – trafią do pierwszego zespołu i czują się spełnieni. Brakuje im determinacji, wiedzy, że to dopiero początek drogi, a nie jej koniec. Robert Wilczyński, trener juniorskich mistrzów Polski sprzed dwóch lat, Arki Gdynia, często pyta podopiecznych czy chcą zostać piłkarzami. – Stanowczo, bez wyjątku, odpowiadają, że tak. Wtedy pytam każdego z osobna, co zrobił, żeby swoje marzenie zrealizować, czy ćwiczy indywidualnie…

Następnie kolejne zapowiedzi i ligowe drobiazgi:

– Adam Deja wraca do łask w Bielsku
– Lech chucha i dmucha na zdrowie Linettego
– Wrocław służy Mariuszowi Pawełkowi
– Sandomierski wraca z Zawiszą do Białegostoku.

Przeglądając Fakt wspominaliśmy o poznańskiej rewolucji, więc doprecyzujmy i poznajmy trochę szczegółów. Co z jedenastoma kończącymi się niebawem kontraktami?

Kędziora gwarantuje natomiast stabilizację na prawej stronie defensywy. O tę pozycję nie należy się martwić, bo zimą do pełnych treningów wróci Kebba Ceesay. Pewny dalszej gry w Poznaniu może być także Pawłowski . On ma kontrakt do czerwca, ale jest w nim opcja przedłużenia o kolejne 12 miesięcy pod warunkiem rozegrania określonej liczby spotkań (67 proc. w dwóch sezonach). W tej chwili ma 45 meczów, a potrzebuje 50. A ponieważ odejmuje się pauzy wynikające z kontuzji, to już na koniec tego roku limit powinien zostać wykonany. – Szymon jest blisko tego, żeby pozostać z nami na kolejny rok – nie ukrywa prezes Kolejorza Karol Klimczak. Podobny zapis ma Barry Douglas. W przypadku Szkota jednak trzeba pamiętać, że znacznie częściej doznaje urazów, a trener Skorża chciałby ustabilizować sytuację w defensywę, czyli mieć piłkarzy, którzy za często nie wypadają mu ze składu. Przy tym trzeba pamiętać, że jest jeszcze jeden lewonożny defensor, który czeka na wyjaśnienie swojej piłkarskiej przyszłości. To Luis Henriquez. On usłyszał w klubie, że temat składnia propozycji nowego kontraktu w jego przypadku rozstrzygnie się dopiero podczas zimowych przygotowań. Zastrzeżenie wynika z wieku zawodnika – 33 lata. Jeśli jednak klub będzie chciał z nim współpracować, porozumienie zostanie osiągnięte w pięć minut, bo Henriquez nigdy nie ma wygórowanych wymagań.

Z nieco większych tekstów można poczytać jeszcze o Piotrze Malarczyku czy Piotrze Celebanie. My na koniec zacytujemy jednak fragment artykułu o Richardzie Guzmicsiu, obrońcy Wisły Kraków.

W futbolu jest takie powiedzenie, że piłkarz jest tak dobry, jak jego ostatni mecz. Dlatego Guzmics powinien jak najszybciej ponownie zagrać w kadrze Węgier. Jego ostatni występ to przegrana… 1:8 z Holandią w październiku zeszłego roku. – To był mecz z cyklu być albo nie być. Musieliśmy wygrać, by awansować do baraży o mistrzostwa świata. Trener zaryzykował i wystawił bardzo ofensywny skład. Mieliśmy szanse na gole, ale strzelali tylko rywale – wspomina obrońca Wisły. Po tym meczu „Nemzeti Sport” przygotował okolicznościową okładkę. Znalazły się na niej najbardziej bolesne porażki reprezentacji Węgier ostatnich lat, opatrzone wielkim tytułem „Kiedy znów będziemy grać w piłkę?”.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...