Reklama

Złotych ciągnie do złota. Z drobnymi wyjątkami, na przykład… Boenischa

redakcja

Autor:redakcja

12 lipca 2014, 19:42 • 5 min czytania 0 komentarzy

Po pierwsze – Neuer, po drugie – Boateng, po trzecie – Hoewedes, czwarte – Hummels, piąte – Khedira i wreszcie po szóste – Ozil. Jak się łatwo domyślić, właśnie wypisaliśmy ponad połowę wyjściowego składu, w jakim Niemcy we wtorek zmasakrowali 7:1 Brazylię. Rzecz w tym, że nie tylko. W tym samym momencie powstało nam też sześć jedenastych (6/11 – taki ułamek) zespołu, który w roku 2009 zlał w finale Anglików i sięgnął po tytuł mistrza Europy U-21. Czy można sobie wyobrazić znakomitszy efekt ciągłości szkolenia? Pomysłu na to, jak wychowywać i w jakim kierunku prowadzić?

Złotych ciągnie do złota. Z drobnymi wyjątkami, na przykład… Boenischa

Świetnie wychodziło wszystkim w ostatnich tygodniach wychwalanie złotej generacji u Belgów. Ale dziś, kiedy w finale tych mistrzostw mamy Argentyńczyków i Niemców, warto chyba się na chwilę zatrzymać i przyjrzeć co to dopiero za generacja. Złota nie z nazwy, ale już i z reprezentacyjnych osiągnięć.

Tyle że młodzieżowych, jak dotąd.

Nie będziemy powtarzać tego, co wszyscy – że Niemcy w porę zrewolucjonizowali swój system szkolenia. Że klęska na Euro 2000 była dla nich takim szokiem, że kto wie czy nie dzięki niej Bundesliga (a więc i niemiecka kadra) przyjmuje dziś dwukrotnie więcej młodych talentów niż wówczas. Albo że w 2006 roku federacja naszych zachodnich sąsiadów w kluczowej roli dyrektora – koordynatora zatrudniła Matthiasa Sammera. 366 regionalnych baz treningowych, setki wykwalifikowanych trenerów, 14 tysięcy dzieciaków szkolonych według ściśle określonego pomysłu. Wyżej jeszcze 28 innych elitarnych akademii piłkarskich, a w nich dwustu kolejnych coachów – to wszystko robi wrażenie, pokazuje pomysł, metodologię i skalę. Ale szczerze – nic nie pobudzi dziś naszej wyobraźni w temacie tak, jak rzut oka na niemieckie kadry juniorskie – te sprzed kilku lat i ich przełożenie na zespół Loewa, który jutro zagra o złoto.

Jeszcze raz wróćmy do tego finału mistrzostw Europy w 2009, kiedy trener Horst Hrubesch narzekał jak wiele potrzeba jeszcze poprawek – zwłaszcza w kwestii umiejętność gry piłką, utrzymywanie się przy niej – a koniec końców rozbił w finale Anglików 4:0. Pięć lat później, sześciu zawodników podstawowego składu tamtej drużyny stanowi trzon kadry seniorskiej pretendującej do tytułu mistrza świata. Na dobrą sprawę – ani jeden talent z tamtej jedenastki nie poszedł na marne. Bo to przecież nie tylko wymienieni Neuer, Boateng, Hummels, Hoewedes, Khedira i Ozil. To również Fabian Johnson, który na tegorocznym mundialu wystąpił – tyle że w barwach Stanów Zjednoczonych. Wybrał kraj matki, choć z ojcem do dziś rozmawia wyłącznie po niemiecku i w Niemczech też żyje na co dzień.

Reklama

Ale tamta drużyna to również…

Andreas Beck – kapitan bardzo solidnego w ostatnim sezonie Hoffenheim
Gonzalo Castro – czołowy zawodnik i wicekapitan Bayeru Leverkusen
Sandro Wagner – napastnik Herty, z którą awansował do Bundesligi
Sebastian Boenisch – tak, on też w tamtym finale wystąpił. Jest dowód:

 

Siedmiu pojechało na mundial, czterech gra w Bundeslidze – ani jeden nie przepadł, nie zgubił się gdzieś po drodze. A to ciągle nie koniec. W tym samym, złotym dla Niemców, 2009 roku w kadrze U-21 debiutowali Thomas Mueller Andre Schurrle, rok później wyskoczył Kevin Grosskreutz. Na turniej nie pojechał, choć zdaniem wielu powinien, Toni Kroos, który jeszcze rok wcześniej zdobywał tytuł najlepszego piłkarza mistrzostw Europy U-17. W eliminacjach do ME U-21 grał ze starszymi od siebie, ale na finały go Hrubesch nie zabrał. Nie dlatego, że był za słaby, ale jak wówczas tłumaczył – przez to, że Kroos grał w Leverkusen na pozycji „dziesiątki”, której nie przewidywał w swoim zespole.

Żadnej prowizorki, testowania stu pięćdziesięciu tysięcy wariantów – tylko ciągłość. Joachim Loew i jego asystent Hans Flick turniej w 2009 oglądali na żywo. Specjalnie przylecieli na finały do Szwecji. Dziś mają z nich trzon swojej drużyny. Trzon w idealnym wieku: 24 – 27 lat, przed którym nie tylko jutrzejszy finał w Brazylii, ale mistrzostwa Europy w 2016, a później pewnie i kolejny mundial.

Reklama

Ręka w górę na kim to nie robi żadnego wrażenia.

Argentyńczycy…

No, oni w gruncie rzeczy nie powinni mieć dziś przed Niemcami kompleksów. Alejandro Sabella ma wprawdzie najstarszą drużynę mundialu. Starszą niż ta Joachima Loewa o blisko trzy lata (średnia: 25,7 do 28,4), ale i u nich rodziła się ona z sukcesów juniorskich. Długo i w bólach – to prawda, ale z sukcesów nawet bardziej spektakularnych aniżeli niemieckie. To zresztą niebywały paradoks, że Argentyńczycy od 1990 roku nie osiągnęli na mistrzostwach świata niczego, po 1993 ani razu nie triumfowali nawet w Copa America, mimo że dwa razy wygrali w tym czasie turniej olimpijski i aż pięciokrotnie byli mistrzami świata do lat 20 (1995, 1997, 2001, 2005, 2007). Siedem trofeów z udziałem młodzieży i żadnego w seniorach.

Kto wie, może do jutra?

Messi, Di Maria, Aguero, Gago, Garay, Biglia, Zabaleta, Romero – każdy z nich był już mistrzem świata, tyle że w kategorii smarkaczy, a nie dojrzałych piłkarzy. Oni plus (przypadek ten sam, co u Niemców) urodzony w Buenos Aires Paletta, który na tegorocznym mundialu grał już dla Włochów. W 2005 roku 17-letni wówczas Messi był najlepszym strzelcem turnieju. Dwa lata później kapitanem Argentyńczyków i najskuteczniejszym snajperem został Aguero. Jest do czego nawiązać…

Jose Pekerman, który teraz do ćwierćfinału w Brazylii doprowadził Kolumbię, w Argentynie wychował sobie dwa pokolenia piłkarzy. Dokładnie ten sam facet, który jeszcze w latach osiemdziesiątych jeździł taksówką po ulicach Buenos Aires, pożyczając od brata stare Renault 12, zainspirował argentyńskie kluby do reorganizacji szkolenia. Sam wygrał trzy złote medale mistrzostw świata, mając w swoich drużynach Riquelme, Samuela, Cambiasso, Sorina, Placente, Saviolę, Collociniego, Burdisso – można by tak jeszcze wymieniać kolejne nazwiska. Czwarte złoto przypadło w udziale jego wieloletniemu asystentowi Hugo Tocallemu, który nota bene za wzór pracy z młodzieżą zawsze stawiał Niemców.

Argentyna, uśpiona bogactwem młodzieżowych triumfów, kolejne lata ewidentnie przespała. Oddała reprezentacje juniorskie swojemu złotemu rocznikowi z roku 1986 – Sergio Batiście, Oscarowi Garre, Luisowi Brownowi. I gdy wziąć pod uwagę, że dziś w w kadrze Albicelestes jedynym piłkarzem poniżej 25. roku życia jest Marcos Rojo, należałoby stwierdzić, że wynikło z tego niewiele dobrego. Do finału dobrnęła generacja złotych chłopców z 2005 i 2007. Jej w odróżnieniu od Niemców, nie stać już na pomyłki.

Zegar tyka. Za cztery lata dla niektórych może być już za późno.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...