Reklama

Koniec mundialu biedaków, kopciuszków i ciekawostek

redakcja

Autor:redakcja

06 lipca 2014, 07:44 • 3 min czytania 0 komentarzy

Ręka w górę, kto choć raz w tym turnieju nie złorzeczył na Brazylię. Na brak klasowego napastnika albo na styl inny niż ten, jakim nas kiedyś zachwycała – nagle już bez tamtych fajerwerków i chęci czarowania dryblingami. Ręka w górę, kto od czasu do czasu nie narzekał na minimalizm Argentyny i jej uzależnienie od Messiego. Wreszcie niech znajdzie się choć jeden taki, któremu w meczach z Kostaryką i Meksykiem podobała (ale tak w całej rozciągłości) się Holandia. Chociaż w jednym z wymienionych. Albo ktoś, kto przynajmniej długimi fragmentami nie podziwiał Ghany zamiast Niemców. I nie patrzył życzliwie na Algierię, kiedy dzielnie holowała ich do dogrywki.

Koniec mundialu biedaków, kopciuszków i ciekawostek

Pamiętamy Brazylijczykom jak w śmierdzących okolicznościach ogrywali Chorwatów, jak bardzo i w końcu bezskutecznie męczyli się z Meksykiem. Symptomów mistrzowskiej formy szukamy najprędzej w spotkaniu z Kolumbią, bo o drużynie Kamerunu przecież nawet nie ma sensu mówić. Grała tak do bani, że w samym Kamerunie poważnie podejrzewali zawodników o skłonności Łukasza Burligi.

Argentyna?

Bez wyrazu z Bośnią. Nijaka z Iranem. Niepewna z Nigerią. Z Belgią… No, po co się powtarzać? Efektywność, oczywiście, pierwsza klasa. Zwycięstwo za zwycięstwem, ale przecież nie jest to drużyna, którą dałoby się w tym turnieju uwielbiać i podziwiać. To samo z Holendrami, którzy parę dni temu o mały włos nie przejechali się na Meksyku i dopiero w karnych próbowali rozstrzeliwać Kostarykę. Okazuje się więc, że mają jeden punkt wspólny z reprezentacją Niemiec. Też absolutnie pozamiatali na inaugurację z silnym przeciwnikiem, a później… Po prostu wygrywali. W różnym stylu.

Nie sposób udowodnić tym drużynom słabości, przekonywać, że ktoś awansował gdzieś niezasłużenie. To jest turniej. Długa droga, w której liczy się sześć kolejnych szczebli do finału. Nikt tej Brazylii pozbawionej napastnika, ani minimalistycznej Argentyny dotąd nie pokonał. Zadanie wykonane w stu procentach. A jednak po cichu wszyscy szukamy jakiejś dziury w całym. Gdyby się tak przez chwilę zastanowić, czym na tych mistrzostwach najbardziej się emocjonowaliśmy, o czym mówiło się najchętniej, nad kim najczęściej główkowało, to wiele miejsca dla tych ekip pewnie byśmy nie znaleźli.

Reklama

Za to całkiem sporo dla…

– Imponującego Meksyku, który wcześniej ledwie przebrnął przez eliminacje
– Kostaryki, której w 90 minut nie złamały Urugwaj, Włochy, Anglia, Grecja i Holandia
– Jamesa Rodrigueza i Kolumbii, która w świadomości ludzi stawała się już czarnym koniem
– hipnotyzujących bramkarskich popisów: Ochoi, Navasa czy Howarda
– dzielnych, zaskakujących Algierczyków.

Póki co turniej „zrobili nam” ci malutcy. Historie, które – jak się okazuje – wszyscy w piłce uwielbiamy: gdy na bohatera nagle wyrasta ktoś zupełnie nieprzewidziany w scenariuszu, a kopciuszek pokazuje wała gigantowi. Mamy wrażenie, że do tej pory to nie był mundial drużyn, tylko mundial emocji, pojedynczych zdarzeń, dokładanych kawałek po kawałku, które koniec końców i tak… skończyły się porażką.

Tamtych bohaterów już w Brazylii nie ma. Mundial paradoksów, niespodzianek i biedaków zgrabnie udających wielkich panów skończył się definitywnie. Zostali tylko ci, którzy nie przyjechali tu przekonywać „patrzcie, nie jesteśmy tacy słabi, jak myśleliście”, ale po pewien duży, złoty puchar.

Niełatwo być na tym turnieju Messim. Niełatwo porywać, znajdować uznanie w oczach ludzi reprezentując Brazylię, Niemcy czy Holandię.  Nie przy tej skali oczekiwań. Ale w tym momencie wypada już chyba tylko życzyć sobie, żeby ci wszyscy, którym tak łatwo wytykać, że nie zawsze doskakują do poprzeczki zawieszonej gdzieś wysoko w chmurach, wreszcie pokazali taką piłkę, byśmy kiedyś – za 8, 12, 16 lat mogli wspomnieć, że to był również mundial prawdziwych przekozaków.

Reklama

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...