Reklama

Zawisza bierze Rumuna, którego tępił Becali

redakcja

Autor:redakcja

03 lipca 2014, 07:54 • 23 min czytania 0 komentarzy

26-letni pomocnik Michai Costea ma zagrać w Zawiszy (wypożyczenie na rok). Ostatni mecz zaliczył w sierpniu zeszłego roku. Potem nie zbliżył się nawet do ławki rezerwowych. Klub chciał się go pozbyć, więc został odsunięty od treningów z drużyną. O formę dbał biegając w parku. Powód? Podpadł bossowi klubu Gigiemu Becalemu. Co prawda kontrowersyjny multimilioner siedzi w więzieniu, ale zza krat pociąga za wszystkie sznurki w najsłynniejszym rumuńskim klubie – pisze dziś Przegląd Sportowy. Zdecydowana większość tekstów w prasie traktuje o mundialu, ale nie znajdziemy dziś wśród nich powalających materiałów, ani reportaży. Większość to zapowiedzi i analizy tego, co już się wydarzyło.

Zawisza bierze Rumuna, którego tępił Becali

Zapraszamy na nasz czwartkowy przegląd.

FAKT

Na pierwszy ogień idzie Fakt, gdzie w oczy rzuca się nagłówek z wykrzyknikiem: Tak oczarował nas mundial! Jak? Cóż, autor delikatnie mówiąc nie odkrywa Ameryki. Pisze o tym, że wszyscy spodziewali się dobrych meczów Messiego, Neymara czy Benzemy, ale naprawdę oczarowali ci, od których nie należało tego oczekiwać. Na przykład Kostaryka, Kolumbia, jej lider James Rodriguez. W świetnym stylu odpadło również Chile, a mundial generalnie może się podobać z racji ofensywnej gry i dużej liczby bramek. To tak w skrócie. Nie ma sensu cytować. Idziemy dalej.

Reklama

Belgia mistrzem świata zmian.

Cztery z sześciu goli Belgii na MŚ 2014 to zasługa rezerwowych. Uważniejsi obserwatorzy reprezentacji Belgii nie powinni być zaskoczeni. Selekcjoner Marc Wilmots (45 l.) wyliczył bowiem, że już w kwalifikacjach do tegorocznego mundialu rezerwowi zawodnicy strzelili połowę wszystkich goli zespołu. W Brazylii jest pod tym względem jeszcze lepiej – „ławkowicze” zdobyli 4 z 6 bramek Czerwonych Diabłów, żaden inny selekcjoner podczas MŚ 2014 nie robił skuteczniejszych zmian. Nie ma w tym żadnego przypadku, szkoleniowiec po prostu wie, co robić, by każdy w zespole czuł się potrzebny. – Dużą wagę przywiązuje do tego, by nawet ci zawodnicy, którzy nie wychodzą w każdym meczu od pierwszej minuty, czuli się tak potrzebni, jak każdy gracz podstawowej jedenastki – mówi trener. Efekty widać gołym okiem. W pierwszym spotkaniu przeciwko Algierii Belgowie przegrywali 0:1, ale po przerwie na plac weszli Marouane Fellaini (27 l.) i Dries Mertens (27 l.), którzy zdobyli po bramce, zapewniając trzy punkty. W drugim spotkaniu piłkarze Wilmotsa nie mogli sforsować defensywy Rosjan, ale udało się to w końcu dzięki Divockowi Origiemu (19 l.). I wreszcie przykład z 1/8 finału i spotkania z USA. Czerwone Diabły zaczęły trafiać do siatki dopiero wówczas, gdy na murawie pojawił się Romelu Lukaku (21 l.) – najpierw wypracował bramkę Kevina De Bruyne’a (23 l.), a następnie sam pokonał Tima Howarda (35 l.). Przypadek wypożyczonego z Chelsea do Evertonu napastnika najlepiej pokazuje, jak dobrym psychologiem jest Wilmots. Kiedy trener zdjął z boiska snajpera w pierwszym meczu w Brazylii, ten obrażony kopnął leżący obok ławki but. Selekcjoner odbył z nim rozmowę wychowawczą, a mecz z USA najpierw kazał oglądać z ławki. Ale dał mu w końcu szansę, a on odwdzięczył się świetną grą.

W ramkach:
– Glik kibicuje Niemcom
– Messi bał się, że Argentyna odpadnie
– Barcelona walczy o Suareza.

O Messim pisze też w swoim felietonie Andrzej Iwan.

Do meczu ze Szwajcarią wszystkie doniesienia medialne o tym, że to gwiazdor Barcelony ustala skład i taktykę Albicelestes dzieliłem na pół. Owszem zdawałem sobie sprawę z tego, że jest postać kluczowa jeśli chodzi o grę reprezentacji Argentyny. Wiedziałem, że zapewne ma wiele do powiedzenia w najważniejszych sprawach, ale nie myślałem, że przejął kontrolę nad kadrą w stu procentach. Wszystkie moje wątpliwości rozwiała rozmowa trenera Sabelli z piłkarzami przed rozpoczęciem dogrywki. Wszyscy zawodnicy stali w kółku dookoła szkoleniowca i słuchali, chociaż lepiej byłoby napisać, udawali że słuchają co do powiedzenia ma selekcjoner. Wszyscy oprócz Messiego. On w tym czasie stał gdzieś z boku, z głową opuszczoną na wysokości pasa. Ostatnia rzecz jaką był zainteresowany, było to, co Sabella ma do powiedzenia. A przecież jako kapitan, powinien być najbliżej szkoleniowca, dawać przykład kolegom, podpowiadać, mobilizować. Tymczasem napastnik Barcelony był zupełnie wyłączony. Wyglądał tak, jakby w głowie obmyślał swój plan na doliczony czas gry. Chwilę po tym jak selekcjoner Albicelestes skończył swoje przemówienie Javier Mascherano podszedł do Messiego, i zakrywając usta, tak by kamery nie mogły wyłapać o czym rozmawiają, rozpoczął prawdziwą naradę. Wysłuchał swojego klubowego kolegi, przekazał uwagi dalej i można było grać w dogrywce. Zgodnie z poleceniami „trenera” Messiego. Tym razem kapitanowi Argentyny się udało. Znów triumfował. Przeprowadził genialną akcję, zakończoną idealnym podaniem do Angela di Marii i jego reprezentacja, bo chyba można tak o niej pisać, awansowała do ćwierćfinału. Pytanie jak długo szczęście będzie dopisywało kapitanowi Albicelestes.

Reklama

Na kolejnej stronie króciutka rozmowę z Kaką, którego Scolari nie zabrał na mistrzostwa.

Nie jest panu trochę smutno, że nie jest pan częścią reprezentacji?
– Smutny nie jestem, ponieważ uważam, że zrobiłem wszystko, co w mojej mocy, by grać na mistrzostwach. Trener dokonał innych wyborów i ja to szanuję. Co tutaj robię? mocno kibicuję reprezentacji. Mając doświadczenie, grając na trzech mundialach, wiem czym są mistrzostwa świata. Cieszę się klimatem tych mistrzostw, byłem na meczu otwarcia, na który zabrałem mojego syna. Czepię radość z mundialu w nieco inny sposób, w jaki nie miałem możliwości przeżywania trzech poprzednich.

Wielu kibiców narzeka, że Scolari nie powołał pana ani Ronaldinho.
– Tutaj w Brazylii mówi się, że każdy jest trenerem, że każdy ma swoje zdanie odnośnie składu drużyny i całej reszty. Są różne opinie. Myślę, że Ronaldinho, podobnie jak ja, trzyma kciuki, aby reprezentacja odniosła sukces.

Kolumbia nie boi się Brazylijczyków.

Brazylia nie ma już tak utalentowanych piłkarzy jak przed laty. James Rodriguez jest na podobnym poziomie co Neymar. Kolumbia może sprawić niespodziankę – mówi Faktowi Oscar Cordoba (44 l.), 73-krotny bramkarz reprezentacji Kolumbii. – Wiedziałem, że mamy naprawdę dobrych zawodników. James Rodriguez, Jackson, Cuadrado, Guarin – to są zawodnicy, którzy naprawdę coś znaczą w futbolu. Z drugiej strony, że będą grali aż tak dobrze, aż tak pewnie? Nie, tego się nie spodziewałem. Oprócz talentu wychodzi też praca trenera Pekermana. Talent w połączeniu z kolektywną pracą dały jak na razie bardzo dobre wyniki i oby tak dalej – cieszy się Oscar Cordoba, któremu na mundialu w 1990 roku nie udało się z kadrą awansować do ćwierćfinału po porażce z Kamerunem 1:2. Teraz na drodze jego rodaków staje dużo trudniejszy rywal, ale Cordoba wierzy, że tym razem jego reprezentacja nie stoi na straconej pozycji. – Brazylia jest lepsza od Kolumbii, ale nie koniecznie na tym mundialu. Canarinhos zawsze byli drużyną stojącą ponad naszą i to w dłuższej perspektywie pewnie się nie zmieni. To wielki kraj. Zawsze czuł się lepszy. Od pokoleń mają piłkarzy wybitnych. Dzisiaj ten dystans się zmniejszył.

Dzisiejsze wydanie kończy natomiast tabloidowa strona o pocałunkach i czułościach Wojtka Szczęsnego z Mariną Łuczenko. W weekend para wybrała się ze znajomymi do pijalni wódki i piwa „Meta” przy Mazowieckiej w Warszawie, gdzie została namierzona przez… czytelnika.

RZECZPOSPOLITA

Co znajdziemy dziś na łamach Rzeczpospolitej? Zaczniemy znów od tego, co z Sao Paulo podsyła Michał Kołodziejczyk. Dziś pisze o Brazylii, która jutro zagra z drużyną, jaką sama chciałaby być.

Kolumbia ze wszystkich ćwierćfinalistów gra z największym rozmachem, strzeliła 11 goli, straciła tylko trzy. Nie męczy kibiców, idzie na przebój. Pekerman dostał do rąk genialne pokolenie, ale to on sprawił, że umiejętności poszczególnych piłkarzy przełożyły się na rezultaty. To Kolumbijczycy najpiękniej na tych mistrzostwach cieszą się po golach – spontanicznie, ale w reżyserowany sposób, czyli tak samo, jak grają. Najwięcej mówi się o Jamesie Rodriguezie, który po meczach 1/8 finału pozostał najskuteczniejszym strzelcem turnieju, ma już na koncie pięć goli. 23-letni piłkarz w meczu przeciwko Urugwajowi zdobył bramkę, która może zostać uznana za najładniejszą w turnieju. Tak jak wielu kolegów z kadry uczył się grać w piłkę w Argentynie. Klub Banfield, łamiąc przepisy, pozyskał go, gdy nie miał jeszcze 18 lat, ale w lidze kolumbijskiej grał już od trzech. W Banfield okrzepł i szybko trafił do Porto, a stamtąd w ubiegłym roku do Monaco za 45 milionów euro. W lidze francuskiej strzelił dziewięć goli i miał 13 asyst, występem na mundialu potwierdził, że nadchodzi jego czas. Argentyński szlak do wielkiej kariery wybrało też kilku innych piłkarzy kolumbijskiej kadry. Teo Gutierrez świetnie spisywał się w Racingu Avellaneda, teraz gra dla River Plate. W Buenos Aires występują z nim stoper Eder Balanta i Carlos Carbonero, jeden z bohaterów ostatniego sezonu ligowego. W papieskim San Lorenzo gra Carlos Valdez. Ale Pekerman może też liczyć na gwardię piłkarzy doświadczonych w poważnych europejskich ligach. Juan Cuadrado z Fiorentiny, Carlos Bacca z Sevilli, Fredy Guarin z Interu Mediolan, Juan Zuniga z Napoli – to wszystko zawodnicy znani kibicom w Europie. Kolumbia wróciła na mundial po 16 latach i od razu osiągnęła największy sukces w historii. Spotkany przez nas w biurze prasowym Carlos Valderrama mówi, że jego pokolenie nie miało takiego komfortu gry, że teraz wszystko jest poukładane. Duża w tym zasługa Pekermana, który jest pracoholikiem – w życiu różnie mu się układało, po skończonej przez kontuzję karierze piłkarskiej był taksówkarzem i sprzedawał lody, więc ma szacunek do zadań…

Scolari głowi się nad ustawieniem, ale to niejedyny jego problem.

Aby uspokoić nerwy, piłkarzy Scolari będzie musiał sięgnąć po triki motywacyjne, ale przekonanie zawodników, że mecz z Chile uczynił ich jeszcze silniejszymi, wcale nie będzie łatwe. Na początek trener dał wszystkim 24 godziny wolnego. – Jedźcie do domów i postarajcie się odpocząć – powiedział na pożegnanie. O pełną regenerację fizyczną przed piątkowym starciem z Kolumbią obaw nie ma nikt. Stawienie czoła stresowi w kolejnym spotkaniu to jednak zupełnie co innego. Neymar jedenastkę dającą zwycięstwo z Chile zapamięta do końca życia. – Te kilka metrów dzielące mnie od piłki było jak kilka kilometrów. Moment przed oddaniem strzału dłużył mi się jak całe wieki. Ten karny postarzał mnie o kilka lat – zwierzał się w „Mundo Deportivo”. Tak mówi piłkarz, na którego barki Brazylijczycy złożyli największą odpowiedzialność za sukces w mistrzostwach. W sobotę presji nie wytrzymał pełniący funkcję kapitana Thiago Silva. Znakomity obrońca podczas ustalania kolejności, w jakiej piłkarze będą strzelać jedenastki, zupełnie się posypał i ze łzami w oczach poprosił Scolariego o przesunięcie na koniec listy. – Wykonanie karnego na rozgrywanym we własnym kraju mundialu to ogromna odpowiedzialność. Prosiłem Boga o to, by nie zostać wybranym. Ale Scolari zapytał, czy mogę być szósty… Odmówiłem i powiedziałem, że mogę spróbować dopiero po Julio Cesarze – tłumaczył później Thiago Silva. A po zwycięskim trafieniu Neymara po prostu się popłakał. Nerwy puszczają Brazylijczykom także podczas meczów – w klasyfikacji najczęściej faulujących drużyn „Canarinhos” zajmują czwarte miejsce. Z Chile zanotowali 21 przewinień, prawie czterokrotnie więcej niż w inauguracyjnym spotkaniu z Chorwacją. W liczbie żółtych kartek piłkarzom Scolariego dorównywali tylko Urugwajczycy i Meksykanie (po osiem). 

Zdaniem innego autora z „Rz”, strach widać też w niemieckich oczach. Po trudnym zwycięstwie nad Algierią zespół Joachima Loewa stracił całą pewność siebie. Kibice też.

Niemiecka opinia publiczna jest co najmniej zaskoczona, jeśli nie zszokowana, faktem, że bohaterem meczu z potencjalnie dużo słabszą Algierią został bramkarz. Manuel Neuer odważnymi interwencjami, w tym wieloma poza polem karnym, zapracował sobie na przydomek „Nowego Libero”. To gra słów nawiązująca do jego nazwiska i pozycji ostatniego obrońcy istniejącej w powszechnie stosowanym ustawieniu defensywy, szczególnie w drugiej połowie lat 90. „Zapewniając drużynie zwycięstwo z Algierią, Neuer zaprezentował styl gry, który wpłynie na przyszłe pokolenia. Dzieci oglądające ten mecz na pewno będą chciały być bramkarzami, i to takimi jak Neuer” – napisał „Die Zeit”. Na pochwałach dla bramkarza dobre słowa pod adresem ekipy Joachima Loewa w niemieckich i światowych mediach się kończą. Od czasu rewolucji pokoleniowej przeprowadzonej przez Juergena Klinsmanna i obecnego selekcjonera Niemcy przyzwyczaili wszystkich do efektownej gry, nawet jeśli ostatecznie nie prowadziła ona do zdobywania trofeów. Teraz oczekiwania są podobne, co najwyraźniej wyprowadza z równowagi niektórych zawodników. – Czego ode mnie chcecie? Najważniejsze, że jesteśmy w ćwierćfinale, nieistotne, w jaki sposób. Myślicie, że w najlepszej szesnastce mistrzostw grają trupy cyrkowe? Chcecie sukcesu na mundialu czy żebyśmy w pięknym stylu odpadli? Nie mogę zrozumieć tych pytań. Gramy dalej, jesteśmy szczęśliwi. Nikt nie dał nam tego za darmo. Nasz mecz będziemy analizować na spokojnie – to reakcja obrońcy Pera Mertesackera na pytania dziennikarza telewizji ZDF. Nieco mniej ostro, ale w podobnym tonie, wypowiedział się trener Loew: – Mam być wściekły po awansie do kolejnej rundy? Takie mecze na turniejach się zdarzają. Trzeba je po prostu wygrać. Innym zespołom, tak jak Brazylii, też jest ciężko.

GAZETA WYBORCZA

Brazylia nie chce łez – GW pozostaje w tym samym klimacie.

W starciu z Chile o awansie Brazylii przesądził centymetr, może dwa, gdy Gonzalo Jara trafił w słupek. Teraz przed gospodarzami mecz z najładniej grającą na tym turnieju Kolumbią, która w przeciwieństwie do nich wygrała wszystkie mecze w grupie, a i w 1/8 finału awansowała przed dogrywką, nie dając Urugwajowi szans. Brazylia od dawna już pięknego futbolu nie gra, Scolari stawia na defensywę i szarże Neymara, brakuje fantazji. Tak zacięty mecz z Chile nie był zaskoczeniem, bo jeśli chodzi o umiejętności, żadna z południowoamerykańskich drużyn w 1/8 finału nie musi mieć wobec Brazylijczyków kompleksu. Kolumbia na pewno nie. Ale Brazylijczykom chyba trudno to przyznać, uciekli w psychoanalizę. Jest nowy problem narodowy: dlaczego oni tak płaczą? Neymar płacze nawet przy hymnie, David Luiz nie mógł się powstrzymać po strzeleniu gola Chile. Bramkarz J lio César – jeszcze przed karnymi. A kapitan Thiago Silva zupełnie się rozkleił, nie chciał strzelać karnego i z murawy musiał go podnosić trener. – Duzi chłopcy płaczą, ale dopiero po meczu. Podczas meczu płaczą tylko płaczki, które moczą spodnie – brazylijski pisarz i publicysta Ruy Castro nie przebierał w słowach. I tak trwa medialna debata. Dęta, bo co to za problem, że płaczą, skoro dobrze grają? Czy lepiej żeby nie płakali, jak Fred czy Paulinho, i grali tak nijako? Scolari jednak uważa, że piłkarze są przytłoczeni presją. Boją się ryzykować, nikt nie chce zostać kozłem ofiarnym. Dlatego najpierw trener dał wykład dziennikarzom, którzy jego zdaniem nie umieją wspierać kadry, być jej przyjaciółmi, tylko szukają dziury w całym. Potem wezwał panią psycholog Reginę Brandao, z którą współpracuje od lat i która pomagała mu 12 lat temu zamienić mundialową reprezentację w grupę tak zgraną, że wspomina się ją dziś jako Rodzinę Scolariego. 

Pot i znój, czyli mundial superatletów. W pięciu z ośmiu spotkań 1/8 finału potrzeba było dogrywki, by wyłonić zwycięzcę. Masa goli pada w końcówkach meczów, w dziesięciu ostatnich minutach. Czy w futbolu zaczynają się czasy atletów, którym nigdy nie zabraknie sił?

Kiedy sędzia meczu Belgia – USA zagwizdał po 90 minutach, wydawało się, że Jan Vertonghen miał dość. Oparł ręce na kolanach i zwymiotował. Miał pecha, bo kamera akurat była skierowana wprost na niego. W ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy taka sytuacja często przydarzała się też Leo Messiemu, wymiotował Sandro z Tottenhamu. – Nie wiem, o co chodzi. A przeszedłem już tysiące badań. Robi mi się niedobrze do tego stopnia, że wymiotuję. A potem znowu jest OK – mówił przed mundialem Argentyńczyk. – Sportowcy często wymiotują wskutek zakwaszenia organizmu, czyli nagromadzenia kwasu mlekowego. Ale w piłce nożnej nie jest to tak powszechnie spotykane jak np. u biegaczy. Wymioty mogą być po prostu reakcją na duży wysiłek fizyczny, szczególnie w warunkach, w jakich nie gra się na co dzień – mówi fizjolog Krzysztof Mizera. Okazało się, że jednak Verthongen nie miał dość. Po 90 minutach w meczu 1/8 finału było 0:0 i trzeba było walczyć, biegając kolejne pół godziny w dogrywce. – Cały sport idzie do przodu. Zawodnicy osiągają coraz lepsze czasy, dalsze odległości. Są szybsi i bardziej wytrzymali. Coraz ważniejsze są uwarunkowania genetyczne, naturalna selekcja na poziomie juniora jest coraz lepsza. Eksperci śledzą, jak rozwijają się jego mięśnie, jak zyskuje na szybkości. Coraz większą wagę przykłada się do regeneracji. Kiedyś zawodnik trenował dwa razy dziennie, bo im więcej, tym lepiej. Dziś wiemy, że w niektórych momentach zawodnik powinien się więcej regenerować niż trenować – mówi Mizera. – Rzeczywiście, dużo goli na tym mundialu pada w końcówkach, ale kij ma dwa końce. Jedni wtedy grają szybciej, a drugim może po prostu brakuje sił – mówi Jacek Zieliński.

Samotność wybrańca. Wiara w siłę sprawczą Leo Messiego jest w Argentynie tak ogromna, że poza Angelem Di Marią nikt nie ośmiela mu się nawet pomóc w ataku – pisze dalej Dariusz Wołowski.

To była niecodzienna scena. Po pierwszej połowie dogrywki jeden ze szwajcarskich obrońców chciał przeprosić Leo Messiego za faul. Argentyńczyk nie podał mu dłoni, pokazał tylko ranę na kostce. Rywal nalegał, ale Messi twardo obstawał przy swoim. Wyszarpnął się, kiedy został objęty ramieniem w geście przeprosin. A przecież mówił kiedyś, że chciałby, żeby zapamiętano go nie jako wielkiego gracza, ale przyzwoitego człowieka. Presja mundialu, frustracja przedłużającą się bezradnością w meczu ze Szwajcarami sprawiły, że stracił panowanie nad sobą. Za kilkanaście minut miał je odzyskać. Prasa argentyńska pisze o wyludnionych ulicach w czasie meczu 1/8 finału, powszechnym napięciu i konwulsyjnym ataku radości po zwycięskiej bramce. Messi znów miał swój moment chwały, a z nim 40 mln ludzi w kraju oszalałym na punkcie futbolu. Dziennik „Ole” umieścił na swojej stronie internetowej zapis okrzyku radości wydanego przez różnych znanych ludzi po zwycięskim strzale Angela Di Marii. Cztery mecze, cztery gole, cztery razy MVP – tak można opisać brazylijski mundial w wykonaniu czterokrotnego laureata Złotej Piłki. – Wiedzieliśmy, że wystarczy mu ułamek sekundy – komentował trener Szwajcarów Ottmar Hitzfeld, którego gracze przez 118 minut ustawiali wokół Messiego potrójne zasieki. Sprawiał wrażenie, jakby w końcówce dogrywki słaniał się na nogach. A jednak, gdy dostał piłkę i zobaczył przed sobą fragment wolnej przestrzeni, odzyskał moc. Nikt szybciej niż on nie jest w stanie ocenić, co da się wycisnąć z każdej akcji. Minął rywala, popędził w stronę bramki, chciał strzelać, ale dostrzegł Angela Di Marię i podanie do niego okazało się decyzją idealną.

W Gazecie stołecznej, sprawdziliśmy, nie znajdziemy niczego ciekawego – tekścik o legionistach walczących o skład. Mamy wrażenie, że o tym samym było wczoraj.

SUPER EXPRESS

W Superaku główny punkt programu to rozmowa z Bartkiem Pawłowskim pt. „W Lechii nie będę głodował”.

Czym skusiła cię Lechia?
– Tym, że tworzy ambitny projekt i daje wielkie możliwości. Obserwowałem jej wcześniejsze zbrojenia, widziałem, jakich piłkarzy sprowadziła. Będziemy się bić o puchary, a to coś, co mi odpowiada. W ubiegłym tygodniu byłem po raz pierwszy na PGE Arenie. Obiekt jest imponujący, aż chce się tu grać.

Ile miałeś konkretnych ofert?
– Nie chciałem czekać, tracić okres przygotowawczy. Zamierzałem szybko załatwić sprawę, a Lechia była bardzo konkretna. Miałem propozycję ze wschodu, ale od razu powiedziałem „nie”. Moim zdaniem ten, kto tam jedzie, robi to głównie dla pieniędzy. Ja tak nie chcę. W Lechii nie umrę z głodu, nie muszę od razu zarabiać milionów.

A jak to było z Legią Warszawa? Prezes Leśnodorski powiedział, że Pawłowski to fajny piłkarz, ale nie pasuje do ich koncepcji budowy zespołu.
– Tego samego dnia, w którym padły te słowa, ludzie z Legii dzwonili do moich menedżerów, aby rozmawiać o transferze. Różne wypowiedzi już słyszałem przy takich okazjach, więc nic mnie nie zdziwi. Ale co do warszawskiego klubu, to właściciel Widzewa powiedział mi, że nie dogada się z Legią w mojej sprawie. A ja nie chciałem naciskać, bo moje relacje z łódzkim klubem zawsze były dobre.

Przelecieliśmy wzrokiem całość i raczej nie znajdziemy tu przełomowych informacji albo deklaracji, ale przeczytać można. Na kolejnej stronie Angel di Maria – gra dla córki, która cudem przeżyła.

o był szósty miesiąc ciąży. Żona piłkarza Jorgelina nagle poczuła, że odchodzą jej wody płodowe. Za wcześnie, zdecydowanie za wcześnie. Szybka jazda do szpitala i błyskawiczna decyzja lekarzy o cesarskim cięciu. „22 kwietnia 2013 roku. Cesarka zaplanowana na godzinę 19. Strach, dużo strachu. Najpierw, że poród się nie uda, a potem czy moja mała kochana Mia przeżyje i czy będzie zdrowa” – pisała w Internecie żona di Marii. „Nikt poza mną i twoim tatą nie wie, przez co przeszliśmy, jakim bólem napawało nas patrzenie na ciebie, podłączonej do tych wszystkich kabli i aparatów. Nie ma nic gorszego niż wrócić po porodzie ze szpitala z pustymi rękoma i piersią pełną bólu” – dodała Jorgelina. Lekarze dawali maleńkiej Mii 30 procent szans na przeżycie. Przez dwa miesiące, dwa razy dziennie, Angel di Maria i jego żona jeździli do szpitala, aby wspierać walkę córeczki. Udało się. 13 czerwca 2013 roku mała Mia mogła opuścić szpital. Wyglądało na to, że to już koniec rodzinnego dramatu, ale nic z tego – właśnie tego dnia umarł jej dziadek German, ojciec Jorgeliny.

I właściwie na tym koniec. W ramkach już tylko zwięzłe informacje o zakończeniu kariery przez Ottmara Hitzfelda i niewytłumaczalnym, absurdalnym donosie na Jacka Laskowskiego.

Mecz Niemcy – Algieria na mundialu został rozstrzygnięty w dogrywce (2:1 dla Niemców). Ale może być jeszcze… kolejna dogrywka. Doradca OPZZ Piotr Szumlewicz wysłał bowiem do krajowej Rady Radiofonii i Telewizji skargę na komentującego to spotkanie Jacka Laskowskiego. Komentator TVP powiedział na temat Algierii „te cwane zwierzęta z pustyni potrafią napsuć dużo krwi reprezentacji Niemiec”. „A to już przejaw dyskryminacji ze względu na rasę” – pisze Szumlewicz. Reprezentacja Algierii ma przydomek „Lisy Pustyni” i to miał na pewno na myśli Laskowski. Gdzie tu dyskryminacja?! Panie Szumlewicz, przyłóż pan sobie worek lodu do głowy. Jak nie pomoże, to może pan jeszcze wysłać doniesienie do prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta. Sprawa jest bowiem mega ważna…

PRZEGLĄD SPORTOWY

Nie o piłce, ale okładka PS znowu dobra.

I co my tutaj dzisiaj mamy? Na stronach drugiej i trzeciej ranking: tak czaruje mundial w Brazylii. W małych ramkach podsumowanie dotychczasowych rozstrzygnięć.

Największa sensacja: Kostaryka
Przegrani bohaterowie: Chile
Snajper: James Rodriguez
Najmłodszy: Julian Green
Mistrz zabójczych podań: Juan Cuadrado

I tak dalej…

Diego Maradona obraził tymczasem króla i cesarza. Krytykuje wszystko i wszystkich. Mamy potencjał, a gramy tylko na 40 procent i gramy w sposób przewidywalny – mówi Diego.

Teraz Maradona jest telewizyjnym ekspertem. Codziennie przychodzi do studia w otoczeniu kilkunastoosobowej świty, z osobistym producentem Franco Giorgiuttim, który nie odstępuje go na krok i pilnuje, by ktoś przypadkiem nie dotknął Boskiego. Nawet pozując do zdjęcia, nie wolno Maradony dotknąć. Diego idzie powoli, wyraźnie utyka na prawą nogę. Przy jego niskim wzroście, ledwie go widać w otoczeniu świty. Sprawia wrażenie nieobecnego, jakby nie do końca miał świadomość tego, co się wokół niego dzieje. Zmienia się, gdy wchodzi do studia. Na antenie mówi powoli, ale stanowczo. Wszak zawsze słynął z ciętego języka. Nie oszczędza nikogo. Krytykuje wszystko i wszystkich. W trakcie tego mundialu zdążył już obrazić Pelego i Franza Beckenbauera. Nazwał ich kompletnymi idiotami, ponieważ poparli karę, jaką FIFA nałożyła na Luisa Suareza. Zresztą mówiąc o FIFA, też nie przebiera w słowach. Teraz, tuż po meczu Albicelestes ze Szwajcarią (1:0, po golu Di Marii), mocno dostało się reprezentacji, której cztery lata temu był selekcjonerem. – Jestem zły i rozczarowany, ponieważ Argentyna ma drużynę, która powinna prezentować się znacznie lepiej. Tym bardziej przeciwko Szwajcarii. Robią dobre zegarki, ale futbolistów mają niewielu. Shaquiri był jedynym, który mógł nam wyrządzić krzywdę – zaczął Maradona. – Nie podoba mi się gra Argentyny, jest zbyt przewidywalna, męcząca. Mamy potencjał, a gramy tylko na 40 procent. Znam dobrze tych piłkarzy, oni jeszcze nie zaczęli turnieju, napastnicy w ogóle się nie ruszają. Nie możemy być Deportivo Messi: jeśli chłopakowi nie wychodzi, nie możemy winić go za hekatombę – stwierdził. Krytycznie odniósł się do pracy Alejandro Sabelli, zarzucając mu, że mając tak znakomitych piłkarzy, reprezentacja nie jest w stanie grać tak, jak powinna. – Dzięki nim drużyna powinna grać inny futbol, a dziś tylko wymienia podania i się ukrywa. Niczego nie konstruuje, nie robi kroku do przodu, nie ma zmiany rytmu. Argentyna nie znajduje drogi do bramki, brakuje nam goli, nie stwarzamy sobie sytuacji. Do tego nie mamy zawodników grających głową, nie rozumiem więc, po co zagrywamy tyle górnych piłek.

O mistrzach zmian był już fragment w Fakcie, ale wrzucimy jeszcze jeden. Ten o nowej roli Lukaku.

Trener Czerwonych Diabłów wie, jak w odpowiedni sposób motywować rezerwowych, ale przykład wypożyczonego z Chelsea do Evertonu napastnika jest szczególny. On nie przyleciał do Brazylii, by oglądać mecze z ławki i wbiegać na boisko, gdy koledzy będą zmęczeni. Miał być gwiazdą, w pojedynkę wygrywać spotkania i walczyć o koronę króla strzelców. Tymczasem pudłował, przegrywał pojedynki. Po zejściu z boiska w meczu otwarcia nie podał Wilmotsowi ręki a za chwilę z wściekłości kopnął leżącego obok buta. Selekcjoner miał prawo przykładnie go ukarać, ale zamiast tego pokazał, jak dobrym jest psychologiem. Wziął zbuntowanego napastnika na męską rozmowę, przyjął przeprosiny i zapewnił, że wciąż na niego liczy. – Porozmawialiśmy i bardzo to pomogło – opowiada trener. – Doskonale wiem, jak on się czuł. Podobna rzecz spotkała mnie w mistrzostwach świata w 1994 roku. Było tak, że na początku nie grałem, a gdy wreszcie dostałem szansę, za bardzo chciałem udowodnić, że potrafię grać. Ani ja, ani on nie byliśmy zadowoleni z jego reakcji, ale sprawa jest zamknięta. Nie oglądam się za siebie, tylko w patrzę w przyszłość. Każdy zawodnik chce się pokazać w mundialu…

Nadchodzi era wideo – zapowiada sędzia Rafał Rostkowski. – Jeżeli chcemy pomóc sędziom, dajmy im narzędzia – apeluje. Przeczytajcie, jak chciałby rozwiązać kwestię powtórek dla arbitrów.

Jakie?
– Wideo, czyli możliwość korzystania z powtórek telewizyjnych. Technologia goal line pomaga ocenić tylko czy piłka przekroczyła linię bramkową. Co z faulami, symulowaniem, ręką, spalonymi? Jedynie wideo może pomóc rozwiązać te problemy, a oglądanie powtórek nie musi zepsuć widowiska. W Brazylii sędziowie zarządzają przerwy na picie. To dowód, że jedna, dwie dodatkowe minuty przerwy nie psują futbolu. Najrozsądniej byłoby, gdyby obserwator sędziów albo dodatkowy arbiter oglądał powtórki telewizyjne i w razie potrzeby informował sędziów, że popełnili ewidentny i kluczowy dla meczu błąd, który trzeba naprawić. Tyle. Nie ma mowy o przerywaniu gry co chwilę i z byle powodu.

Wideo jest lekarstwem na to zło?
– Nie wyeliminuje wszystkich błędów, ale przynajmniej te największe. Miliony ludzi widzi, co się stało, czasem nie mogą tego dostrzec tylko sędziowie na boisku. Pytanie nie powinno brzmieć: czy korzystać z wideo, tylko kiedy i jak? Zapewniam, że w nadchodzącej erze z telewizyjnym zapisem emocji z powodu kontrowersji nie zabraknie. Sporne sytuacje zawsze będą, bo czasem nawet powtórki ujęć z kilku kamer nie dają pewności. Nikomu nie powinno zależeć na skazywaniu piłkarzy, kibiców i sędziów na ewidentne błędy, którym można zapobiec.

Na stronie obok Łukasz Grabowski wykłada… taktykę. – Brazylijski mundial pokazuje, że w najbliższych latach ustawienie zespołów w formacji 3-5-2 będzie najczęściej wykorzystywane przez trenerów – wyrokuje. Zajrzyjcie lepiej na naszą stronę główną, gdzie o taktyce mówi Robert Podoliński.

Gdyby was to nurtowało, Kamil Glik trzyma kciuki za Niemców.

Jak Włosi zareagowali na niepowodzenie w Brazylii?
– Na pewno liczyli na coś innego. Przed mistrzostwami nikt nie brał pod uwagę Kostaryki. Wygraną z tym rywalem zakładano w ciemno. Wszystko miało się rozstrzygnąć w rywalizacji z Anglią i Urugwajem. Jak wiemy, sprawy potoczyły się inaczej. Teraz Wlsi potrzebują czasu, żeby ochłonąć. Honorowo zachował się trener i szef federacji, którzy podali się do dymisji. Na pewno w najbliższym czasie sporo się zmieni. Będzie nowy szkoleniowiec, muszą się przygotować do eliminacji EURO.

W mundialowej kadrze Italii była trójka pana kolegów z Torino FC: Matteo Darmian, Alessio Cerci oraz Ciro Immobile. Miał pan z nimi kontakt?
– Tak, pisaliśmy do siebie. Po pierwszym wygranym spotkaniu z Anglikami była euforia. Nie chodzi już tylko o wynik, ale też o grę. Potem niestety zespół gasł ze spotkania na spotkanie. Szkoda, że tak się to potoczyło.

Komu teraz kibicuje Kamil Glik?
Reprezentacji Niemiec. Mam tam znajomych, jak Miroslava Klosego czy Łukasza Podolskiego. Trzymam kciuki za ich dalsze sukcesy. Na razie wygrywają i dobrze radzą sobie w roli jednego z faworytów. 

Na koniec chcielibyśmy zacytować coś z Ekstraklasy. Jest tekst o sparingu Legii (nuda), o tym że Głowacki z Dudką będą grać w Wiśle na stoperze i że Możdżeń odchodzi z Lecha za granicę, ale nie wiadomo jeszcze dokąd. Najbardziej naszą uwagę (o czym pisaliśmy na wstępie) przykuwa jednak kawałek o tym, że Zawisza bierze „rumuńskiego playboya ze Steauy”.

26-letni pomocnik Michai Costea ma zagrać w Zawiszy (wypożyczenie na rok). Ostatni mecz zaliczył w sierpniu zeszłego roku. Potem nie zbliżył się nawet do ławki rezerwowych. Klub chciał się go pozbyć, więc został odsunięty od treningów z drużyną. O formę dbał biegając w parku. Powód? Podpadł bossowi klubu Gigiemu Becalemu. Co prawda kontrowersyjny multimilioner siedzi w więzieniu, ale zza krat pociąga za wszystkie sznurki w najsłynniejszym rumuńskim klubie. Becalemu od dawna nie podobał się związek Costeai z Danielą Crudu. To rumuńska celebrytka, prowadząca show w telewizji, a jej wdzięki można było podziwiać w Playboyu. Becali uważał, że ma na niego zły wpływ i zawodnik za bardzo angażuje się w nocne życie. Crudu nawet na wizji popłakała się, oskarżając Becalego o chęć niszczenia ich życia. Steaua utrudniała życie piłkarzowi także w inny sposób. W zeszłym roku ukarała go 33 tysiącami euro, czyli stratą trzech miesięcznych pensji, bo odmówił zjedzenia obiadu z resztą drużyny i pokłócił się z trenerem Laurentiu Reghecampfem. Był też skonfliktowany z jego poprzednikiem – Ilie Stanem. W 2011 roku odmówił podania ręki trenerowi, gdy ten chciał go pocieszyć, po tym jak nie wstawił go do składu…

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...