Reklama

Milik pokazuje: jestem! Kibice Ajaksu domagają się jego gry

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

17 października 2014, 09:51 • 20 min czytania 0 komentarzy

Kibice Ajaksu Amsterdam domagają się, by Arkadiusz Milik (20 l.) zagrał w sobotę (godz. 20.45) w podstawowym składzie w ligowym starciu z Twente Enschede. Polak w tym tygodniu strzelił gole w polskiej reprezentacji w meczach z Niemcami (2:0) i Szkocją (2:2). Jego rywal w ataku Kolbeinn Sigthorsson (24 l.), ma za sobą mniej udany tydzień. Co prawda reprezentacja Islandii wygrała dwa mecze (3:0 z Łotwą i 2:0 z Holandią), ale napastnik Ajaksu nie zdobył bramki i nie miał asysty. Milik w tym sezonie spędził na boisku w Ajaksie tylko 342 minuty we wszystkich rozgrywkach. Strzelił osiem goli, podczas gdy Islandczyk grał dwa razy więcej, a zdobył tylko trzy bramki. Już kilka tygodni temu pojawiały się głosy, by trener Frank de Boer (44 l.) postawił na Milika. Wtedy Polak błysnął w rozgrywkach o Puchar Holandii – piszą dzisiaj Fakt i Przegląd Sportowy. Druga z gazet młodego napastnika wrzuca nawet na okładkę wydania. Zapraszamy na nasz piątkowy przegląd najciekawszych artykułów.

Milik pokazuje: jestem! Kibice Ajaksu domagają się jego gry

FAKT

Od pierwszej strony Faktu wracamy na ligowej boiska. Waldek ponoć znów jest king. O co chodzi? „Fornalik w Chorzowie nie stracił nic ze swojego majestatu. Znów jest najważniejszy, a kibice szykują dla niego transparent. Nikt z fanów Ruchu nie wyobraża sobie, żeby nie zażegnał kryzysu”.

W ramce na dole strony Leszek Ojrzyński, który mówi: – W lidze gramy jak Niemcy. Wcale nie uważa, żeby w ostatnich meczach Podbeskidzie zaprezentowało się gorzej niż jego rywale, brakowało skuteczności. Nic ciekawego. Szukamy dalej. Radović też szuka – tyle że mieszkania w Warszawie.

Nie wszyscy piłkarze przepuszczają zarobione pieniądze w kasynach i barach. Gwiazdor Legii Miroslav Radović (30 l.) chce zainwestować w mieszkanie. I to nie byle jakie! Luksusowa kamienica przy ulicy Mokotowskej w Warszawie to jeden z najbardziej prestiżowych adresów w stolicy. Napastnik mistrza Polski zarabia rocznie ponad milion złotych i chce zrobić z tych pieniędzy dobry użytek. Wspólnie z dwoma pięknymi blondynkami oglądał apartamenty położone w samym centrum Warszawy. Ceny mieszkań zaczynają się od 1,3 mln złotych, a za największe apartamenty trzeba zapłacić prawie pięć milionów! Skoro jednak piłkarza Legii na to stać, to na pewno warto! Do dyspozycji mieszkańców jest tam spa z sauną, basenem i siłownią, więc po ciężkich meczach Miro mógłby się regenerować w zaciszu własnego domu. Nie musi też martwić się o swoje wypasione BMW. W budynku jest nie tylko parking, ale też automatyczny system, który sam parkuje samochody! Stara kamienica została gruntownie wyremontowana, a każdy apartament jest wyposażony w luksusowe meble. Radović po sukcesach Legii mógłby ze szklaneczką soku w dłoni podziwiać piękną panoramę miasta i widok na Plac Zbawiciela.

Reklama

Dlaczego Legia – Lechia to mecz inny niż wszystkie? Dla Borysiuka i Łukasika. Nie będziemy tego tekstu cytować z Faktu, ale wrzucimy obszerniejszy kawałek z Przeglądu Sportowego. Teraz już coś o profesorze Zbigniewie Relidze. „Jego serce biło dla Górnika”. Poczytajmy:

Jeden skórzany fotel w loży vip na stadionie w Zabrzu zawsze stoi pusty. Od marca 2009 roku jest symbolem człowieka, którego serce niemal przez całe życie biło dla Górnika. Zbigniew Religa (†71 l.) na studiach zakochał się bowiem w zabrzańskiej drużynie i mimo, że większość życia spędził w Warszawie, to miłości swej nie zdradził. Nic więc dziwnego, że otrzymał tytuł Honorowego Kibica Górnika Zabrze. W filmie „Bogowie” widzowie mogą poznać najsłynniejszego polskiego kardiochirurga jako prawdziwego człowieka. Upartego, porywczego, nadużywającego alkoholu, nałogowego palacza, ale przede wszystkim poświęcającego swoje życie i zdrowie dla pacjentów idealistę. „A to pan jest tym wariatem ze skalpelem” – słyszy Religa w jednej ze scen od oficera SB. W obrazie Łukasza Palkowskiego (38 l.) wątek Górnika został całkowicie jednak zmarginalizowany. A to właśnie na stadionie ten wariat ze skalpelem odpoczywał po ciężkim tygodniu w klinice. – Gdy graliśmy u siebie, niemal zawsze był na trybunach, wszyscy go tu znali – mówi Zygfryd Wawrzynek (79 l.), honorowy prezes zabrzan, stały kompan Religi na meczach. Zawsze siadał po prawej stronie profesora, miejsce po jego lewej stronie było natomiast zarezerwowane dla prof. Jana Sarny, dziś dyrektora generalnego Fundacji Rozwoju Kardiochirurgii.

W ramkach:

– Lewandowski zagrał z dziurą w nodze
– Vrdoljak przedłużył kontrakt z Legią
– Pique dostał mandat za złe parkowanie.

Reklama

Kibice Ajaksu tymczasem żądają Arkadiusza Milika.

Kibice Ajaksu Amsterdam domagają się, by Arkadiusz Milik (20 l.) zagrał w sobotę (godz. 20.45) w podstawowym składzie w ligowym starciu z Twente Enschede. Polak w tym tygodniu strzelił gole w polskiej reprezentacji w meczach z Niemcami (2:0) i Szkocją (2:2). Jego rywal w ataku Kolbeinn Sigthorsson (24 l.), ma za sobą mniej udany tydzień. Co prawda reprezentacja Islandii wygrała dwa mecze (3:0 z Łotwą i 2:0 z Holandią), ale napastnik Ajaksu nie zdobył bramki i nie miał asysty. Milik w tym sezonie spędził na boisku w Ajaksie tylko 342 minuty we wszystkich rozgrywkach. Strzelił osiem goli, podczas gdy Islandczyk grał dwa razy więcej, a zdobył tylko trzy bramki. Już kilka tygodni temu pojawiały się głosy, by trener Frank de Boer (44 l.) postawił na Milika. Wtedy Polak błysnął w rozgrywkach o Puchar Holandii z Watergraafsmer (9:0), zdobywając sześć bramek i zaliczając dwie asysty. – Milik zrobił dobre wrażenie. Ważne, że pokazał, że chce grać od początku. To dobry symptom, ale jeszcze nie zacznie w pierwszym składzie. Ale jego szansa nadejdzie. Może szybciej niż się spodziewa. Ważne, że jest gotowy.

GAZETA WYBORCZA

Dariusz Wołowski rozmawia ze Zbigniewem Bońkiem. – Postawiłem na Nawałkę, bo uznałem, że piłkarzom potrzebny jest ktoś solidny, pracowity, uporządkowany i zrównoważony. Jeśli przegra eliminacje Euro 2016, będzie można powiedzieć, że się pomyliłem – mówi. Najciekawszy materiał GW.

Kilku ekspertów, nawet pana byli koledzy z boiska, doradzali Adamowi Nawałce, by odpuścił sobie mecz z Niemcami i skoncentrował się na Szkotach. Wydawała się to rada zdroworozsądkowa, ale gdyby Nawałka przyjął tę wskazówkę, Polska miałaby dziś w eliminacjach Euro 2016 cztery punkty zamiast siedmiu.
– Powiedzieć można wszystko, gdy nie bierze się odpowiedzialności za skutki tych słów. Co by czuło 60 tys. ludzi, gdyby przyszli na Stadion Narodowy z trąbkami, szalikami, z bezcennym entuzjazmem, a Nawałka posłałby do gry rezerwowych jak skazańców, by przegrali z mistrzami świata 1:6. Gniew ludzi byłby ogromny i uzasadniony w 100 proc. Kibice odebraliby to jako sportowe samobójstwo Nawałki i jego drużyny. My gramy o punkty, od nich zależy, czy Polska pojedzie na Euro do Francji, ale szacunek dla kibica jest ponad wszystko. Nawałka i ja jesteśmy ludźmi, którzy przyjmują uwagi bez urazy, ale nie wszystkie musimy zaraz wcielać w życie. Dopuszczamy, że ktoś może mieć inne poglądy.

Dlaczego Deynie, Bońkowi, Lacie, Tomaszewskiemu nie udało się pokonać Niemców, a dokonali tego Milik z Milą?
– Wyczuwam w pańskim pytaniu deficyt wiary w umiejętności Mili i Milika. To zresztą nic nowego. Kiedy Nawałka zabierał Milika z młodzieżówki, by zagrał z Gibraltarem, dziennikarze się pukali w czoło, mówiąc: „Po co? Przecież na Niemców i tak się nie nadaje”. Jeszcze gorzej było z Milą. Szyderców po jego powołaniu było bardzo wielu. A ja zawsze powtarzam, że piłkarza można oceniać dopiero, jak zawiesi buty na kołku. Dopóki gra, nie należy traktować go jak zmarłego, bo zawsze może zdobyć hat tricka i pokazać krytykom figę z makiem. Nawałka powiedział mi kilka tygodni temu: „Wiesz, wezmę Sebastiana”. Odpowiedziałem, że dobrze robi, bo nawet jak z niego nie skorzysta na boisku, to będzie miał chłopaka, który znakomicie wpływa na atmosferę w drużynie. Mila to człowiek skromny, znający swoje miejsce w szyku, a jednocześnie dobry piłkarz. Dziś cała Polska się domaga, żeby Nawałka dał mu grać w podstawowym składzie. A szyderców jakby wymiotła lawina. To samo dotyczy Mączyńskiego – wielu się łapało za głowy, gdy Nawałka sięgał po piłkarza z ligi chińskiej. A ten piłkarz zdobył gola ze Szkotami. Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni. Ale ja się nie śmieję, tylko cieszę z Milika, z Mili, z Mączyńskiego, bo zasługują na szacunek jako piłkarze i ludzie.

Euro 2016: kto pierwszy dotknie sufitu?

– Miesiąc temu mówiłem piłkarzom, że sześć punktów w czterech jesiennych meczach uznamy za dobry wynik. A po trzech spotkaniach mamy siedem punktów – mówił selekcjoner Irlandii Martin O’Neill po remisie z Niemcami (1:1). Trener Szkotów Gordon Strachan tłumaczył, że nie może wymagać od piłkarzy więcej, skoro zagrali dobre mecze na wyjeździe (2:2 w Polsce i 1:2 z Niemcami) oraz znakomity u siebie (1:0 z Gruzją). – Do remisu w Dortmundzie zabrakło niewiele, ale i tak jesteśmy zadowoleni. W Warszawie zdobyliśmy bardzo ważne punkty – mówił Strachan. Adam Nawałka również chwalił piłkarzy po wtorkowym remisie, prosił, by „szanować ten punkt”. Zresztą dwa zwycięstwa i remis to więcej, niż ktokolwiek się spodziewał. Faworytami wciąż są jednak Niemcy, gdyby nie wygrali grupy, byłaby gigantyczna sensacja. A to oznacza, że dwie drużyny z Wysp oraz Polska walczą o drugą pozycję, także premiowaną awansem. Na ME pojedzie też najlepsza drużyna z trzecich miejsc, a pozostałe zagrają w barażach. Jeden z zespołów, które uznały otwarcie eliminacji za udane, zakończy je klęską.

SPORT

„Oczy na Kinga” – Sport pompuje debiut Fornalika.

Ale na początek mamy jeszcze Piotra Świerczewskiego w rozmowie o kadrze.

Wystawiłby pan inną jedenastkę na Szkocję, będąc bogatszym o mecz z Niemcami?
– Gdyby wszyscy byli zdrowi, wystawiłbym dokładnie tych zawodników, którzy ograli Niemców. Może za wyjątkiem lewego obrońcy, bo jednak Kuba Wawrzyniak spisał się średnio. W jego miejsce Artur Jędrzejczyk. Można też było zaskoczyć Niemców Michałem Kucharczykiem czy Michałem Żyrą, czyli pogromcami Celticu Glasgow w kwalifikacjach Ligi Mistrzów. Trener Nawałka na pewno miał jednak przekonanie, że posłał do boju najlepszych.

Trzy najbardziej optymistyczne wnioski?
– Po pierwsze podoba mi się postęp w grze obronnej. Stoperzy grają bliżej siebie i nie pozwalają rywalom przedzierać się w nasze pole karne środkiem. Szukała z Glikiem wprawdzie nie ustrzegli się błędów, ale to para, na którą powinniśmy stawiać. Po drugie – agresywna postawa w drugiej linii z Tomaszem Jodłowcem na czele. Szkoda, że zabrakło go w konfrontacji z Niemcami. I po trzecie – Arkadiusz Milik z wiadomych względów.

Sport jest w stanie zrobić nawet nudny wywiad ze Świerczewskim. To wyczyn.

Później już tematy ligowe. Pojedynek kolejki? Sebastian Mila vs Tomasz Podgórski. Na ligę zaprasza Marcin Baszczyński i jest to naprawdę nieciekawe. Dziwi się, że Ruch zwolnił Kociana, ale z drugiej strony Fornalik to na tyle nietuzinkowa postać, że dobrze, że wrócił. Później jeszcze trochę ble, ble, ble o meczach Wisły, Legii, o Sebastianie Mili. Nawet nie będziemy cytować fragmentu.

Może coś bardziej newsowego? Jacek Bednarz wraca do Ruchu.

Dla Bednarza to powrót do Chorzowa po latach. Pochodzi z Górnego Śląska. Jest wychowankiem AKS-u Chorzów, a w barwach Ruchu grał na początku lat 90. Jego przyjście nie oznacza jednak zmian we władzach klubu. Dariusz Smagorowicz nadal będzie prezesem, Mariusz Klimek doradcą zarządu ds. sportowych, a Mirosław Mosór wiceprezesem ds. sportowych. Jaką zatem funkcję będzie pełnił kontrowersyjny działacz? Ma zastąpić Marka Glogazę. Były prezes Podbeskidzia pracował przy Cichej jako dyrektor finansowy. Zrezygnował jednak ostatnio z przyczyn osobistych. Bednarz ma odpowiadać w chorzowskim klubie za sprawy finansowo-prawne, a nie za… kontakty z kibicami. Bardzo realne jest również to, że Bednarz będzie również pomagał klubowi przy transferach.

Waldemar Fornalik tymczasem w rozmowie ze Sportem przekonuje, że Ruch potrafi grać w piłkę. Wow!

W piątek Waldemar Fornalik wróci na ławkę trenerską, by poprowadzić drużynę chorzowskiego Ruchu w wyjazdowym starciu z Cracovią. – To był dobrze spożytkowany, przedłużony urlop – uśmiecha się szkoleniowiec Niebieskich, który u chorzowskich kibiców zyskał przydomek King, zdradzając nam, że trakcie minionych 12 miesięcy śledził na bieżąco polską ekstraklasę, bywał na jej meczach. Był też na stażu w Southampton u Mauricio Pochettino, który jest obecnie trenerem Tottenhamu Londyn. – Gdybym chciał, to na ławkę trenerską wróciłbym wcześniej, jednak z wielu względów nie zdecydowałem się na ten krok – dodaje trener Fornalik, zaprzeczając jednocześnie medialnym doniesieniom, że był kandydatem do objęcia zespołów Lecha Poznań, Lechii Gdańsk, czy Wisły Kraków. Potwierdza natomiast, że było coś na rzeczy z Cracovią, niemniej w kontekście dzisiejszej konfrontacji z Pasami w Krakowie prosi o zwolnienie go z rozmowy o tym wątku. – Wiem, że przed tym meczem z Cracovia dziennikarze będą wyciągać tę kwestię, jednak ze zrozumiałych względów nie chcę teraz o tym rozmawiać – tłumaczy Fornalik.

Mamy też wywiad z Kamilem Wilczkiem. Obszerny. Tytuł: W pogoni za straconym czasem.

Mecz z Legią i trzy gole, to najlepszy pana występ w ekstraklasowej karierze?
– Jeśli chodzi o skuteczność, to był to mój najlepszy występ. Hat trick strzelony Legii ma dla mnie dużą wartość. To klub, który prężnie działa na rynku europejskim i jest najlepszy w kraju.

Niektórzy wciąż was jednak lekceważą…
– Odbierają nam często to, co wywalczyliśmy. Legia się nie położyła, a piłka to gra błędów. Trochę roboty wykonałem, a mecz sam się nie wygrał. Przy każdej bramce trzeba było się wysilić. To nie jest nasz problem, że ktoś nas nie traktuje poważnie.

W najlepszym sezonie, tym ostatnim strzelił pan 9 goli. Teraz chyba jest pan na najlepszej drodze, by go znacznie poprawić?
– Naturalną koleją rzeczy jest to, że chce się poprawiać swoje osiągnięcia. Początek sezonu nie był dla mnie udany, ale się poprawiłem. Mam najlepszą skuteczność jak na razie, bo 5 goli po 11 meczach nigdy nie miałem. To dla mnie coś wyjątkowego. Mam jednak nadzieję, że pobiję ten wynik. Z Legią akurat można powiedzieć ze sam wypracowałem bramki, ale w innych meczach liczę na pomoc kolegów.

SUPER EXPRESS

Trzy piłkarskie strony dzisiaj w Superaku. Na ostatniej z nich tytuł: „Sebastian Mila – seks po takim meczu smakuje jak deser”. Jedno zdanie wyjęte z kontekstu obszernego wywiadu.

Jest takie piękne powiedzenie, że za każdym sukcesem mężczyzny stoi kobieta.
– Ula to fantastyczna osoba. Miałem ogromne szczęście, że ją spotkałem. Lepiej nie mogłem sobie wymarzyć. To było jak sen. Ona zadbała o wszystko. O córeczkę dba i o mnie. Poprawia mnie, gdy popełniam błędy, gdy mówię lub piszę. Jest jak trener Nawałka. Dba o detale. Kładzie nacisk na to, abym nie zapomniał języka niemieckiego czy udoskonalił się w angielskim… Strasznie dużo czasu mi poświęca. Całe życie mi poświęciła.

Mówią, że jesteś dobrze wychowanym człowiekiem i przez długi czas oddawałeś kieszonkowe i wszystkie zarobione pieniądze rodzicom. To prawda?
– Wychowanie miało ogromne znaczenie. Teraz rodzice za mnie i siostrę się nie wstydzą. Jeśli chodzi o kieszonkowe, to prawda. Oni są zarządcami moich pieniędzy. I całe szczęście, bo nie poprowadziłbym tego tak dobrze, jak oni to zrobili. Pieniądze, które oni mi „dają”, powodują, że nie żyję na jakimś superstandardzie. Zawsze żyłem jak normalny człowiek. I tak wychowuję córkę. Nie mam zachcianek. Nie zmieniam samochodów, nie kupuję zegarków.

Ale fajnie jest zmieniać samochody.
– Nie mówię, że nie. Ale to powoduje, że dzięki temu zaoszczędzę, że nie mam takiego hobby.

Antonio Colak chce zlać Legię. Z nim też mamy rozmowę

Jesteś piłkarzem 1. FC Nuernberg, do Lechii wypożyczonym na rok. Przyjazd do Polski trudno uznać za sportowy awans.
– Uważam wręcz przeciwnie. Kariery Piszczka, Błaszczykowskiego, a zwłaszcza Lewandowskiego świadczą o tym, że z polskiej ligi też można się wybić. Zresztą Lewandowski to jeden z moich idoli. Często oglądam na YouTube jego najlepsze akcje.

Na stronie internetowej masz wypisany slogan: trenuj jak atleta, odżywiaj się jak dietetyk, śpij jak dziecko, wygrywaj jak mistrz. To twoje piłkarskie motto?
– Dokładnie. Do jedzenia przywiązuję wielką wagę. A co do picia, to po alkohol nigdy nie sięgam, bo tak zostałem wychowany. Tylko woda. Nawet piwa nie piję.

To jesteś nietypowym Chorwatem.
– (śmiech). Chyba tak. Jestem młodzieżowym reprezentantem Chorwacji, ale urodziłem się i wychowałem w Niemczech, dokąd rodzice uciekli przed wojną w Jugosławii. Chodziłem do niemieckiej szkoły, dzięki czemu mówię po niemiecku, chorwacku, angielsku i hiszpańsku. A teraz uczę się polskiego i dobrze mi idzie.

A na dokładkę pojawia się jeszcze Sebastian Boenisch. Z powodu kontuzji nie mógł zagrać w kadrze. Ale już wznowił treningi, i to w nowych butach, które mają… chronić go przed urazami.

Co u ciebie, kiedy wrócisz na boisko?
– Stan zapalny torebki stawowej minął. Od poniedziałku trenuję indywidualnie i niebawem dołączę do kolegów. Czuję jeszcze ból w okolicach pięty i Achillesa. Ale można z tym trenować.

Będziesz zdolny do gry za niecały miesiąc z Gruzja?
– Myślę pozytywnie, że będę zdrowy i przyjadę na zgrupowanie. Ponad rok czekałem na powołanie do reprezentacji, a jak je dostałem, to wykluczyła mnie kontuzja. To coś najgorszego dla mnie. W szybszym powrocie na boisko mają mi też pomóc nowe buty.

Co to za cudo?
– Adidas wykonał mi nowe buty ze specjalną wkładką z miękkiej skóry wszytą na pięcie z obu stron. Stare buty były w tym miejscu twardsze i trochę mnie cisnęły. Nowe są bardziej elastyczne i mają zmniejszyć ewentualny ból. Robię wszystko, żeby jak najszybciej wrócić do gry.

Dziś Super Express prezentuje się naprawdę nieźle. Przykuwa uwagę.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Jak mawia Dariusz Szpakowski: Milik pokazuje – jestem!

To dla niego czas prawdy.

W sobotę Ajax gra w lidze z Twente. Milik wrócił do klubu po golach strzelonych Niemcom (2:0) i Szkotom. Jego konkurent do gry na środku ataku, Kolbeinn Sigthorsson, zrobił w meczach kadry znacznie gorsze wrażenie. Co prawda Islandia dwa razy wygrała (3:0 z Łotwą i 2:0 z Holandią), ale on przyczynił się do tego w małym stopniu. Islandczyk do tej pory był w klubie pewniakiem. Dlaczego? – To dwa kompletnie inne typy napastników. Arek to według mnie typowy zawodnik do gry z kontry. Szybki, sprytny. A Sigthorsson jest w Ajaksie po to, żeby przetrzymać piłkę – tłumaczy Piotr Parzyszek, który wychował się w Holandii, a z Milikiem rywalizował do niedawna o miejsce w ataku naszej młodzieżówki. Polak zaczynał sezon w podstawowym składzie, ale je stracił. Wydawało się, że gdy błysnął w Pucharze Holandii, coś się zmieni. De Boer szybko rozwiał te nadzieje. – Milik zrobił dobre wrażenie. Ważne, że pokazał, że chce grać od początku. To dobry symptom, ale jeszcze nie zacznie w pierwszym składzie. Ale jego szansa nadejdzie. Może szybciej niż się spodziewa. Ważne, że jest gotowy – powiedział przed następnym meczem w lidze z Bredą (5:2). I wystawił Sigthorssona…

Tomasz Iwan przekonuje, że Milik jest zawodnikiem kompletnym (mógłby ewentualnie popracować nad stroną fizyczną) i zasługuje na szansę w ważnych meczach Ajaksu.

Antoni Bugajski obszernie pisze o Waldemarze Fornaliku. Z jakże podniosłym tytułem: King wraca z wojny do królestwa niebieskiego. Usiądzie na ławce Ruchu po 29 miesiącach przerwy.

– Przyszedł na Wielkie Derby Śląska. nie wiem, czy już wtedy wiedział, że zastąpi Jana Kociana, ale był na zupełnym luzie. Nawet piłkarzy oceniał, że ten zagrał tak, a tamten siak. Jak normalny kibic, a nie ktoś, kto za chwilę usiądzie na ławce trenerskiej – przypomina Eugeniusz Lerch, wielki napastnik Niebieskich sprzed lat. – Słyszałem, że Fornalik do powrotu szykowany był znacznie wcześniej, ale to pewnie tylko plotki – kwaśno uśmiecha się Kocian. Słowak trenerem Ruchu został w złym momencie, bo gdy Fornalik dogorywał na stanowisku selekcjonera. Potem na plecach stale mógł czuć oddech Waldka Kinga, który na jego nieszczęście w sprawie pracy nie dogadywał się z innymi klubami. W Ruchu zluzował go w pierwszym możliwym momencie. Wcześniej Kociana broniły wyniki.

Mecz Górnika z Wisłą zapowiada tekst… o Relidze. Wspominaliśmy już o nim.

– Spiker na stadionie witał go za każdym razem. Pamiętam, jak profesor spóźnił się na mecz, ponieważ po wyjściu z domu zobaczył, że ktoś uszkodził mu samochód. W przerwie wyjaśnił, jaki był powód. Reakcja trybun była natychmiastowa. Podobno Klub Kibica „podjął uchwałę” o treści: „Trzeba znaleźć tego skurw.. i mu wpier…” Przepraszam, ale to dosłowny cytat – zaznacza Sarna. Religa przeprowadził się do Zabrza, by od podstaw budować swoją klinikę. Rodzina została w Warszawie, żona Anna tłumaczy, że astma nie pozwoliłaby jej normalnie funkcjonować na Śląsku. Syn Grzegorz wychował się na Powiślu, naturalnie zaczął więc chodzić na stadion przy Łazienkowskiej. – W tej rodzinie jest rozłam. Zbyszek był fanem Górnika, Grzegorz Legii, ale już wnuk Maciek poszedł w ślady dziadka – mówi Sarna. Profesor zaczął zabierać wnuka na mecze w Zabrzu, gdy chłopiec miał zaledwie cztery lata. Dziś 21-letni student pamięta tylko wyrwane z kontekstu scenki, jak biegał po trybunach, ktoś z loży vip zwracał mu uwagę, że zasłania. Szybko jednak zrozumiał, że na tym stadionie jest jego miejsce. – Maciek miał może wtedy 6-7 lat – Sarna zaczyna opowiadać jedną z wielu historii. – Górnik zrobił jakąś dobrą akcję, podekscytowany chłopiec odwrócił się do dziadka i powiedział: „popatrz jak nasi to świetnie zrobili!”. Gdy profesor usłyszał słowo „nasi”, to popatrzył na niego z taką miłością… Może raz na pół roku widziałem ten religowy wzrok. Istne wniebowzięcie – wspomina. I tak syn Grzegorza legionisty przyjeżdżał na co najmniej kilka spotkań Górnika w sezonie. – Kiedyś mój ojciec stwierdził, że Maciek koniecznie musi obejrzeć z nim mecz w Zabrzu. Nie miał jednak czasu, by po niego przyjechać do Warszawy, a mój syn był za mały, by prowadzić.

Jakaś ligowa drobnica?

– Bednarz wraca do Ruchu Chorzów
– Rakels odwdzięcza się za zaufanie Podolińskiego
– Pogoń zagra z Jagiellonią samymi Polakami

Zacytujemy jeszcze trzy rzeczy. Leszek Ojrzyński: u mnie nie ma przedszkola. Rozmówka.

Poprzednia przerwa na kadrę źle wpłynęła na grę Podbeskidzia. Jak będzie teraz?
– Wcale nie uważam, żebyśmy w ostatnich czterech meczach zagrali gorzej niż nasi rywale. A wyniki są różne. Polska wygrała z Niemcami 2:0, a mogła przegrać 0:4, gdyby Niemcy mieli lepiej nastawione celowniki. Tak samo było z nami – nie musieliśmy przegrywać tych meczów, ale przegraliśmy, bo byliśmy nieskuteczni. Dlatego podchodzę do całej sytuacji spokojnie. Zastanawiam się, kto ma rozpocząć następny mecz, kto usiądzie na ławce, bo rywalizacja jest spora, a każdy z piłkarzy po przerwie chce grać. Mam komfort na środku obrony, bo do treningów wrócił Bartek Konieczny. Podobnie jak Sylwester Patejuk, choć obaj dołączyli dopiero w tym tygodniu.

Co przede wszystkim próbował pan poprawić w swoim zespole?
– Przede wszystkim motorykę. Teraz jest moim zdaniem kluczowy okres – pracowaliśmy tak, żeby dobrze wyglądać fizycznie już do końca rundy. Niby jest jeszcze jedna przerwa na kadrę, ale w listopadzie, kiedy aura może być różna, boiska w złym stanie, więc teraz był najlepszy okres by zająć się motoryką. Tyle, że nigdy nie jest idealnie. Kilku zawodników się pochorowało. Nie brali udziału w tych treningach i nie wiadomo jak teraz będą wyglądać.

Ma pan zaskakujący komfort na lewej obronie. W Podbeskidziu jest aż trzech zawodników – Adam Pazio, Frank Adu Kwame, Piotr Tomasik…
– A grał tu też Tomasz Górkiewicz. Niby ilościowo wszystko jest fajnie, pięknie, mam czterech ludzi, ale co z tego, skoro ja bym wolał jednego, ale pewnego, niezawodnego. Wszyscy, o których pan wspomina, zmieniali się, bo coś robili nie tak. Dopiero ostatnio Tomasik pokazał, że warto było na niego cierpliwie czekać.

Wyrodni synowie – w Legii wiązano z nimi wielkie nadzieje. Ariel Borysiuk i Daniel Łukasik mieli być produktami firmowymi klubu. Dziś znaleźli się na ostrym zakręcie.

Borysiuk przyjechał do Warszawy z Białej Podlaskiej. Miał 16 lat, kiedy podczas meczu reprezentacji juniorskiej z Francją został wypatrzony przez ówczesnego skauta Legii Marka Jóźwiaka. W drużynie od razu trafił pod skrzydła Aleksandara Vukovicia. Legendarne stało się zdjęcie obydwu zawodników z 2003 roku, na którym młody Ariel pozuje razem ze swoim idolem. Przez lata Borysiuk trzymał tę fotkę w swojej szafce w szatni. – W najśmielszych marzeniach nie spodziewałem się, że przyjdzie nam zagrać w jednym zespole – przyznawał zawodnik. – Traktuję go jak syna. To powinien być mój naturalny następca w Legii – twierdził Vuković. Do pewnego momentu tak było. Borysiuk był coraz pewniejszym punktem zespołu, zadebiutował w reprezentacji. Poza boiskiem trzymał się przede wszystkim z Maciejem Rybusem. Obaj błyszczeli nie tylko na boisku. – Tak to jest z młodzieżą. Miałem z nimi trochę kłopotów, kilka razy mocno się pospieraliśmy. Czułem się odpowiedzialny za tych chłopaków, chciałem, żeby wyszli na ludzi. Jestem przekonany, że gdybym teraz spotkał się z Arielem na kawie, przyznałby mi rację. Szybko założył rodzinę, dlatego musiał się ustatkować. Jeśli chodzi o formę sportową, nigdy nie było z nim problemów. Szybko został dostrzeżony w meczach młodej ekstraklasy, dostał szansę i w pełni ją wykorzystał. Nie chcę oceniać, czy transfer do Kaiserslautern był błędem. To jego wybór. W pewnym momencie stanął w miejscu, ale ma potencjał, żeby wrócić do dawnej formy – przekonuje Magiera. W styczniu 2012 roku po Borysiuka zgłosili się przedstawiciele Kaiserslautern i Club Brugge. Piłkarz nie mógł się zdecydować, którą propozycję wybrać. Razem z menedżerem kursował pomiędzy Niemcami i Belgią. Ostatecznie trafił do Bundesligi, ale tam zupełnie sobie nie poradził. Po wypożyczeniu do Wołgi wrócił do Polski.

No i jeszcze rozmowa z Maciejem Gostomskim. Lekka, na różne tematy.

– Denerwowałem się, gdy leciałem z zespołem trzy tysiące kilometrów na Islandię, by na miejscu zaliczyć trening i powędrować na trybuny. Nie zagrałem ze Stjarnan, nie usiadłem na ławce rezerwowych, była to tylko wycieczka. Ot, posiedziałem sobie kilka godzin w samolocie (…) Podobnie było też w Tallinie, gdzie graliśmy z Nomme Kalju. Cóż, wtedy czułem się fatalnie. Takie jednak były decyzje trenerów i co zrobić?

Podpatrujesz grę Manuela Neuera?
– Wcześniej mi się zdarzało, ale muszę się do czegoś przyznać. Ja właściwie w ogóle nie oglądam meczów w telewizji, skupiam się tylko na tym, żeby słuchać trenerów: wcześniej Kubiaka, teraz Krzyształowicza. Oni przekazują mi najważniejsze informacje. To dzięki nim, swojemu doświadczeniu i rozegraniu wielu meczów doszedłem do wniosku, że powinienem grać wyżej. Małpowanie kogoś nie ma sensu, wszystko trzeba wypracować na treningach.

Ma pan wiele wspólnego z Borucem, który też kiedyś powiedział, że nie ogląda meczów.
– Nawet nie mam wykupionych kanałów sportowych. Jak któryś z kolegów mnie zaprosi na mecz to OK, pójdę. Można wtedy posiedzieć, pogadać, a przy okazji spojrzeć w telewizor. W domu nie ma takiej opcji. Nie gram też w żadną FIFĘ czy inne gry piłkarskie. Naprawdę. Ze dwa razy, ale bardzo dawno temu, spróbowałem i koniec. W ogóle mnie to nie wciągnęło.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...