Reklama

Spieszmy się z radością, bo łatwiej i przyjemniej już nie będzie

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

08 września 2014, 09:44 • 23 min czytania 0 komentarzy

Siedem bramek różnicy robi oczywiście wrażenie, ale nie powinno wywoływać euforii. W tym meczu na boisko mógłby wyjść nawet trener Adam Nawałka, w bramce stanąć Jan Tomaszewski, a wynik byłby podobny. Rzadko się bowiem zdarza, aby na poziomie reprezentacji bramkarz nie musiał ani razu bronić groźnego strzału. Można więc przyjąć, że pierwszy mecz drużyny Adama Nawałki o punkty, po prawie roku pracy, był spotkaniem sparingowym. Gibraltar był znacznie słabszy od wszystkich dotychczasowych siedmiu przeciwników. Także od Litwy, z którą Nawałka go porównywał. Przez szacunek dla przeciwnika czy z niewiedzy? Nie ma się co czepiać drużyny, która wygrywa 7:0. Ale trochę trzeba – pisze dziś w Rzeczpospolitej Stefan Szczepłek i właśnie w takim tonie utrzymanych jest większość artykułów po wczorajszym laniu Gibraltaru. „Jest dobrze, ale…”. Zapraszamy na poniedziałkowy przegląd prasy.

Spieszmy się z radością, bo łatwiej i przyjemniej już nie będzie

FAKT

Zaczynamy od Faktu, który niemal identycznie jak pozostałe dzisiejsze tytuły z jednej strony chwali reprezentację za mecz z Gibraltarem, z drugiej ostrzega – równie łatwo już nie będzie.

Kadra długo nie mogła złapać swojego rytmu, zepchnąć rywala pod swoje pole karne i akcja po akcji stwarzać zagrożenie. Brakowało przemyślanych akcji, wypracowanych w pocie czoła schematów po których jeden z napastników dochodził do sytuacji strzeleckiej. A przecież nie tylko kalendarz eliminacji do mistrzostw Europy sprzyjał Polakom. Selekcjoner Nawałka miał rzadko spotykany na tym stanowisku komfort pracy – pierwszy mecz o punkty poprzedziło dziesięć miesięcy wyborów, sprawdzianów i szykowania orkiestry na koncert galowy. Jego orkiestra zagrała bez fałszywych akordów dopiero po przerwie. Wyglądało, że dopiero wtedy potraktowali rywali poważniej. Byli skuteczni, nie dali bramkarzowi rywali zostać bohaterem spotkania. Zagrali serio od 46. do 90. minuty spotkania. Goli mogło paść więcej, ale trzeba się cieszyć z sześciu. I pamiętać, że przez najbliższy rok z równie słabym przeciwnikiem Polacy nie zagrają. Rewanż z Gibraltarem na Narodowym w Warszawie dopiero siódmego września przyszłego roku. Wcześniej trzeba będzie wygrywać z mocniejszymi rywalami – Szkocją, Irlandią czy Gruzją. Z tymi drużynami może nie wystarczyć jedna dobra połowa kopania piłki. Ostatnim poważnym przeciwnikiem którego reprezentacja Polski pokonała w meczu o punkty byli Czesi jesienią 2008 roku. W sparingach, z drużyn teoretycznie lepszych od biało-czerwonych, udało się wygrać tylko z Danią – za kadencji Waldemara Fornalika. Poza tym kibic karmiony był remisami, ale żaden nie okazał się zwycięski oraz klęskami, które miały zapowiadać bardziej kolorową przyszłość. Nic z tego.

Reklama

W ramkach:

– mistrzowie świata lepsi od Szkotów
– Irlandczycy zagrali do końca z Gruzją
– Konstantin Vassiljev z Piasta kontuzjowany.

Ukraina, mimo wojny, przystępuje do eliminacji mistrzostw Europy.

Ukraina mimo wojny przystępuje do eliminacji mistrzostw Europy. Dla kibiców mecz ze Słowacją może być okazją do demonstracji patriotyzmu. Ukraińcy w tych eliminacjach walczą nie tylko o punkty. Mecze kadry to dla ukraińskich fanów także możliwość demonstracji przywiązania do kraju. Tak jak przy okazji meczu o Superpuchar zorganizowali manifestację, która złączyła zwaśnionych na co dzień sympatyków Dynama, Szachtara i Karpatów. Teraz fani będą mieć dodatkowy powód do zamanifestowania uczuć do ojczyzny. Grają ze Słowacją, której rząd prowadzi najbardziej – może obok Czech i Węgier – prorosyjską politykę spośród członków Unii Europejskiej. Ukraińscy piłkarze jednak muszą skupić się na tym, by pokonać byłego bramkarza Legii Jana Muchę (32 l.). A odkąd wybuchł konflikt zbrojny na Ukrainie, wygrali wszystkie trzy mecze towarzyskie!

Barbara Bardadyn porozmawiała z byłym mistrzem świata Carlosem Marcheną.

Przed mundialem nic nie wskazywało, że Hiszpania zostanie tak upokorzona.
– To prawda, nikt się tego nie spodziewał, ale niezależnie od wyniku kilku piłkarzy osiągnęło już pewien wiek. Xavi czy Xabi Alonso nie zrezygnowali z gry w reprezentacji przez to, co zdarzyło się w Brazylii, tylko dlatego, że czuli, że już nie dadzą rady. Do następnego mundialu zostały cztery lata, do następnego Euro dwa. Wiedzieli najlepiej, że kończy się pewien etap.

Reklama

Jak ocenia pan nowych zawodników w kadrze?
– Wszyscy mają przed sobą wielką przyszłość, ale muszą zrobić krok do przodu, by reprezentacja na powrót stała się wielką, liczącą się w Europie drużyną. Mają przed sobą piękny i bardzo ambitny plan.

To mniej więcej próbka tego, jak wygląda ta rozmowa. Marchena, który w poprzednim sezonie grał w Deportivo razem z Cezarym Wilkiem, nawet w tym kontekście mówi, że miał wielkie szczęście spotkać Czarka, który jest znakomitym zawodnikiem, solidarnym, zawsze podającym piłkę, zawsze pomocnym.

Marchena nie wyklucza nawet występów w Polsce. Bajka! Gadkę opanował do perfekcji.

Na koniec: bez Piecha na puchary. Legia zgłosiła 28-osobową kadrę na fazę grupową Ligi Europy. Są zdolni juniorzy, nie ma gościa, który kosztował klub 200 tysięcy euro.

To z pewnością duże zaskoczenie. Piech trafił do Legii na życzenie trenera Henninga Berga, który potrzebował napastnika o takiej charakterystyce. Na razie 200 tys. euro wydane na transfer 29-latka to chybiona inwestycja. W lidze nie zdobył jeszcze bramki, na na koncie jedną asystę, przy golu Orlando Sa w spotkaniu z Koroną Kielce (2:0). Nie może wywalczyć miejsca w kadrze meczowej, o podstawowej jedenastce nie wspominając. Jeśli trafiał do siatki, to tylko w trzecioligowych rezerwach (trzy bramki w dwóch spotkaniach). W kadrze na rozgrywki grupowe Ligi Europy znalazło się miejsce dla nastolatków, Krystiana Bielika, Mateusza Hołowni i Mariusza Wieteski, mających problemy ze zdrowiem Guilherme, Ronana, dla Piecha nie. – Chcę wywalczyć miejsce w podstawowym składzie. Łatwo nie będzie, ale takie jest życie, nie odpuszczę. W Polsce na wyższy poziom niż Legia nie da się wejść – mówił Piech na początku obecnego sezonu. Na razie swoich celów nie tylko nie zrealizował, ale spadł w hierarchii napastników na ostatnie miejsce. Berg bardziej ceni Orlando Sa i Marka Saganowskiego.

RZECZPOSPOLITA

Na łamach Rzeczpospolitej dzisiaj sporo tekstów z różnych dziedzin i dyscyplin sportu, ale o piłce tylko dwa kawałki reprezentacyjne. Po Gibraltarze: Zawodowcy przez połowę meczu.

30 tysięcy mieszkańców może być dumnych ze swojej reprezentacji, ale czas i ochotę na wyjazd do położonego pięćset kilometrów dalej portugalskiego Faro na debiut kadry Gibraltaru w roli gospodarza znalazło raptem kilkuset. Po pierwszej połowie, którą Polacy wygrali tylko 1:0, wydawać się mogło, że po raz kolejny sprowadzi nas na ziemię drużyna, o której piłkarzach nikt wcześniej nic nie słyszał. Piłkarze Nawałki grali niemrawo, od oglądania ich gry bolały zęby. Twitter zaćwierkał z prośbą do Polsatu o zakodowanie meczu. Dopiero po przerwie zobaczyliśmy to, czego po naszych gwiazdach spodziewaliśmy się od pierwszej minuty. Robert Lewandowski wrzucił trzeci bieg i sam strzelił cztery gole. Do jedynej bramki sprzed przerwy drugą dołożył najlepszy na boisku Kamil Grosicki, użytek ze swojego wzrostu zrobił także Łukasz Szukała. Gospodarze z trudem łapali oddech, a wyścig po koszulkę Lewandowskiego po ostatnim gwizdku uświadomił, kim dla tych chłopaków jest piłkarz Bayernu Monachium. A teraz zejdźmy na ziemię. Mecz z Gibraltarem Nawałce poza punktami nie dał kompletnie nic. Selekcjoner, który przez dziewięć miesięcy sprawdził blisko 70 zawodników w pierwszej jedenastce, postawił tylko na jednego piłkarza, którego nie dostrzegał Waldemar Fornalik – Pawła Olkowskiego. Olkowski zagrał jednak tylko dlatego, że kontuzjowany jest Łukasz Piszczek, poza tym był najgorszy w polskim składzie i udowodnił, że głupie błędy można robić także w starciach z tak słabym przeciwnikiem.

Kilka słów od siebie dorzuca Stefan Szczepłek. Radzi spieszyć się z radością.

Siedem bramek różnicy robi oczywiście wrażenie, ale nie powinno wywoływać euforii. W tym meczu na boisko mógłby wyjść nawet trener Adam Nawałka, w bramce stanąć Jan Tomaszewski, a wynik byłby podobny. Rzadko się bowiem zdarza, aby na poziomie reprezentacji bramkarz nie musiał ani razu bronić groźnego strzału. Można więc przyjąć, że pierwszy mecz drużyny Adama Nawałki o punkty, po prawie roku pracy, był spotkaniem sparingowym. Gibraltar był znacznie słabszy od wszystkich dotychczasowych siedmiu przeciwników. Także od Litwy, z którą Nawałka go porównywał. Przez szacunek dla przeciwnika czy z niewiedzy? Nie ma się co czepiać drużyny, która wygrywa 7:0. Ale trochę trzeba. Dopóki Gibraltar miał siłę i bronił się jako tako, nie bardzo mieliśmy pomysł na dotarcie do jego bramki. Przez całą pierwszą połowę Polacy nie grali zespołowo, nawet jeśli mieli jakiś pomysł, to nie potrafili go zrealizować. Kamil Grosicki, strzelec dwóch pierwszych bramek, prezentował się w tym czasie najlepiej, bo to jest piłkarz potrafiący przeprowadzić indywidualną akcję. Wprawdzie w reprezentacji rzadko mu się to udawało, nigdy nie był (i nie będzie) jej zbawieniem, ale w Faro wykorzystał swoją szybkość i technikę. Z kiepskimi obrońcami tak właśnie, trochę jak na podwórku, należy się zachowywać. W pierwszej połowie Robert Lewandowski grał słabiutko. Czekał na podania, jednak się, jak zwykle w tej drużynie, nie doczekał. W drugiej części było już lepiej, ale trzy z czterech goli to efekt jego umiejętności, a nie składnych akcji. Jednak cztery bramki w reprezentacji to jest wyczyn.

GAZETA WYBORCZA

Przemysław Zych o laniu w Faro pisze tak:

Do wygranej wystarczyła dobra gra głównie przez pierwsze 10-15 minut obu połów. Piłkarze Adama Nawałki próbowali wtedy szybko wymieniać piłkę, choć nawet grając przeciw drużynie strażaków i celników, nie podawali bezpośrednio, ale na dwa kontakty – w porównaniu z poprzednimi meczami i tak świadczyło to o pewnym postępie. Gole strzelali głównie w tym czasie, dwa pierwsze trafienia dopiero w 24. meczu dla kadry zaliczył Kamil Grosicki. Aż cztery bramki dołożył Robert Lewandowski – wszystkie po akcji, a nie z rzutów karnych, co od Euro 2012 zdarzyło mu się w kadrze tylko raz. Trzy asysty po przerwie miał skrzydłowy Maciej Rybus, który przed spotkaniem przyznawał: – Zagrałem w reprezentacji 27 meczów, ale nie za wiele znajdzie się dobrych występów. Debiutanckiego gola po strzale głową wbił też Łukasz Szukała. To było jednak starcie z drużyną, której kapitan Roy Chipolina przyznał: – Gdyby ktoś powiedział mi dwa lata temu, że zagram w meczu z Robertem Lewandowskim, uznałbym, że to wariat. W starciu z zupełnym debiutantem w eliminacjach mistrzostw Europy, który nie ma jeszcze swojego stadionu (dlatego mecz odbył się w portugalskim Faro) i czeka na budowę obiektu z dotacji UEFA, piłkarze Bayernu Monachium, Sevilli, Rennes, Wolfsburga powinni dominować przez 90 minut. Amatorzy z Gibraltaru głośno zagrzewali się do walki i tak długo jak mieli siły, nie dali sobie wejść na głowę.

Draka w Afryce? Rywale w eliminacjach są najmniejszym zmartwieniem broniącej PNA Nigerii. Działacze nie znaleźli trenera, więc sami powołali kadrę na wrześniowe mecze, a federacją rządzi dwóch szefów, za co reprezentacja może zostać zawieszona przez FIFA.

Daddy Birori ma 28 lat, jest napastnikiem reprezentacji Rwandy, w eliminacjach Pucharu Narodów Afryki w 2015 r. strzelił trzy gole. Etekiama Agil Taddy to 24-letni obywatel Demokratycznej Republiki Konga, występujący w lokalnym AS Vita Clubie. Gdy po meczu II rundy eliminacji PNA pokonane przez Rwandę Kongo wykryło, że Birori i Taddy to ta sama osoba, Rwandyjczycy zostali wykluczeni z turnieju. Odwołanie nic nie dało, szefowie afrykańskiej federacji (CAF) uznali, że działacze wiedzieli o oszustwie. W sobotę Kongo sensacyjnie pokonało Nigerię 3:2 w pierwszym meczu fazy grupowej eliminacji PNA. Trzecia, decydująca faza kwalifikacji do imprezy, która na przełomie stycznia i lutego odbędzie się w Maroku, wystartowała w bólach. Skandal z piłkarzem o dwóch tożsamościach był tak naprawdę najmniejszym zmartwieniem CAF. Najpoważniejszy kłopot sprawiła epidemia eboli, która zabiła już 2 tys. ludzi w zachodniej części kontynentu. Gwinea, skąd choroba zaczęła się rozprzestrzeniać, została zmuszona do przeniesienia meczu z Togo do Maroka, Wybrzeże Kości Słoniowej zgodziło się na przyjazd piłkarzy ze Sierra Leone dopiero wtedy, gdy CAF zagroził im walkowerem. W Sierra Leone w obawie przed rozprzestrzenianiem choroby federacja już miesiąc temu zawiesiła wszystkie rozgrywki piłkarskie, w poprzedniej rundzie sąsiadujący z Gwineą kraj pokonał u siebie Seszele 2:0, ale do rewanżu nie doszło – władze nie zgodziły się na wpuszczenie piłkarzy z okolic, w których szaleje choroba. Sierra Leone dostało się do fazy grupowej po walkowerze. Do WKS federacja wysłała już drużynę składającą się wyłącznie z zawodników występujących poza krajem, a trenerów przebadała tuż przed wejściem do samolotu. Afrykańczycy plotkowali nawet, że jeśli choroba będzie się rozprzestrzeniać, FIFA może zdecydować o przeniesieniu z Maroka grudniowych klubowych mistrzostw świata oraz PNA.

Dalej mamy jeszcze trzy kolejne teksty. M.in. Rafała Steca piszącego o młodych za granicą. Zaczyna się tak: – Wydawało się, że najgorsze minęło, że po długich latach bezwzględnych prześladowań polskich piłkarzy zachodni świat zacznie na nich stawiać, ba, mieliśmy powody, aby odnieść wrażenie, że w zachodnim świecie nastała wręcz na polskich piłkarzy moda. Zwłaszcza na młodych.

Znów jęła ich masowo importować Bundesliga, rekordową gromadę rodaków Bońka sprosiła do siebie włoska Serie A, nieliczne jednostki wpuściła na swoje boiska nawet elitarna – snobująca się na graczy o wysokiej kulturze technicznej – hiszpańska Primera División. To był, jak na nasze standardy, szał zakupów, nie trzeba żmudnego fedrowania w statystykach, by dokopać się do odkrycia, że jeszcze nigdy tak wielu naszych futbolistów nie dochrapało się tak wielu kontraktów w czołowych ligach zagranicznych. Po murawach Italii miało ich biegać tylu, ilu w całej dotychczasowej historii razem wziętych! Skąd ta nagła przychylność bogatych? Miałbym ochotę postawić tezę, której nie potrafię udowodnić, mianowicie zwalić wszystko na drużynę u nas znaną jako „polska Borussia”, a gdzie indziej jako Borussia Dortmund. Im dłużej przyglądam się rynkowi transferowemu, tym mniej widzę w nim zachowań racjonalnych, a więcej przesądów, najprostszych skojarzeń, odruchów sprowokowanych ostatnim meczem, odczytywania znaczących trendów w nieistotnych incydentach, nie wspominając już o uleganiu wyczynowym naciągaczom. Dlatego nie jeden i nie dwóch, lecz aż trzech Polaków – każdy o zupełnie innym życiorysie i, by tak rzec, pochodzeniu – w podstawowym składzie drużyny podbijającej Europę mogło cudzoziemców doprowadzić do ryzykanckiego wniosku, że za Odrą też jest jakaś cywilizacja. Nawet jeśli żadne nasze wyniki – ani reprezentacji, ani klubów – nie sugerowały, że nasz futbol faktycznie powoli wchodzi w erę elektryczności. Tak się złożyło, że wraz z rozkwitającą Borussią u nas rozkwitały dwie grupy młodzieżowe – najpierw kadra do lat 17, udekorowana brązowym medalem mistrzostw Europy, a następnie kadra olimpijska, z powodzeniem rywalizująca o igrzyska w Rio, obie prowadzone przez Marcina Dornę, trenera zaskakującego kompetencją, który zdaje się właściwym człowiekiem na właściwym miejscu w znacznie większym stopniu niż oddelegowani do seniorów, rozsławieni triumfami na Śląsku fachowcy Waldemar Fornalik i Adam Nawałka. I to jego chłopcy rozpierzchli się po kontynencie.

Na koniec: Mistrz wstawania z kolan. To o kadrze Hiszpanii.

Pozostanie Vicente del Bosque ma być dowodem, że po klęsce na mistrzostwach świata darowano sobie trzęsienie ziemi. Triumfatorzy dwóch ostatnich ME i mundialu w RPA zapracowali na wystarczająco wysoki poziom uwielbienia, by wybaczyć im porażkę, nawet najbardziej bolesną. 64-letni selekcjoner zachował stanowisko, upierając się, że drużyna, która w Brazylii nie wyszła z grupy, nie wymaga rewolucji, ale zmian ewolucyjnych. Innego zdania byli tak kluczowi piłkarze jak Xavi, Xabi Alonso czy David Villa, którzy ogłosili, iż ich kariery reprezentacyjne dobiegły końca. Dziennik „El Pais” przekonywał, by nową historię, którą ma pisać del Bosque, nazywać „postxavizmem”. Rzeczywiście 34-letni rozgrywający Barcelony (133 mecze w kadrze) był przez ostatnią dekadę architektem gry „La Roja”. Pozostawił w niej ślad taki sam jak Zinédine Zidane w okresie wielkich triumfów reprezentacji Francji (1996-2006). O ile jednak on schodził z futbolowego olimpu w sposób traumatyczny – wymierzając cios głową włoskiemu obrońcy Marco Materazziemu w finale mundialu w Niemczech, o tyle Xavi klęskę „La Roja” w Brazylii obserwował jako niemy bohater z ławki rezerwowych. Kiedy del Bosque nie wystawił go na mecz ostatniej szansy z Chile, gracz Barcelony zrozumiał, że jego czas w kadrze minął. Nigdy nie dorównał Zidane’owi sławą, ale klasą sportową być może go nawet przewyższył. Del Bosque nie ma złudzeń, że bez rozgrywającego Barcelony drużyna będzie grała inaczej. W tym widzi jej szansę. Przez lata rywalom udało się rozpracować Xaviego, gdy z wiekiem stawał się wolniejszy, coraz rzadziej zaskakiwał. Nowa reprezentacja nie będzie miała jednego centrum zarządzania. Kierowanie grą ma się rozkładać między Koke, Fabregasa i Iniestę, których wesprze David Silva. Poza kontuzjowanym pomocnikiem Barcelony ta trójka wystąpiła w czwartkowym sparingu z Francją w Paryżu (0:1). 

SPORT

Okładka Sportu:

W części piłkarskiej najpierw sprawozdanie z wczorajszego meczu eliminacyjnego, a po nim noty dla poszczególnych zawodników. Tytuł: Grosik wart każdych pieniędzy. Próbka tutaj:

Kamil GROSICKI
(78 min) – 8
Najlepszy zawodnik na boisku. Ładnym strzałem z dystansu otworzył wynik, później po przerwie w stylu Arjena Robbena spokojnie położył kilku rywali i pokonał bramkarza. Dotąd w kadrze nie potrafił strzelać goli, a tym razem był motorem napędowym zespołu. Wziął ciężar gry na siebie wtedy, kiedy drużynie nie szło.

Arkadiusz MILIK
(71 min) – 4
Słaby występ napastnika Ajaksu Amsterdam, po którym było widać, że nie jest w dobrej formie i nie potrafi współpracować z Robertem Lewandowskim. Dobrze pokazał się tylko przy drugim golu Grosickiego, zaliczając asystę. Mówiło się, że bardziej pomógłby młodzieżówce, jednak w tej dyspozycji nie byłoby to wcale takie pewne.

Waldemar SOBOTA
(19 min) – niesklas.
Po wejściu był bliski zdobycia gola, jednak zmarnował znakomitą sytuację, gdy jego strzał z linii bramkowej wybił jeden z obrońców. Poza tym bez zachwytów.

Robert LEWANDOWSKI
(90 min) – 8
Zrobił to, co do niego należało. Nie zajmował się absorbowaniem uwagi obrońców czy robieniem miejsca innym, a po prostu zdobył cztery gole i awansował na ósme miejsce w klasyfikacji strzelców wszech czasów reprezentacji Polski. Wyglądał jak rasowy napastnik na tle amatorów. 

Szybki kawałek o meczu:

Wygraliśmy z Gibraltarem, mamy trzy punkty i… będzie już tylko trudniej. Za reprezentacją Polski pierwszy mecz w eliminacjach mistrzostw Europy, o którym pewnie bardzo szybko zapomną kibice i sami piłkarze. Może poza Kamilem Grosickiem, który strzelił i drugą bramkę w swojej przygodzie z kadrą. Poziom? Gdyby oceniać tylko pierwszą połowę, to Adam Nawałka miałby o czym myśleć. Jeżeli dziesięć miesięcy pracy z kadrą udało się przełożyć na taki poziom gry biało-czerwonych, jaki pokazali do między 15 a 45 minutą, to wypadałoby drżeć przed kolejnymi meczami. Na szczęście w futbolu jest coś takiego, jak przerwa, a Nawałka już nie raz potrafi wtedy powiedzieć, co myśli o postawie piłkarzy.

A teraz już tematy ligowe. Można poczytać o pierwszej lidze, ale warto przede wszystkim zacytować dwa wywiady. Tu ma być entuzjazm, nastawienie na pracę i rywalizację. Nie chcę trzymać w drużynie niezadowolonych piłkarzy – podkreśla Leszek Ojrzyński.

Pierwszy etap sezonu zakończyliście na czwartym miejscu, najwyższym w historii klubu. To chyba wymarzony początek?
– Czujemy się z tym bardzo dobrze, bo większość spotkań rozstrzygnęliśmy na swoją korzyść, a mieliśmy przecież trudne mecze. Za nami jednak dopiero 1/3 rundy. Nadal musimy ciężko pracować. W środę spotkaliśmy się po raz pierwszy po urlopach i kilku chłopaków narzekało na urazy. Dawka meczów jest spora, a boiska coraz gorsze, bardziej grząskie, więc kontuzje będą się zdarzały. Mówiono przed sezonem, że mamy za szeroką kadrę, a teraz widać, że wcale tak dużo chłopaków nie mam.

Ale napastników w kadrze jest sporo. Nie zastanawiał się pan nad wypożyczeniem Cisse czy Okińczyca?
– Póki co mamy pięciu napastników, a tylko dwóch do tej pory nie wystąpiło. Cisse był przygotowywany do gry na inaugurację przeciwko Pogoni. Pozyskaliśmy jednak Demjana i postawiliśmy na doświadczenie. Liczyliśmy, że wejdzie głodny gry i pokaże się z dobrej strony. Wychodzę z założenia, że jak ktoś ma być niezadowolony, to niech szuka szczęścia gdzie indziej. Tu trzeba być nastawionym na pracę i rywalizację, entuzjazm. Cisse i Okończyc o tym wiedzieli i podjęli walkę. Sam ich tu ściągałem, chciałem, żeby tu przyszli, więc teraz niech próbują i albo wykorzystają szansę, albo nie.

W kilku spotkaniach na boisku pojawił się Robert Demjan. Daleko mu do formy, którą prezentował przed wyjazdem do Belgii. Kiedy może wrócić do tamtej dyspozycji?
– Wszyscy pamiętają go jako króla strzelców. Teraz jednak nie zdobywa bramek. Trzeba jednak pamiętać, że wówczas nie było takiej rywalizacji, jak teraz. Dziś mamy Korzyma czy Chrapka. Poza tym Robert kilku chłopaków nie zna i musi z nimi się zgrać. Liczę na niego. Przyszedł tu, żeby dać jakość, doświadczenie i bramki.

Drugim z przepytywanych przez Sport jest dziś Mariusz Klimek z Ruchu Chorzów.

– Nadal bardzo chcemy być polskim klubem i jesteśmy nastawieni głównie na wyszukiwanie Polaków. Sęk w tym, że na pozycjach, na jakie szukaliśmy zawodników, nie było w kraju pożądanej jakości. Nie pojawił się nikt, kto spełniłby nasze oczekiwania. Polacy, którzy nas interesowali, byli poza naszym zasięgiem finansowym. Epoka szastania pieniędzmi na Cichej miała miejsce w przeszłości i nie wróci więcej. Ten klub już zawsze będzie utożsamiany ze skrupulatnym liczeniem pieniędzy.

Transferu Karahmeta nie zaakceptował trener Kocian, który nie ukrywa, że nie widzi dla niego miejsca w drużynie.
– Jan Kocian nie był informowany przed dokonaniem tego transferu. To spowodowało drobne nieporozumienie na linii działacze – trener, które – mam taką nadzieję – wyjaśni sam piłkarz dobrą postawą i zaangażowaniem na boisku. Uważam jednak, że opinia trenera Kociana, choć bardzo ważna, nie jest decydująca. To właściciel klubu decyduje o tym jaka jest strategia i wizja prowadzenia klubu. Zadaniem działaczy jest długofalowe i perspektywiczne budowanie zespołu. Zarówno pod względem sportowym, jak i wizerunkowym. Nieszczęściem w przypadku Karahmeta było to, że płaszczyzny oczekiwań działaczy i trenera Kociana rozminęły się. Niestety, czasami tak bywa, że bieżące potrzeby zespołu nie idą w parze z przyszłościowymi planami działaczy. Nie wszyscy zawodnicy, zwłaszcza zagraniczni, natychmiast asymilują się z nowym otoczeniem, od razu są w stanie podjąć zajęcia na tym samym pułapie jakościowym, jak ci, którzy są dłużej w drużynie. Wyjaśniliśmy sobie to z trenerem Kocianem i jestem przekonany, że Karahmet w niedalekiej przyszłości zadebiutuje w pierwszej drużynie.

SUPER EXPRESS

Na łamach Superaka najpierw wywiad z Orestem Lenczykiem, który denerwuje się na działaczy, którzy rzekomo uważają, że im trener starszy, tym głupszy.

Od dymisji minęło już trochę czasu. Przełknął pan gorycz porażki?
– Nie tylko ja sparzyłem się na Zagłębiu. Taki los spotkał Franka Smudę czy Jasia Urbana. Czy to oznacza, że jesteśmy złymi trenerami ? Chyba nie. Tam się trudno pracuje. Nawet gdy po drodze był sukces, czyli dojście do finału Pucharu Polski, to starano się go umniejszyć i szeptano za moimi plecami różne rzeczy.

Jakie na przykład?
– Że drużyna gra nieskutecznie i dlatego powinienem korzystać z młodszych piłkarzy, wychowanków akademii i juniorów. Tyle że ja monitorowałem te drużyny i nie było tam piłkarza, który mógłby podnieść wartość pierwszego zespołu. Czasem trzeba zainwestować, a gdy przyszedłem do klubu, to był szlaban na kosztowne transfery. W trakcie walki o utrzymanie dochodziły mnie słuchy, że spółki KGHM nie interesuje, czy w Lubinie będzie Ekstraklasa, czy I liga, a może być nawet druga, byle koszty utrzymania były mniejsze.

– Miał pan żal do działaczy za zwolnienie na cztery kolejki przed końcem ?
– Gdybym miał 35 lat, to byłoby mi żal, że tracę pracę. Ale członkowie rady nadzorczej zachowywali się dziwnie. Najpierw, gdy wygraliśmy z Wisłą, chcieli przedłużać kontrakt, choć mówiłem im, że mnie to nie interesuje. Gdy mnie zwalniali, to używali argumentów, że biorą nowego trenera, bo trzeba budować wszystko od początku. Tyle że nowy to można budować most, jak go rzeka rozpieprzy podczas powodzi. W piłce trzeba robić korekty i zmieniać, a nie wszystko burzyć. Jak trudno jest coś skonstruować, widać na przykładzie obecnej drużyny Zagłębia.

Później już tylko „kanonada”. Mocny akcent Polaków na start eliminacji.

O pierwszej połowie najlepiej zapomnieć. Podopieczni Adama Nawałki w pierwszych trzech kwadransach właściwie nie zagrozili bramce Jordana Pereza. Jedyny gol – Kamila Grosickiego – przypominał raczej nieporozumienie w szeregach gospodarzy. Bramkarz zapomniał się rzucić, obrońca wybić, a pomocnik zapobiec zagraniu. Od początku drugiej połowy Polacy ruszyli jednak do przodu. Najpierw błysnął drugi raz Kamil Grosicki, który przed strzałem do pustej bramki położył całą defensywę rywali. Podobnej szarży nie powstydziłby się zapewne sam Brazylijczyk Garrincha. Później do roboty wziął się Robert Lewandowski. Napastnik Bayernu w 40 minut trafił do siatki Gibraltaru 4 razy. Jedną dorzucił jeszcze Łukasz Szukała, a Polska pokonała rywali 7:0. Takiego początku nie zanotował bodaj żaden selekcjoner.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Siatkarze na okładce PS.

I dopiero na 18. stronie „Inauguracja według naszego scenariusza”.

Było lekko, łatwo i przyjemnie. Ale dopiero po przerwie. W niecały kwadrans Polacy zrobili to, co nie udawało się wcześniej – strzelili Gibraltarowi cztery gole. I są liderem grupy D. Trzy asysty zaliczył Maciej Rybus, czterema golami popisał się Robert Lewandowski, dwa gole zdobył Kamil Grosicki. Trener Adam Nawałka mógł zacząć bić brawo swoim zuchom. Idealnie nie było, ale mecz z Gibraltarem spełnił wszystkie oczekiwania w stu procentach. Rywal dopiero w niedzielę debiutował w eliminacjach do mistrzostw Europy, ale w pierwszej połowie wyglądało jakby również dla biało-czerwonych był to jeden z pierwszych w życiu meczów o stawkę. Dopiero po kwadransie spędzonym w szatni w przerwie spotkania można było zobaczyć różnicę jaka od początku powinna dzielić naszych zawodowych, futbolowych milionerów z wielkiego świata od ledwie dwóch graczy zarabiających na chleb kopaniem piłki. Poza tym w koszulki kadry Gibraltaru ubrał się m.in. strażak, dwóch policjantów, elektryk i celnik. Polscy piłkarze spocili się przed przerwą nie bardziej niż na gierce treningowej. Z ich przewagi niewiele wynikało. W ich poczynaniach brakowało animuszu, werwy, przyspieszenia i podań z pierwszej piłki. To, że mieli piłkę przy nodze, nie przekładało się na liczbę strzałów czy okazji do strzelenia bramki. Bo, jeśli podawali, to najczęściej w poprzek. Oglądając wyczyny można było przed przerwą usnąć. Jakby próbowali dostosować swój poziom do słabego rywala. Najlepszym podsumowaniem pierwszej połowy był jedyny gol. W 11. min skrzydłowy Rennes, jeden z najlepszych zawodników na boisku – kopnął piłkę lewą, słabszą, nogę. Po drodze do bramki dotknęła jednego z rywali i zatrzymała się dopiero w siatce.

Kadra walczy również o miliony. Biało-czerwoni chcą mieć większą kwotę gwarantowaną kosztem wysokości premii za awans do finałów EURO 2016.

Reprezentanci Polski w kwalifikacjach do mistrzostw Europy mogą zgarnąć 8 mln złotych. W klubach gra się z powodów finansowych, a w reprezentacji – patriotycznych. Niby tak, ale dawno minęły już czasy, gdy piłkarzom wystarczyła sama satysfakcja z reprezentowania swojej ojczyzny. Wychodzą z rozgrzeszającego ich założenia, że profesjonalna kariera trwa zbyt krótko, by można było machnąć ręką na jakąkolwiek okazję do zarobku. A skoro dzięki nim zarabia piłkarska federacja, to oczekują, że zyskami się z nimi podzieli. Co najmniej 3 miliony złotych piłkarze dostaną za sam udział eliminacjach, ale mają obiecaną również nagrodę za awans do finałów ME – kolejne 5 mln złotych. Takie decyzje zostały klepnięte przez zarząd PZPN już w grudniu ubiegłego roku. Później wokół sprawy zapadła cisza, lecz okazuje się, że rozmowy o pieniądzach w kadrze wciąż trwały. – Na życzenie drużyny akcenty trochę zostały zmienione. Kwota gwarantowana została zwiększona kosztem premii. Szefowie PZPN poszli piłkarzom na rękę, ale w dobrze pojętym interesie wszystkich stron warto było się dogadać i nie robić z tego publicznego spektaklu – mówi nam jedna z osób związanych z kadrą.

Marchenę cytowaliśmy już w Fakcie. Dalej w ramkach:

– Bezbłędny Mueller w meczu ze Szkotami
– McGeady załatwił Gruzinów
– Wielki powrót Neymara w starciu z Kolumbią.

Mamy też wywiad z Markiem Koniarkiem, dziś dyrektorem II-ligowego Rozwoju Katowice. Opowiada o kolorowych latach 80. i 90. w polskiej lidze, wyrazistych postaciach, skradzionym zegarku, szampanie w szatni i rozpadającym się autokarze Widzewa. Warto poczytać.

W tym roku Paweł Brożek i Marek Saganowski dołączyli do Klubu 100 w ekstraklasie. Pan też w nim jest ze 104 bramkami. Jak pan świętował setnego gola w lidze? Głową w tort czy inaczej?
– Wymarzyłem sobie, żeby tego jubileuszowego gola strzelić u siebie, na stadionie Widzewa, w ostatniej kolejce z Zagłębiem Lubin. W bramce stał u nich Mirek Dreszer, wydawał się odpowiednim kandydatem do pokonania. Po meczu mieliśmy odebrać medale za mistrzostwo Polski, no lepszych okoliczności nie można było wymyślić. Wcześniej czekał nas wyjazd do Poznania, pojechałem tam z tymi swoimi 99 golami. Bramkarz Lecha był czarnoskóry, nazwiska, wybaczcie, nie pamiętam.

Gift Muzadzi z Zimbabwe.
– No, no, tak. Ktoś z naszych strzelił, on popełnił błąd i wypuścił piłkę. Trafiła mi pod nogi i grzechem było nie strzelić. Zły byłem jak cholera, bo święto wypadło w Poznaniu.

Dostał pan coś za tego gola?
– Ekstra wypasiony zegarek, ale długo się nim nie nacieszyłem. W Łodzi pod stadionem czekali kibice, żeby razem świętować mistrzostwo Polski. Wyciągali nas z autokaru. Mnie zanieśli pod drugą bramkę, po przeciwnej stronie zegara. Jak już tam się znalazłem, to zorientowałem się, że nie mam zegarka. 

Robert Warzycha deklaruje tymczasem, że Górnik chce mocno namieszać w Ekstraklasie.

W letnim okienku transferowym nie udało się zmienić barw klubowych Zacharze. Waszemu najlepszemu snajperowi zależało na wyjeździe, nie ukrywał tego. Nie obawia się pan o jego formę w kolejnych spotkaniach?
– Nie. Znam go i wiem, czego chce, to profesjonalista. Nie udało mu się wyjechać teraz, ale to może być dla niego dodatkową motywacją, żeby udowodnić niedowiarkom, ile jest wart. Ma na to szansę, bo przy systemie, którym gramy, ma spore pole do popisu. No a do tego to przecież reprezentant.

Na zgrupowania i mecze kadr wyjechało kilku zawodników, jak wspomniany Zachara, Steinbors, Sadzawicki czy Kuchta. Komplikuje to przygotowania do kolejnego meczu z Piastem?
– Nie, bo mamy liczną grupę zawodników. Staramy się też wykorzystać to w ten sposób, żeby wprowadzić do zespołu wychowanków. Oni zapełniają luki, które mamy. To dla nich szansa, żeby się pokazać.

Jak przerwę w rozgrywkach wykorzystał Górnik?
– Część piłkarzy, którzy wcześniej mniej występowali, gra w rezerwach. Rozegraliśmy też jedno spotkanie sparingowe. Inni mają czas na dojście do siebie i mogą zaleczyć rany, bo w nogach mają sporo gier. Przez prawie cały czas gramy tym samym składem. Ci, którzy zaczęli, grają bardzo dobrze i nie było sensu zmieniać. Teraz mają więcej wolnego czasu.

Najnowsze

Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
9
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...