Już byliśmy gotowi napisać, że było nudno, że druga połowę Arsenalu z Dortmundem uznać należało za totalne męczenie buły, że mecz nie sprostał oczekiwaniom, że nie miał w sobie cząstki ze starcia Zimnoch – Binkowski… Zamiast trashtalku, przed pierwszym gwizdkiem było wspólne słodzenie, a potem przez jakieś 80 minut delikatne mizianie po nosach zamiast gryzienia po łapach. Aż tu nagle wkroczył Lewandowski, bach i do widzenia. Niewidoczny jak w kadrze, przez większość meczu tracący każdą przyjętą piłkę, ale z kolei dorzucający co chwila do punktacji kanadyjskiej – jak nie asystą, to golem.
Niesamowity przypadek, nad którym specjaliści powinni prowadzić badania. Niby bez wyrazu, ale nagle na świeczniku. I zasłużenie, bo po zrobieniu dwóch goli to właśnie jemu należy się laur najlepszego zawodnika spotkania.

Lewandowski znowu wygrywa mecz

Sytuacja podobna jak z Giuseppe Rossim – grał piach przez większość weekendowego szlagieru z Juventusem, aż nagle poprowadził Fiorentinę do wielkiej młócki, 4:2, hat-trick, chapeau bas. Polski napastnik poszedł tą samą drogą, specjalnie się nie uaktywniał, ale kiedy już spuszczono go z oczu… O ile ocena spotkania mogła się podnieść, o tyle wciąż odczuwamy pewien niedosyt. Niby tempo było, niby intensywność też, ale głównie w środku pola. Oczekiwaliśmy czegoś więcej, a nie standardu średniaków Premier League: West Bromwich czy innego Fulham.

Nie było magii, nie było goli z PlayStation (tak Oezil określił trafienie Wilshere`a przeciwko Norwich), ani powodów do większych zachwytów. Klopp może się cieszyć, że był zawieszony akurat na takie spotkanie, bo mógł dzisiaj oddychać w miarę spokojnie na VIP-ach. Ciśnienie pewnie raz a dobrze skoczyło mu tylko raz – w momencie traconej bramki, kiedy Subotić i Weidenfeller puścili klopsa na poziomie Orkanu Rumia. Dośrodkowanie ze skrzydła Sagny, niezdecydowanie obrońcy i golkipera… a w konsekwencji gol na pustaka Giroud. Z łatwością znaną z Pro Evolution Soccer.

Fajnie, że padła bramka na koniec, fajnie, że były te ożywienia, ale czy będziemy żyli tym meczem dłużej niż pół godziny? Wątpimy. W przeciwieństwie do hiszpańskiej prasy – Rafał Lebiedziński, nasz korespondent z Madrytu na Twitterze zapowiedział już, że „As” z pewnością przypomni jutro, że „Lewy” wciąż nie wybrał klubu, w którym będzie kontynuował karierę po wygaśnięciu kontraktu z Borussią…


Arsenal 1-2 Borussia Dortmund All Goals

***

Przed rozpoczęciem meczu kibice AC Milan zaprezentowali na swojej trybunie gigantyczną choreografię z mocnym przekazem: „Keep calm and always fight”. Co prawda hasło odnosiło się nie tylko do walki bark w bark na piłkarskiej murawie, ale najbardziej do serca wzięli je sobie właśnie podopieczni Massimo Allegriego. Nie ma co unikać mocnych słów – byli skazywani na porażkę, na pożarcie i przemielenie przez kataloński walec, bukmacherzy jeszcze dziś rano płacili za ich zwycięstwo po kursie 6,00, tymczasem okazało się, że wystarczy grający na swoim starym, wysokim poziomie Kaka, wystarczy ambicja, walka i dyscyplina taktyczna, a da się powstrzymać nawet dream-team z Barcelony.

Posiadanie piłki? Tradycyjnie, 65:35 na korzyść Katalończyków. Liczba strzałów, liczba celnych strzałów, klarownych sytuacji – też na korzyść gości. Tyle, że w kluczowej statystyce – remis 1:1. A jeśli mielibyśmy podliczyć te stuprocentowe okazje, które zwyczajnie nie miały prawa nie wpaść – wynik pozostałby remisowy, bo po jednej patelni miał Robinho i Adriano. Wychodzi więc na to, że Milan nie odstawał jakościowo, wbrew temu, co zapowiadali rano eksperci i dziennikarze. Nie odstawał jakościowo – choć Kakę było ponoć stać zaledwie na godzinę gry (zagrał ostatecznie siedemdziesiąt minut), a Balotelli pojawił się na placu dopiero w końcówce. To dobry prognostyk dla fanów Serie A, których czeka naprawdę pasjonujący sezon.

Barcelona? Pewnie odczuwa niedosyt, pewnie jest sfrustrowana kolejnymi nieudanymi zagraniami Sancheza, pewnie znów zastanawia się czemu tak olbrzymia przewaga w posiadaniu piłki i liczbie kreowanych okazji nie przełożyła się na punkty, ale koniec końców może być zadowolona. To dopiero faza grupowa, wyjazdowy remis po dwóch zwycięstwach. I tak wiadomo, kto skończy tę grupę na pierwszym miejscu, więc tak naprawdę kluczowe informacje po meczu to po pierwsze brak kontuzji, po drugie brak wpadki. Taką byłaby porażka, lecz nawet w pierwszej połowie, w której Milan miewał długie okresy świetnej gry nie wydawało się, by mógł ugrać tu trzy punkty.

Sprawiedliwy, uczciwy, całkiem przyjemny dla oka, chociaż bez wyrafinowanych fajerwerków remis w meczu dwóch faworytów grupy H. Niespodzianek na pierwszych dwóch miejscach po zakończeniu fazy grupowej raczej nie przewidujemy.


AC Milan – FC Barcelona 1:1 | All Goals…

***

Ta sama Steaua, która w dziesięć minut obnażyła Legię na jej boisku, teraz brutalnie poznaje co to futbol z najwyższej półki. Choć trafiła do chyba najsłabszej grupy w stawce, po trzech meczach szanse na awans ma takie, jak Legia na wygranie Ligi Europy: teoretyczne. Podtrzymać nadzieję mogło tylko zwycięstwo nad Bazyleą u siebie. I nawet to, bodaj najłatwiejsze ze wszystkich sześciu czekających ich w CL spotkań, zawalili. Tak naprawdę na poziomie Ligi Mistrzów w Steaua grają tylko Popa i Tanase (odnotujmy też 90 minut Szukały). Basel był drużyną lepszą, przeważającą (57% posiadania piłki), ale zostało skarcone za litościwy brak wbicia decydującego gwoździa. Efekt? Dwa punkty w plecy, punkty które mogą na koniec okazać się kluczem do tego, że Szwajcarów nie zobaczymy w dalszej fazie. Choć z drugiej strony wysłannicy Basel, którzy oglądali dziś mecz Schalke – Chelsea, będą mieli same dobre wiadomości. Niemcy choć grali u siebie nie podjęli nawet walki. Jeśli zatapia cię wyszydzany Torres to wiesz, że naprawdę wtopiłeś.

W grupie F ważne wyjazdowe zwycięstwo nad Marsylią odniosło Napoli. Jasne, Francuzów nikt nie widział w roli faworytów do awansu, ale że będą dostarczycielem punktów? Absolutnym outsiderem? Najlepszy na placu gry Callejon, który za wszelką cenę stara się udowodnić, że za szybko został skreślony w Madrycie. Napoli ogółem jednak wyglądało dziś bardzo dobrze, w Marsylii nie mogą mieć do siebie pretensji tylko Andre Ayew i Valbuena. To jednak za mało by wygrywać w grupie śmierci Champions League.

W meczu Porto z Zenitem w pierwszych składach pojawiło się czterech Portugalczyków, po dwóch w każdym zespole. Górą ostatecznie byli ci z Zenitu, a więc Danny i Neto, ale gola w końcówce strzelił Kierżakow. To bardzo komplikuje sytuację Porto, które właśnie z Zenitem będzie walczyć o następną fazę rozgrywek. Poza zasięgiem wydaje się być Atletico, dziś kolejny raz udowadniające swoją siłę – po dwudziestu minutach Austria na kolanach szukała wybitych zębów. Różnica klas. W grupie H wreszcie zapunktował Celtic, który w ten sposób pozostaje w walce o następną fazę. Zwycięstwo nie przyszło łatwo, bramka Forstera była wielokrotnie ostrzeliwana, ale ostatecznie udało im się dowieźć zwycięstwo do końca.


MarNap12GoHig przez footballdaily1


SchaChe03GOHig przez footballdaily1


Kerzha przez futbolsapiens


sTEbAS11gOhIG przez footballdaily1


AuAt03GoHig przez footballdaily1


CelAj21GoHig przez footballdaily1