Reklama

Zmarł Alfredo Di Stefano. Madryt opłakuje swojego ukochanego syna

redakcja

Autor:redakcja

08 lipca 2014, 14:23 • 5 min czytania 0 komentarzy

Podsumowując swoją karierę, Don Alfredo powiedział kiedyś: „Futbol dał mi wszystko”. Była to transakcja obustronna – Di Stefano dał futbolowi tyle samo, jeśli nie jeszcze więcej. Helenio Herrera, jeden z największych trenerów w dziejach piłki, z zachwytem opowiadał o snajperze „Królewskich”: „To największy piłkarz w historii, znacznie lepszy niż Pele”. Futbol stracił kogoś więcej, aniżeli tylko genialnego gracza. Odeszło prawdziwe serce Realu Madryt, a przede wszystkim dobry człowiek, zawsze pomocny dla innych. Ten urodzony w Buenos Aires geniusz znany był jako „Saeta Rubia” („Blond Strzała”), z powodu swoich blond włosów. Zmarł trzy dni po swoich urodzinach. Miał 88 lat.

Zmarł Alfredo Di Stefano. Madryt opłakuje swojego ukochanego syna

Jego gole pomogły „Królewskim” wygrać pięć Pucharów Europy z rzędu, pomiędzy 1956, a 1960 rokiem. Di Stefano cieszył się niesamowitą estymą wśród innych graczy, a tuzy takie jak Pele czy Eusebio określiły go nawet jako „najbardziej kompletnego piłkarza w historii tej gry”. Cały Madryt płacze za Don Alfredo, dlatego przypomnijmy tę wielką postać, która na zawsze pozostanie symbolem Realu.

Szukając określeń dla gry Di Stefano, próżno szukać innych niż: geniusz, kreator, perfekcyjna kontrola piłki, zmysł do zdobywania goli. Mnie osobiście najbardziej przypadł do gustu inny cytat dotyczący talentu „Blond Strzały”: „Był nie tylko wirtuozem w każdej orkiestrze w jakiej występował, ale także dyrygentem i kompozytorem w jednej osobie.” Czy istnieje lepsza definicja piłkarza kompletnego?

W podobnym tonie wypowiadał się Ferenc Puskas, kompan z czasów gry w Madrycie: „Widział więcej niż inni, znał ten sport w każdym aspekcie – od obrony do ataku”. Węgrowi wtórował szkoleniowiec Realu z tamtego okresu, Miguel Munoz: „Mając w drużynie Alfredo było jak posiadanie dwóch piłkarzy na każdej pozycji”. Eksperci zwracają uwagę, że był prototypem piłkarza totalnego, 20 lat przed Johanem Cruyffem i Holandią lat 70-tych.

Image and video hosting by TinyPic

Reklama

Di Stefano karierę zawodniczą zakończył w roku 1966, dlatego dla większości kibiców jest on jedynie mitem, wspomnieniem czasów minionych, legendą. Pozostały oczywiście archiwalne zdjęcia i filmy, ale w dużej mierze musimy zawierzyć słowom świadków, opisujących nieszablonowy talent snajpera z Madrytu. Aby pokazać jednak skalę boiskowego geniuszu Alfredo, starczy spojrzeć na statystyki z jego kariery:

510 oficjalnych meczów ligowych (dla pięciu klubów), w których strzelił 418 goli.

Jako zawodnik wygrał 22 różne trofea, w tym osiem mistrzostw kraju i pięć Pucharów Europy z rzędu w barwach Realu (1956-1960). Mało tego, w każdym z tych finałów trafiał do siatki, a w ostatnim z nich (7:3 z Eintrachtem Frankfurt w 1960 roku) ustrzelił nawet hattricka. Był także całkiem dobrym menedżerem, trenując 12 różnych klubów i zdobywając sześć trofeów (m. in. dublet z Boca Juniors).

Di Stefano niemal od zawsze kojarzony jest z Realem, ale niewielu już dziś pamięta, że mało brakowało, aby zagrał w… Barcelonie. W 1953 roku Alfredo podpisał wstępną umowę z klubem z Katalonii, ale gdy prezydent „Barcy” zakwestionował umiejętności piłkarza i zawahał się, do akcji wkroczył Real. Problemem był jednak bardziej złożony – piłkarz grał wtedy dla kolumbijskiego Millonarios, ale prawa do niego zachował River Plate. FIFA odcięła się od przepychanek, a federacja hiszpańska zaproponowała, by Di Stefano grał dwa lata w Realu, dwa w Barcelonie. „Blaugrana” wycofała się, a snajper ostatecznie zawitał w Madrycie.

Image and video hosting by TinyPic

Duży wpływ na to miał podobno generał Franco, który zawsze preferował Real nad znienawidzoną przez siebie Barcelonę. Ten sam Francisco Franco miał interweniować także w strukturach FIFA, by umożliwić Alfredo grę dla reprezentacji Hiszpanii. Sytuacja jest o tyle ciekawa, ponieważ była gwiazda Realu występowała w sumie dla trzech różnych krajów. Jak to możliwe? Urodzony w Buenos Aires Alfredo zagrał sześć spotkań dla reprezentacji Argentyny (w których strzelił sześć goli), następnie cztery mecze dla Kolumbii, po czym wystąpiono o możliwość gry dla Hiszpanów.

Reklama

FIFA nie uwzględniła meczów rozegranych dla Kolumbii, kością niezgody pozostawały zatem spotkania w trykocie „Albicelestes”. Sprawę załatwiły naciski dyplomatyczne z Madrytu – generał Franco dopiął swego i wkrótce Di Stefano zagrał dla Hiszpanów. W 1962 roku pojechał nawet na mundial do Chile, ale kontuzja uniemożliwiła mu choćby jeden występ. Całościowo dla „La Furia Roja” wystąpił w 31 spotkaniach i zdobył 23 bramki.

Do końca życia był symbolem Realu Madryt. W roku 2000 uczyniono go honorowym prezydentem klubu, to on wręczał biały trykot „Królewskich” wszystkim nowym nabytkom w drużynie. Osiem lat później Don Alfredo doczekał się jeszcze większej nagrody – odsłoniono pomnik, przedstawiający tego wielkiego sportowca. Klub z Madrytu także dożywotnio wynajął mu dom blisko Santiago Bernabeu, aby legenda mogła mieszkać blisko swojego ukochanego obiektu. To właśnie okolica stadionu towarzyszyła „Blond Strzale” niemalże do końca życia – do ataku serca doszło właśnie po wyjściu z restauracji nieopodal Bernabeu.

Image and video hosting by TinyPic

W barwach „Królewskich” Alfredo zagrał w sumie 392 razy, zdobywając 305 bramek. Jego dorobek poprawił dopiero inny legendarny snajper Realu, Raul. Di Stefano dwa razy wygrywał „Złotą Piłkę” (1957 i 1959), nagrodę dla najlepszego piłkarza Starego Kontynentu, organizowaną w ramach plebiscytu przez magazyn France Football. W większości publikacji na temat Don Alfredo powtarza się teza, że piłkarz miał w DNA zapisany kod genetyczny Realu. Nie można się z tym nie zgodzić – on nie tylko miał to DNA, ale z czasem sam stał się Realem Madryt. Podobnie jak sir Alex Ferguson – Szkot wraz z upływającymi latami przestał być jedynie menedżerem Manchesteru United, on stał się Manchesterem United. Di Stefano był pierwszym z Galacticos, to od niego zaczął się wielki Real, którego trzon tworzyli także inni wybitni piłkarze tamtej ery – Puskas, Kopa, Rial i Gento.

Nie było jednak drugiego tak serdecznego i oddanego Realowi piłkarza, jak właśnie Alfredo. Przez dekady był ojcem chrzestnym dla wszystkich graczy na Santiago Bernabeu, a zarazem żywym pomnikiem klubu i świadectwem jego sukcesów. Do końca życia był aktywny, nie stracił nic ze swojej werwy. Kiedy Raul pobił jego rekord strzelonych bramek dla „Królewskich”, Alfredo podobno zaśmiał się i powiedział: „Cholera, a mogłem pograć trochę dłużej i nastrzelać tych goli więcej”. Oczywiście żartował, nikt nie życzył bowiem tak dobrze Raulowi i innym piłkarzom „Królewskich”, jak właśnie „Blond Strzała”.

Don Alfredo, spoczywaj w pokoju.

Kuba Machowina

Najnowsze

Ekstraklasa

Kędziorek skomentował porażkę z Koroną. „W takim meczu nie ma pozytywów”

Bartosz Lodko
2
Kędziorek skomentował porażkę z Koroną. „W takim meczu nie ma pozytywów”
1 liga

Zagłębie mogło wygrać po raz pierwszy od września, ale wypuściło dwubramkową przewagę

Bartosz Lodko
0
Zagłębie mogło wygrać po raz pierwszy od września, ale wypuściło dwubramkową przewagę

Hiszpania

Polecane

Aleksander Śliwka: Po igrzyskach czułem się, jakbym był chory. Nie mogłem funkcjonować [WYWIAD]

Jakub Radomski
4
Aleksander Śliwka: Po igrzyskach czułem się, jakbym był chory. Nie mogłem funkcjonować [WYWIAD]
Ekstraklasa

Droga Kapralika wiedzie przez Górnika. „Może być wart więcej niż 10 milionów euro”

Jakub Radomski
10
Droga Kapralika wiedzie przez Górnika. „Może być wart więcej niż 10 milionów euro”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...