Reklama

Brasil, decime que se siente… Argentyna w finale mundialu!

redakcja

Autor:redakcja

10 lipca 2014, 01:19 • 4 min czytania 0 komentarzy

Stało się to, czego wszyscy chcieli uniknąć. Stało się to, czego wszyscy się bali jeszcze przed półfinałami. Brazylijczycy nie dopuszczali do siebie takiej myśli. Na etapie 1/8 finału i w fazie grupowej trzymali za nich kciuki. Chcieli, by zaszli jak najdalej. Messiego podszczypywali niemal codziennie. Marzyli o tym, by przez cały turniej klepać ich po ramionach, a na koniec ośmieszyć. By pokazać, kto rządzi w Ameryce Południowej i to w świątyni futbolu. Wszystko jednak poszło nie po ich myśli. Wczorajsze upokorzenie zostało dodatkowo spotęgowane. Brazylijczycy zbyt chętnie nie wyjdą ze swoich domów. Argentyna w finale mistrzostw świata!

Brasil, decime que se siente… Argentyna w finale mundialu!

Brazylia w ciągu jednego dnia zmieniła się nie do poznania. Wczorajsze pełne wstydu lub szydery twarze zastąpiła pustka. Na ulicach po raz pierwszy od dawna było cicho, a bary, które do tej pory puszczały SporTV tym razem przełączyły się na kanały muzyczne. Pochowały się wszystkie Neymary. Mało kto wychodzi jeszcze na miasto w żółtej koszulce. Większość miejsc zajmują Argentyńczycy, którzy korzystają z każdej okazji, by tylko pożartować z ośmieszonych „wrogów”. Wystarczają im trzy przyśpiewki. Odliczanie od 1 do 7. Sieeeeete, czyli siedem i najpopularniejszy argentyński kawałek Brasil, decime que se siente [Brazylio, powiedz jakie to uczucie] kończący się w typowo argentyńskim stylu: Maradona jest większy od Pele.

Brazylijczykom jest dziś wstyd. Po raz pierwszy od początku mistrzostw trybuny nie są dziś żółte. Nie słychać też o dumie z bycia Brazylijczykiem. To wszystko wygasło i nie wróci pewnie nawet na mecz o trzecie miejsce. Rodacy Neymara albo – co dla nich nietypowe – porywają się na autoironię śpiewając o Alemanhii, albo zakładają pomarańczowe koszulki. Tak, jak ojciec z synem, którzy wybrali się na mecz metrem i robili, co mogli, by nie dać po sobie poznać, że piosenki lecące przez kilkunastuprzystankową trasę ich nie denerwują. Utrzymują kamienne twarzy. Chłopak w bluzie Palmeiras tylko lekko się podśmiechuje, ale widać, że najchętniej schowałby to logo. Zakłada słuchawki i pogrąża się w muzyce.

Brasil, decime que se siente…

Reklama

Krótką ciszę między przyśpiewkami przerywa wejście nieproszonego gościa. 40-kilkuletni Brazylijczyk namawia przez mikrofon do kupna gum do żucia i czekoladek. Na moment „traci swą narodowość”. Kto nie skacze, ten z Brazylii, hej, hej, hej. Kolejka ledwo utrzymuje się na torach, a panowie w bluzach Argentyny, River, Boca, San Lorenzo i kilku innych klubów z niższych lig próbują „przechwycić” kolejnych Brazylijczyków. Nie dają rady. Ci poprzestają na dobrych minach do złej gry, a stacja Itaquera już za dwa przystanki. Brazylijczycy czują ulgę, Argentyńczycy ruszają na święto. Pierwszy powód do radości dostali wczoraj, na drugi czekali teraz.

Z samej gry mogą się jedynie cieszyć spece od taktyki lub ci, którzy po wczorajszym sparingu, oczekiwali normalnego futbolu. Argentyna zamyka się przed Holandią, Holandia przed Argentyną. Nie ma Messiego, nie ma Robbena, Van Persie kompletnie znika, a Higuain pokazuje się jedynie przy rozegraniu. Najcieplejsze słowa można kierować wobec plastrów Messiego oraz Dirka Kuyta, który w trakcie dzisiejszego meczu zalicza więcej kilometrów, niż zwykle przebiega Marcin Rosłoń. – Niech Scolari się uczy. Tam skrzydłowy jest obrońcą, skrzydłowym, napastnikiem, a u nas Hulk i Bernard są nikim – zwraca uwagę siedzący niedaleko brazylijski dziennikarz. Argentyńscy zaś coraz mocniej się irytują i porównują Holandię do Kostaryki. Bo jak to tak – czy potęgom wypada się aż tak zamykać?

A na trybunach bez zmian: Brasil, decime que se siente…

Gra mniej więcej do ostatniego kwadransa toczy się w takim tempie, że Tim Krul może się spokojnie rozgrzewać przez cały mecz. Na bramkę się nie zanosi. Na akcję bramkową ani tyle. No, chyba że Garay gdzieś tam się przeciśnie po którymś rogu. Ale efektu jak nie było, tak nie ma. Wśród Holendrów króluje De Vrij, sztukę wślizgu do perfekcji opracowuje Vlaar, a Argentyna tak bardzo nie potrafi się przez nich przebić, że człowiek z nudów zaczyna przeglądać wolontariuszki lub heatmapy poszczególnych piłkarzy. Trudno znaleźć mecz, do którego bardziej pasowałoby stwierdzenie, że gra się do pierwszego błędu. Tu błędów praktycznie nie było. Do 90. minuty, gdy Robben urwał się po raz pierwszy, a jedną z najważniejszych interwencji w życiu zaliczył Mascherano. Poza tym taktyczna perfekcja po obu stronach. Jako że najwięcej udanych dryblingów zaliczył Jasper „Boruc” Cillessen, to w końcu musiało dojść do karnych, a skoro Van Gaal trzy zmiany wykorzystał już wcześniej, zaś bramkarz Ajaksu w życiu nie wyjął jedenastki… Sami widzieliście. Z jednej strony perfekcja i Sergio „Goycochea” Romero, z drugiej… Z drugiej Vlaar i Sneijder.

Brasil, decime que se siente słychać teraz trzy razy głośniej na Itaquerao. Kilkudziesięcioosobowe holenderskie grupki zwijają się ze stadionu tak szybko, jak się da, Argentyńczycy za moment rozpoczną inwazję na Sao Paulo. A potem przeniosą się do Rio, gdzie w niedzielę Messi powalczy o zerwanie łatki tego, któremu nie zależy w kadrze i zmianę puenty w najsłynniejszej argentyńskiej przyśpiewki. Już wkrótce Maradona es mas grande que Pele może przestać obowiązywać. Pierwsze nazwisko do podmiany?

Reklama

Image and video hosting by TinyPic


Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...