Reklama

Jak co poniedziałek… PAWEŁ ZARZECZNY

redakcja

Autor:redakcja

06 października 2014, 13:56 • 6 min czytania 0 komentarzy

Najnowsza historia futbolu. Kiedyś piłkarze olewali treningi, a przed nimi lekcje w szkole. Potem zaczęli olewać cokolwiek, ich zdaniem, mniej ważnego – na przykład Puchar Ligi. Potem – historii zlewek i olewek ciąg dalszy – krajowy puchar. Potem, ba, doszło do tego również, konsekwentnie bo człowiek się uczy wciąż i pilnie jak daleko może posunąć się w lenistwie – doszło do lekceważenia ligi. Następnie – reprezentacji narodowych. Piłkarz zlewa już wszystko co możliwe, a oczywiście pretekstem do tych rozważań jest klęska Legii w Gliwicach. Ja rozumiem, że lubi ona robić wszystkim dobrze, ale sugeruję (a grała w praktycznie najlepszym składzie, gdy Wilczek walił kolejną brameczkę, gratulacje), by w klubach płacić wyłącznie za zdobyte punkty. Koniec z pensjami, jak na żużlu. Wygrałeś idź do kasy. Przegrałeś to nie pokazuj się na oczy.

Jak co poniedziałek… PAWEŁ ZARZECZNY

*

Akurat doniesień z Gliwic słuchałem z toru wyścigów konnych na Służewcu. Wielka Warszawska. Poszedłem, żeby zrobić na złość nudzkiemu, i znów zbić fortunę. Ale jak? Przecież o koniach wiem dokładnie tyle samo co ksiądz Benedykt Chmielowski w pierwszej polskiej encyklopedii: „Koń jaki jest każdy widzi”. Otóż wpadłem, no i słucham cynków. Ten kumpel, który ostatnio wskazał mi Kundalini (i zgarnąłem, 3:1, jak Piast), tym razem rzucił typy aż cztery. Dokładnie 2,3,4,9. No i szedłem zagrać, gdy przy kasie spotkałem dawnego kolegę z „Piłki Nożnej”, Kazia. Drukarza. Wesołego chłopaka, gdyż z powody składania gazet ołowianymi czcionkami, dawano im mleko, żeby zapobiegać ołowicy, a oni… Wymyślili, że wódka mniej szkodzi. No to nie mógł trafić lepiej jak do „PN”. I tenże Kazio mnie pyta co gram. Ja, że 2,3,4,9, raz w życiu czwórkę, bo tak mocne typy. A on: – Ja bym Pawełek przyjrzał się i „ósemce”. Bo jedzie pod włoskim dżokejem, drugim w swoim kraju.

– Ale co ma Kaziu dżokej, jak siądzie na chabetę?

– Oooo, dżokej to nawet 50 procent! Poza tym to derbista…

Reklama

No, kurde, mam twardy orzech, bo już pół stawki mam podpowiedziane, a już staję przed okienkiem (tłok większy jak na Legii, nie było gdzie parkować aut na przestrzeni dziesięciu kilometrów, serio). No więc podchodzę i analizuję, jak pewnie każdy gracz – Kundalini znów mi kasy nie przyniesie. A niech to chuj strzeli – zagram „ósemkę”.

I patrzę na tablicę, było jakieś 9:1 z góry, ale jak zerknąłem, to się zmieniło gdzieś na 10:1 (dokładnie 28,60 za każde trzy złote).

Ponieważ gram stówkami, z ciężkim sercem obstawiłem coś, czego nie widziałem na oczy.Ale jak chowałem kupon, to zobaczyłem w portfelu jeszcze kilka papierków. No to, idiota, postawiłem jeszcze raz. I na to samo!

No i wyścig, zaprosił mnie do stolika (na bogato) Janusz Olędzki, ten który przywiózł kiedyś na Legię z Bródna Wojtka Kowalczyka, mówi że ma podobnego szesnastolatka teraz, który będzie dwa razy lepszy. Siedzimy, pijemy to co Kowal, przed bombą, aż jest gonitwa. Ja niedowidzę, ale słyszę komentatora. Że… „ósemka” zamyka stawkę. Ale Janusz mówi – ważne, że jej nie zamknęli (albo jego, ja nawet nie wiem czy to ogier czy klacz, bez różnicy). 2600 metrów, kawał drogi, a te konie zapierdalają jak szalone. I zwróciłem uwagę tylko, że ten Włoch jedzie w błękitnej koszulce, jak ich kadra. No i tak patrzę – jest może siódmy, za chwilę szósty, potem piąty. Ostatnia prosta, naprzeciw widowni – czwarty. Zaczynam się nerwowo rozglądać, głośno krzyczeć (coś w rodzaju: dawaj!!!). Już jest trzeci. Finisz może stumetrowy, porywający, bo już jest drugi! A na celowniku – pierwszy!!! Mój wrzask radości słychać było na pewno aż u mnie na wsi…

Ten konik nazywał się Greek Sphere.

Korzystając z cudownie zarobionej kaski, od razu wysłałem zaproszenia paru kobietom do wspólnej zabawy, a resztę wieczoru spędziłem z czytelnikami… Weszło, też na biało i na bogato, i też w dupie mieli Gliwice (to znaczy porażkę Wielkiej Warszawskiej, ale Legii, jej wszystko się wybacza). Jeden pytał czemu tylu ludzi tam rzyga na mnie – odparłem, żeby choć jednego przyprowadził, to dam mu w ryj. No, nudzki, naprawdę nie jest trudno wygrywać, trzeba jednak mieć kolegów.

Reklama

Aha. Tak zaczynam rozumieć, czemu pół życia spędził na wyścigach Janek Ciszewski. Raz nawet trafił najwyższą w historii kwintę. Miał na to szansę i mój kolo Zabieglik, pseudo „Malinowy”. Otóż stoi sobie między paddockiem a torem, i przejeżdżający dołem Dul, toru król, mówi mu z siodła: Janek, postaw za mnie kwintę, 1, 2, 3, 4, 5.

Janek poszedł do kasy (te numery zmyśliłem, nie pamiętam już) i analizuje, jak ja. Przecież Dul musiał się pomylić. Przecież w piątej gonitwie żadna „piatka” nie wchodzi w grę, chabeta, tylko bity faworyt „siódemka”!

I zagrał 1, 2, 3, 4, 7.

A przyszło: 1, 2, 3, 4, 5.

A zaraz przyszedł i Dul po kasę, przebicie było gigantyczne, na samochód. A Janek, że zmienił, bo mu się wydawało…

Jak wieść niesie i legendy – Dul rok przychodził do „Życia Warszawy” i w kasie odbierał Janka pensję.

Ha, zatem podpowiedzi trzeba słuchać. Ale ja nie posłuchałem i wygrałem. I bądź tu mądry i pisz wiersze.

*

Nie powiem, że nie uradowały mnie gole Lewandowskiego – bo my często zapominamy, że zachrzania na niego siedmiu mistrzów świata (chyba sześciu, bo Kroos odszedł, ale to ponad pół zespołu). Jestem chyba jedyny, który konsekwentnie w niego wierzy, bo… on przynajmniej daje wiarę, że można dokonywać rzeczy niemożliwych (każda religia ma ten sam motyw – my nie możemy, On tak, jest w stanie wszystko). Teraz mu zazdroszczę tej łatwości w zabawie z piłką, i tego chamstwa w walce o piłkę – on naprawdę potrafi krzywdę zrobić, bolesną. Nasi napastnicy to zawsze panienki – ten jest inny. Może to skrzyżowanie nieco rodzinne – judo i karate, ojciec i żona.

Ale najbardziej zazdroszczę mu, że może sobie pójść na Oktoberfest i walić w środku miasta browar i zapychać golonką, i nikogo to nie gorszy.

Byłem raz, to jest aż niemożliwe jak wielkie mają kufle, a przecież nie przeszkadza to nikomu chodzić do pracy czy robić najlepszą piłkę lub samochody.

Powtórzę hasło dawno przeczytane na murze:„Wojsko nie. Piwo tak”.

*

Podobno jakieś środki wybuchowe wykryto na zabytkowym stadionie Ruchu – z tym hasłem przyjechała do mnie jedna pani z telewizji. Powiedziałem, że będę przeciwko, jeżeli państwo zarekwiruje wszystkie środki wybuchowe 31 grudnia we wszystkich polskich marketach (zapomniałem o kapiszonach na odpustach).

Pamiętam jak kiedyś premier Buzek (znany też jako „łobuzek”) oceniał derby Śląska na Śląskim, przerwane przez sędziego: „Dlaczego mówi się o 4 tysiącach chuliganów, a nie mówi o 36 tysiącach wspaniale dopingujących Ślązakach?”.

No więc znów z igły widły. Pani pytała jeszcze o to, czemu Ruch ma tak stareńki obiekt. Odparłem (na pewno nie pokazali), że jest nowoczesny. Kiedyś Ruch, będąc jedną z najlepszych drużyn przedwiojennej Europy grał na boisku żwirowym, a w przerwie przyjeżdżała straż pożarna z huty i polewała wodą – tak się kurzyło. A w trakcie niedzielnych meczów przez boisko często chadzały… babcie, skracając sobie drogę do Kościoła. No i ta drużyna była non stop mistrzem Polski.

*

Dobra, już się narobiłem. Ale muszę obowiązkowo przysiąc, że wygramy z Niemcami. Bo jak już było we wstępie – piłkarze lekceważą reprezentacje. Oby nie byli to nasi.

Jak mądrze mawiał inny Kazio, na odprawie – pamiętajcie, my mamy grać piłką, a oni mają biegać. I tylko żeby mi nie było na odwrót!

No więc niech tamci oleją. Nam nie wypada. Polacy patrzą. A to mecz z Niemcami.

Najnowsze

Felietony i blogi

Ekstraklasa

Trela: Przewagi i osłabienia. Jak czerwone kartki wpływają na losy drużyn Ekstraklasy?

Michał Trela
4
Trela: Przewagi i osłabienia. Jak czerwone kartki wpływają na losy drużyn Ekstraklasy?
1 liga

Czy zmiany trenerów miały sens? Ranking i ocena roszad na pierwszoligowych ławkach

Szymon Janczyk
16
Czy zmiany trenerów miały sens? Ranking i ocena roszad na pierwszoligowych ławkach

Komentarze

0 komentarzy

Loading...