Reklama

Co z tym Ruchem na giełdzie?

redakcja

Autor:redakcja

23 lipca 2008, 01:15 • 4 min czytania 0 komentarzy

W styczniu Katarzyna Sobstyl, prezes Ruchu Chorzów, zapowiadała wejście na giełdę NewConnect. A że „Niebiescy” byliby pierwszym klubem, który zdecydował się na ten ruch, sprawa odbiła się szerokim echem. Mijają kolejne miesiące i… nic. Wszystko więc wskazuje na to, że wszystko zakończy się tak, jak spodziewaliśmy się od początku – niczym. I całe szczęście, bo szalony pomysł pani Sobstyl przyniósłby zapewne bankructwo. Gdzieś w głębi duszy boimy się jednak, że pani Katarzyna jest na tyle uparta, że kiedyś swój diabelski plan zrealizuje.
Jeszcze do niedawna w lidze mieliśmy niezłego eksperta od spraw giełdowych, prezesa Zagłębia Lubin Roberta Pietryszyna. I on mówił tak: – 2,5 roku pracowałem w firmie doradczej, zajmującej się firmami chcącymi wejść na giełdę, analizowałem rynki pierwotne. I znając giełdę, kibicuję mocno Ruchowi, ale… przewiduję wielką klapę. Inwestora nie interesuje, czy zespół będzie grał dobrze, czy źle. Mają wzrastać przychody. I tak naprawdę w Polsce nie ma ani jednego klubu, który mógłby wejść na giełdę, a w Europie jest ich bardzo niewiele. Ł»e sprzedaż praw telewizyjnych przyniesie większe przychody? Tak, ale to będzie w skali roku na przykład 8 milionów, a utrzymanie zespołu na średnim poziomie kosztuje 20. Ruch chce zrobić jeden strzał, ściągnąć z giełdy pieniądze. Szacunek za odwagę, ale z ekonomicznego punktu widzenia to mało rozważne. Radzę zrobić analizę, po prostu wyciągnąć wnioski z niepowodzeń innych, europejskich klubów…

Sceptyczni byli też profesjonaliści. Chyba nie ma na świecie ani jednego doradcy inwestycyjnego, który z czystym sumieniem poleciłby swoim klientom zakup akcji piłkarskiego zespołu. „Ja takich rekomendacji na pewno bym nie wydał” – mówił „Dziennikowi” główny ekonomista Noble Bank, Alfred Adamiec. „To trochę tak, jakby na giełdę wprowadzać sklepy Społem. Przepraszam za to porównanie, ale patrząc pod kątem biznesowym, towarem właśnie takiej jakości by się handlowało. Może fani piłki nożnej czuliby się dowartościowani, mogąc kupić akcje swojego klubu, ale generalnie ten biznes-plan raczej mi się nie spina. Przyjrzałem się, jak to funkcjonuje w Manchesterze United. Tam mamy wielką firmę z różnymi rozgałęzieniami, a część futbolowa to tylko marketingowa nalepka, ładna wizytówka, a nie podstawa działalności. Nie wspominam o tym, że w Anglii mamy piłkarską kulturę, w przeciwieństwie do nas” – mówił.

Biznes-plan, o którym mówi Adamiec, nie jest specjalnie nowatorski. Ruch chce zarabiać na sprzedaży biletów, pamiątek i praw telewizyjnych. „To dość oczywiste, tak jak to, że piekarnia chce zarabiać na sprzedaży pieczywa” – kwitują z przekąsem eksperci. Pozyskane pieniądze i ogólny szał wokół chorzowian miałby tak napędzić koniunkturę, że klub stanąłby finansowo na nogach. Pieniądz ma robić pieniądz.

Ale do boomu na piłkę, jaki rzekomo ma nad Wisłą nastąpić, lepiej jednak podchodzić ostrożnie. Indeks Dow Jones STOXX Football w pierwszej połowie 2002 roku, a więc przed mistrzostwami świata i w ich trakcie, stracił na wartości 34 procent. Akcjonariuszy przerażała każda zapowiedź transferowego szaleństwa. A czym jest STOXX Football? Jeszcze w 2002 roku na europejskich giełdach notowane były 33 kluby, a agencja Dow Jones nawet stworzyła Dow Jones STOXX Football Index. Ale teraz znajdziemy tam notowania tylko 27 piłkarskich podmiotów. Niektóre z nich ledwo zipią (jak Millwall czy Trabzonspor), inne tylko wspominają czasy dawnego bogactwa (jak Borussia i Lazio).

Klub z Dortmundu to najlepszy przykład, jak trudno jest połączyć sprzedawanie emocji i bramek z realnymi zyskami. Przecież Borussia jako pierwszy niemiecki zespół weszła na giełdę i zaczęła sprzedawać akcje po 11 euro. Zanim działacze klubu się zorientowali, kosztowały 1,82 euro, czyli wartość BVB spadła niemal dziesięciokrotnie. I nic nie pomogło nawet zdobycie w 2002 roku mistrzostwa kraju, nie pomogły sprowadzane za wielkie pieniądze piłkarskie gwiazdy (Tomas Rosicky i Marcio Amoroso) i po brzegi wypełnione trybuny (po brzegi, czyli 70 tysięcy fanów na każdym meczu). W czasie rundy wiosennej, gdy Dortmund wygrywał Bundesligę, akcje staniały aż o 47 procent!

Reklama

W czasach świetności kupowano piłkarzy po 20 milionów euro, potem wypożyczano ich za kilkadziesiąt tysięcy euro na bankiety jako atrakcyjnych gości. Szukano pieniądzy, gdzie popadnie. Dziś Borussia to ligowy średniak, któremu niedawno udało się odkupić stadion od miasta… I teraz pytanie – skoro nie udało się Borussii mającej najwyższą frekwencję w Europie, solidnych sponsorów i ogromne wpływy ze sprzedaży pamiątek, jakim cudem ma udać się Ruchowi?

No właśnie. Może ktoś z czytelników odpowie na to pytanie. I może wiecie, co dalej z tą samobójczą ideą?

Najnowsze

1 liga

Grał przeciwko Realowi i Barcelonie, jest testowany przez Arkę

Szymon Piórek
0
Grał przeciwko Realowi i Barcelonie, jest testowany przez Arkę

Komentarze

0 komentarzy

Loading...